Pierre Celis Opublikowano 27 Kwietnia 2015 Udostępnij Opublikowano 27 Kwietnia 2015 To zupełnie wyjątkowa sytuacja bym na piwnym festiwalu był tylko jeden dzień, ale tak właśnie było na drugiej edycji Warszawskiego Festiwalu Piwa. Stało się tak wskutek zmiany terminu, w którym nowa data kolidowała z wcześniej poczynionymi przeze mnie planami. Po edycji pierwszej podstawową sprawą była kwestia lokalizacji. Hali na Domaniewskiej, oględnie rzecz mówiąc, do doskonałości było daleko. Jednak organizatorzy czyli Jacek Materski oraz Paweł Leszczyński podtrzymali chęć przeprowadzenia imprezy w dotychczasowym miejscu. W pewnym momencie umowa została jednak jednostronnie zerwana przez dysponentów hali i była to chyba jedna z lepszych rzeczy która przydarzyła się festiwalowi. Pamiętamy niemiłosierną duchotę na Domaniewskiej. W piątek pogoda była podobnie słoneczna i mielibyśmy zapewne „powtórkę z rozrywki”. Zamiast tego otrzymaliśmy festiwal w nowym miejscu czyli strefie VIP Stadionu Miejskiego Legii Warszawa. Jak zatem wrażenia z nowej lokalizacji? Po pierwsze było trochę dziwnie, a przez to oryginalnie. Mamy co prawda od zeszłego roku trochę podobną, nową lokalizację Wrocławskiego Festiwalu Dobrego Piwa wokół tamtejszego Stadionu Miejskiego. Tam jednak życie toczy się na esplanadzie otaczającej stadion, podczas gdy w Warszawie dużym powodzeniem cieszyła się trybuna VIPowska z widokiem na płytę boiska i okalające trybuny. Wystarczy powiedzieć, że najpopularniejszym fotomotywem wrzucanym na Facebooka była fota festiwalowej szklanki z piwem na stadionowym tle. Intrygująco wyglądały filmy pokazujące polskich rzemieślników przy pracy wyświetlane na sporym telebimie oraz reklamy polskiego craftu na przyboiskowych bandach. Ewidentnie widać, że piwna nowa fala wkracza na nowe tereny! Sama strefa VIP wbrew moim obawom okazała się być miejscem dość pojemnym, choć pamiętać trzeba, że mnóstwo ludzi siedziało na wspomnianej wcześniej trybunie. Jednak nie można nie wspomnieć o największym w mojej opinii minusie nowej lokalizacji, a mianowicie jej „piętrowości”. Pomijam już fakt, że łażenie po schodach między piętrami jest upierdliwie. Trudno. Jednak na 3 piętrze było zdecydowanie mniej ludzi co mogło być powodowane przez „magię trybun”. Festiwal odbył się na dwóch piętrach, przy czym połączenie z trybunami miało wyłącznie piętro 2. Ludzie przesiadywali na powietrzu i zapewne niewielu już chciało się łazić tam i z powrotem… W tym roku wskutek krótkiej obecności nie udało mi się uzyskać informacji od wystawców na temat ich zadowolenia ze sprzedaży. Jednak słysząc opinie, że na niektórych stoiskach piwo skończyło się już w sobotę wieczorem a festiwal odwiedziło 15-20 tys. osób, to sądzę że wystawcy powinni być usatysfakcjonowani. Z drugiej strony pojawiły się opinie co do mało konkurencyjnych w porównaniu w warszawskimi wielokranami cen. Rzeczywiście, można zastanowić się nad sensem udania się na festiwal piwa rzemieślniczego wyłącznie po piwo w mieście, gdzie takiego piwa jest w bród. Jednak festiwal to przede wszystkim spotkania z ludźmi. Naprawdę, przez jeden dzień nie porozmawiałem nawet z połową tych wszystkich, z którymi chciałem, a którzy pojawili się na tej imprezie. Dodatkowo festiwal obudowany był licznymi wykładami, zarówno płatnymi jak i dostępnymi na ogółu. Ja miałem przyjemność otworzyć część wykładową festiwalu prezentacją dotyczącą nowych polskich browarów i prognoz na ten rok. A jakie piwa wywarły na mnie największe wrażenie na festiwalu? Zacząłem od Grodziszy i tutaj słowa uznania należą się Olimpowi i Łukaszowi Szynkiewiczowi, na którego recepturze i z którego udziałem powstała Sophia. Rześkie, lekkie, delikatnie wędzone grodziskie to interpretacja chyba najbliższa pierwowzorowi, a na pewno taka, która mi najbardziej odpowiada jeśli chodzi o podejście klasyczne. Ciekawą premierą był Krzyż Południa z Redena – aromatyczne, średnio goryczkowe, dobrze pijalne Pale Ale na nowozelandzkiej odmianie Southern Cross. Equinox z Widawy zasłużył na miano perfekcyjnego AIPA. Wszystko w tym piwie grało jak należy, rewelacyjny aromat, apetyczna, wyrazista i wyważona goryczka, extra pijalność. Cudna wręcz West Coast AIPA! Mocno liczyłem na kooperacyjne premiery PINTY. Pierwsza, czyli Księżniczka Wiosny uwarzona we Francji wraz z Braserie du Pays Flamand raczej rozczarowała. Lekko słodkawe, mało rześkie, nie miało atrybutów których poszukuję w saisonie. Zawód wynagrodziła mi druga premiera czyli Kwas Alfa uwarzony w Zawierciu wraz z duńskim TO ØL. Rewelacyjnie kwaśne przywodziło na myśl czystego Berliner Weisse. Obecność drożdży swoją delikatną słodyczą troszkę kompensowała wyrazistą kwaskowość, do tego świetnie w tej całej kompozycji odnalazł się nowozelandzki chmiel Green Bullet nadający leciutkie goryczkowe dopełnienie. Kwas Alfa to piwo, które tworzy historię polskiego piwowarstwa rzemieślniczego, tak jak i tę historię ciągle tworzy Warszawski Festiwal Piwa. Kolejna edycja WFP już w październiku! Wyświetl pełny artykuł Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Rekomendowane odpowiedzi
Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto
Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.
Zarejestruj nowe konto
Załóż nowe konto. To bardzo proste!
Zarejestruj sięZaloguj się
Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.
Zaloguj się