Widzę, że dyskusja trwa w najlepsze.
Sanepid jaki jest - jest potrzebny i podpisuję się pod wypowiedzią crosisa - inaczej każdy w garażu by mieszał majonezy. A kożuszki pleśni wyjmował by łyżeczką i tą samą łyżeczką mieszał dodatkową porcję konserwantu.
Co z tego slotish, że po zakupie kilku "zielonych" majonezów przestał byś tam kupować i "niewidzialna ręka rynku" wyeliminowałaby tego "producenta"?
Co by to pomogło tym kilku osobom już leżącym na oddziale zakaźnym ???
Fakt - mamy w kraju czasem przepisy, które wydają się dziwne/bzdurne (sklep Cioci Mimazego - zejście do sklepu w kapciach jest niehigieniczne - ale wejście przez podwórze z zaliczeniem wdepnięcia w psią kupę już jest ok).
Rozumiem ubolewanie protona nad "niedopuszczaniem" do użytku jego rozumiem czystej, schludnej, wykafelkowanej i ogrzewanej piwnicy.
Ale widocznie coś tam mają w przepisach i albo trzeba z tym żyć (poszukać innego lokum) albo.... szukać furtek w prawie.
Odnośnie tych baranków to jakaś paranoja... ale obawiam się, że teraz nasi urzędnicy ruszą do ataku. Może obejdzie się bez kominiarek i zakuwania w kajdanki ale ceregiele będą.
Przytoczę jeszcze raz przykład Austrii... brak kasy fiskalnej "mit zwei Papierrollen" - paragony ?? Brak ! Faktury ? Owszem... drukowane na programie napisanym przez znajomego programistę szefa. Z tego co pamiętam, wymogiem "skarbówki" było to, by automatycznie zmieniał się numer faktury. A jeśli coś się pomyliło to TYLKO :o administrator (księgowa, szef) mieli kod by wejść w program i skorygować nr FV. W praktyce szefa nie było nigdy a księgowa siedziała we Wiedniu. Więc jak coś się pokićkało to ja korygowałem Bez przekrętów, bez kombinowania. Widać tam podejście państwa jest inne do pewnych spraw....
Myślę, że jest to spowodowane po części jednak wyższą stopą życiową w tamtych krajach. Tam ludzie z ich zarobkami są mniej skorzy do "kombinowania". Dlatego tam "aparat państwowy" nie musi "dokręcać śruby" i tak kontrolować obywateli.
A co do "Österreichische SANEPID" ?? Chodzi o hotel - w kuchni (serwowane tylko śniadania) miał być zlew (oczywiste) i umywalka do mycia rąk z taką wajchą do puszczania wody kolanem. Szefa szlag trafiał jak otwierał hotel w Budapeszcie.... jeden zlew (bo owoce), drugi zlew (bo coś tam wędliny), trzeci zlew (bo zdaje się jajka)... już nie pamiętam jak opowiadał dlaczego i po co ale na jednej ścianie było 5 zlewów i oczywiście umywalka do rąk. To nie koniec !
Jedna lodówka, druga lodówka, trzecia lodówka, czwarta lodówka.... każda na co innego. Bo w Budapeszcie Węgierski ser by się pobił z Węgierską szynką w jednej lodówce.
W Austrii wystarczyło, że wszystko było na oddzielnych półkach - lodówek były dwie sztuki.
Dziwny ten świat... nie ??