Pierre Celis Opublikowano 24 Kwietnia 2014 Udostępnij Opublikowano 24 Kwietnia 2014 ogarnianie tematów z wyjazdu pora zacząć Nie rozpieszczałem Was ostatnio. Przynajmniej jeżeli chodzi o bloga, na fanpage oraz Instagramie ruch jak na Puławskiej w godzinach szczytu. Jestem mniej więcej w 1/3 obrabiania materiałów i mogę się pokusić o pewne podsumowanie wyjazdu. O Japonii myślałem od wielu lat i powiem szczerze nie podejrzewałem, że tak szybko marzenie się spełni. Przeczytałem od cholery różnych informacji w Internecie na ten temat, wiele z nich nie wytrzymało zderzenia z rzeczywistością. Jeżeli zamierzacie wybrać się w tamte rejony świata to na pewno mogę polecić Krzysztofa Gonciarza. Są w punkt.Dzisiaj może trochę o aspektach praktycznych. No to zaczynamy strumień świadomości. Transport do i z Japonii Tak jak stwierdziłem w poprzednim wpisie nie mam zielonego pojęcia jakim cudem Qatar Airways mają 5 gwiazdek. Jedynie japoński oddział ratował honor linii. Szybko i sprawnie załatwiono rekompensatę za opóźniony lot („A bo w Polsce tylko infolinia jest… To ja porozmawiam z główną księgową.”), miliard razy przeproszono i na sam koniec przed odlotem magicznie i w chmurze pyłu z Nori pojawił się na lotnisku Narita Japończyk, który trochę znał Polski aby jeszcze raz przeprosić za niedopatrzenie. O ile w Doha można było odczuć pewną dozę wyjebania tak w Japonii pracownicy Qataru sprawiali wrażenie, że byli o krok od rytualnego wyprucia sobie flaków gdybyśmy okazali chociaż cień niezadowolenia. Autentycznie bałem się, że wyjmą tanto. Inna sprawa to fakt, że jednak trzeba myśleć w kategoriach „około doby” na transport. To jednak jest sporo czasu, dzień po przylocie jest się po prostu zmordowanym. Warto wziąć to pod uwagę przy planowaniu podróży. Ja zasypiałem już w pociągu z lotniska do Tokio, a po dotarganiu się do hotelu po prostu padłem. Transport w Japonii Jest zajebisty. Jeżeli mówimy o głównych liniach i Tokio. Przede wszystkim warto zaopatrzyć się w JR Pass. Zwraca się po jednym kursie z Tokio do Kioto. Nie obejmuje dwóch najszybszych Shinkansenów, ale to akurat żaden problem. Trzeci najszybszy również daje radę. Możemy wybrać zwykły albo Green. Ten drugi jest odpowiednikiem klasy pierwszej/biznes i mamy dostęp do lepszych wagonów i warunków. My stwierdziliśmy, że zwykły wystarczy nam w zupełności, a warunki i tak są przezajebiste porównując do tego czym raczy nas PKP. Co ciekawe byłem pewien, że JR PASS nie obowiązuje na Narita Express, kursujący między lotniskiem a Tokio. Okazało się, że była to błędna informacja. JR Pass trzeba wykupić zawczasu w Polsce, na miejscu tylko go „aktywujemy”. Jest kilka agencji mających prawo sprzedawać karnety, osobiście skorzystałem z Japan Experience. Po jednym dniu potwierdzenia były dostarczone przez kuriera. Ano właśnie – aktywować. Po wylądowaniu musimy karnie udać się do kolejki (sprawnie idzie) z potwierdzeniem, które dostaliśmy od pośrednika i odebrać właściwy JR Pass. Oraz przy okazji rezerwację miejscówki na Narita Express do Tokio. Tu jeszcze jakaś znajomość angielskiego była. Chwilę potem mamy pierwsze zderzenie z rzeczywistością. Oczywiście przeczytałem broszurkę dołączoną do zamówienia, ale będę brutalnie szczery – aż tak wiele wiedzy nam nie daje. Raczej wydaje nam się, że wszystko spokojnie zrozumieliśmy. A potem stajemy i zastanawiamy się „co do ciężkiej…?”. Już chociażby fakt, że z jednego toru pociągi odjeżdżają w obie strony. U nas skończyłoby się to katastrofą i straszliwym wybuchem zabijającym wszystkich w promieniu 100 metrów. No, ale ok – udało nam się zlokalizować nasz pociąg, wagon i miejsca. Warto zaznaczyć, że na japońskich peronach numery wagonów zaznaczone są zarówno na posadzce jak i kasetonach pod sufitem. Jak również gdzie znajdzie się wejście po zatrzymaniu pociągu. Czaicie? Ani razu nie spotkałem się z tym, żeby pociąg zatrzymując się na stacji wyjechał poza 5cm zaznaczone na posadzce. Da się? Da. Zapewne gdyby zatrzymał się pół metra dalej wieczna hańba spadłaby na plemię motorniczego. Dotarliśmy do Tokio i szukamy kolejki docelowej. Patrzymy na plan, jesteśmy na peronie, niby 5 linii, tutaj 5 torów. To chyba to? Ale nie, to bez sensu. Pytamy autochtona – nie dojdziemy do porozumienia (o czym za chwilę). No dobra, to może wypadałoby się wybrać na powierzchnię? I jest to słuszny koncept, stacja Tokio ma 3 cholerne poziomy. Kolejki lokalne (w tym najukochańsza linia Yamanote, które zawiezie nas mniej więcej wszędzie. A przynajmniej w zasięgu „z buta”.) są na najwyższym poziomie. W tym momencie zaczynamy zastanawiać się, gdzie my do cholery jesteśmy i co ze sobą począć. Szczęśliwie Tokio jest wyjątkowo logicznie oznaczone i już po 2 dniach jesteśmy sobie w stanie bez problemu na liniach lokalnych poradzić. Poza tym z tego co zauważyłem, jeżeli będziemy stali przed planem i gapili się jak ciele w malowane wrota to podejdzie do zagubionego gaijina ktoś z obsługi i postara się pomóc. A i taka kwestia – JR Pass nie obowiązuje na metro. Aczkolwiek z niego skorzystałem raptem dwa razy. Pierwszy z ciekawości, drugi bo Krzysztof znał skrót do knajpy Tutaj automaty też są dosyć logiczne. Raz, że możemy wybrać angielski. Dwa wklikujemy do której stacji chcemy dojechać, przyciskami po lewej wybieramy ilość (i konfigurację) podróżujących, wrzucamy moniaki i koniec. Bilet kasujemy przy wejściu i wyjściu. Z kolei podróżując z JR Passem trzeba za każdym razem pokazać go w dyżurce na stacji, inaczej nie przejdziemy przez automatyczne bramki. Teoretycznie powinniśmy mieć przy sobie paszport, ale ani razu nie zdarzyło się żeby ktokolwiek o niego prosił. Tak samo nie zdarzyło się, żeby sprawdzając rezerwacje konduktor prosił o JR Passy. W sumie logiczne – będąc białym jak płatek śniegu i rosłym blondynem raczej paszport posiadam. A skoro dostałem rezerwację to już raz pokazałem glejt, po co więc marnować czas na ponowne sprawdzanie. Gdyby komunikacja publiczna działała w Polsce tak sprawnie jak w Japonii zdecydowanie częściej bym z niej korzystał. U nas staram się unikać PKP jak tylko mogę i od kilkunastu lat mi się to z sukcesami udaje. No, ale to tyle, jeżeli chodzi o Tokio. W Kioto pieprznik jest równy, miliard przewoźników i poszatkowane linie. Ale do tego jeszcze wrócę przy okazji wpisu o tym mieście. Język Japończycy uczą się angielskiego w szkołach. Ale porzućcie wszelką nadzieję, że dogadacie się w tym języku. Obowiązuje międzynarodowy kodeks turystyczny – należy mówić wolno i wyraźnie, a na pewno się dogadamy. Przynajmniej Japończycy hołdowali tej zasadzie, wnioskując że na pewno zrozumiem o co im chodzi. Gestykulacja również się przydaje. W jednym lokalu próbowano do mnie mówić po niemiecku. Nie wiem czy nie powinienem czuć się urażony, ale akurat ten język też znam, więc zawsze jakieś ułatwienie. Generalnie w większych miastach chociażby nazwy będą zdublowane w romanji (czyli naszym pięknym alfabecie łacińskim), a i transport publiczny będzie również po angielsku się z nami komunikował. Odniosłem wrażenie, że Japończycy widząc białasa, który nie mówi w ich narzeczu są absolutnie przerażeni. Szczególnie odnosi się to do punktów usługowych/sklepów/knajp. Wygląda na to, że są perfekcjonistami i nie posługują się angielskim, bo nie uważają że komunikują się w nim biegle. A przez to od razu dostają trzęsawki, że przez barierę komunikacyjną nie dostarczą serwisu na odpowiednim poziomie. Osobiście uważam, że to było bardziej zabawne niż przeszkadzające. Warto pamiętać, że nie rozumieją międzynarodowego słowiańskiego gestu „pieniądze” oraz skinięcia głową w celu przywołania kelnera. Skiniemy, kelner nam się grzecznie odkłoni i możemy się tak gibać przez kilka minut wymieniając uprzejmości. Natomiast nie ma się czym martwić na zapas. Najbardziej jaskrawym przykładem dogadania się była założona w 1934 roku knajpka z yakitori, w bezpośredniej bliskości Popeya. Absolutnie nic nie kojarzyli po angielsku. Słowianie bardzo dobrze radzą sobie w warunkach dyplomatycznych, więc po pokazaniu pantomimy pt. „Żreć. To, to, to i to. Razy dwa. Gozaimas.” od razu szaszłyki trafiły na ruszt. Większej gestykulacji wymagało przekazanie, że słuchają dobrej muzyki (akurat leciało The Who i Hendrix), ale kucharzowi prawie czubek głowy nie odpadł od szerokości wyszczerzu jak zrozumiał co mu chciałem przekazać. Dobra, się napisałem. W przyszłym tygodniu przejdziemy może do kwestii najbardziej interesujących – szamunek i piwo Plus ulepszacze życia na miejscu. Wyświetl pełny artykuł Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
cml Opublikowano 25 Kwietnia 2014 Udostępnij Opublikowano 25 Kwietnia 2014 Generalnie w większych miastach chociażby nazwy będą zdublowane w romanji (czyli naszym pięknym alfabecie łacińskim), a i transport publiczny będzie również po angielsku się z nami komunikował. romaji nie romanji Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Rekomendowane odpowiedzi
Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto
Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.
Zarejestruj nowe konto
Załóż nowe konto. To bardzo proste!
Zarejestruj sięZaloguj się
Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.
Zaloguj się