I dziś się również nie dodzwoniłem, ale może to i dobrze, bo jeden z moich dobrych znajomych (a znamy się z 12 lat), który ma rodziców właśnie tam, opowiedział mi co tam się dzieje patrząc od środka.
Powiedział na podsumowanie długiej opowieści (która włos na głowie jeży, bo zderza się w niej z jednej strony nieszczęście ludzkie i chęć pomocy bliźniego z złodziejstwem, kombinatorstwem i oszustwami), że jeżeli chcemy rzeczywiście pomóc to tylko i wyłącznie jadąc tam na miejsce bezpośrednio do osób poszkodowanych. Jedzenie i woda generalnie jest i to nie jest potrzebne doraźnie.
Temat więc jest głęboki i musimy, jeżeli chcemy akcję rozpocząć i zakończyć sukcesem, zastanowić się dobrze jak to zrobić.
Pomysł Codera jest na razie najlepszym rozwiązaniem.