Pierre Celis Opublikowano 31 Sierpnia 2014 Udostępnij Opublikowano 31 Sierpnia 2014 Gdy po ro raz pierwszy usłyszałem o koncepcji imprezy z udziałem słynnego duńskiego Mikkellera nie byłem specjalnie tym poruszony. Wiadomo, że koncentruję się przede wszystkim na krajowym piwowarstwie i impreza z piwami zagranicznymi nie jest czymś, co przyśpiesza mi bicie serca. Sytuacja zmieniła się w momencie, gdy formuła imprezy poszerzona została o polskie browary rzemieślnicze. A gdy pojawiła się informacja o specjalnie uwarzonych z tej okazji piwach, wiedziałem że być tam po prostu trzeba. Nie dość, że nasi rzemieślnicy postarali się o coś nowego, to jeszcze były to wyjątkowe piwa dla tytułowych „piwnych świrów”. Mieliśmy zatem pszeniczne z sokiem z brzozy, orzechowe imperial brown ale, imperialnego stouta z chili, imperialną żytnią ipę z pieprzem, imperialne wild ale, w końcu białego portera. Przyznać trzeba, że brzmiało to fantastycznie a kaliber piw był całkiem spory. Czy te kilka godzin wystarczyło, by spróbować wszystkich dostępnych piw na tej imprezie? 30 sierpnia, jakieś pół godziny przed otwarciem pojawiłem się przed wrocławskimi Zaklętymi Rewirami. Miejsce optymalne, nie było większych problemów z dojazdem miejską komunikacją. Przed namiotem z żetonami stała już kilkunastoosobowa kolejka, która z czasem tylko się powiększała, osiągając liczebnością koło setki osób. Od początku widać więc było, że z frekwencją problemu nie będzie. Po wejściu zaskakiwał klubowy klimat z barwnym, dynamicznym oświetleniem. Na sali głównej umieszczone zostały stoiska Pinty, SzałPiwu, Pracowni Piwa. Na podwyższeniu zainstalowane były nalewaki Mikkellera, które uruchomiono koło 21, wcześniej dając pole do popisu naszym browarom. Tymczasem do stoisk zaczęły ustawiać się niemiłosiernie długie kolejki, a ta do Pinty naprawdę robiła wrażenie. Nic dziwnego, wszak degustacje zaczynamy od piwa o najniższym ekstrakcie. Mając już napełnione szkło, można było udac się na rekonesans Zaklętych Rewirów. Po wyjściu z głównej sali trafialiśmy do strefy dla palących, następnie do części, gdzie umieszczono spłukiwarki do szkła oraz stanowiska z jedzeniem. Sąsiedztwo raczej niezbyt fortunnie dobrane. W końcu trafialiśmy do tzw. „pralni” gdzie ustawiono rollbary pozostałych uczestników BGM, tzn. Bednar, Birbanta, Podgórza oraz Widawy. Niestety sala ta nie była wyposażona w klimatyzację czy jakikolwiek system chłodzenia i wkrótce wskutek tłumów ludzi zamieniła się w saunę. Sytuacja była mocno dyskomfortowa i uległa zmianie dopiero, gdy uruchomiono nalewaki Mikkellera i sporo osób wróciło na salę główną. Przyznać jednak trzeba, że ilość sal robiła wrażenie, które wzmacniane było dodatkowo kolorowym oświetleniem i licznymi „przystrojeniami” w klimatach grafik Mikkellera. Szkłem degustacyjnym został pokal z cechami 200 ml oraz 400 ml. Ta druga umieszczona została zbyt blisko krawędzi ale przy takim wyborze i takim woltażu dostępnych piw wybór 200 ml był oczywisty. Krajowe piwa w tej pojemności wyceniono na 3 żetony czyli 6 pln. Degustację zacząłem od Pinty. Son of a Birch miał przyjemny, kompleksowy aromat w którym akcenty zbożowe przeplatały się z tymi od amerykańskiego Centenniala. Pierwszy łyk…i tekstura smaku naprawdę zaskakiwała. Piwo jest jakby „szklane”, o konsystencji bardziej przypominającej kisielowaty sok z brzozy. No ale przecież taki sok został użyty do rozcieńczenia…weizenbocka (brzeczka przednia miała 19° Blg!). Piwo miało lekko słodki posmak ale przez swą niezłą rześkość i lekkość było idealne jako starter czy aperitif przed kolejnymi specjałami. Następnym według ekstratu była Zebra od „kolaborantów” czyli tandemu Kopyr/Frączyk. Według twórców miało to być połączenie portera angielskiego z witbirem, gdzie kolendra i skórka pomarańczowa wprowadzają „biały” charakter do ciemnego piwa. Okazało się jednak, że łatwiej wyczuwalne są tu akcenty zmielonej kawy, która nijak tu się pojawić nie powinna. Piwo mało przyjemne w degustacji, pozbawione cech zarówno portera jak i wita. Niestety niezbyt udany eksperyment. Kolejne na tapetę weszło Imperial Wild Ale czyli Knyf z SzałPiwu. I tu zaliczyłem skuchę, bo chłopaki nie pochwalili się ekstraktem a okazało się, że ma ono ok. 20° Blg! Już aromat, estrowo-drożdżowo-bananowo-goździkowy zdradzał że raczej nie będzie tu mowy o „dzikusie”. Piwo bardziej nasuwało skojarzenia z weizenbockiem lub dubblem i pod tym względem nie było by to raczej nic interesującego. Jednak patent z dodaniem papryczek habanero uratował to piwo. Ich pikantność była idealnie wyważona i stanowiła o wyjątkowości smaku. Także Knyf to ciekawy weizenbock z papryczkami habanero. Dobre i to. Mając język lekko nadwyrężony rzeczonymi papryczkami sięgnąłem po Dragon Fire z Pracowni Piwa. Imperialne Żytnie IPA z trzema odmianami pieprzu robiło wrażenie już samą swą etykietą. Aromat, chciałoby się powiedzieć że jest klasyczny dla Pracowni Piwa. Przyjemny, świeży zapach cytrusów dopełniony w tym przypadku słodowymi nutami. W smaku żytnia pełnia i lekka słodkość. Pieprzu niestety nie wyczułem, ale mogła to być wina habanero z Knyfa. Koniecznie do ponownego spróbowania! Po Dragonie czas przyszedł na Czekoladową Dolinę z Podgórza jednak piwo to okazało się totalnym niewypałem. Do tego imperialnego stouta dodana została tak masakrycznie wysoka ilość chili, że po dwóch łykach miało się przepalone kubki smakowe. Rozwiązaniem okazało się zerżnięcie tego piwa z brzozową Pintą i rezultat (jak zwykle przy zastosowaniu odpowiednich proporcji) był bardzo zadowalający. Myśląc, że mam już zaliczoną całą stawkę okazało się, że pominąłem O rzesz ku…, kooperacyjnego piwa Bednar i kontraktowej Piwoteki. Piwo zadziwiło swoją orzechową intensywnością aromatu i smaku, kojarząc się trochę z piwami aromatyzowanymi. Trzeba będzie wrócić do tego piwa na spokojnie. Spróbowałem też kolejnego piwa od Birbanta z serii Single Hop Pale Ale, tym razem na odmianie Simcoe. Po tych wszystkich mocarzach wypicie takiego piwa było prawdziwym orzeźwieniem. Według głosów publiczności nagrodę Beer Geek Choice otrzymała Pracownia Piwa za Dragon Fire i raczej trudno się z takim wyborem nie zgodzić. Ja natomiast po polskich piwach sięgnąłem po wyroby Mikkellera i tu spotkało mnie przyjemne zaskoczenie. Piw z nowofalowym chmielem mamy w krajowym wykonaniu naprawdę sporo, ale to czego nadal nam brakuje to „kwachy” czyli sour ale. Te w wykonaniu Mikkellera zostały dla mnie „zerżnięte” lub też bardziej elegancko określając „skupażowane” przez Grześka Korcza z Chmielarni oraz Josefika. Przyznaję, że smakowały wyśmienicie. Tak więc apeluję do naszych piwowarów po raz kolejny – warzymy sour ale! Beer Geek Madness mimo pewnych niedogodności (kolejki, brak wentylacji w „pralni”) należy uznać za imprezę udaną. Tłumy odwiedzających, kreatywny udział polskich rzemieślników, świetna atmosfera spotkań z ludźmi z całej Polski. Nie pozostaje mi nic innego jak tylko stwierdzić: Widzimy się na kolejnej edycji Beer Geek Madness! Wyświetl pełny artykuł Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Rekomendowane odpowiedzi
Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto
Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.
Zarejestruj nowe konto
Załóż nowe konto. To bardzo proste!
Zarejestruj sięZaloguj się
Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.
Zaloguj się