Po zakapslowaniu ok. 650 butelek moja Greta chce się wybrać na niezasłużoną emeryturę. Objawia się to tym, że o ile na początku zakapslowanie butelki z szerokim kołnierzem było komfortowe a z wąskim powiedzmy trzeba się było trochę postarać to teraz szeroki kołnierz idzie trochę mniej wygodnie natomiast do wąskiego trzeba użyć "czynności magicznych", przy czym średnio zostają zgilotynowane dwie butelki a po plecach leje się pot
Winę pewnie ponosi za to, prócz już pewnego rozklekotania, minimalne wygięcie do dołu blach, które zaciskają się na szyjce jak też już pewne ich wyrobienie/wytarcie. Pomyślałem, że można je spróbować wyjąć i obrócić o 180°.
A pytanie moje jest takie: Czy koś z Was coś takiego robił w sensie czy gra warta jest świeczki czy raczej celować w nową kapslownicę. Od razu mówię, że wolałbym kompaktową - ręczną, Gretę albo Emily bo całe mieszkanie jest jest mniejsze niż niejednej/niejednego z Was kuchnia
pzdr