Zawsze broniłem się przed wiedzą na temat wad piw. Z prostego względu, uważałem, że jeżeli piwo mi smakuje, to mam głęboko gdzieś zakażenie, które w nim występuje. Zdania nie zmieniłem, nie mam zamiaru zgłębiać tej wiedzy. Niestety, wraz z nabieraniem doświadczenia moja wiedza na ten temat, chcąc nie chcąc, powiększa się wbrew mojej woli. Właśnie spożyłem moje genialne piwo żytnie. Jest świetne, pianka, nasycenie, krystaliczność, aromat, smak, gęstość, to wszystko jest dokładnie takie jak być powinno. Ale niestety zbyt dużo wiem. Wyczułem aldehyd. Co prawda w tej lepszej, wskazanej nawet w piwie postaci, ale kurna, po co mi ta wiedza! Kilka lat temu, gdy zaczynałem przygodę z piwowarstwem, powiedziałbym po prostu, że piję wspaniałe piwo. Dzisiaj szukam w nim rzeczy, które nikomu są niepotrzebne. Nie jestem i nie chcę być sędzią. Piwa warzę, bo je lubię. Jeżeli piję je z przyjemnością, jeżeli mi smakuje, jeżeli wygląda i pachnie pięknie, to mi wystarcza. Niestety, nie da się warzyć piw i nie wchłonąć wiedzy o ich wadach. To powoduje, że coraz mniej piw spożywanych mi smakuje. A przecież są dobre, smaczne, aromatyczne, pięknie wyglądające, czyli posiadające wszystko to co do przyjemności spożycia jest wystarczające.
Wniosek jest smutny, wiedza jest pożądana, ale jej nadmiar już nie koniecznie.