Skocz do zawartości

Pierre Celis

Members
  • Postów

    4 642
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    7

Treść opublikowana przez Pierre Celis

  1. czyli lager leżakowany w beczce po whisky. Kolejne piwo [...] Wyświetl pełny artykuł
  2. IPA Tour vol. 4. Rye IPA to jeden z ciekawszych „ [...] Wyświetl pełny artykuł
  3. a ludność tubylcza W pierwszym wpisie poruszającym kwestie wyjazdu do tak dla nas egzotycznego kraju jak Japonia trochę już napisałem o autochtonach. Aczkolwiek bardziej pod kątem językowym. Jak z kolei przedstawia się sprawa tak zwyczajnie, po ludzku? Odniosłem ostre wrażenie, że na tym pięknym skrawku ziemi cholernie szanuje się człowieka. Świadczy o tym wiele pierdół i udogodnień, ale przede wszystkim kontakty z mniej lub bardziej oficjalnymi urzędnikami. Po odstaniu (bardzo sprawnie zarządzanej) kolejki na lotnisku, udaliśmy się odebrać bagaż i przejść przez cło. Przypomnę w tym miejscu, że szmuglowałem piwa z polskich browarów rzemieślniczych (oraz ser dla Kasi, oni tam nie mają praktycznie sera). I od razu pierwsze nasypanie piachu w mentalne tryby – celnik uprzejmie zapytał czy nie będę miał nic przeciwko sprawdzeniu jednej walizki. Celnik. Może jestem starej daty, ale pamiętam jeszcze kontrole na granicy z Czechami czy Niemcami. Nie było to może „otworzyć bagażnik i ręce na maskę”, no ale jednak. Zresztą i tak po 2004 roku zdarzyło mi się być przetrzepanym przez niemieckich celników na Autobahnie. Wyobraźcie więc sobie bezmiar mojego zaskoczenia. Celnik trafia na pancernie opakowane 4 butelki piwa i mega grzecznie pyta cóż to. Odpowiadam. Tym razem na gładkim licu pogranicznika maluje się zaskoczenie. Biały diabeł wiezie ze sobą tyle tysięcy kilometrów piwo. Tłumaczę, że jesteśmy piwnymi blogerami, siedzimy w branży i generalnie wieziemy je jako dary dla lokalnych przedstawicieli branży. Brwi pogranicznika wylądowałyby na potylicy gdyby nie rondo czapki. Krótkie wytłumaczenie dlaczego był postój w Hong Kongu i, że nie, nie opuszczaliśmy lotniska. Celnik się widocznie uspokaja i pyta czy może prześwietlić pakunek. Ależ oczywiście, proszę uprzejmie, czyń Pan swoją powinność. Spod ziemi pojawia się drugi celnik z tacką na której z pietyzmem układane jest piwo. Nie wiem czy minęła nawet minuta – wraca. Celnik Nr 1 przejmuje pakunek, Celnik Nr 2 kłania się w pas i rozpływa w powietrzu. I tutaj następuje drugi opad szczęki, który zapewne gdybym siedział a nie stał boleśnie obiłby mi przyrodzenie. Pakunek jest nam prezentowany, że absolutnie nic a nic nie zostało uszkodzone a integralność strukturalna pancerza naruszona. Po czym piwa zostają bardzo porządnie zapakowane z powrotem do walizki. Zdążyłem się na tyle otrząsnąć z szoku cywilizacyjnego, że chcę pomóc człowiekowi i zdjąć walizkę z lady inspekcyjnej. Gość waży połowę tego co ja i sięga mi do brody, a walizka waży. Och nie nie gaijin, nie można, to moja praca. Arigato gozaimas i miłego pobytu. Zaczynam się zastanawiać nad sobą. Tak jak poprzednio stwierdziłem jest bardzo ciężko jeżeli chodzi o angielski. Tylko tutaj następuje kolejny dysonans poznawczy. O ile u nas bardzo często w takiej sytuacji włączany jest tryb „udaję, że nie widzę to na pewno nie będą mnie widzieć” przez jednak urzędników państwowych tak tutaj powinność swoją znają. I będą za wszelką cenę starali się pomóc. Przypadek 1: stoję przed rozpiską z przystankami i liniami na jednej z większych stacji, mars na czole, im więcej patrzę tym mniej rozumiem i nagle puff the magic dragon – pojawia się pracownica najwyraźniej oddelegowana do przypadków beznadziejnych. Gdzie gaijin chce dojechać? O, to gaijin wsiądzie w tą a tą linię w tym kierunku a następnie przesiądzie się tutaj, dwa przystanki i będzie na miejscu. Wiadomo oczywiście, że międzynarodowy kodeks mężczyzn zabrania pytać kogokolwiek o drogę, pomyśleli o tym. Przypadek 2: Kioto – jeszcze mniejsza znajomość angielskiego niż w Tokio. I znacznie bardziej porąbany system transportu publicznego. Patrzę na schemat, patrzę na to co wyświetla automat do biletów i za cholerę nie mogę dojść dlaczego nie mogę wybrać stacji docelowej. Wtem boska iskra – no tak, pewnie inny przewoźnik! Nie zmienia to jednak mojej sytuacji w której nie wiem ile ja w sumie mam zapłacić. No nic, przetestujemy system. Okienko informacyjne zlokalizowane, Google Maps otwarte. Lekka trwoga w oczach obsługi stacji. Gaijin chciałby dostać się tutaj, ale nie wie ile ma bezahlen. Próba wytłumaczenia skończyła się po 30 sekundach, najwyższy rangę i stażem podjął bardziej ekonomiczną czasowo opcję. Całą potęgą swojego majestatu wyszedł z kantorka, poprosił o podążenie i udał się w stronę automatu. Palce zagrały niczym najprzedniejszego pianisty i wyświetliła się kwota do zapłacenia. Gozaimas i miłego dnia. Można? Tak jak można by mnożyć przypadki, zdarzyło się nawet, że ewidentnie poszli nam na rękę, bo dalsze próby wzajemnego zrozumienia zajęłyby zbyt wiele czasu i na co to komu. Szczęśliwie takie podejście dotyczy również lokali. W jednej z knajp w której, w sumie standardowo, wszystko było po japońsku (Bogu dzięki za „pismo obrazkowe”) wybrałem ot tak zestaw. Za cholerę nie wiedząc co to jest. I dostaję kilka naczyń, część rozpoznaję po smaku. Ale jednego ni czorta. Jajko to? Jakiś glut z soi? Gdzie ja mam to dodać, do zupy? Czy może się tym natrzeć? Pani kelnerko, można na słowo? Oczy kota ze Shreka i pytający gest na dziwnego gluta zostały zrozumiane w lot. Biały diabeł weźmie to i wyleje na ryż, a następnie wymiesza. OK, paniał. Potem dopytałem Kasię i Toshiego co ja w zasadzie zjadłem. Okazuje się, że w Japonii jest jakaś ciekawa odmiana ziemniaka, którą ściera się właśnie na tak średnio wyglądającego gluta. Jezus Maria, solanina! W tym rzecz, wylewa się to na gorący ryż i się wystarczająco podgotowuje. Nawet dobre. Jedną z pierwszych rzeczy, które zwróciły moją uwagę i niezdrową ciekawość w Japonii były rury z pleksi na przednim kole policyjnych rowerów. Olstro? Ale na co, no nie na karabin przecież. Poza tym co je widzę to są puste. Na parasolkę? Pytam Kasię, nie ma pojęcia. Pytam Neila z TokyoBeerDrinkier, od razu zajarzył o co chodzi i stwierdził, że sam się nad tym zastanawia. No nic, może się wyjaśni samo, a jak nie to Internet musi znać odpowiedź. Przechodząc grupą obok posterunku policji stwierdziłem, że pęknę jeżeli się nie dowiem. Toshi został wyznaczony na tłumacza, można zająć władzy trochę cennego czasu. I myk, od razu prezentacja – okazuje się, że jest to olstro i owszem, ale na świecącą policyjną pałę do kierowania ruchem. Cwane. Żródło: Tokyobybike.com Jeżeli boicie się zderzenia kulturowego i wrogiej reakcji ludności tubylczej to myślę, że nie ma czego. Wystarczy się zachowywać jak normalny, cywilizowany człowiek. My i tak mamy całkiem niezłą taryfę ulgową i nie było problemu bym robił zdjęcia tego co uznam za ciekawe bądź zabawne, czy rozstawił kamerę i sobie do niej gadał. Poza tym w Japonii jest bardzo bezpiecznie. Rozmawiałem o tym z Neilem, który mieszka już te kilka lat w Tokio i stwierdził, że za każdym razem kiedy odwiedza Londyn musi przestawiać się w inny tryb. W Japonii zostawiasz w knajpie na stole nawet nie telefon, tylko telefon, portfel, dokumenty, sztabkę złota i mapę do zakopanego skarbu, idziesz do kibla i nikt tego nie ruszy. Tak samo jeżeli chodzi o szwędanie się po mieście. Zaglądałem w różne podejrzane zaułki, w różnych porach dnia i nocy i absolutnie nikt, ale nikt mnie nie zaczepił. Łącznie z niby bardziej „specyficznymi” dzielnicami jak Roppongi czy Kabukicho. Aczkolwiek też weźcie poprawkę na moją jakże szlachetną fizys. Być może rosły blondyn w bojówkach M65, koszulce z czachą i motocyklową ramoną nie zachęcał do bliższego przypadkowego kontaktu. Być może to też tłumaczy, że absolutnie nikt się nie o mnie nawet nie otarł mimo, czasami, niezłego tłoku na stacjach kolejki. Może następnym razem. Jeszcze taka kwestia, że Japończycy są bardzo grzeczni i pomocni w kontaktach, ale jednak wstrzemięźliwi. Co się mocno zmienia w przypadku dodania do równania alkoholu. W dużych ilościach. Jak już nastąpi rozluźnienie atmosfery zaczniecie być traktowani jak biały miś w Zakopcu. Ustawi się kolejeczka do robienia zdjęć, napicia się razem i rozmów. Spacerując sobie ulicami Kioto natrafiliśmy na sklep ogrodniczo-domowy. Napis informujący o nożach kuchennych nęcił. Cóż począć, trzeba zobaczyć. Oczywiście sklep w 99,9% dla mieszkańców, z dala od szlaków turystycznych. Wyobraźcie sobie szok przemiłej właścicielki, kiedy okazało się, że białas nie tylko nie wpełz tutaj przypadkiem, ale chce kupić nóż i w dodatku zna ich rodzaje oraz który jest do czego. Skończyło się tym, że wyszedłem z dwoma nożami, paroma pierdoletami, a sklep wzbogacił się o zdjęcie na fejsbuczka z dwoma białymi misiami. W Craft Beer Market do którego wpadliśmy po krótkiej wizycie w Kioto trafiliśmy akurat na tyle przed zamknięciem, że dało się spróbować kilku piw. Obsługa poinformowała, że za 15 minut zamykają zamówienia, więc jeżeli jeszcze coś byśmy chcieli to oni bardzo by prosili. OK, poproszę te 5 piw. Zostały postawione, kamerka włączona, gadamy i nagle podbija już podtruty lokales i mówi, że się strasznie urżniemy taką ilością piwa. Ma słowiańska dusza pokraśniała ze szczęścia i dumy. To się nie wydarzy bracie. I chwila gadki. Z kolei w Ant’n'Bee w Roppongi staliśmy się atrakcją wieczoru. Łącznie z pochwaleniem się przez barmankę gościom, że oto zawitali jaśnie państwo blogerzy piwni z Polski. Nie wypuścili nas do po 3 w nocy, a ja zdążyłem absolutnie nie znając japońskiego (a część tubylców angielskiego) omówić gusta muzyczne oraz pokazać ikony polskiej motoryzacji. Nawet sobie nie wyobrażacie jak byli zachwyceni Osą czy Sokołem. Warto poznać potomków samurajów, jakoś tak mi się dziwnie wydaje, że nasza ułańska fantazja całkiem elegancko dogaduje się z ich. No może poza mackami. Wiadomo do czego prowadzą macki. Wyświetl pełny artykuł
  4. czyli FDP i KPR. Tylko dwie kwestie, czyli Festiwal Dob [...] Wyświetl pełny artykuł
  5. T.E.A. Time Brewpub to koncept w skali naszego kraju unikalny. Inicjatorzy tego uruchomionego w kwietniu 2014 przedsięwzięcia nie spoglądali, jak w przypadku większości browarów restauracyjnych, na piwne wzorce z Niemiec, a postanowili stworzyć miejsce w stylu wyspiarskim. Niewątpliwie miał tu znaczenie fakt, że jeden ze współwłaścicieli, James Eastwood, jest Anglikiem. Polską część szefostwa stanowią Jacek i Sylwia Śpiewakowie, wcześniej znani miłośnikom piwa z obecności za kontuarem krakowskiej Omerty. To co stanowi o unikalności tego miejsca, to warzenie na miejscu piw określanych mianem real ale, przechodzących wtórną fermentację i dojrzewających w specjalnych beczkach typu cask. To, że tutejsze piwa są niefiltrowane i niepasteryzowane to już żadna specjalność, natomiast istotne jest, że z beczek typu cask piwo serwowane jest za pomocą ręcznych pomp, co winno skutkować niskim nasyceniem, kremową pianą i gładką teksturą smaku. Sprzęt browarniczy został sprowadzony z Anglii, a piwowarem został Jacek. Warzelnia składa się z 650 litrowych kadzi zaciernej oraz filtracyjnej, skąd brzeczka wędruje do 770 litrowych zbiorników. Po pierwszej fermentacji piwo przetaczane jest do 41 litrowych casków, gdzie nadal fermentuje i dojrzewa. Następnie bezpośrednio z casków pompowane jest do baru na górze. Lokal ma dwa poziomy, górny typowo barowy będący w ciekawym kontraście z częścią piwniczną. Tam atmosfera tworzona jest przez ceglane ściany i sklepienia oraz przeszklone pomieszczenia, za którymi znajdują się poszczególne instalacje minibrowaru. A jak smakuje samo real ale w wykonaniu T.E.A. Time Brewpub? Podczas wizyty dostępne były cztery piwa: Pale Saint (american pale ale), Kraków Claret (red ale), Pale Rider IPA (english IPA) oraz Black Prince (english porter). Pierwsze trzy smakowały bardzo podobnie – bardzo nisko wysycone, słodkawe, charakterystycznie melanoidowe, w dodatku z wyczuwalnym alkoholem. To nie są motywy, które lubię. Co innego w przypadku Black Prince’a – głęboki smak definiowany przez czekoladę z odrobiną kawy zawsze znajdzie moje uznanie. T.E.A Time Brewpub położony jest w bezpośrednim sąsiedztwie Wisły oraz Wawelu. W trakcie wizyty ludzi było tu całkiem sporo, głównie anglojęzycznych. Czy to kwestia lokalizacji, dość atrakcyjnych cen czy tęsknoty za prawdziwym ejlem? A może wybornych paluchów z kminkiem lub cheddarem, które są domową specjalnością mamy Jacka i wliczone są w cenę piwa? Myślę, że te kwestie najlepiej sprawdzić osobiście przy szklaneczce tutejszego portera. Cheers! T.E.A. Time Brewpub, Kraków, Dietla 1 www.facebook.com/teatimebrewery/ Recenzje na browar.biz Wyświetl pełny artykuł
  6. Po raz ostatni zaproszę was do okrycia południowo-afrykańskiego browaru, który udowadnia, że piwo z Aryki niekoniecznie musi kojarzyć się jedynie z beznamiętnym lagerem. Mam cichą nadzieję, że dzięki moim wpisom dedykowanym piwowarstwu w RPA, zachęciłem was do odwiedzin tego fascynującego kraju. Zapraszam was do Cape Town, a dokładniej do dzielnicy Salt River, gdzie funkcjonuje od 2012 roku browar, o którym jest coraz głośniej w RPA. Mowa o browarze „Devil’s Peak Brewing Company” założonym w starym magazynie, tuż u podnóża góry, od której została zaczerpnięta nazwa browaru. Z początku browar swoją produkcje opierał na warzelni o wybiciu trzech hektolitrów, jednak w ubiegłym roku browar odkupił od niedziałającego już browaru „Paulaner Waterfront Bräuhaus” warzelnię o wybiciu piętnastu hektolitrów, pochodzącą od niemieckiego producenta „ Biering”. Pozostały sprzęt m.in. unitanki oraz linia rozlewnicza pochodzi od krajowego producenta. W chwili obecnej browar oferuje swoim klientom cztery gatunki piw [Golden Ale (4,5% alk), IPA (6,0% alk.), Saison (5,2% alk.), Amber Ale (5,1% alk.)], które są w ciągłej sprzedaży oraz jeden gatunek warzony incydentalnie [imperial Stout (9,0% alk.)]. Browar w ostatnim czasie zagospodarował część swoich pomieszczeń pod niewielką pijalnię piwa, która jest czynna w weekendy w godzinach popołudniowych. . Stara warzelnia . Tanki fermentacyjne . Tanki leżakowe . . . . . Devil’s Peak Mountain Wyświetl pełny artykuł
  7. na 20k subów kompilacja moich wpadek. Z okazji 20 tysie [...] Wyświetl pełny artykuł
  8. Cuvée René Grand Cru Oude Kriek już był oceniany na blo [...] Wyświetl pełny artykuł
  9. czyli Perlenbacher kontra Argusy Powiem szczerze, że ni [...] Wyświetl pełny artykuł
  10. Dopiero co zakończyło się huczne świętowanie pierwszych urodzin Pracowni Piwa, a powtórnie spotkaliśmy się w wybornym gronie na trzecich urodzinach łódzkiej Piwoteki Narodowej. Główną atrakcją imprezy była premiera kolejnej edycji piwa B-Day czyli efektu połączonych sił AleBrowaru, Pinty oraz Piwoteki. W roku ubiegłym to wyjątkowe przedsięwzięcie miało postać dunkelweizena chmielonego amerykańskimi odmianami. Tym razem nowa wersja B-Day nosi przydomek ‚Przewrót mleczny’ i jest Double Chocolate Milk Stoutem. Piwo uwarzone zostało w mateczniku AleBrowaru czyli Browarze Gościszewo, a leżakowane było z dodatkiem 100 kg prażonego ekwadorskiego kakaowca. Piwo serwowane było w dwóch wersjach – z kranu oraz z jednej że świeżo zamontowanych pomp ręcznych. Eksperyment dobrze pokazał różnicę – piwo serwowane z pompy miało potężną, bardzo trwałą pianę, niskie nasycenie oraz idealnie dopasowaną temperaturę. To z kranu było zbyt chłodne i ze skromną pianą. Samo piwo trafiło w gusta osób lubiących słodkie odmiany stoutów. Miało solidną dawkę laktozowej słodyczy, mi jednak brakowało wyraźniejszych akcentów kawy, a przede wszystkim czekolady. Pragnienie to powetowałem sobie niezmiennie doskonałym Lublin to Dublin. Prócz tego można było spróbować premierowych piw od kontraktowców z Ninkasi oraz Olimpu. Urodzinowy rozkład jazdy zawierał też takie atrakcje jak pokaz capoeiry, animacji dla dorosłych oraz prezentacji Manufaktury Czekolady, która specjalnie dla B-Day 2.0 przygotowała tabliczkę z ziarnami kakaowca i palonego jęczmienia! Na imprezie nie zabrakło urodzinowego tortu, tym razem z racji sugerowanego połączenia z mlecznym stoutem, nie był on mięsny (jak to było na pierwszych urodzinach PN). Solenizantowi ‚Sto lat!’ odśpiewało liczne grono gości, na czele z ekipami AleBrowaru i Pinty. Świetnym obrazkiem zmian, jakie zaszły przez te 3 lata na krajowej scenie piwnej okazało się zdanie z mojej recenzji zamieszczonej wkrótce po otwarciu Piwoteki, a które odkopał Ziemek Fałat: Trzeba wspomnieć, że Piwoteka Narodowa jest póki co jednym z trzech lokali w Polsce, lejących piwa objawienia wiosny 2011 czyli browaru PINTA. Zatem wszystkiego najlepszego dla weteranów i prekursorów polskiej piwnej rewolucji! Wyświetl pełny artykuł
  11. czyli jak się sprawdzi lekkie piwo w beczce? Do leżakow [...] Wyświetl pełny artykuł
  12. czyli PRL wiecznie żywy. Wczoraj w klimacie pierwszomaj [...] Wyświetl pełny artykuł
  13. czyli słów kilka o akcji „Weź mnie w obroty” [...] Wyświetl pełny artykuł
  14. czyli walki z nadbagażem odcinek ostatni. Browar Upslop [...] Wyświetl pełny artykuł
  15. dalszy ciąg walki z nadbagażem. Wczoraj poszedł tylko j [...] Wyświetl pełny artykuł
  16. Pełna nazwa tego przybytku to Stara Zajezdnia Kraków by DeSilva. Tak, tak, to ci od sieci hoteli, ale kto bogatemu zabroni? Miejsce ruszyło równo z mistrzostwami Europy w piłkę kopaną rozgrywanymi na polskiej ziemi czyli EURO 2012. Początkowo lano tu piwa warzone w katowickim Spiżu, a od marca 2013 mają tu już piwo własnej produkcji. Podobnież warzone jest ono na spiżowych recepturach przez pana Romualda Kulesza. Szczerze mówiąc, mało mnie obchodzi czy to kwestia receptury czy umiejętności piwowara, ale po raz pierwszy od początku moich piwnych podróży zdarzyło mi się, bym nie dopił żadnego z oferowanych piw. A dokładniej czterech próbek tych piw…W trakcie wizyty mieli tu piwo jasne, pszeniczne, miodowe i imbirowe. Pierwsze bez krztyny goryczki, lekko szmaciane, drugie wodniste i kwaskowe. Berbelucha totalna. Za to trzecie i czwarte miały już smak, dla ścisłości smak czterech łyżeczek cukru na szklankę. Nędza i rozpacz. Za to okolica wprost marzenie. Browar mieści się w kompleksie budynków zabytkowej zajezdni tramwajowej z początku wieku XX, które od lat 60-tych służyły jako warsztaty i magazyny autobusowe. W 1998 w przeciwległym budynku urządzono Muzeum Inżynierii Miejskiej, natomiast w hali, w której obecnie jest browar, znajdował się tor gokartowy. Miejsce ma więc swój urok i zdecydowanie warto je zobaczyć. Ale piwa próbować nie radzę. Piwo: Jasne, Ciemne, Pszeniczne, Miodowe, Imbirowe Stara Zajezdnia Kraków by DeSilva, Kraków, św. Wawrzyńca 12 www.starazajezdniakrakow.pl Recenzje na browar.biz Wyświetl pełny artykuł
  17. na 3 miliony wyświetleń na YT i 5 tysięcy fanów na FB N [...] Wyświetl pełny artykuł
  18. jankesko-japoński mariaż I to dosłownie. Browar został założony przez Bryana i Sayuri Baird w 2000 roku po przeprowadzce do Kraju Kwitnącej Wiśni. Co zresztą było logiczną konsekwencją decyzji by w 1997 roku walnąć wszystko w cholerę i zacząć studiować piwowarstwo na Zachodnim Wybrzeżu. W 2001 roku po otrzymaniu licencji Baird Brewing Company zostaje najmniejszym browarem w Japonii z warzelnią o oszałamiającym wybiciu 30 litrów. Czyli de facto RIMSem jakich u nas w kraju całkiem sporo. Tylko spróbowalibyśmy coś takiego zarejestrować. To znaczy w teorii się da, ale skórka nie jest warta wyprawki. W każdym razie nikt nie miał problemów z tym, by sprzedawać piwo z mikroskopijnej instalacji. Zasada jest prosta – gdyby ktoś się struł to interes padłby momentalnie. Co dotyczy również restauracji serwujących fugu. Nie ma co przynudzać, historia browaru jest podana w bardzo przystępnej formie na stronie. Nota bene jest kapitalna, znalazłem na niej wszystko czego potrzebowałem do szczęścia. Piwa Baird są szeroko dostępne w tokijskich knajpach. Butelki trafiłem tylko w Tanakaya. Zanim przejdziemy do zawartości jeszcze słowo o wyglądzie – fachura. Jedne z najładniejszych etykiet jakie widziałem. W zasadzie nie miałbym problemu by powiesić większe reprodukcje jako plakaty na ścianie w domu. Podobają mi się dwie idee przewodnie browaru – „Nie będziemy warzyć nudnego piwa. Nie boimy się nie odpowiadać każdemu”. Tylko, że jest pewien haczyk. Nie oznacza to dopieprzenia któregokolwiek ze składników w ilości „byle więcej, byle bardziej bez sensu”. Ponieważ mamy fajną gwiazdkę w postaci równania „równowaga + złożoność = charakter”. O to to dokładnie. To jest dokładnie to czego oczekuję od wielkich piw. A nie jednokierunkowego „zaszokowania”. Baird Beer Suruga Bay Imperial IPA Piana: Średnio bujna, śnieżnobiała, drobno pęcherzykowata, wolno opada do dywanika. Barwa: Głęboki bursztyn, mocno zmętnione. Zapach: Wybitnie cytrusowo-żywiczne z wyraźnymi estrami owocowymi. Podszyte solidną słodowością. Nie jest to wybitnie silny aromat do którego przyzwyczaiły mnie amerykańskie wersje imperialnego IPA, ale zdecydowanie jest zbalansowany i przyjemny. Smak: Niskie wysycenie, wysoka pełnia. W pierwszym akordzie wychodzi potężne uderzenie słodowości, lekko pyliste i aksamitne. W drugim pojawiają się brzoskwinie, cytrusy, estry i lekki karmel. Finisz cytrusowy, solidny, w mocnej kontrze do słodowości. Alkohol ujawnia się dopiero w żołądku. Nie kłamali, jest to przemyślane i zbalansowane piwo. Mimo „imperialności” jest wybitnie pijalne i po prostu przyjemne. Urokliwe jak zatoka Saruga Baird Beer Kurofune Porter Kurofune oznacza „czarne statki”, określenie powstało jeszcze w epoce Edo na europejskie statki, które zaczęły pojawiać się w tamtym rejonie świata. Piana: Bardzo bujna, drobno pęcherzykowata, beżowa, bardzo trwała. Wolno opada. Barwa: Bardziej stoutowa niż porterowata. Zapach: Czekolada, kawa, słodowość, lekkie estry owocowe, aksamitny. Wanilia. Deliktne nuty likierowo-orzechowe. Smak: Średnie wysycenie, średnia pełnia. Początkowo grają nuty słodowe, szybko przechodzą w czekoladę, kawę, brzoskwinię, jabłka i gruszki. Finisz palony, aksamitny, lekko kwaskowaty o niskiej goryczce. W profilu dominują nuty ciemne i palone. Cóż, znowu mamy przemyślane i pijalne piwo. Baird Beer Midnight Oil Foreign Extra Stout Piana: Dosyć słaba, drobno pęcherzykowata, brązowa. Opada do cienkiego dywanika. Barwa: Zdecydowanie stoutowata. Zapach: Żytni razowiec, pumpernikiel, likier kawowy, gorąca czekolada, espresso, suszone morele, brzoskwinie. Przepyszny, potężny, idealnie zbalansowany i skomponowany zapach. Absolutnie nie ma się do czego przyczepić. Wszystkie składowe są wyraźne i cieszą za każdym niuchem. Smak: Średnie wysycenie, wysoka pełnia. Wybitnie zbalansowany, tak samo jak zapach. Pierwsze nuty raczą nas totalną pełnią, słodowością. Następnie pojawiają się akcenty czekolady, kawy, espresso, moreli, brzoskwiń, pumperniklu i ciemnego chleba. Finisz kawowo-palony, kwaskowatość zacnie kontruje pełnię. Finisz jest zresztą wytrawny. Alkohol fenomenalnie zamaskowany. Jeden z najlepszych stoutów jakie miałem przyjemność spróbować. Co z tego wszystkiego wynika? Jeżeli los rzuci Was do Japonii w knajpach i sklepach możecie spokojnie sięgnąć po piwa z Baird Brewing Company. Nie będą to pieniądze stracone. PS. Jak podoba się nowe tło do zdjęć? Zdecydowanie mniej wygodnie jest je teraz robić, ale z kolei bardziej oddają istotę mnie Wyświetl pełny artykuł
  19. i piwnej rewolucji. Z tego filmu jestem najbardziej dum [...] Wyświetl pełny artykuł
  20. Sytuacja w sąsiedztwie krakowskiego Rynku jest całkiem niezłym przykładem zmian jakie zaszły na rynku, tyle że piwnym. Na początku, czyli od połowy lat 90-tych mieliśmy drugi w Polsce restauracyjny C.K. Browar, serwujący rzadko wtedy spotykane niefiltrowane i niepasteryzowane piwa warzone na miejscu. Potem nastał czas Smoczej Głowy, czyli pierwszego kontraktowca warzącego piwa górnej fermentacji w nieczynnym już krakowskim Relakspolu. Od 2007 zaczęły pojawiać się lokale z większym wyborem piw lanych, szczególnie z Czech, i tu dobrym przykładem jest Non Iron. W lipcu 2010 roku wystartował House of Beer, w którym początkowo obecne były cztery krany, a wkrótce ich liczbę zwiększono do sześciu. Co z tego, skoro nie lało się z nich nic wartego większej uwagi. Jednak od listopada 2012 nastąpiła istotna zmiana. Otwarto piwnicę z dziewięcioma kranami, a co ważniejsze, zaczęto serwować też krajowe rzemieślnicze piwo. Na obecną chwilę liczba kranów wynosi 16 plus jedna pompa więc jest naprawdę nieźle. House of Beer zyskał moją uwagę, przystępując do cennej inicjatywy HOPS Kraków oraz będąc inspiratorem piwa, które okazało się Debiutem miesiąca w lutym 2014 czyli Big Chmielowskiego z Pracowni Piwa. W House of Beer przede wszystkim podobać się może bardzo klimatyczny wystrój, który w wieczorno-nocnym półmroku prezentuje się świetnie i nadaje temu miejscu odpowiednią atmosferę. Istotne też jest, że mają tu otwarte od 14-tej, więc dwie godziny wcześniej niż w kazimierzowskich wielokranach. Jeśli zatem jesteście w okolicy (a nie da się tu nie być, będąc w Krakowie), warto zajrzeć na co najmniej jedno dobre piwo! House of Beer, Kraków, św. Tomasza 35 www.houseofbeerkrakow.com Recenzje na browar.biz Wyświetl pełny artykuł
  21. czy to działa, a jeśli nie to, co działa? Jeśli nie zna [...] Wyświetl pełny artykuł
  22. aplikacja, degustacja x 5, test Filmów jest sporo i jes [...] Wyświetl pełny artykuł
  23. Tempo wydarzeń na polskiej rzemieślniczej scenie jest niebywałe. Rok temu Pracownia Piwa z podkrakowskiej Modlniczki uwarzyła swoje pierwsze piwo – Hey Now. Tomek Rogaczewski i Marek Bakalarski w ciągu tego roku uwarzyli sto warek i zaoferowali niewiarygodną liczbę 23 rodzajów piwa. To praktycznie nowe piwo raz na dwa tygodnie! Przez ten czas browar powiększył dwukrotnie liczbę tanków leżakowych, a do ekipy dołączyła Patrycja i Wojtek. To jednak nie koniec. Browar ulega rozbudowie, a jego moce zostaną podwojone. W przeciągu tego roku Pracownia Piwa wypracowała swoją inwencją i solidnością miejsce w absolutnej czołówce polskiego piwowarstwa rzemieślniczego, a w mojej ocenie zasłużyła na miano Browaru Roku 2013. Na urodzinowej imprezie, zorganizowanej na terenie bezpośrednio przylegającym do browaru, pojawiła się sama śmietanka polskiej sceny craft, na czele z przedstawicielami AleBrowaru, Artezana, Birbanta, Pinty oraz SzałPiwu. Lokale z dobrym piwem miały silną obsadę w postaci krakowskich House of Beer, Strefy Piwa, Omerty, gdańskiej Pułapki, łódzkiej Piwoteki, poznańskiej Setki, wrocławskiej Kontynuacji oraz warszawskich Kufli i Kapsli. Piwna blogosfera reprezentowana była przez Michała i Adelę z piwnygaraż.pl oraz gotownenapiwo.pl i oczywiście przez PolskieMinibrowary.pl Goście mieli okazję skosztować premier, wśród których był RIS oraz dwa warianty Barley Wine. Impreza miała ciekawy akcent, gdyż odbyła się pod parasolami wielkiej trójki z GŻ, KP oraz CP. Jednak teraz nikt na to nie zwraca uwagi, bo przez te kilka lat rynek piwa w naszym kraju uległ potężnemu wzbogaceniu, miedzy innymi dzięki Pracowni Piwa. Pracownio, wszystkiego najlepszego! Wyświetl pełny artykuł
  24. czyli vlog o locie za Ocean i wagonie sypialnym. O wraż [...] Wyświetl pełny artykuł
  25. Karoo Brew z Montagu „Karoo Brew” powstał w 2009 roku, w miejscowości Montagu, położonej wśród malowniczych wzgórz. Browar został założony z inicjatywy osadników przybyłych z początkiem XXI wieku z Luksemburga, w samym sercu malowniczego miasteczka, przepełnionego niderlandzka architekturą. W chwili obecnej browar rocznie produkuje około 300 hektolitrów piwa. Na ofertę browaru składają się piwa, takie jak: Red Ale (4,0% alk.), Honey Ale (4,0% alk.) oraz Dark Roast Ale (4,0% alk.). Całość produkcji trafia wyłącznie do ich firmowej restauracji, działającej tuż obok browaru. Mimo, że oferta może brzmieć całkiem atrakcyjnie, piwa te dość blado wypadają w zderzeniu z rzeczywistością. Przeciętne domowe piwo smakuje lepiej niż te zaoferowane nam w tym miejscu. Browar ten oprócz restauracji oferuje strudzonym wędrowcom również miejsca noclegowe, zlokalizowane tuż nad browarem. Budynek produkcyjny browaru. . . Honey Ale . Dark Roast Ale . Wnętrze firmowej restauracji. Wyświetl pełny artykuł
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.