Pewnie moja metoda nie jest szczególnie poprawna, ale póki nie przeszkadza mi w finalnym efekcie, to nie chce mi się jej zmieniać. Warzę w kociołku, chmiel w hopspiderze, na dnie żadnej bazooki/hop stoppera. Z reguły warzę piwa niewymagające klarowności, a wręcz przeciwnie (witbiery, hazy ipa, ciemne). Po warzeniu odpalam chłodnicę, zakręcę kilka razy łychą, po schłodzeniu przestawiam górny wężyk z pompy w stronę fermentora i przelewam. Zostawiam 0,5-1,5l z dna w kociołku, reszta ląduje w fermentorze. Rzadko mam klarowną brzeczkę przed fermentacją, ale w piwach bez płatków i sporej ilości owsa/pszenicy, to po kilku dniach cold crashu do butelek leci minimalnie zamglone piwo. Gdybym chciał krystalicznie klarowne piwo, to wystarczyłoby dorzucić żelatyny 2 dni przed rozlewem.