Skocz do zawartości

Pierre Celis

Members
  • Postów

    4 691
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    7

Treść opublikowana przez Pierre Celis

  1. Butelkowanie piwa… jeszcze do niedawna ta część całego procesu była tą najprzyjemniejszą (oprócz próbowania piwa). Odkąd przerzuciłem się na większy gar przy warzeniu, mam więcej piwa do zabutelkowania i to już zmienia się w długą czynność. Piwowarzy muszą mieć cierpliwość, ale przyznaję, że zacząłem się zastanawiać nad optymalizacją tej czynności. Może macie jakieś sugestie? Przygotowanie do butelkowania piwa Zazwyczaj butelki przygotowuję tuż przed rozlaniem piwa. W moim magazynku trzymam czyste butelki, które kiedyś myłem oraz płukałem, ale jednak trochę trzeba z nimi zrobić porządku. Biorę, więc skrzynki z pustymi butelkami i idę do łazienki. Każdą z nich sprawdzam, ale na wszelki wypadek i tak płuczę pod gorącą wodą. W niektórych przypadkach używam też szczotki, bo inaczej się nie da. Kiedy jestem pewny, że butelka jest czysta, to przystępuję do dezynfekcji. Do niedawna używałem do tego celu pirosiarczanu sodu. Całkiem spoko środek, ale ma jeden minus… gdy jakoś dostał mi się do nosa albo gardła, to tak nieprzyjemnie drapał. Teraz kupuję Chemipro OXI. Wystarczy sypnąć 4 g na litr, a więc mi w sumie wystarczy 8 g na całą dezynfekcję. Oczywiście ten też nie jest idealny, zostawia taki śliski ślad po sobie. Trzeba uważać, bo butelka może się, więc wyślizgnąć. No i ja to jeszcze staram się nieco wypłukać. Wybrać sterylizator? Może kupić myjkę Kilka dni temu butelkowałem partię Session IPA Earl Grey. Od startu do zamknięcia kapslem ostatniej butelki minęło ponad 3 h. Dacie wiarę? 3 godziny? To ja warkę robię w 4,5 do 6 h. Ogólnie wyszło 57 butelek o pojemności 0,5 L i 20 butelek 0,3 L. Przyznaję, że pod koniec to się już zaczynałem nudzić. I teraz postanowiłem, że trzeba sobie jakoś życie ułatwić. Przeglądałem co tam w moim ulubionym sklepie „Twój Browar” jest w ofercie. Skuszę się chyba na sterylizator, ale czy to bardzo przyśpieszy mi proces? Nie wiem, trzeba będzie przejrzeć fora, popytać, chyba, że ktoś z Was korzysta i może co nieco powiedzieć na ten temat? Są też myjki stołowe, ale to już drogi jak dla mnie interes, bo wolę chyba w pierwszej kolejności kupić śrutownik oraz kilka mniejszych sprzętów. Jednak kto wie, bo może rzeczywiście to mocno zminimalizuje czas? Dłuższy wężyk dla wygody Kwestia mycia jeszcze do ogarnięcia. Póki co ogarnąłem z kolei opcję z dłuższym wężykiem silikonowym. Gdy kompletowałem swój pierwszy sprzęt wydawało mi się, że metr wężyka wystarczy i tak jakoś rok się przemęczyłem. To był bowiem gówniany pomysł. Teraz mam półtora metra i moim zdaniem to optymalna długość. Ułatwia przelewanie z nad osadu, zapewnia wyższy komfort już przy samym rozlewaniu napoju bogów. Dłuższy by już mógł być nieco zbyt problematyczny, dlatego ja osobiście polecam 1,5 m. Kapslownica Greta – moja pierwsza miłość No i ostatni element, to kapslowanie. Prześledziłem fora, obejrzałem kilka filmików u naszych speców na Youtubie i jeśli mówimy o ręcznym kapslowaniu, to tutaj nic z minimalizowaniem czasu nie uda się zrobić. Tak czy siak ustawiasz butelkę, nakładasz kapsel, przymierzasz kapslownicę. Ja od początku korzystam z mojej czarnej Grety. Naprawdę nie mam na co przy niej narzekać. Daje radę nawet przy tym typie butelek z tym wąskim kołnierzykiem. Choć raz za bardzo mnie poniosło i jedną butelkę na szyjce mi ścięła. Na to uważajcie, bo szkoda piwa. A jak się już przytrafi, to zawsze możecie przez sitko przelać piwo z tej uszkodzonej butelki, aby oddzielić szkiełka i albo po prostu wypić takie nienagazowane lub przelać lejkiem do kolejnej butelki. Tak to u mnie wygląda. Będę informować czy to na blogu czy na fejsie jak przebiega mój plan optymalizacji i podzielę się info na temat efektów. A jak macie jakieś swoje pomysły sprawdzone w akcji oraz możecie się nimi podzielić, to będę wdzięczny za komentarz poniżej. Z góry dzięki! View the full article
  2. Nareszcie odwiedziłem wrocławski Browar Prost. Czy było warto? Czy jeszcze tam zajrzę? Co mnie zaskoczyło, a co rozczarowało? No to sprawdźmy. Wrocław to nie tylko Rynek Od jakiegoś czasu drażni mnie to, że wszystko co się dzieje w tym mieście, wszystkie fajne knajpki, restauracje itp. są i powstają w ścisłym centrum miasta. Wrocław to wręcz miasto mega kontrastu pod tym względem. A tu proszę taki Browar Prost powstał sobie w mniej „ruchliwym” kąciku stolicy Dolnego Śląska i tak na pierwszy rzut oka chyba sobie dobrze radzi. Kiedy w czwartek przybyłem na miejsce, była godzina 19:00, do meczu Polski z Portugalią jeszcze kupa czasu, a na zewnętrznym ogródku trochę tych ludzi sobie siedziało przy piwku. Naprawdę plus za odwagę dla właścicieli. Obiekt imponujący Obiekt jest imponujący. To znaczy może architektonicznie z zewnątrz to żadna rewelacja, bo raczej można to określić jako jeden wielki klocek, ale wykorzystany wewnątrz jest super. składa się oficjalnie z dwóch części: Klubu Piwa i Hali Piwa. Ta pierwsza bardziej restauracyjna o ekskluzywnym wyposażeniu i umeblowaniu. Stoją tam miedziane kadzie, są boksy ze skórzanymi, czarnymi siedziskami, dużo drewna w aranżacji. Po schodkach na górę wchodzi się do strefy VIP, w której są tzw. VIP Roomy, czyli pokoje ze skórzanymi kanapami, stolikiem, telewizorem, które można sobie zarezerwować na swój własny meeting służbowy lub prywatny. Druga część to po prostu duża, przestronna sala z barem, na którym znajdują się krany z piwem robionym oczywiście przez nich samych. Drewniane, kwadratowe stoliki i krzesła, gęsto rozstawione. Pomieszczenie klimatyzowane, ale coś maszyny nie dały rady przy tym tłumie, który stawił się tego dnia na meczu. Jest też wspomniany ogródek zewnętrzny, parking. Całość na ogrodzonym terenie. Wygląda w sumie tak, że śmiało można powiedzieć, że zainwestowali tam ładnych kilka baniek. Tytułowe dwa światy Browaru Prost Te dwie części obiektu mam wrażenie, że mają też odzwierciedlenie w jakości obsługi. Klub Piwa wygląda jak oferta premium. Niestety nie udało nam się już zarezerwować tam VIP Roomu, więc przyszliśmy do Hali. Co nie zmienia faktu, że z tego tytułu mam się czuć gorszy, a kurcze w jakimś tam niewielkim stopniu tak było. Najpierw wszedłem do Klubu, tam sympatyczna Pani skierowała mnie do Hali. Pierwsze zaskoczenie było w związku z tym, że tam również były rezerwacje na kilku stolikach. Tymczasem dzwoniąc 2 dni wcześniej usłyszałem, że na Hali się rezerwacji nie robi. Dobrze zatem, że pojawiłem się te dwie godziny szybciej, bo nie mielibyśmy miejscówy. Słabo to wygląda. Są więc tacy, co mogą rezerwować i tacy, którzy nie mogą? Nie rozumiem. Choć obie części dzieli zaledwie korytarzyk, to zapomnijcie o możliwości zamówienia jedzenia na Hali. Jedyna opcja to pójście samemu do Klubu, zamówić i przynieść sobie na Halę. Trochę się dziwię, bo skoro klient chce zostawić kasę, to chyba powinno im zależeć na tym, aby temu klientowi dostarczyć to, czego oczekuje. No, ale może to zrobiłby się jakiś duży problem logistyczny albo wynika to z jakiś kwestii formalnych. Nie wiem. My nóżki i rączki mamy, więc sobie poradziliśmy. Największa różnica pomiędzy dwoma światami jest w obsłudze. Czekając na jedzenie, zwiedziliśmy część z VIP Room. Sympatycznie zaczepił nas kelner, porozmawialiśmy. Próbował nawet coś wymyślić i sprawdzić w kwestii wolnego pokoju, więc plus za zaangażowanie i postawę. Na Hali takiej interakcji już nie ma. Tam masz wybrać piwo, zapłacić i odejść do stolika. Ok, nawet jasna sprawa, zwłaszcza przy całej tej masie, ale już sama postawa pana na kasie pozostawiała wiele do życzenia. Nie czułem sympatii, nie bił po oczach specjalną uprzejmością. Dziwne. Piwo i jedzenie Najpierw może o samym jedzeniu. Kolega polecał mi karkówkę (bodaj 21 zł), ale ja zdecydowałem się na steka (36 zł). Wysmażony na medium, tak jak chciałem. Podany z czosnkowym masełkiem, frytkami i sałatką. Naprawdę dobrze zrobiony rostbef w przystępnej cenie. Miałem ochotę nawet na dokładkę, ale co za dużo to nie zdrowo ;). Widziałem też na sąsiednim stoliku państwo jedli golonki, które również wyglądały bardzo apetycznie. Daję, więc super plusa. Piwo bez szału. To znaczy na kranach było Marcowe, Dark (po łyku od kumpla stwierdzam, że to jakiś Stout), zwykły lager, Hefe i piwo Ared, na które się zdecydowałem. To chyba była jakaś sesyjna RED IPA. Przynajmniej takie wrażenie sprawiła. Aromat nieco amerykański, mocno słodowe piwo, goryczka średnia, nie zostająca na długo. Bardziej się skupiałem na meczu, więc w sumie było ok, smakowało. Natomiast mówiąc „bez szału”, mam na myśli, że zabrakło mi jakiegoś bardziej geekowego szaleństwa w ofercie. Póki co piwa zróżnicowane, ale powiedziałbym, że mocno standardowe jak na ducha kraftu. Warto odwiedzić Ogólnie patrząc na całokształt muszę przyznać, że warto odwiedzać to miejsce. Następnym razem postaram się jednak zarezerwować VIP Room. Piwo jest dobre, wnętrza Klubu klimatyczne, jedzenie bardzo dobre w bardzo przyjemnej cenie. Mają tych kilka wad, ale przecież nobody’s perfect. Poza tym myślę, że systematycznie będą likwidować te małe niedociągnięcia w obsłudze i logistyce. Szkoda jedynie, że Polska przegrała, bo atmosfera na Hali była super, śpiewaliśmy hymn, potem dopingowaliśmy. Było dużo ludzi. Kierownictwo postarało się, aby jednak każdy miał miejsce, były przynoszone ławki z ogródka, więc organizacyjnie to udźwignęli. Dla zainteresowanych podpowiadam adres: ul. Paprotna Wrocław. View the full article
  3. Podczas Beer Geek Madness 5 wypiłem w sumie nieco ponad litr piwa więcej niż rok wcześniej. O ile poprzednim razem formuła imprezy rajcowała mnie sama w sobie, o tyle tegoroczne wydarzenie było dla mnie zdecydowanie ciekawszym przeżyciem. Beer Geek Madness na pierwszy rzut oka uboższe W tym roku na poziomie 0 nie było kranów z piwem. Nie było dublowania stanowisk browarów, nie można było zatem uciec od scenicznego dudnienia muzyki. Mimo, że samych browarów było ponoć więcej, to chyba ograniczyli liczbę biletów, bo naprawdę było o wiele luźniej. Oczywiście kolejki się ustawiały do piw, ale po prostu tak musiało być. Rzecz w tym, że nie miałem wrażenia jakbym był zamknięty w słoiku po ogórkach. Nawet łatwo było znaleźć jakieś wolne krzesełko do przycupnięcia na moment. To wszystko sprawiło, że na pierwszy rzut oka impreza wydawała się uboższa, ale nic bardziej mylnego. Uważam za bardzo dobry pomysł wmieszanie stanowisk zagranicznych browarów pomiędzy nasze rodzime. Przynajmniej koło tej godziny 20.00 ludzie nie napierali na drzwi, a potem się nie chcieli zabijać podczas biegu do poszczególnych kranów. Tajemnica z Brokreacji Zacząłem od tego, co skradło moje serce na Beer Geek Madness 4, czyli Kociamber z browaru Szałpiw. No, drugie podejście to już nie było to samo, no cóż… miłość w krafcie nie jest czymś specjalnie stałym. Na drugi ogień poszła Brokreacja. Mateusz Górski przywiózł premierowo Stockholm Syndrom w dwóch wersjach. Dużo im idzie browaru na eksport, pojawiają się zapytania czemu nie stosują aromatów, tylko jadą na chmielach, no to facet postanowił zrobić eksperyment i pokazać nam różnicę między jednym, a drugim. No właśnie tylko który jest który? Ja zacząłem od „jedynki”. Fajna Triple APA, może bez jakiegoś wow, ale naprawdę dobre piwo. Mój kolega Kozuś chwycił natomiast „dwójkę”. Wziąłem łyka, ale już w aromacie piwa czułem zdecydowaną różnicę. Takie bardziej owocowe, pachniało słodko. Słodkie było też w smaku. Według zapewnień autorów jedno nachmielili na aromat amerykańskimi odmianami chmielu oraz doprawili sokiem i zestem z grejpfrutów oraz pomarańczy. Z kolei drugie swój zapach zawdzięcza wyłącznie naturalnym aromatom. – Chłopaki piwo bazowe jest tak samo wytrawne w obu przypadkach. Nie mogę Wam powiedzieć na razie co jest sekretem takiego odbioru tego słodszego piwa ani też nie zdradzę, który Syndrom jak jest przyprawiony. Dajcie nam czas, piwo trafi do butelek i na koniec kwietnia obwieścimy co i jak – podkreślił w rozmowie z nami Mateusz Górski z Brokreacji. Nie ugiął się pod naszym naporem nawet o późniejszej porze, kiedy postanowiliśmy „przeatakować na zmęczonego rywala”. Skoro jednak mamy się pobawić, to ja zaryzykuję i stwierdzę, że… to jedynka była na tych aromatach, a dwójka była nachmielona oraz z sokiem. Będę śledził uważnie doniesienia, bardzo jestem ciekaw rezultatu. Stout nie taki straszny Znacie mnie, no może nie wszyscy, ale nie raz na blogu podkreślałem, że ja to mógłbym w sumie degustować jedynie ajpy, no może jakiś hefeweizen w międzyczasie. Zdecydowanie nie szukałem miłości ze Stoutami. Tymczasem na Beer Geek Madness 5 postanowiłem, że ulegnę szaleństwu i popróbuję co się da. To właśnie sprawiło, że tegoroczna edycja była dla mnie o wiele ciekawszym przeżyciem. Kompletnie nie żałuję, bo dzięki temu miałem okazję spróbować jednego z fajniejszych piw w moim życiu, a mianowicie Beer Geek Cocoa Shake z browaru Mikkeller. Kawy nie było, za to bardzo fajna czekoladka i przyjemna, gładka struktura piwa. Bomba! Popróbowałem innych ciemnych piw. Na pewno przy okazji sięgnę ponownie po Kolm Null Null Kolm, czyli BA Imperial Porter z estońskiego browaru Pohjala. Całkiem, całkiem była też dziewica, a więc Virgin Batch z AleBrowaru. Piwo w stylu Imperial Brown Ale jest bardzo pijalne, nie czułem takiego przesadzonego palonego smaku, a piłem już ten styl kiedyś i to mnie bardzo zraziło poprzednim razem. Ogólnie ciemne piwa, które próbowałem podczas Beer Geek Madness 5 jak najbardziej na plus. Smaki dzieciństwa Do tego grona zalicza się też Black Jack – Porter Bałtycki z kukułkami od browaru Hopkins. Tak, dokładnie z kukułkami. Pamiętacie te cuksy? Bardzo byłem ciekaw smaku. W ubiegłym roku nie skusiłem się na piwo z landrynkami, ale w tym sezonie musiałem spróbować czegoś tak szalonego jak to. Już aromat bardzo słodki zapowiadał coś naprawdę przyjemnego. Pierwszy łyk i… bajka! Normalnie smaki dzieciństwa. Fakt, że słodki mocno, ale jednocześnie bardzo „kukułkowy”. Gdybym wcześniej nie wiedział, że to takie piwo, to po jego spróbowaniu nie miałbym problemu z odgadnięciem „magicznego składnika”. Szacun chłopaki! Szybki przegląd Beer Geeek Madness 5 Oprócz tego spróbowałem jeszcze Let’s Cook, czyli Sour APA z Deer Bear. Takie kwaśne, lekkie piwko, akurat nie mój styl, ale złe nie było. Zresztą sam browar Deer Beer zgarnął nagrodę Beer Geek Choice, ale to za Gose. Nie piłem, nie wypowiem się. W moim rankingu piw, które po prostu pierwszy raz próbowałem znacznie wyżej znalazł się Browar Zakładowy, bo tam mi posmakowało, a może bardziej zaintrygowało Tropikalne Ryżowe IPA – Wniosek Urlopowy. W aromacie czuje się tam wręcz granulat chmielowy. Expres IPA od Pinty bez historii, Molly IPA z Dr Brew tradycyjnie dobre, Imperial IPA ze Stu Mostów bez wow, ale całkiem ok, Forest IPA z Nepomucena rozczarowało, bo ja akurat tych iglaków intensywniejszych się tam nie doszukałem, Primus z Palatum do zapomnienia, bo mało ciekawe West Coast IPA. Wyjątkowych doświadczeń przyniósł natomiast Edward Northon od Hopium. Wyobraźcie to sobie: bierzecie łyk piwa, myślicie, ze nic się nie dzieje, a po chwili w gardle zaczyna fes piec. To efekt papryczki Caroliny Reaper. No to było wyraziste i oryginalne, choć sam już raczej nie powtórzę takiej degustacji. Warsztat Piwowarski czyli torf bez torfu Uwielbiam tę ekipę i bardzo im kibicuję, bo nie dość, że są mega sympatyczni, to potrafią warzyć całkiem dobre piwka. Ciekawe co im wyjdzie jako festiwalowe na Wrocławski Festiwal Dobrego Piwa. Choć jeśli ma to być Polskie Ale, to jakoś specjalnie ze względu na styl się nie nastawiam. Na Beer Geek Madness 5 uwarzyli Łychę Żyta, czyli… nie zgadniecie – Żytnie torfowe. No i dupa, bo ja za torfem w piwie nie przepadam. Wziąłem zatem sprawdzoną opcję w postaci Bergamłotu. Szopka skusił się na premierę i zapewnił, że powinienem był jednak spróbować. Faktycznie nie odrzuciło mnie, bo… ja tam w ogóle nie czułem tego torfu. Lekkie, fajne piwko, bez jakieś jupikajej madafacka rewelacji, ale rany… wypiłem torfowe piwo, więc propsy. Usłyszałem nawet, że było go tam 40%. Bez jaj Wybiorę się w końcu z wizytą do browaru, to sprawdzę, czy gdzieś tam słody te nie leżą, bo np. zapomnieli dorzucić podczas zacierania. W każdym razie jak traficie na ich buteleczki to koniecznie próbujcie. Teraz mają być bardziej dostępni, bo nową umowę z dużym hurtownikiem podpisali, więc dystrybucja powinna ruszyć. Na koniec jeszcze mała galeryjka fot i tyle, bo już jedzonka z Brat Wursta i innych food tracków nie chce mi się opisywać. Na pewno na Beer Geek Madness 6 znów się pojawię, bo warto. View the full article
  4. Przed nami 5. edycja Beer Geek Madness North Side. Dla mnie będzie to drugi raz i mam kilka przemyśleń oraz porad dla tych, którzy udają się tam pierwszy raz lub ewentualnie dla tych, którym uciekły szczegóły. Pan nie stał w tej kolejce Przyjdę wcześniej, to nie będę stał w kolejce. Bull shit! I co, zamierzasz przyjść już w południe? I tak wejdziesz i tak wejdziesz. Piwa wystarczy – no chyba, że faktycznie przyjdziesz na koniec imprezy. My przyszliśmy w ubiegłym roku jakoś 2 godziny wcześniej, a nie uniknęliśmy zatoru podczas wejścia. Swoją drogą czas oczekiwania w tłumie to również może być wesoły okres. A to ktoś rzuci jakimś żartem, a to się zaczną dyskusje na temat tego, co, kto chce spróbować na pierwszy rzut, czy też ogólnie o tym co oferują browary. I to jest fajne. Na pewno nie jest to coś w stylu „Pan nie stał w tej kolejce”. W ubiegłym roku tak, jak wspomniałem byliśmy szybciej, ale czas ten wykorzystaliśmy na posiłek w food truckach i degustację naszych piw domowych. Wiecie, bez szaleństw, ale tak na rozgrzewkę. Jest to zatem jakaś opcja. A ty noś, noś, noś… wygodne buty Na pewno nie odwalajcie się jak stróż w Boże Ciało. Załóżcie bardzo wygodne buty, bo raz, że obiekt jest duży i trochę się nachodzicie, a dwa, że właściwie impreza jest na stojąco. Także pantofelki, lakierki zostawcie sobie na imieniny cioci. Ja wiem, że procenty znieczulają, ale te przechodzone kilometry oraz wystane minuty będą jeszcze odczuwalne przez następne dni. Ssanie się włączy Piwko, piweczko, piwunio, ale… gastro się też na pewno włączy. Tym bardziej jak będą do Was dochodzić smakowite zapaszki z food trucków oraz z wewnętrznych grillowanych dań. Petarda. Pamiętam, że miałem wówczas ochotę zjeść absolutnie wszystko. Wrzućcie sobie do kieszeni zatem trochę dodatkowego grosiwa, bo na pewno się przyda. Poza tym przypominam, że na pusty żołądek dużo szybciej skończycie degustacje piw. Byłaby szkoda, bo browary naprawdę dobrze się do tego wydarzenia przygotowują i jest dużo „perełek”, które warto spróbować. Degustuj z głową… A skoro już o degustacji piwa mowa, to przejdę do głównego tematu. Beer Geek Madness odbywa się w formule „płacisz raz, pijesz ile chcesz”. Wraz z biletem otrzymujesz szkło i sobie wędrujesz między stanowiskami, próbując różnych piw. Browary dostarczają piwo premierowe specjalnie na tę okazję oraz drugie, swoje topowe z oferty. Polecam zaplanować sobie początkową ścieżkę w taki sposób, aby zacząć od piw lżejszych i zmierzać do tych mocniejszych. Natomiast jeśli nastawiasz się właściwie na degustację piwa w jednym, dwóch czy trzech stylach, to też nie pij tego duszkiem. W końcu wydarzenie dla geeków, więc warto się chwilę zastanowić, poczuć głębie piwa, przemyśleć i na chwilę się tak po prostu nad nim zatrzymać. i po prostu dobrze się baw! Najważniejsze jest jednak, abyście się dobrze bawili. Beer Geek Madness North Side to przecież wyjątkowe piwne wydarzenie z mega dawką muzycznych brzmień, a także Beer&Art. Można, więc powiedzieć, że event oddziaływuje na wiele naszych zmysłów. Wyluzujcie, nie spinajcie się, czerpcie z tego dużo frajdy. Życzę Wam udanego 5. Beer Geek Madness – North Side. P.S. Podczas imprezy Beer Geek Madness North Side na profilu fejsbukowym WarzePiwoPL i na moim snapie na pewno pojawią się jakieś relacje live, więc zapraszam, a jak było w ubiegłym roku możecie zobaczyć na poniższym video… View the full article
  5. Ale, że co ja nie pójdę na Beer Geek Madness? No właśnie i dlatego się wybrałem. W ubiegłym roku wolałem zakupić więcej surowców i zrobić w tym czasie piwo domowe, ale teraz się wybrałem. W końcu jako szanujący się piwny freek musiałem zobaczyć, co tam się dzieje.I przyznaję, że działo się wiele. Ominąć kolejki, nie omijając ich Wybraliśmy się z Szopką i Kariną specjalnie wcześniej, aby bez problemu odebrać pakiety startowe, czyli opaskę na rękę, szkło oraz broszurkę festiwalową. Na miejscu byliśmy jakoś 15.50, a strefa foodtracków otwarta była od 16. Jak się okazało, nie byliśmy pierwsi na terenie, ale zestawy odebraliśmy. Zdobyliśmy strategiczną miejscówkę i niczym lwy na polowaniu przyczailiśmy się, rozmyślając czym by tu zapełnić żołądki. Co prawda braliśmy pod uwagę oczywiście jakieś mięcho na dzień dobry, ale, że zastanawianie się pochłaniało dużo energii, to wyciągnąłem z plecaczka napój bogów. Tak się złożyło, że tydzień wcześniej, mój znakomity piwny przyjaciel podarował mi swoje buraczane Pale Ale z drugiej warki. Pierwsze było świetne i miało ten niesamowity kolor, co zresztą mogliście zobaczyć na focie na moim fan page’u. Spodziewałem się zatem czegoś podobnego. Tymczasem po otwarciu butelki wylało się z niej piwo o mega różowym zabarwieniu. Śmiechu było dużo, ale co w końcu impreza geek’owa, więc i takie należy spróbować. W aromacie i smaku wyraźny buraczek, była taka ziemistość. Bardzo interesujące piwo. Podtrzymuję, że sam będę chciał zrobić coś podobnego. Skosztowaliśmy różowego napoju i włączyło się mocniej ssanie. Moi towarzysze przygody ruszyli do Brat Wurstów. Widziałem tego foodtracka na placu Strzegomskim, ale jakoś nigdy nie było mi po drodze. Skusili się na kanapkę z szarpaną golonką. Wyglądało smakowicie, ale nie moje klimaty. Poza tym oni sami też jakoś specjalnie zachwyceni nie byli. Smakować smakowało, ale chyba czegoś innego się spodziewali. Ja chciałem spróbować kalmarów w cieście piwnym, ale… no właśnie foodtrack Osiem Misek nie dojechał. Skandal! Zrobili mi przykrość, będę ich omijał. Wybrałem za to burgera „Dopiwka” w Pasibusie i dobrze się stało. Polecam! No, ale ja tu gadu, gadu, a miałem o festiwalu coś napisać. Rzecz w tym, że wejście otwierali dopiero o 18.00. Mieliśmy zatem 2 godziny i wiecie co? Przyjechaliśmy specjalnie szybciej, aby ominąć wszelkie kolejki, a w międzyczasie, gdy nam się japy wesoło uśmiechały podczas rozmowy, ludzie się już ustawili w takim wężyku, że z Krakowskiej sięgał on chyba do Traugutta. Tak to jest omijać kolejki, nie omijając ich. Polak jednak potrafi, więc wbiliśmy na chama od boku. To ciekawe, że nawet w takich okolicznościach, przy takim wydarzeniu ludzie w oczekiwaniu na wejście nie dyskutowali o tym, które piwo na początek spróbować albo które wydaje się najciekawsze. Tematem pół żartów było natomiast to, czy panowie lubiący laski, ale te dynamitu wiedzą o Beer Geek Madness i czy byliby w stanie zapewnić nam zupełnie inną (rozryw)kę. Podczas tak sympatycznej rozmowy szybciej mijał nam czas i w końcu udało się! Dostaliśmy się do środka. Zwierzęcy pęd Najwyraźniej brakowało nam doświadczenia w tego typu imprezach i nie rozumieliśmy, że po wejściu należało szybko biec do kranów (albo nie tyle „należało”, co po prostu wszyscy tak robili). Wśród uczestników imprezy było słychać przeświadczenie, że piwa skończą się w ciągu 10 pierwszych minut. To była bzdura, bo tych długo starczyło. W sumie piwa przygotowane specjalnie na Beer Geek Madness, przynajmniej na parterze skończyły się w zdecydowanej większości po godzinie 22. No i gdzie ta cała zwierzyna leciała? Mam wrażenie, że tłum rozbiegł się po równo po wszystkich stoiskach. Oczywiście nieco więcej było przy browarze Pinta, czy też tych, które oferowały piwa na brettach. My wybraliśmy na początek Szałpiw. Jako premierę oferowali Tenacious Blackberry, czyli Sour Blackberry Ale ekstrakt 13, alk. 5,8%, IBU 15. Piwo w aromacie przypominające… nalewkę, ale próbować nie próbowałem. Ja wybrałem drugą propozycję – Kociamber. American Pale Ale o ekstrakcie 12 i alk. 5,3% z dodatkiem kiwi i aframonu madagarskiego. Szczerze… dla mnie najlepsze piwo jakie piłem tego wieczora. Przekonałem się też do American Barley Wine, a to za sprawą browaru Kraftwerk i Dr Octopusa. Piwo o ekstrakcie 21, alk. 9,2% i IBU 70. Bardzo przyjemne, słodkawe o głębokim smaku, takie powiedziałbym aksamitne. Bardzo podobne w odczuciu było piwo zagraniczne Double Bastard Ale z browaru Stone, w stylu American Strong Ale. Swoją drogą w ogóle wejście do strefy zagranicznych gości, którą otwierali o 20.15 było niezwykłym doświadczeniem. Kolejka ustawiła się już pół godziny wcześniej, a po otwarciu drzwi, do środka wręcz wlał się dziki tłum, biegający jak oszalały od kranu do kranu w poszukiwaniu tego najbardziej upragnionego trunku. Nie powiem, nam się to też nieco udzieliło, bo szukaliśmy właśnie tego konkretnego piwa. Zanim się zorientowaliśmy co i gdzie, to oczywiście do kranu była już wielka kolejka. Niemniej udało się zdobyć 100 ml trunku. Nie byłem jakoś specjalnie powalony smakiem, ale warto było się po przeciskać. W sumie spróbowałem 8 z 52 piw, bo częściej chodziłem po dolewki Kociambera. Trudno zatem powiedzieć, że moja ocena jest obiektywna. Być może nie trafiłem na bardziej zaskakujące i smaczniejsze piwo. Niemniej spośród tego co mi się udało wypić, właśnie ten zdobył u mnie nr 1. Na drugim biegunie znalazła się natomiast Imperialna IPA z Nepomucena. Głównie za aromat, który dawał nieco siarką. Warstwa kulturalna Wielbicielem sztuki nie jestem, więc wystawy grafików jakoś ominąłem. Posłuchałem za to kilku fajnych kapel rockowych, było trochę hip-hopu i mocniejszych dźwięków, więc każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Ja jednak wybierając się na tego typu eventy nastawiam się na coś innego, dlatego też lokowaliśmy się w nieco bardziej cichych zakątkach. Uważam Beer Geek Madness za ciekawą inicjatywę, bo daje szersze pole do popisu browarom. Jest fajny klimat, dużo ludzi, ale osobiście z większą niecierpliwością czekam na Wrocławski Festiwal Dobrego Piwa w czerwcu, a więc imprezę o bardziej festynowym charakterze, większym chilloucie. View the full article
  6. To był Wielki Tydzień również w wykonaniu naszych piłkarzy. Oczywiście Finowie, to poziom niżej niż nasi, a Serbowie mimo wielu indywidualności nie stanowią zespołu i od lat się kłócą między sobą. Niemniej trzeba patrzeć na biało-czerwonych, a ci prezentują się wyśmienicie. Czy balonik jest już zatem nadmuchany? Do Euro 2016 zostało niewiele czasu. Marcowe sparingi to był właściwie sprawdzian generalny. Pozostaną mecze z Holandią (taki na zimny prysznic przed turniejem) oraz Litwą (taki na ostatni szlif celowników). W tych meczach wezmą już udział szczęśliwcy z 23 – osobowej kadry. Ten sprawdzian wypadł bardzo okazale. Zwłaszcza, że w drugim spotkaniu wzięli udział teoretycznie dublerzy. Teoretycznie, bo taki Kapustka, czy Jędrzejczyk przecież spokojnie mogą wyjść w podstawowej jedenastce na EURO. Podobnie zresztą Salamon, a nawet Wszołek. Już wiemy, że celem minimum jest wyjście z grupy. Piłkarze wynegocjowali sobie pokaźną premię w wysokości 40% z tego co zarobi PZPN od UEFA. Są więc pewni swego, a i nasz związek musi być pewny naszej drużyny. W końcu musieli sobie przekalkulować, że wynikami zarobimy wystarczająco dużo, aby spiął się budżet centrali i aby jeszcze grajki były zadowolone. Przyznaję, że fajnie się naszych ogląda, a przy asyście Bartka przy golu na 5:0 z Finami to, aż podskoczyłem z kanapy. Rewelacja. Przed EURO 2012 niby wyniki też były, bo wygraliśmy po 1:0 ze Słowacją i Łotwą, 4:0 z Andorą, czy też jeszcze tamtej zimy remisowaliśmy bezbramkowo z Portugalią. Gra jednak nie pozwalała patrzeć optymistycznie na turniej. Mimo to, oczywiście dziennikarze i kibice nadmuchali balonik. Nadzieje były jak zwykle duże, a wyszło jak zawsze. Podobnie zresztą było wcześniej. Tym razem to jednak sami piłkarze dmuchają, a może już nadmuchali balonik oczekiwań. Mamy chyba najlepszą generację piłkarzy od czasów naszych medalistów z lat 70 oraz 80. Kręgosłup kadry gra w najlepszych europejskich klubach. Wystarczy, ze przypomnę, że taka Korea Południowa w 2002 roku, czy Grecja w 2004 roku takiego komfortu nie miały, a jak zagrały każdy wie. Od razu, więc nasuwa się pytanie, dlaczego nam miałoby nie wyjść, skoro rzeczywiście mamy klasowych kopaczy oraz solidnych robotników? Ok, teraz ja trochę dmucham, ale to nadal efekt ich gry, niż moich własnych oczekiwań. Łatwo powiedzieć: „ok, poczekajmy, nie dmuchajmy balonika”, ale dużo trudniej to zrobić. A właściwie czy to źle? Skoro nasza reprezentacja swoją postawą powiększa balon, to czemu mam się tego nie trzymać? Piłka jest po to, aby się nią cieszyć, marzyć, wierzyć. No to wierzmy, że po 9 lipca bez względu na ostateczny wynik będziemy mogli powiedzieć, że wreszcie się nie wstydziliśmy naszej reprezentacji podczas dużego turnieju. Chciałbym wtedy wznieść w górę kufel z jakąś dobrą ajpą i wypić ich zdrowie. Tego oraz Wesołego Alleluja Wam życzę! View the full article
  7. Wracam z tekstami na bloga i to od razu z pierwszą recenzją apki, a pod lupę wziąłem nowość – TOP BEER. Ten czerwiec mega szybko leci, był WFDP, a w poprzedni weekend byłem w Tatralandii na Słowacji (o tym będzie na moim drugim blogu), więc nie było czasu na pisanko. Zobaczcie zatem jak w mojej ocenie prezentuje się ta aplikacja. Geneza TOP BEER Nie miałem okazji poznać osobiście twórców, ale los sprawił, a raczej siła Internetu, że gdzieś jakoś na siebie trafiliśmy. Z tego co kojarzę to bodaj moje wideo z Beer Geek Madness było przyczynkiem do nawiązania relacji, a potem to wiecie jak to działa. Znaleźliśmy się na kanałach społecznościowych, wymieniliśmy kilkoma komentarzami itd. W ten sposób zacząłem śledzić co robią i z niecierpliwością czekałem na efekt. W sumie to ja już trafiłem na ten projekt na ostatniej prostej przed jego uruchomieniem. Na stronie TOP BEER jest jednak cała historia powstania idei oraz tego jak wyglądała praca. Apką zajęła się trójka pasjonatów i smakoszy dobrego, kraftowego piwa. Wyczytałem, że podobnie jak ja oraz wielu innych rozsmakowali się w krafcie już po pierwszych łykach Ataku Chmielu. Tak ich oczarowało, że mimo dużej konkurencji postanowili zrobić aplikację dla nas. Podoba mi się, że to ich cieszy, że są tak optymistycznie nastawieni. A kto dokładnie za co odpowiada?I tak Paweł w pocie czoła pracuje nad grafiką, Mateusz dzielnie rozpisuje linijki kodu, a Paulina tworzy prawdopodobnie największą bazę piw w Polsce. Wiemy, że nie jesteśmy z tym pomysłem jedyni, ale kurczę, zawsze chcieliśmy to zrobić i powiemy Wam, że fajnie robi się to, co się lubi No to mniej więcej dwa słowa o twórcach było, więc spójrzmy na to ich dziecko. Bez szkody dla systemu Jako, że trochę pracuję w branży marketingowej, jestem też wielokrotnym jurorem konkursu Róża Kolumba, gdzie oceniam apki turystyczne, to co nie co na te tematy wiem. Zacząłem od sprawdzenia jak mocno TOP BEER absorbuje mojego Lolipopa na Sony Xperia Z3. Wrażenia jak najbardziej pozytywne. Pamięci nie zajmuje dużo, bo coś około 22 MB, a i na wskaźniku poboru energii nie ma dramatu. Sympatyczna ekipa się postarała zatem o optymalizację i wychodzi, że na tym się znają. Interfejs przyjemny Otwieram, nie ładuje się długo, a więc kolejny plus. Graficznie nie razi po oczach. Kolorystyka stonowana odcienie szarości, granatu i niebieskiego w połączeniu z bielą, zapewniającą przejrzystość. Po prostu robi to robotę. Nawigowanie jest intuicyjne. Na dzień dobry wita nas od razu wyszukiwarka, za pomocą której szybko znajdziemy browar lub konkretne piwo. W lewym górnym rogu jest rozwijane menu. I tu, żeby tak słodko nie było pierwszy cios punktujący. Dlaczego twórcy zmuszają mnie do takiej ilości klikania? Wybieram z menu np. mój profil. Trafiam do okna z profilem, ale już z tej pozycji tego menu nie mogę otworzyć. System zmusza mnie do powrotu do poprzedniego okna. Nie ma zatem możliwości płynnego przejścia pomiędzy stroną profilu a np. stroną z gatunkami piw. Co prawda na początku w ogóle nie zwróciłem na to uwagi, ale przy dłuższym używaniu zaczęło być irytujące. Gdyby nie to, naprawdę rzekłbym brawo. Baza browarów Imponuje za to baza browarów. Jest naprawdę duża, choć akurat chciałem ocenić Ciężki Ładunek z Browaru Zakładowego i nie znalazło mi takiej pozycji. Były jeszcze dwa inne piwa, których również mi nie wyszukało, ale nie pamiętam. Niemniej wybaczam, bo rozumiem etap BETA, dopiero debiucik, a jak to mówią nie od razu PiS Polskę zrujnowało. Rozumiem, że baza będzie aktualizowana, więc dajmy szansę. Nie wiem czy to jest kwestia wielkości bazy, ale coś nie tak dzieje się za to z avatarami piw. Długo się wgrywają, ewidentnie nie nadąża to za scrollowaniem listy piw. Po prostu taki szczególik, a denerwuje spokojnego człowieka, jakim jestem (:-P). Swoją drogą od razu też przyczepię się do tego, że dużo piw w ogóle avatara nie ma, ale… też wracając do myśli sprzed chwili, wybaczam. Na plus zasługuje zakładka „Gatunki”, a może „style piwa”. No właśnie coś tu nie gra. W menu klikamy w „Gatunki”, ale przenosi nas do strony z nagłówkiem „Style piwa”. Autorzy muszą się zdecydować na konkretną nomenklaturę. Sam układ sekcji jest bardzo czytelny, bo ułożony alfabetycznie. Nie jestem świeżakiem w tym świecie, ale dopiero przeglądając tę zakładkę uświadomiłem sobie jak dużo piw jest i jak niewiele z nich piłem tak naprawdę. MEGA! Mam jednak małą sugestię, aby klikając „strzałkę w dół” przy nazwie stylu, od razu rozwijała się lista piw, a nad nimi był ten opis stylu. Obecnie zupełnie przez przypadek trafiłem, że z tej pozycji można się dostać do listy piw. Mało tego. Najpierw kliknąłem w nazwę stylu, a później przy kolejnych dwóch w tę „strzałkę” i sądziłem, że baza piw jest na razie tylko przy wybranych stylach, a przy pozostałych jedynie opis. Ranking piw No po prostu nie mogło tego zabraknąć, nie mogło. Uważam, że przy całej tej bazie, aż prosi się, aby taki ranking był. Mam jednak prośbę do czytelników, abyście jak najszybciej ściągali tę apkę i oceniali piwa, bo przydałoby się nabić ocen. Wówczas ranking będzie bardziej rzetelny, pełniej odwzorowujący stan faktyczny. Obecnie na moje oko dużo ocen przesadzonych, ale często wynikają z pojedynczych głosów. Podsumowanie TOP BEER mi się podoba. To będzie taki mój kieszonkowy e-notes kraftowy, bo mam nadzieję, że niebawem pojawi się jakaś aktualizacja. Na tę chwilę oceniam na 4 (skala 1-5). Brakuje mi może jakiś funkcji społecznościowych, może opcji z sugerowaniem przez użytkownika piw do bazy, ale też zdaję sobie sprawę, że coś za coś. Na pewno kolejne funkcje tworzyłyby kombajn, który siłą rzeczy zjadałby więcej baterii i pamięci. Apki nie odinstalowuję, korzystam i zobaczę w jakim kierunku będzie się rozwijał projekt. View the full article
  8. Sporo uwagi do tej pory poświęcałem piwom angielskim i niemieckim. Czas na zmiany. Tym razem chciałbym skupić się na historycznym piwie pochodzącym z Niderlandów, bowiem jest to kraj, który także posiada bogate tradycje piwowarskie, choć nie są one tak powszechnie znane. To właśnie Holendrom przypisuje się popularyzację chmielu na Wyspach Brytyjskich, gdzie zaczęto go uprawiać w XVI wieku. Inną rzeczą godną odnotowania jest fakt, że Holendrzy także z powodzeniem wysyłali swoje piwa do należących do nich kolonii mieszczących się między innymi w Azji i Ameryce Południowej. Nazwy piwa zapewne tłumaczyć nie trzeba. Warto jednak rozwinąć wątek, komu ów historyczny napitek ją zawdzięczał? Ową księżniczką była Anna Hanowerska (1709-1759), która w 1834 roku została żoną Wilhelma IV Orańskiego (1711-1751). Była ona najstarszą córką angielskiego króla Jerzego II Hanowerskiego (1683-1760), przez co otrzymała tytuł księżniczki królewskiej (Princess Royal) i posiadała prawa do angielskiego tronu, jednak zrzekła się ich przyjmując tytuły swego męża – tytuł księżnej Oranje-Nassau. W młodości przeszła ospę, która pozostawiła blizny na jej twarzy, przez co uważano ją za mniej urodziwą od młodszych sióstr. Co ciekawe, Anna nie cieszyła się zbytnią popularnością w Niderlandach – jej stosunki z teściową (Marią Ludwiką von Hessen-Kassel) były napięte, a ona sama nie kryła swego przekonania o wyższości Anglii nad Holandią, co z pewnością nie przysparzało jej sympatyków. Ucieczką od jej codziennych problemów były muzyka oraz literatura. W młodości jej nauczycielem był sam Georg Friedrich Händel (1685-1759), który uczynił wyjątek tylko i wyłącznie dla niej, bowiem jako kompozytora nieszczególnie interesowała go rola nauczyciela muzyki. W późniejszych latach obydwoje przyjaźnili się (to właśnie on ułożył muzykę graną podczas ceremonii zaślubin). Podobno słynęła z tego, że zmuszała swoje dwórki do wielogodzinnego czytania jej, nie zważając na ich znużenie i niechęć względem tej czynności. Lubiła także malować portrety. W porównaniu do innych holenderskich piwo jest ono relatywnie młode, gdyż pierwsza wzmianka o nim pochodzi z 1748 roku (choć wtedy nazwano je „piwem pod marką Princess Royal” pozwala to jednoznacznie stwierdzić komu było zadedykowane). Zostało ono wymienione jako jedno spośród 12 piw, którymi handlowała Holenderska Kopania Wschodnioindyjska (Vereenigde Oostindische Compagnie - VOC). Jego dostawcą dla VOC był Pieter Bolten, właściciel browaru Hooiberg (stóg siana), który miał swoją siedzibę w Amsterdamie. Piwo to z powodzeniem wysyłano do holenderskich kolonii – dzisiejszych terenów Indonezji, Surinamu, etc. Okres jego pojawienia się zbiegał się z początkami rządów Wilhelma IV Orańskiego. Bolten, jako twórca jego nazwy, dał w ten sposób otwarcie do zrozumienia jakie były jego poglądy polityczne (w owym czasie istniał bardzo ostry spór obywateli dotyczący wizji państwa – część optowała z utworzeniem republiki, a ich przeciwnicy byli zdeklarowanymi monarchistami). Z zachowanych informacji prasowych z początku XIX wieku można przypuszczać, że Princessebier było o wiele popularniejsze na holenderskich terytoriach zamorskich niż w samych Niderlandach, w których konkurowało z wieloma gatunkami piwa, jak chociażby: Luiks, Mol, Lambiek. Z biegiem czasu, zaczęło stawać się coraz popularniejsze w samej Holandii osiągając szczyt w połowie XIX stulecia przeistaczając się z luksusowego produktu eksportowego w towar powszechny. Największymi producentami tego rodzaju piwa były dwa amsterdamskie browary: Gekroonde Valk oraz Haan & Sleutels. Niestety, widmo upadku już powoli zaczynało krążyć nad tym i innymi tradycyjnymi holenderskimi piwami. Widmem tym były piwa dolnej fermentacji. W 1867 roku metodę tę zaimplementowano w Koninklijke Nederlandsche Beijersch Bierbrouwerij. Od tego czasu lager rozpoczął swój tryumfalny pochód, spychając z biegiem lat rodzime piwa na śmietnik historii. Wspomniany wcześniej browar Gekroonde Valk postanowił zacząć warzyć piwa angielskie, ale w jego ofercie znalazło się także „Princesse Ale” (warzono tam także stout cieszący się dużą estymą). Specjalnością tegoż browaru była mieszanka stoutu z Princesse Ale, które podawano nawet dzieciom jako „wyśmienity napój wzmacniający”. Browar ten zaprzestał warzenia tego piwa w 1886 roku. Drugi z wymienionych największych producentów Princessebier – Haan & Sleutels – rozpoczął w 1885 roku produkcję tego rodzaju piwa z wykorzystaniem dolnej fermentacji, jednak zabieg ten nie odniósł sukcesu. Przez pewien czas piwa nawiązujące do Princessebier sprzedawano jako „Oud-Hollandsch” (staroholenderskie). Początek XX wieku był czasem, w którym piwo to zniknęło z rynku. Za najdłużej warzący to piwo uważany jest browar Van Renesse z Gorinchem, gdzie zaprzestano jego produkcji w latach 30-tych owego stulecia. Było to piwo jęczmienne, które z czasem występowało w kilku wariantach. Istniała wersja jaśniejsza określana jako „biała” oraz ciemniejsza – „brunatna”. Z czasem do wersji bazowej doszła także mocniejsza – „podwójna”. Istniały też Princessebier leżakowane w beczkach. Miała je cechować duża pienistość. Z holenderskiej książki pochodzącej z 1866 roku i zatytułowanej „De praktische bierbrouwer” dowiemy się, że wyrabiano je w następujący sposób: Do uwarzenia tego piwa należy użyć 56 funtów brunatnego słodu lub po równej części słodu brunatnego i jasnego – w zależności od oczekiwanego koloru, 5 uncji flamandzkiego chmielu, 2 uncji skórki pomarańczy, 2 uncji owoców [ziaren] kolendry, 2 uncji lukrecji na beczkę[o pojemności 155 litrów]. Odparowanie wody – 1/6 objętości, 3½ uncji drożdży zadanych w temperaturze 12 stopni [Celsjusza]. Piwo górnej fermentacji. Niektóre źródła wzmiankują o tym, że piwo to było sowicie chmielone. Według innych, surowce takie jak lukrecja, kolendra i skórka pomarańczy nie były stosowane w ogóle. Miano je także poddawać klarowaniu (między innymi z użyciem żelatyny). Jego zdatność do spożycia wynosiła 2-3 lata. W kwietniu 2016 roku amerykański browar Anchor uwarzył swoją interpretację tego piwa na obchody trzydziestolecia istnienia amsterdamskiego pubu „In de Wildeman”. Piwo nosiło nazwę „Wild Princess”, a dodatkami, których użyto były: skórka pomarańczy i anyż. W tym samym roku United Dutch Breweries wprowadziły na rynek dwa piwa w ramach marki d’Oranjeboom – ciemniejsze „Princessebier” i jaśniejsze – „Witte Princessebier”. Piwa te dostępne są w regularnej sprzedaży. Również kilka innych holenderskich browarów postanowiło sięgnąć po to zapomniane piwo, wprowadzając je do swojej oferty. Skoro mowa o „piwie księżniczki”, warto wspomnieć także o innym trunku, który zaprezentowano w przytoczonej publikacji z 1866 roku, a mianowicie Koninginnebier (piwo królowej). W odróżnieniu od Princessebier, było ono bardzo rzadkie – w latach 60-tych XIX wieku warzono je w jednym browarze w Hadze. Było to ciemne piwo, w którym zawartość alkoholu wynosiła około 4,5% obj. Do uwarzenia warki o objętości 155 litrów potrzebne było 50 funtów brunatnego słodu, funt flamandzkiego chmielu, 3 uncje lukrecji, funt syropu cukrowego oraz 3 uncje płatków maku. Ostatni dodatek miał nadawać gotowemu napojowi czerwony kolor (między innymi). Anna Hanowerska, źródło: Wikipedia Bibliografia: https://en.wikipedia.org/wiki/Anne,_Princess_Royal_and_Princess_of_Orange/, http://lostbeers.com/, https://www.witteklavervier.nl/us/history/princess-beer/, Autor nieznany: „De praktische bierbrouwer”, Amsterdam, 1866. View the full article
  9. Sporo uwagi do tej pory poświęcałem piwom angielskim i niemieckim. Czas na zmiany. Tym razem chciałbym skupić się na historycznym piwie pochodzącym z Niderlandów, bowiem jest to kraj, który także posiada bogate tradycje piwowarskie, choć nie są one tak powszechnie znane. To właśnie Holendrom przypisuje się popularyzację chmielu na Wyspach Brytyjskich, gdzie zaczęto go uprawiać w XVI wieku. Inną rzeczą godną odnotowania jest fakt, że Holendrzy także z powodzeniem wysyłali swoje piwa do należących do nich kolonii mieszczących się między innymi w Azji i Ameryce Południowej. Nazwy piwa zapewne tłumaczyć nie trzeba. Warto jednak rozwinąć wątek, komu ów historyczny napitek ją zawdzięczał? Ową księżniczką była Anna Hanowerska (1709-1759), która w 1734 roku została żoną Wilhelma IV Orańskiego (1711-1751). Była ona najstarszą córką angielskiego króla Jerzego II Hanowerskiego (1683-1760), przez co otrzymała tytuł księżniczki królewskiej (Princess Royal) i posiadała prawa do angielskiego tronu, jednak zrzekła się ich przyjmując tytuły swego męża – tytuł księżnej Oranje-Nassau. W młodości przeszła ospę, która pozostawiła blizny na jej twarzy, przez co uważano ją za mniej urodziwą od młodszych sióstr. Co ciekawe, Anna nie cieszyła się zbytnią popularnością w Niderlandach – jej stosunki z teściową (Marią Ludwiką von Hessen-Kassel) były napięte, a ona sama nie kryła swego przekonania o wyższości Anglii nad Holandią, co z pewnością nie przysparzało jej sympatyków. Ucieczką od jej codziennych problemów były muzyka oraz literatura. W młodości jej nauczycielem był sam Georg Friedrich Händel (1685-1759), który uczynił wyjątek tylko i wyłącznie dla niej, bowiem jako kompozytora nieszczególnie interesowała go rola nauczyciela muzyki. W późniejszych latach obydwoje przyjaźnili się (to właśnie on ułożył muzykę graną podczas ceremonii zaślubin). Podobno słynęła z tego, że zmuszała swoje dwórki do wielogodzinnego czytania jej, nie zważając na ich znużenie i niechęć względem tej czynności. Lubiła także malować portrety. W porównaniu do innych holenderskich piwo jest ono relatywnie młode, gdyż pierwsza wzmianka o nim pochodzi z 1748 roku (choć wtedy nazwano je „piwem pod marką Princess Royal” pozwala to jednoznacznie stwierdzić komu było zadedykowane). Zostało ono wymienione jako jedno spośród 12 piw, którymi handlowała Holenderska Kopania Wschodnioindyjska (Vereenigde Oostindische Compagnie - VOC). Jego dostawcą dla VOC był Pieter Bolten, właściciel browaru Hooiberg (stóg siana), który miał swoją siedzibę w Amsterdamie. Piwo to z powodzeniem wysyłano do holenderskich kolonii – dzisiejszych terenów Indonezji, Surinamu, etc. Okres jego pojawienia się zbiegał się z początkami rządów Wilhelma IV Orańskiego. Bolten, jako twórca jego nazwy, dał w ten sposób otwarcie do zrozumienia jakie były jego poglądy polityczne (w owym czasie istniał bardzo ostry spór obywateli dotyczący wizji państwa – część optowała z utworzeniem republiki, a ich przeciwnicy byli zdeklarowanymi monarchistami). Z zachowanych informacji prasowych z początku XIX wieku można przypuszczać, że Princessebier było o wiele popularniejsze na holenderskich terytoriach zamorskich niż w samych Niderlandach, w których konkurowało z wieloma gatunkami piwa, jak chociażby: Luiks, Mol, Lambiek. Z biegiem czasu, zaczęło stawać się coraz popularniejsze w samej Holandii osiągając szczyt w połowie XIX stulecia przeistaczając się z luksusowego produktu eksportowego w towar powszechny. Największymi producentami tego rodzaju piwa były dwa amsterdamskie browary: Gekroonde Valk oraz Haan & Sleutels. Niestety, widmo upadku już powoli zaczynało krążyć nad tym i innymi tradycyjnymi holenderskimi piwami. Widmem tym były piwa dolnej fermentacji. W 1867 roku metodę tę zaimplementowano w Koninklijke Nederlandsche Beijersch Bierbrouwerij. Od tego czasu lager rozpoczął swój tryumfalny pochód, spychając z biegiem lat rodzime piwa na śmietnik historii. Wspomniany wcześniej browar Gekroonde Valk postanowił zacząć warzyć piwa angielskie, ale w jego ofercie znalazło się także „Princesse Ale” (warzono tam także stout cieszący się dużą estymą). Specjalnością tegoż browaru była mieszanka stoutu z Princesse Ale, które podawano nawet dzieciom jako „wyśmienity napój wzmacniający”. Browar ten zaprzestał warzenia tego piwa w 1886 roku. Drugi z wymienionych największych producentów Princessebier – Haan & Sleutels – rozpoczął w 1885 roku produkcję tego rodzaju piwa z wykorzystaniem dolnej fermentacji, jednak zabieg ten nie odniósł sukcesu. Przez pewien czas piwa nawiązujące do Princessebier sprzedawano jako „Oud-Hollandsch” (staroholenderskie). Początek XX wieku był czasem, w którym piwo to zniknęło z rynku. Za najdłużej warzący to piwo uważany jest browar Van Renesse z Gorinchem, gdzie zaprzestano jego produkcji w latach 30-tych owego stulecia. Było to piwo jęczmienne, które z czasem występowało w kilku wariantach. Istniała wersja jaśniejsza określana jako „biała” oraz ciemniejsza – „brunatna”. Z czasem do wersji bazowej doszła także mocniejsza – „podwójna”. Istniały też Princessebier leżakowane w beczkach. Miała je cechować duża pienistość. Z holenderskiej książki pochodzącej z 1866 roku i zatytułowanej „De praktische bierbrouwer” dowiemy się, że wyrabiano je w następujący sposób: Do uwarzenia tego piwa należy użyć 56 funtów brunatnego słodu lub po równej części słodu brunatnego i jasnego – w zależności od oczekiwanego koloru, 5 uncji flamandzkiego chmielu, 2 uncji skórki pomarańczy, 2 uncji owoców [ziaren] kolendry, 2 uncji lukrecji na beczkę[o pojemności 155 litrów]. Odparowanie wody – 1/6 objętości, 3½ uncji drożdży zadanych w temperaturze 12 stopni [Celsjusza]. Piwo górnej fermentacji. Niektóre źródła wzmiankują o tym, że piwo to było sowicie chmielone. Według innych, surowce takie jak lukrecja, kolendra i skórka pomarańczy nie były stosowane w ogóle. Miano je także poddawać klarowaniu (między innymi z użyciem żelatyny). Jego zdatność do spożycia wynosiła 2-3 lata. W kwietniu 2016 roku amerykański browar Anchor uwarzył swoją interpretację tego piwa na obchody trzydziestolecia istnienia amsterdamskiego pubu „In de Wildeman”. Piwo nosiło nazwę „Wild Princess”, a dodatkami, których użyto były: skórka pomarańczy i anyż. W tym samym roku United Dutch Breweries wprowadziły na rynek dwa piwa w ramach marki d’Oranjeboom – ciemniejsze „Princessebier” i jaśniejsze – „Witte Princessebier”. Piwa te dostępne są w regularnej sprzedaży. Również kilka innych holenderskich browarów postanowiło sięgnąć po to zapomniane piwo, wprowadzając je do swojej oferty. Skoro mowa o „piwie księżniczki”, warto wspomnieć także o innym trunku, który zaprezentowano w przytoczonej publikacji z 1866 roku, a mianowicie Koninginnebier (piwo królowej). W odróżnieniu od Princessebier, było ono bardzo rzadkie – w latach 60-tych XIX wieku warzono je w jednym browarze w Hadze. Było to ciemne piwo, w którym zawartość alkoholu wynosiła około 4,5% obj. Do uwarzenia warki o objętości 155 litrów potrzebne było 50 funtów brunatnego słodu, funt flamandzkiego chmielu, 3 uncje lukrecji, funt syropu cukrowego oraz 3 uncje płatków maku. Ostatni dodatek miał nadawać gotowemu napojowi czerwony kolor (między innymi). Anna Hanowerska, źródło: Wikipedia Bibliografia: https://en.wikipedia.org/wiki/Anne,_Princess_Royal_and_Princess_of_Orange/, http://lostbeers.com/, https://www.witteklavervier.nl/us/history/princess-beer/, Autor nieznany: „De praktische bierbrouwer”, Amsterdam, 1866. View the full article
  10. Ta impreza miała być epicka. W trakcie dnia słowackiego odbyć miał się pierwszy i bardzo prawdopodobne, że i ostatni rockowy koncert, w tym wypadku w wykonaniu kapeli Datum Vyroby. Na kranach za to miały zagościć piwa browaru Berhet. Jak miało być, tak się stało. Było głośno, energetycznie i z interwencją sąsiedzko-policyjną. Zobaczcie i posłuchajcie zatem zarówno fragmentu koncertu jak i rozmowy z Milošem z Berheta o sytuacji craftu na Słowacji. Prędko taka impreza pewnie się nie powtórzy View the full article
  11. Pierwszy miesiąc nowego roku nie przyniósł większych zmian na rzemieślniczym rynku. Znów pojawiło się mnóstwo premier (niektórzy wypuścili w styczniu nawet 9 nowości i bynajmniej nie byli to debiutanci), jak co miesiąc wystartowali nowi kontraktowcy, pojawiły się nowe browary oraz lokale z rzemieślniczym piwem. Widać karuzela kręci się nadal, a „stabilny rozwój” to określenie chyba najtrafniej diagnozujące obecną sytuację. Zanim o piwie które zdobyło tytuł, spójrzmy przez chwilę na browary, które zaczęły warzyć w styczniu. To restauracyjny Dobry Browar z Gniezna, łódzka Klubopiwiarnia, która po kilku miesiącach serwowania czeskiego piwa przechodzi na produkcję własną, w końcu koncentrujący się na lagerach Książęcy Browar Nysa. Wielce jestem ciekaw, czy koncepcja rzemieślniczego (a zatem nie taniego) lagera zdoła chwycić w roku 2018. A kto dobrze rozpoczął nowy rok? Szpunt/ Birbant (BeerLab) – Sour Force Sour IPA, 15° Blg, 6 % alk. Minęło 6 lat piwnej rewolucji, a na rynku wciąż rządzi jedno określenie – IPA. Styl, który podlega ciągłym modyfikacjom i ukazuje się w kolejnych wariantach. W zeszłym roku szczególnie dużo było tych spod znaku New England oraz Milkshake. A co z wariantem Sour ja się pytam? W sierpniu 2016 ukazało się świetne Sour Candy z Piwnego Podziemia (ówczesny Debiut Miesiąca zresztą), a potem właściwie zaległa cisza. Na szczęście początek tego roku w tym temacie przyniósł dwa piwa. Jedno od Golema, drugie od kooperacji Szpunt/Birbant. I to właśnie to drugie optymalnie wpasowało się w moje podniebienie. Zacznijmy od prezencji. Na premierze jego mętność kojarzyła się wariantem New England. Po tygodniu było zadziwiająco klarowne, a jak trafiłem na koniec beczki znów było przyjemnie mętne. W tych zmianach najbardziej istotny był fakt, że absolutnie nie wpływało to na aromat. A ten nieustannie był rewelacyjny, mocno owocowy, kojarzący się z mandarynkami, brzoskwiniami. Za tym szła lekka żywiczność i egzotyczna owocowość. Citra i Mosaic świetnie tu zagrały. A jak smak? W pierwszym łyku wyczuwalna rześka, stonowana cytrynowa kwaskowość oraz równie lekko zaznaczona goryczka w typie żółtych grejpfrutów/albedo. Do tego przyjemna odchmielowa cytrusowa owocowość, zauważalna soczystość i gładka tekstura, średnia pełnia, a na końcu fajne dyskretne szczypanie na języku. To piwo nie atakuje żadnym ze swych składowych i dzięki temu okazuje się zabójczo wręcz pijalne. Kilkakrotnie miałem przyjemność picia tego piwa i tylko raz skończyło się na dwóch z rzędu Zobaczcie wywiad jaki przeprowadziłem na premierze Sour Force z ekipą Szpunta! W kwestii wyróżnień widzę jedną prawidłowość – coraz trudniej piwowarom przychodzi uzyskanie piwa zaskakującego swym smakiem i dostarczającego niespotykanych wrażeń. Na szczęście patrząc na listę piw mających premierę w pierwszym miesiącu nowego roku, uzbierała się całkiem spora liczba piw, do których chętnie bym wrócił. Jakie zatem style zapunktowały? Oczywiście kolejne warianty IPA – hazy oraz oatmeal, niskoalkoholowe kwasy z owocami, belgijski tripel, amerykański żytni saison oraz coś z mocniejszej półki – torfowy imperialny stout, imperialny stout leżakowany w beczce po bourbonie Heaven Hill oraz odpowiednio podkręcony, poczciwy bałtycki porter! Absztyfikant (Czarna Owca) – Frelka Ocena piwa Artezan – W Szkole Byłem Mistrzem w Pingla Ocena piwa Birbant (Zarzecze) – Porter Ocena piwa Hoppy Beaver (Beer Bros) – Urbi Et Orbi Ocena piwa Piwne Podziemie – Take It Easy (Citra/Mosaic) Ocena piwa PINTA (Browar na Jurze) – Parritapa Ocena piwa Pracownia Piwa – All Inclusive Ocena piwa Przystanek Tleń/ Absztyfikant – Borem Lasem 2 Ocena piwa Rockmill (Bytów) – Going Dark Heaven Hill BBA Ocena piwa Szpunt (BeerLab) – Eclipsed Ocena piwa Ziemia Obiecana – Luis Ocena piwa Nowe browary: Nowe inicjatywy kontraktowe: View the full article
  12. Przelewać piwo po burzliwej fermentacji na cichą, czy pozostawić w tym samym zbiorniku? To jedno z najgorętszych pytań w piwowarskim świecie i chciało by się rzec, że co piwowar to inna opinia i inne argumenty na jej poparcie. Spróbuję dziś króciutko podsumować wszystkie za i przeciw ? Zalety przelewania na […] View the full article
  13. Większości osób Włochy kojarzą się nierozłącznie z winem. Zupełnie niesłusznie, bo na terenie tego kraju znajduje się blisko cztery razy więcej browarów fizycznych niż w Polsce, a piwna rewolucja rozpoczęła się ponad 20 lat temu i nadal ma się dobrze. Jak mogłem przekonać się na miejscu, poziom piwa idzie za tym w parze i jest zaskakująco wysoki i... Czytaj dalej Artykuł Mediolan — piwny przewodnik pochodzi z serwisu BeerFreak.pl. View the full article
  14. Wymrażane były już u nas quadrupple, imperialne stouty i imperialne ipa oraz wheat wine. Nie zabrakło też klasycznego Eisbocka. A jak smakuje pierwszy krajowy wymrażany imperialny porter bałtycki? I czy może być jeszcze lepszy niż fantastyczna wersja podstawowa? Porównuję obydwie wersje! View the full article
  15. Piwnym słowem roku 2018 może okazać się „panel”, a konkretnie panel degustacyjny. W świecie wina znany jest gdzieś od czasów Nerona. W XXI wieku dotarł nad Wisłę, gdzie wzbudził poruszenie wśród fanów piwa. Postanowiłem fachowym okiem zbadać sprawę. Czy nadaję się do degustacji? Czy potrafię pić z naparstka? Ilość dostępnych piw w naszym kraju doszła … Czytaj dalej Jak pić z naparstka? View the full article
  16. Piwnym słowem roku 2018 może okazać się „panel”, a konkretnie panel degustacyjny. W świecie wina znany jest gdzieś od czasów Nerona. W XXI wieku dotarł nad Wisłę, gdzie wzbudził poruszenie wśród fanów piwa. Postanowiłem fachowym okiem zbadać sprawę. Czy nadaję się do degustacji? Czy potrafię pić z naparstka? Ilość dostępnych piw w naszym kraju doszła … Czytaj dalej Jak pić z naparstka? View the full article
  17. Piwnym słowem roku 2018 może okazać się „panel”, a konkretnie panel degustacyjny. W świecie wina znany jest gdzieś od czasów Nerona. W XXI wieku dotarł nad Wisłę, gdzie wzbudził poruszenie wśród fanów piwa. Postanowiłem fachowym okiem zbadać sprawę. Czy nadaję się do degustacji? Czy potrafię pić z naparstka? Ilość dostępnych piw w naszym kraju doszła … Czytaj dalej Jak pić z naparstka?View the full article
  18. Saison jest piwem, które nastręcza pewnych problemów, szczególnie w trakcie fermentacji. Skomponowanie odpowiedniej receptury, dobranie właściwego szczepu drożdży, to dopiero część sukcesu. Cała zabawa rozpoczyna się przy fermentacji. Zacieranie: Zacieramy maksymalnie na wytrawnie, czyli robimy długą przerwę maltozową w 62-64°C i krótszą przerwę dektrynującą w 72-73°C. Gotowanie i chmielenie: Brzeczkę […] View the full article
  19. Pod koniec ubiegłego roku bez publicznej fety Browar Waszczukowe rozpoczął warzenie we własnym, nowo wybudowanym browarze w Czarnej Białostockiej. Jaki poziom prezentują uwarzone tam piwa? Sprawdzamy na przykładzie czterech pozycji z oferty: Janusz Moczywąs (Dortmunder Export), Yggdrasil (Malt øl), Łycha Zbycha (Whisky Stout) oraz Ruda Maruda Imperial (Imperial Red AIPA)! View the full article
  20. Tak, to prawda, Kazachstan jest przepięknym krajem, w szczególności, jeżeli chcemy obcować ze wspaniałą kuchnią oraz naturalnym pięknem. Jednakże, ten wspaniały kraj ma jeden niepodważalny feler. Jaki? Zapraszam was dzisiaj, po raz kolejny zresztą, na wycieczkę po tamtejszym browarze, który próbuje wznieść tamtejsze piwowarstwo na odrobinę wyższy poziom. Z pewnością jednym z takich browarów jest browar Pervyj Pivzavod, funkcjonujący od 2013 roku we wsi Mukhametzhan Tuimebayev. Zanim jednak zaproszę Was na przechadzkę po tym kombinacie, warto uzmysłowić sobie, że tamtejsze piwowarstwo zdecydowanie różni się od naszego krajowego browarnictwa. Pomijając fakt, że ze świecą szukać tutaj nowofalowych styli, tamtejsze browary, w zdecydowanej większości opierają swoją produkcję na piwach…które są całkowicie wyjałowione smakowo. Rzecz jasna, zdarzają się i tutaj chlubne wyjątki, jednakże są one prawie niezauważalne. Pomijając dosłownie kilka browarów restauracyjnych, jedynie cztery browary warto wziąć pod uwagę przy planowaniu podróży do Kazachstanu. Co prawda, nie spodziewajcie się fajerwerków, jednakże piwa browarów: Caspian Beverage Holding z Alma-aty , Line Brew z Kayrat, Arasan z Rudnyi i tytułowy Pervyj Pivzavod, zasługują choć na wybiórczą uwagę. Zdaję sobie sprawę, że dzisiejszy browar z perspektywy naszego podwórka nie wzbudziłby większej uwagi, jednakże goszcząc na tamtejszej ziemi, niektóre z tych piw mogą naprawdę cieszyć podniebienie. Ale zacznijmy od początku. Początki funkcjonowania browaru Pervyj Pivzavod można datować na rok 1858, kiedy to rosyjski kupiec Kuzniecov, założył we wschodniej części Alama-Aty browar. Przez wiele dziesiątków lat, browar ten był jedynym zakładem produkującym piwo w tej części świata. Mimo, że browar przetrwał wiele zawirowań geopolitycznych, w roku 2007 był zmuszony zamknąć swój zakład, ze względu na przebiegającą przez tą parcelę wschodnią obwodnicę miasta. Na całe szczęście, łaskawy los sprawił, że przedsiębiorstwem bądź co bądź bez browaru, zainteresował się piwowarski koncern Oasis, który postanowił wybudować od podstaw nowoczesny browar, na ziemi przylegającej od północy do odległych przedmieść Alama-Aty. Uporczywy niebyt trwał długie sześć lat, aż w końcu w połowie 2013 roku uwarzono tam pierwsze piwo. Od tego momentu, browar cały czas poszerza swoją ofertę a jednocześnie zdobywa coraz większy rynek nie tylko w Kazachstanie. Aktualnie, browar opiera swoją produkcję na dwóch liniach warzelnych pochodzących od renomowanej firmy Krones, które rocznie wypuszczają na rynek prawie dwa miliony hektolitrów piwa. W zdecydowanej większość piwa te można zakwalifikować jako koncernowy euro lager, m.in. Korona Alatau Svetloye (12,0blg), Korona Alatau Myagkoye (10,5blg), Teterev (17,7blg) i Zhiguly Barnoye (12,0blg). Jednakże znajdziemy tutaj również bardzo chlubne wyjątki, którymi warto się poszczycić na międzynarodowej arenie. Z pewnością do tej grupy należy przyjemnie chmielona, lekka a jednocześnie niefiltrowana Zolotaya Kruzhka (10,5blg) oraz seria piw pod marką 1858. Do tej grupy należy znakomity jasny lager Svetloye (12,5blg) oraz wyborny Anglijskij Ejl (11,0blg). Brzmi niebywale ale naprawdę są dobre piwa, które z czasem mogą zawojować nie tylko rodzimy rynek. Koniecznie ich spróbujcie! Mam nadzieję, że tym wpisem was nie zniechęciłem do wizyty w tym pięknym kraju, a jedynie zaintrygowałem do jeszcze bardziej wnikliwego przyjrzenia się tamtejszej scenie piwowarskiej. Jestem pewien, że nie będziecie rozczarowani. . . . . . . Wnętrze firmowego pubu znajdującego się w browarze. View the full article
  21. Dziś postaram się przedstawić Wam surowce wykorzystywane do produkcji piw w stylu saison. Komponując recepturę saisona możemy się wykazać większą kreatywnością niż w większości belgijskich piw, jednak pamiętajmy, że najważniejsze w tym stylu są drożdże i właściwa fermentacja. Słód Zasyp saisona nie jest zazwyczaj tak prosty jak większości piw belgijskich. […] View the full article
  22. Z Arturem i Michałem o nadchodzącej kooperacji z Czarnkowem, o piwach niskoalkoholowych, o szykowanych na maj nowościach. I oczywiście o czterech wersjach Dybuka. Uwaga, jest konkurs zatem warto obejrzeć video! View the full article
  23. Ostatnio odkurzałem w komputerze i trochę przypadkiem odkryłem, że piwem (i cydrem) zajmuję się od 2013r. Wtedy zacząłem warzyć, poznawać innych fanów piwa, organizować pierwsze spotkania piwne. Oczywiście: wcześniej było zainteresowanie, pierwsze książki, czytanie o piwie domowym gdzieś w odmętach internetu. Potem – jakoś tak poleciało. Nieodłącznym elementem zdobywania wiedzy i poszerzania świadomości były festiwale … Czytaj dalej Marzy mi się festiwal cydru z prawdziwego zdarzenia View the full article
  24. Ostatnio odkurzałem w komputerze i trochę przypadkiem, że piwem i cydrem zajmuję się od 2013r. Wtedy zacząłem warzyć, poznawać innych fanów piwa, organizować pierwsze spotkania piwne. Oczywiście: wcześniej było zainteresowanie, pierwsze książki, czytanie o piwie domowym gdzieś w odmętach internetu. Potem – jakoś tak poleciało. Nieodłącznym elementem zdobywania wiedzy i poszerzania świadomości były festiwale piwne. … Czytaj dalej Marzy mi się festiwal cydru z prawdziwego zdarzenia View the full article
  25. Ostatnio odkurzałem w komputerze i trochę przypadkiem odkryłem, że piwem (i cydrem) zajmuję się od 2013r. Wtedy zacząłem warzyć, poznawać innych fanów piwa, organizować pierwsze spotkania piwne. Oczywiście: wcześniej było zainteresowanie, pierwsze książki, czytanie o piwie domowym gdzieś w odmętach internetu. Potem – jakoś tak poleciało. Nieodłącznym elementem zdobywania wiedzy i poszerzania świadomości były festiwale … Czytaj dalej Marzy mi się festiwal cydru z prawdziwego zdarzeniaView the full article
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.