Witam wszystkich! Sytuacja wygląda następująco: rok temu miałem epizod z dosyć częstym wyrobem piwa, natomiast przestałem na długi czas. Ostatnia moja warka była prawdopodobnie równo rok temu. Wydawało mi się, że była zakażona, ponieważ rureczka przez dosyć krótki czas dawała o sobie znać, a przy próbie nagazowania glukozą w butelkach i zakapslowaniu, po około miesiącu nagazowanie było bardzo niskie. Było w tym jednak coś dziwnego, ponieważ często patrzyłem, jak przebiega każda część fermentacji i na burzliwej było widać, że drożdże bardzo ładnie ruszyły, dobrze się namnożyły i widać było bąbelki na samej warstwie piwa. Później stworzyła się też ładna piana. Uznałem jednak, że coś musiało się złego stać, jeśli po miesiącu (a może i nawet trochę dłużej) piwo w butelkach dalej nie jest nagazowane, tylko że zapomniałem piwa wylać i tak sobie leżało w butelkach w piwnicy przez rok. Zamówiłem sobie przedwczoraj składniki na nowe piwo, ale w końcu chciałem zrobić porządek z tym starym. Ciekawość jednak wygrała i przed egzekucją nalałem sobie jedną butelkę do szklanki. Ku mojemu zdziwieniu zobaczyłem ładnie nagazowane i klarowne piwo. W zapachu głównie wychodzą estry, ponieważ trzymałem je na początku w trochę za wysokiej temperaturze, ale generalnie - piwo nie śmierdzi. Spróbowałem je również i, może jest minimalnie kwaskawe, ale raczej nie jest to żadna bakteria, ani nic z tych rzeczy. W butelce niczego nie zauważyłem, na dnie osad z drożdży, widoczne w nim małe dziureczki od fermentowania i kilka malutkich fragmentów chmielu, ale nic poza tym. Przy szyjce czysto. Moje pytanie jest więc następujące, czy faktycznie drożdże mogły "dojść do siebie" w jakiś sposób i dopiero po paru miesiącach dofermentować to, co faktycznie im dorzuciłem do butelek? A może jest to w sumie całkiem normalna sprawa? Czy może jednak to prędzej pleśń, albo coś w tym stylu, dogazowała piwo i lepiej tego nie ruszać? Dodam, że były to zwykłe US-05. Pozdrawiam :)