Pierre Celis Opublikowano 1 Lipca 2019 Udostępnij Opublikowano 1 Lipca 2019 Od dawna wiadomo, że Warszawa potrzebuje i jest w stanie zaabsorbować kilka piwnych festiwali o różnorakich formułach. Mamy pionierski i najbardziej prestiżowy Warszawski Festiwal Piwa. Od roku dołączył Festiwal Piwowarów Domowych w formule „płacisz raz-degustujesz do oporu”. Czego brakowało lub brakuje? Ekskluzywnego festiwalu z wyszukanymi piwami dla kilkuset maniaków oraz otwartej imprezy kierowanej do jak najszerszego grona odbiorców. Z tym drugim konceptem postanowił zawitać do stolicy Lotny Festiwal Piwa, znany do tej pory z imprez z takich lokacji jak Zielona Góra czy Gliwice. To trochę inny kaliber niż Warszawa. Gdy na początku roku zobaczyłem estymację odwiedzających stołeczny festiwal na 60-70 tysięcy, mogłem tylko powinszować optymizmu. To oczywiście jest do zrobienia, ale przy innej lokalizacji i innym marketingu. Zacznijmy zatem od miejsca. Plac pod Stadionem Narodowym. Nieodległy od centrum, dobrze skomunikowany. Ale co tu się stało z nawierzchnią? Zrujnowana kostka brukowa sprawiała wrażenie, jakby noc wcześniej została potraktowana buldożerami. Walające się kamienie, tumany kurzu i piachu wzbudzane przy silniejszych podmuchach wiatru. Źle to wyglądało. Dodatkowo przy upalnej aurze, plac stawał się promieniującym piekarnikiem. Ciężka sprawa. Kwestia druga – reklama imprezy, a co za tym idzie frekwencja. Ja osobiście i osoby z którymi rozmawiałem (z branży) nigdzie nie widzieliśmy i nie słyszeliśmy o nadchodzącym festiwalu. Poza Facebookiem oczywiście. Czy to nie za mało jak na event mający przyciągnąć tłumy warszawiaków? Odpowiedź widoczna była patrząc po audytorium – w sobotę w ciągu dnia około 500 osób, późnym popołudniem jakieś 2 tysiące. Sprawa następna – wystawcy. Trzydzieści stanowisk, na każdym minimum po 4 rodzaje piwa. Było więc co pić. Ale czy było coś dobrego? Patrząc pobieżnie po liście można było stwierdzić – browary wyklęte, niechciane na WFP i ogółem druga liga. Ale czy na pewno? Bo przecież było i Palatum ze sprawdzoną ofertą, a w bonusie z chroniącymi przed słońcem eleganckimi brandowanymi parasolami. Była Brovca ze świetnym West Coast IPA i fajnym Mango Ale. Był Spółdzielczy z super orzeźwiającą pszenicą z marakują. Był pierwszy raz przeze mnie próbowany Moczybroda ze smacznymi, lekkimi owocowymi kwasami (kiwi, mandarynka i marakuja) ale też i bardzo przyjemnym DDH IPA. W końcu wielki nieobecny WFP – Browar Łańcut, którego K (ryształ) czy Zawisza Czarny to piwa, których nie trzeba dodatkowo chwalić. Piwnie dla każdego było coś miłego, pamiętając oczywiście o profilu imprezy (posucha dla wielbicieli piw dzikich). Najfajniejszy klimat zrobił się wieczorem, kiedy powietrze stało się bardziej rześkie, a zmierzch podkreślał światła i neony stanowisk i przyległego Stadionu. Zadbano i o muzykę na żywo i abstrahując od stylistyki – to zawsze jest czynnik uatrakcyjniający imprezę. Sądzę, że Lotny Festiwal Piwa w Warszawie ma potencjał, ale trzeba przemyśleć kwestie rozreklamowania imprezy, lokalizacji, a może też i wcześniejszego terminu, bo kolizja z festiwalem Artezana w Błoniu była pewnym zgrzytem. Ja osobiście dziękuję ekipie Piwnego Klubu za zaproszenie na scenę główną w sobotę (wideo wkrótce) i za niewątpliwy ogrom pracy włożony w przygotowanie i przeprowadzenie tego trzydniowego maratonu. Oby do edycji 2020! View the full article Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Rekomendowane odpowiedzi
Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto
Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.
Zarejestruj nowe konto
Załóż nowe konto. To bardzo proste!
Zarejestruj sięZaloguj się
Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.
Zaloguj się