Śledzę z zainteresowaniem ta dyskusję i widzę dużą dysproporcje w myśleniu biznesowym u niektórych - coś jak podział pomiędzy Polską średniomiejską a wielkomiejską (i bynajmniej nie jest to zarzut).
Prowadzę DG w Krakowie. Jak tu się utrzymać? W mojej branży duża konkurencja ZAWSZE będzie tańsza, a i wśród najmniejszych znajdzie sie 20% takich, którzy wykonają usługę i wytworzą produkt końcowy bez umowy, faktury, VATu. Jeśli prowadzę DG lege artis nie mam szans z nimi (o co najmniej 23%). To jest Kraków, tu na każdy pomysł biznesowy jest kilku, jeśli nie kilkunastu konkurentów. Słabi upadają, nowi się otwierają, rynek trwa. Czym mogę konkurować? Jakością obsługi, wiedzą merytoryczną i doświadczeniem na rynku. I odpukać jakoś już ponad 12 lat idzie. Ale ponieważ jestem zwolennikiem metod Wilczka i nieskrępowanej wolności gospodarczej NIGDY nie myślałem o regulacjach, wspomaganiu mniejszych kosztem większym, interwencjonizmowi. Dla mnie konkurencja jest dobra, cieszę się że jest. MUSZĘ firmę prowadzić na wyższym biegu, reagować na zmiany. Sorry, ale prowadzenie DG to nie jest etat w budce parkingowego.
A propo's upadania sklepów mniejszych: Dopóki HB był w Krakowie z przyjemnością robiłem tam zakupy. Byli tańsi? byli. Ale oprócz towaru Tomek miał jeszcze: Obsługę, Wiedzę i Komfort. Za to zapłacę nawet 20% więcej.
20% różnicy na towarze/usłudze to dużo, nawet bardzo dużo. Ale przecież kupujecie i w lidu i w almie. Jeździcie Daciami i wieśwagonami, garnitur kupujecie w hugo boss i na placu targowym. Biedny finansowo kupi w almie? kupi czasami - (czasami prześwity na koncie, ale pójdę sobie zrobić tam zakupy z różnych powodów, gdzie żaden to CENA). Kupi wieśwagon na kredyt? kupi. Czy upadłe delikatesy BOMI powinny poprosić o regulację rynku spożywczego?