Pierre Celis Opublikowano 8 Października 2012 Udostępnij Opublikowano 8 Października 2012 piwem tego się nie da nazwać Cóż za dzień wspaniały. Stwierdziłem, że przyjmę cios dla drużyny i poświęcę się recenzując Gniewosza Grejpfrut oraz M3. Pierwsze dostałem (zakładam, że w ramach żartu, bo podłożenia świni nie podejrzewam), drugie kupiłem. Bloger musi być zdolny do poświęcenia i cierpienia. Ale w końcu, co mogło niby się nie udać? Pierwszy do pastwienia się poszedł Gniewosz. A dokładnie Browar Czarnków Gniewosz Grejpfrut dla Browaru Gontyniec. Zabawna sprawa z tym, że bardziej podpisuje się pod tym Czarnków niż oficjalny zleceniodawca. Samo piwo wygląda jak na zdjęciu. Jasne, lekko pomarańczowe, klarowne. Odnośnie piany, to woda z kubła do mycia podłogi ma tendencję do lepszej i trwalszej piany niż ten wynalazek. Zapach, poezja po prostu. Szkoda tylko, że poezja z najciemniejszych zakamarków psychiki seryjnego grafomana. Ludwik grejpfrutowy; skarpeta, która wpadła za tapczan i zdążyła wyhodować własną cywilizację; cukier i w dodatku por. Ambitnie. Cukru chyba zresztą dowalili po fermentacji i filtracji, ponieważ jest słodkie jak cholera. Nalewka grejpfrutowa. Żenujące nagazowanie dodatkowo potęguje ten efekt. Użyty aromat musiał być z gatunku goryczkowych, nadmiaru chmielu nie śmiem tutaj podejrzewać. Szczęśliwie ten wynalazek był pierwszy, bo po drugim zawodniku jeszcze bym się nad nim zachwycił. M3: Miód, malina, mięta. Jak można wpaść na pomysł, że to czego potrzebuje piwo to właśnie mięta? Ja rozumiem, że jest pewien target, który kupi słodki jak ulepek napój nazywany piwem tylko z braku lepszego określenia, ale są pewne granice brawury. Zresztą na etykiecie znajduje się napis „Czyli miętowa wpadka”, nosz kurde. Jeszcze odnośnie samej etykiety, większość piwowarów domowych ma lepsze. Skład obowiązkowo muszę podać, bo też jest zacny: woda, słód jęczmienny, chmiel, miód naturalny, sok malinowy (3%), maliny, cukier, kwas cytrynowy, olejek miętowy. Barwa: Trochę jaśniejsze niż Gniewosz. Klarowne. Niby ostrzegają przed osadem, ale nie stwierdzono. Piana jak w Gniewoszu. Zapach: Słodki Jezu a nasz Panie. Toć to miętowo-malinowa galaretka! Nie mam zielonego pojęcia skąd w tym piwie aromat żelatyny, ale jest po prostu ewidentny. Miodu ani słodu w zapachu nie czuję. Za to przeczyściło mi zatoki. Smak: Musiałem się zmusić, żeby to przełknąć. Więcej nie chcę. Już na resztę wieczoru mam po smaku. Miętowe krople żołądkowe, zmieszane ze słodkim syropem. Miód gdzieś tam się znajduje, ale głównie właśnie syrop cukrowy. Mięta zabiła też maliny, jeżeli kiedykolwiek tutaj były. Coś strasznego, ze horror, ZE HORROR! I teraz niech mi ktoś mądry wytłumaczy, jak można takie wynalazki sprzedawać i kto je kupuje. Przy pewnej dozie euforycznego optymizmu, jeszcze można gdzieś wcisnąć Gniewosza. Ale miętowo-malinowo-miodowe piwo? Czekam na piwo z pokrzywą i babką lancetowatą, nikt jeszcze go w końcu nie zrobił. Wyświetl pełny artykuł Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Rekomendowane odpowiedzi
Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto
Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.
Zarejestruj nowe konto
Załóż nowe konto. To bardzo proste!
Zarejestruj sięZaloguj się
Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.
Zaloguj się