U mnie tak to wygląda, że rzuciłem tego meishfesta ostatecznie w diabły i wróciłem do gara na indukcji. Niebo a ziemia. Będziesz się śmiał, ale po zacieraniu, wylewałem wszystko z meishfesta do fermentora wyścielonego workiem i dalej wycisjanie, wysładzanie i wyciskanie. Maishfesta wypłukałem z resztek młóta i wyciśniętą brzeczkę spowrotem do niego i potem koszmarne mieszanie 30 litrów brzeczki by się nie przypaliło (w BIAB osadów mogących się przypalić jest więcej znacznie) przez godzinę aż zawrze. Dalej już z górki, ale nagminne przypalanie i ślamazarne grzanie mnie do tego skutecznie zniechęciło. Klarstein leży sobie na strychu od kilku miesięcy i nawet nie patrzę w jego stronę. Jedyne co mi się z niego przydało to chłodnica, której używam do dzisiaj i jest ona w porządku, chociaż wiepkiej powierzchni nie ma. Filtracja przez BIAB tak mocno chwalona przeze mnie bierze się z tego, że przez młóto nigdy de facto nie obywało się bez problemów bo a to coś stanęło, a to niedopatrzyłem, że młóto wyschło, a to leci opornie, więc w kwesti sraczwężyków i filtracji przez młóto nie poradzę nic, a wręcz odradzę to badziewie.
A na chłopski rozum to wydaje się, że nie ma większego znaczenia czy sraczwężyk (jeżeli już się przy nim uprzeć) dasz do klarsteina czy do fermentora, tylko pierwsza opcja wydaje się mniej czasochłonna bo po co zacier przenosić do fermentora. Najwyżej się sraczwąż zatrze , ale czyvw klarsteinie czy w fermentorze to wężyk ma kontakt z zacierem o takiej samej temperaturze, więc metalicznych posmaków od sraczwęża, gdyby już, to należało by się spodziewać w obu podejściach tak samo.