Zabrałem się do rozlewu dwóch 20L warek. Butelki miałem z pleśnią (zapasy z piwnicy), więc wcześniej wszystkie wymoczyły się długo w fermentorze ze zwykłą wodą, następnie przejechałem je szczotką i opłukałem, przygotowałem 15 L ługu sodowego o stężeniu > 3% (na jakimś środku pisało powyżej 50% NaOH, więc nie wiadomo ile go było dokładnie) i każdą ze 100 butelek wymoczyłem dość długo w tym roztworze. Generalnie do kreta szły butelki, w których nie było już widocznego śladu pleśni (chyba ze 3 butelki nie chciały się poddać i je wywaliłem), czyli z wyglądu czyste. Po krecie wszystkie opłukałem z zewnątrz i wypłukałem 2 razy, po czym do góry dnem leżały sobie i czekały na rozlew do dziś.
Problem w tym, że praktycznie każda butelka (po opłukaniu z kurzu) ma ślad na dnie, jakby pozostałość po pleśni/inny osad. Po zwykłym płukaniu nie chce zejść, zalałem kilka butelek piro, bo już miałem przygotowany litr, z nadzieją, że to tylko jakiś dziwny osad po krecie i razem z piro się dogadają i zejdzie (nie schodzi). Resztę butelek, tj. 4 skrzynki zalałem na dnie zwykłą wodą.
Generalnie nie panikowałbym, ale do Coffee Stoutu dodałem już cukru do refermentacji i miałem nadzieję, że dziś dwie warki zabutelkuję, bo leżą już dość długo.
Spotkaliście się kiedyś z takim osadem po roztworze NaOH, bo przecież przed płukaniem z nim każdą butelkę sprawdzałem? Co byście zrobili na moim miejscu, olać te 100 g cukru, niech sobie drożdże dojedzą, a w międzyczasie od nowa butelki wymoczyć/wyszorować? Czy może znaleźć butelki bez widocznego/z najmniejszym osadem i butelkować to jedno piwo? Każda butelka leżała ponad godzinę w ługu, większość zdecydowanie dłużej nawet.
Spróbuję zdjęcie zrobić za chwilę, ale telefonem może to słabo wyjść.