Skocz do zawartości

[No to po...piwku] O dobrym pisaniu


Pierre Celis

Rekomendowane odpowiedzi

Miałem dla Was na dzisiaj w planie tekst historyczny, ale… ukaże się on nieco później, bowiem można nieco patetycznie rzec, że oto historia tworzy się na naszych oczach. Ten wpis będzie miał nieco odmienną formę od lwiej części twórczości na tym blogu, ponieważ będzie to coś na zasadzie strumienia świadomości i garści przemyśleń autora. Rzecz dotyczy jednego wpisu i jego skutków, które przerosły moje najśmielsze oczekiwania, a także wniosków z tym związanych.

Cała historia zaczęła się 25 lutego 2013 roku, kiedy wpadłem na pomysł, że jako rodowity nowotomyślanin powinienem na swoim startującym blogu napisać parę słów o chmielu Tomyskim. Jestem człowiekiem, który nie lubi nazbyt zwlekać z wcielaniem idei w życie, więc postanowiłem zacząć działać. Pierwszym krokiem było udanie się do Muzeum Wikliniarstwa i Chmielarstwa w Nowym Tomyślu, bowiem uznałem, że to najlepsze miejsce, gdzie mógłbym znaleźć niezbędne materiały. Personel muzeum okazał się bardzo entuzjastycznie nastawiony do mojego konceptu i udostępniono mi wszystko, co było na stanie. Okazało się także, że kierownik owej placówki (p. Andrzej Chwaliński) też jest piwoszem i to nieźle zorientowanym w temacie. Dalsza część pracy była początkowo dość żmudna, ale po usystematyzowaniu informacji i opracowaniu wstępnego zarysu artykułu, wszystko poszło znacznie łatwiej niż się wydawało na początku. Był to mój pierwszy ambitniejszy wpis, i jeden z pierwszych w ogóle, przez co postanowiłem, aby jego poprawność skonsultować i z dyrektorem nowotomyskiego muzeum, a także z pasjonatem historii regionu, p. Przemysławem Mierzejewskim. Od zaprzyjaźnionego fotografa, Pawła Schreynera, otrzymałem też zgodę na wykorzystanie zdjęć lokalnych plantacji chmielu jego autorstwa.

Tak oto powstało opracowanie na temat chmielu Tomyskiego. Czas pokazał, że historia ta posiada dalszy ciąg, bowiem wiosną na stronie firmy PolishHops.com, której właścicielem jest znany w piwowarskiej branży chmielarz Paweł Piłat, przeczytałem, że w ofercie firmy znajduje się także chmiel Tomyski. Postanowiłem napisać, czy byłaby możliwość zakupienia niewielkiej ilości suszonej szyszki do domowego browaru (nie żebrzę o dary losu). W odpowiedzi dowiedziałem się, że artykuł o tej odmianie chmielu stał się źródłem inspiracji, aby ów zapomniany chmiel wrócił do uprawy poza poletkami puławskiego IUNG. Szczerze, zamurowało mnie… Nie przypuszczałem, że owe opracowanie będzie mieć taką, nazwijmy to, „moc sprawczą”.

To jeszcze nie koniec tej historii. Jak wiadomo, chmiel potrzebuje około trzech lat, żeby zaczął dobrze plonować. Wcześniej zbiory są niskie. Wiedziałem, że Tomyski poradził sobie na plantacji pomimo suchego lata, ale nie będzie go w tym roku zbyt wiele, bo potrzebuje jeszcze trochę czasu. I tu zmierzamy do najciekawszego etapu tej historii. Okazało się, że Tomyski zostanie wykorzystany w komercyjnie uwarzonym piwie, a stanie się to za sprawą Browaru Nepomucen, który otrzymał szyszki tego chmielu od Pawła Piłata. Już nie mogę doczekać się premiery tego piwa! Swoją drogą, Browar Nepomucen zastanawia się w jakim stylu powinien uwarzyć piwo, które nachmieli Tomyskim, jeśli chcecie pomóc – polecam wziąć udział w głosowaniu. Co będzie dalej? Czas pokaże.

Gwoli wyjaśnienia, nie będę tutaj pławił się w cudzej chwale, bowiem moja rola w całej historii jest symboliczna. To Paweł Piłat troszczył się o chmiel, a piwowar Jacek „jacer” Domagalski będzie warzył piwo, jednak cieszę się, że było mi dane być w tym przyczynowo-skutkowym łańcuszku ogniwem pomocniczym, swego rodzaju katalizatorem, a dzięki tekstowi mojego autorstwa, odpowiednie osoby zostały zainspirowane i podjęły konkretne działania. Nadal jestem tym samym człowiekiem, ego mnie rozsadza mi czaszki, a życie toczy się własnym torem, a ja nie będę przypisywał sobie cudzych zasług. 
tomyski.jpg
 Szyszki chmielu Tomyskiego (fot.: Browar Nepomucen)

Moim zdaniem z tej historii płynie pewien morał. Warto pisać ciekawe i ambitne teksty, które naprawdę wniosą coś nowego, a nie są powtórzeniem treści, które już w Internecie krążą od jakiegoś czasu lub będącymi stekiem truizmów. Na pewno nie zawsze jest to takie proste jak tworzenie szablonowych recenzji wypitych piw, czy epokowych wpisów typu: „trzy rodzaje klientów w multitapach”, „najlepsze piwo na dzień babci/dziadka/walentynki” (niepotrzebne skreślić) albo „powiedz człowieku – shaker czy teku?”, bowiem niejednokrotnie wymaga to kwerendy bibliograficznej oraz tłumaczeń tekstów obcojęzycznych, nieraz pewne rzeczy trzeba skonsultować z kimś, kto jest kompetentny w danej dziedzinie, ale na pewno daje to więcej satysfakcji. Cykl o piwie grodziskim spotkał się z wieloma pozytywnymi opiniami i wylądował na wykopie, podobnie było z cyklem o piwach historycznych, który do dziś jest chętnie czytany. Wpis o piwie owsianym zainspirował kilkunastu piwowarów domowych do uwarzenia takiego trunku w ich własnym zaciszu domowym. Sprawę chmielu Tomyskiego omówiono powyżej. Może to niewiele, ale strategia jedzenia małą łyżeczką wydaje mi się najlepsza, zwłaszcza że tworząc treści na tym blogu sam zgłębiam piwną wiedzę ergo wciąż się uczę.

Słowo – to obok strony graficznej – oręż piwnego blogera (bloger piwny to nie szafiarka). Mój blog na pewno do najpiękniejszych nie należy, ale to się zmieni w przyszłości. Każdy bloguje po swojemu i nie zamierzam snuć tutaj filipik pod czyimś konkretnym adresem i nikogo pouczać, ale jeśli już człowiek decyduje się publikować teksty w przestrzeni publicznej, to powinien zadbać o to, by nie występowały w nich błędy ortograficzne, czy stylistyczne (o merytorycznych nie wspominając). A jeśli czytelnik coś takiego wskaże, to nie należy „walić focha”, tylko z pokorą taki błąd poprawić, bo skoro ktoś poświęca swój czas, by czytać czyjeś treści, to ma prawo domagać się przynajmniej przyzwoitego poziomu ich zaprezentowania. Dużo mówi się o pięknych zdjęciach, ale zapomina o tym, że tekst też jest ważny (jeśli nie ważniejszy).

Właśnie, dlatego na moim blogu publikuję teksty relatywnie rzadko, bo chcę by ich finalna postać była jak najlepsza. Zaglądacie tu dobrowolnie, nikogo nie zmuszam, by śledził ten kawałek Internetu, ale doceniam to, że komuś chce się te elaboraty czytać. Z szacunku do czytelniczego grona nie żebrzę o lajki, czy szery, bo po pierwsze sam nie lubię, gdy ktoś traktuje mnie jak durnia, serwując tekst na osiem linijek z trzema babolami i żebrolajkami w pakiecie, a do tego jeszcze wciska mi przy tym dziecko do brzucha, że to już ósme Opus Magnum w tym tygodniu, a po wtóre – nie czynię drugiemu, co jest mi niemiłe. Wiemy jak funkcjonują media społecznościowe i kto będzie chciał, ten zamanifestuje, że dany tekst przypadł owej osobie do gustu (bądź nie). Dobra treść obroni się sama. Promocja bloga powinna pełnić tu rolę pomocniczą, a nie nadrzędną.

Może nie pojmuję mechanizmów funkcjonowania blogosfery lub interpretuję je w sposób opaczny, ale dla mnie miarą wartości bloga nie jest liczba osób go śledzących. To właśnie treści na nim zgromadzone weryfikują, czy autor jest profesjonalistą, pasjonatem, czy po prostu – pozerem…    

 

Wyświetl pełny artykuł

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.