Pierre Celis Opublikowano 7 Kwietnia 2014 Udostępnij Opublikowano 7 Kwietnia 2014 16 godzin w powietrzu Jeżeli śledzicie mój fanpage i/lub Instagram to już wiecie, że do tej pory wystrzegałem się samolotów wychodząc z założenia, że jeżeli miałbym latać to bym posiadał skrzydła. Jako obrzydliwy szczur lądowy wolałem poruszać się na kołach nawet podczas dłuższych tras. Okazuje się jednak, że jest to całkiem fajna rozrywka. Szczególnie starty. Przyśpieszenie wgniatające w fotel to jest to. Będę musiał nabyć kiedyś drogą kupna auto z odpowiednią ilością kucy i niutonometrów. Zaś jeżeli chodzi o samoloty. Do Japonii jest to zdecydowanie najprostsza droga. Przy okazji udało mi się nabyć w rozsądnej cenie bilety na lot Qatar Airways – ponoć uznawanej za jedną z najlepszych na świecie. Mam pewne obiekcje. Jak wyglądał lot? A raczej loty. Warszawa – Doha. Airbus A320. Ciasne to jakieś takie, a i miejsca na bagaż podręczny mało. Centrum rozrywki oparte na panelu dotykowym. Nadrobiłem w trakcie lotu część zaległości filmowych (ostatni Wolverine) i starałem się zrozumieć działanie japońskich kolei oraz JR Pass do dźwięków lecącego z pokładowej playlisty Maiden England. Nota bene w Polsce wystrzegałem się też pociągów, woląc się turlać po ściernisku niż jadąc PKP. Więc znowu coś nowego dla mnie. Fajnym bajerem jest możliwość podglądania trasy na paru mapach. Szamunek jadalny. Lepszy niż poziom amerykańskich racji MRE (zwanych przez złośliwych Meal Refuse to Exit). Obsługa też spoko. Aczkolwiek wydawałoby się, że to powinien być raczej standard. Zaczynam się obawiać jak jest w tanich liniach, bo w klasie ekonomicznej dzikiego szału i cycków z masłem to jednak nie było. Po dotarciu do Doha (jednak współobywatel nieśmiało spróbował zaklaskać, powstrzymało go stanowcze NIENIENIENIENIE) zaczęły się schody. Już wiem, że jeżeli pracownik lotniska trzyma tabliczkę z określoną lokalizacją docelową to mamy fakap. I tak było w istocie. Padliśmy z Adelą (oraz z wycieczką japońskich turystów zwiedzających Warszawę i rodziną Polaków – oni z kolei szmuglowali do Japonii kabanosy, ponoć przedmiot pożądania) ofiarą overbookingu. No nie da się i bardzo nam przykro. Fajnie. Oczekiwanie na transfer do hotelu, ustalenie rekompensaty, załatwienie papierkologii zajęło tyle, że w hotelu byliśmy o 1 w nocy. Musząc wstać o 4:30. A po drodze wypadałoby się trochę ogarnąć i coś zjeść. Ale przynajmniej dowiedziałem się, że w katarskim Best Western fatalnie położone są fugi, Katar to coś na kształt Wieży Babel (ze względu na rozmaitość źródeł pracowników lotniska i hoteli) oraz, że nie jest problemem zamówić o 1:30 całkiem zacnego cheeseburgera z dostarczeniem do pokoju. Burgera w cenie warszawskiej zresztą. Jednak drogim państwem jesteśmy. Pobudka po 2h snu, transport zwłok na lotnisko. 6 rano, mamy piękne słońce i 21 stopni. Cudo. Qatar nawet jakąś tam sensowną rekompensatę zaproponował. Ale. Ale kolejny samolot to A330. Akurat siedzieliśmy na końcu i nie wiem co było problemem, ale kurde – całe 8h upłynęło nam w towarzystwie aromatu Toi Toia,. Nie no zajebiście. Kolejne nadrabianie zaległości filmowych (The Man of Steel ujdzie, Pacific Rim zajebiste) plus radość z drzemki do dźwięków Back in Black. Nie sądziłem, że pokładowe zbiory muzyki mogą być tak zajebiste. Ale najlepsze z tym związane dopiero będzie w następnym locie. Jedzenie znowu – w porządku. Da się zjeść. Zobaczcie w jakiej słodkiej puszce jest Heineken Oczywiście jak już był fakap to nie dało się lecieć bezpośrednio do Tokio z Doha. Miałem więc okazję odwiedzić lotnisko w Hong Kongu. Adela najwyraźniej wygląda bardziej podejrzanie ode mnie, bo ją przetrzepali a mnie nie. Ha! Swoją drogą to raczej centrum handlowe połączone z lotniskiem. Przez 4h nawet nie chciało mi się próbować schodzić całego. Żeby zabić czas zająłem się jedzeniem i wypatrywaniem pierwszych oznak kulinarnych azjatyckości. Ot jak np. kurze łapki zapakowane prawie jak guma do żucia,. W końcu nigdy nie wiadomo kiedy człowieka najdzie ochota na kurzą łapkę, więc lepiej mieć jedną albo dwie w kieszeni. Tak na wszelki. I teraz coś zacnego – Boeing 777-300. Wykonanie co najmniej o dwie klasy wyżej niż Airbusy. Szeroki kadłub robi wrażenie. Centrum rozrywki wyposażono nawet w klawiaturę i gamepada. Ale to nie jest największa zajebistość, tym razem, Cathay Pacific. W zbiorze muzyki znajduję się, Achtung Torpedo los, Clutch, Stone Sour, NIN, ACDC, ZZ Top czy The Sword. Kocham ich. To najlepsza linia lotnicza na świecie, właśnie mnie kupili. Pisząc te słowa jest 9:30 czasu polskiego w niedzielę 6.04, mam jeszcze ponad godzinę lotu do Tokio na lotnisko Narita. Czyli jakoś koło 6 czasu Tokio powinienem już kołować nad lotniskiem. Nie mogę się doczekać. PS. Wszystkie zdjęcia robione Galaxy S3 w nędznych warunkach oświetleniowych i bez flasha. Lepsze będą po powrocie Wyświetl pełny artykuł Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Rekomendowane odpowiedzi
Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto
Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.
Zarejestruj nowe konto
Załóż nowe konto. To bardzo proste!
Zarejestruj sięZaloguj się
Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.
Zaloguj się