Skocz do zawartości

Pierre Celis

Members
  • Postów

    4 711
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    8

Treść opublikowana przez Pierre Celis

  1. 25 – 27 sierpnia w Świdnicy odbędzie się drugi Świdnicki Festiwal Piwa. W filmie garść informacji o tym, dlaczego warto się tam wybrać. Materiał powstał dzięki współpracy ze Świdnicki Festiwal Piwa. The post Zaproszenie na II Świdnicki Festiwal Piwa appeared first on Małe Piwko Blog. Wyświetl pełny artykuł
  2. Hit czy Szit powraca w pierwszym odcinku drugiej serii, a w nim kontrowersyjne i mocno komentowane piwo kooperacyjne browaru Fortuna z belgijskim producentem lambików Boon Brouwerij – Wild Sour Pigwa Początkowo ekscytująca kooperacja przemieniła się z czasem w obiekt drwin i krytyki. Stało się tak za sprawą kontrowersyjnego składu piwa. Okazało się bowiem, że lambika... Read More The post HIT czy SZIT #10 – Fortuna & Boon Wild Sour Pigwa appeared first on Małe Piwko Blog. Wyświetl pełny artykuł
  3. Kilkanaście dni temu odbyłem z pozoru mało porywającą wycieczkę po Polsce Centralnej, obejmującą województwo Wielkopolskie i Łódzkie. Plan był taki, aby przypomnieć sobie, jak u źródła smakują piwa ze Zduńskiej Woli, z Bierzwiennej Długiej Kolonii oraz z poznańskiej Brovarii. Rzecz jasna zaplanowałem również odwiedzić kilka nowych inicjatyw piwowarskich powstałych w ostatnim okresie czasu na tym terenie. Jednakże nie spodziewałem się tam zastać żadnej rewelacji. Ku mej wielkiej radości okazało się jak bardzo myliłem się w tym osądzie. Rzecz jasna nie każdy browar reprezentował tak wysoki poziom, abym mógł rozpływać się nad smakiem ich piw, czy też nad urokiem samego browaru. Jednakże w czasie tego weekendu, jeden browar wybitnie utkwił mi w pamięci. Jaki to browar? Ano, właśnie i dla mnie była to wielka niespodzianka. Otóż był nim Browar Turek, znajdujący w miejscowości Turek. Przyznam szczerze, że sam fakt powstania w tejże miejscowości browaru restauracyjnego wprawiło mnie w dość duży zachwyt. Wszak nadal uważam, że w naszym kraju brakuje browarów restauracyjnych, w miastach, które w powszechnej opinii nie są uważane, delikatnie pisząc, za metropolie. Cóż samo miasteczko niestety nas nie zachwyciło. Brak odpowiedniej infrastruktury w postaci odpowiedniej bazy hotelowej i gastronomicznej, niejako ostatecznie nas zniechęciło do pozostania na dłużej w tejże miejscowości, a szkoda, bo sam browar był grzechu warty. Położony jest nieco na uboczu, we wschodniej części Turku, tuż koło strefy inwestycyjnej miasta. Na całe szczęście bryła budynku, w którym to mieści się tytułowy browar, znacząco się wyróżnia od pozostałych w okolicy domów. Można byłoby się spodziewać szkaradztwa jakiego pełno wokół nas, a tu proszę, całkiem zgrabny budynek nawiązujący swoim stylem do dworkowej architektury we współczesnym wydaniu. Co ważne, budynek nie został „wciśnięty” między inne potworki urbanistyczne, ale dostał otwartą przestrzeń, która pozwala budynkowi zaprezentować się wyłącznie z dobrej strony. Dodatkowym smaczkiem, był długi podjazd, który jest nie jako wisienką na torcie. Brakowało mi jedynie na posesji odrobiny więcej zieleni w postaci krzewów i drzew, jednakże wydaje mi się, że ta kwestia zostanie szybko uregulowana. Przekraczając próg restauracji już w pierwszej chwili rzuca się w oczy całkiem zgrabny kontuar, za którym zainstalowana została dwunaczyniowa warzelnia, o jednorazowym wypuście pięciu hektolitrów, pochodzącą od znanej wszystkim firmy z Piotrkowa Trybunalskiego. Kolejne spojrzenia skierowaliśmy na salę, która jest podzielona na część restauracyjną i część kawiarnianą, w której to dominują wygodne sofy. Całość wnętrza została dopieszczona pod postacią cegieł na ścianach, ciepłego światła i kilku dekoracyjnych detali, które nie jako oddają istotę tego miejsca. Co ważne, w części restauracyjnej została zainstalowana szklana ścianka, która nie jako oddziela część otwartą od pomieszczenia, w którym to zamontowano cztery tanko-fermentatory, o pojemności dziesięciu hektolitrów każdy. Przechodząc do setna sprawy, oferta browaru, powinna zadowolić każdego miłośnika piwa. Z jednej strony mamy tutaj klasykę w postaci Pilsa (12,0blg), Marzena (14,0blg) i Hefeweizena (12,0blg), z drugiej zaś strony mamy nowofalową APę (12,0blg) i Stout (14,0blg). Jednakże nie sama oferta pozwoliła mi na tak entuzjastyczną relacją, ale smak tychże piw. Każde piwo cechowało się pięknym balansem, a jednocześnie nie niosło w sobie cech, które można było je podciągnąć pod wadę. Nie ukrywam, że największą frajdę sprawiła mi konsumpcja piwa marcowego, które zostało nazwane „Bursztynowa Afera”. Genialne połączenie słodowej podstawy z delikatnym aromatem zboża. Całość dopięta została głęboką ciemnozłotą barwą i piękną kremową pianą. Po prostu, majstersztyk! Drugim, nie jako deserowym piwem okazał się Stout, który w lokalnym wydaniu zwał się „Czarną Kaśką”. Ponownie zostałem mile zaskoczony. Nastawiłem się na chropowatą paloność i tępą goryczkę, a zastałem słodką wersję tego gatunku. W smaku dominowała nienurząca mleczna czekolada a w aromacie dominowała nuta palonego zboża i kawy. Wyborne. Reasumując. Czego chcieć więcej! Piękny browar ze znakomitymi piwami. Z pewnością przy moim kolejnym pobycie w Turku, przełamię się i przenocuję w tym mieście, co z pewnością pozwoli mi na dłuższe obcowanie z tymi smakołykami. Musicie ich odwiedzić! Nie pożałujecie! . . . . Marzen vel Bursztynowa Afera . Stout vel Czarna Kaśka . APA . Hefeweizen . Pils z leżaka . View the full article
  4. Tak, wiem, jest to kolejny wpis dotyczący Frankonii, ale co ja poradzę, że tak miłuję tamtejsze piwowarstwo. Nie dość, że tytułowy browar znajduje się w pocztówkowym miasteczku Zeil am Main, to bezpośrednie obcowanie z tymże browarem powoduje niesamowite przeżycie. Nie zagłębiając się w szczegóły, wystarczy spojrzeć na frontową fasadę kamienicy, w której to od 1514 roku, warzy się prawdziwe arcydzieła piwowarskie, aby doznać pełnej ekscytacji. Nie dość, że kamienica, w której warzy się od przyszło setek lat jest utrzymana w nienagannym stanie, tak jakby czas się tutaj zatrzymał na XVI wieku, to na dodatek detale z frontu fasady nawiązujące do działalności tego miejsca są z niebywałą dbałością utrzymane w nienagannym stanie. Zastanawiać się można, czy to wszystko jest na pokaz, i jest to niejako tylko kolorowa wydmuszka? Nic bardziej mylnego. Wystarczy przekroczyć próg browaru (nie mylić z gospodą), aby przekonać się, że jest to nie tuzinkowy browar. Z jednej strony masywne i jednocześnie głębokie lochy, w których po dziś dzień przechowuje się piwo a drugiej zaś strony piękny dziedziniec browaru z ułożonym na placu średniowiecznym brukiem. Ah, rozmarzyłem się… Po cichu liczyłem, że podobny obrazek zastane i w sercu browaru, czyli warzelni oraz piwnicach fermentacyjnych. Niestety współczesna technologia produkcyjna dotarła także i tutaj. Subtelna jednakże nie stara trójnaczyniowa warzelnia, która rocznie produkuje pięćdziesiąt tysięcy nie ucieszyła mojego wzroku. Na całe szczęście z goła odmiennego zdania jestem na temat leżakowi i fermentowni, która mimo w miarę młodego wieku zostały umieszczone w zabytkowej części browaru. Na całe szczęście browar mimo pewnych modyfikacji produkcyjnych nie wyrzekł się swojego dziedzictwa i nadal ku uciesze wiernej klienteli warzy to, za co ich kocha cały świat, czyli Pilsnera (12,3blg), Pils (11,8 blg), Weisse (12,7blg), Keller (11,8blg), Dunkel (12,5blg) oraz Rauchbier (12,8blg). Dodatkowo warzy całkiem udaną serie koziołów: Dunkel Bock (16,8 blg), Hell Bock (17,0blg) oraz Weizenbock (17,5blg). Ale to nie wszystko. Mają w swojej ofercie również Wienna Lager (13,5blg), germańską IPA (11,8blg) oraz Rotbier (11,8blg). Czy to nie cudowny jest zestaw? Pewnie, że jest! I tego wam właśnie życzę w dniu codziennym. Przewagi prostoty z lekkim urozmaiceniem nad wynalazkami ( nie rzadko niepijalnymi). Pozdrawiam! . . . . . Fermentująca pszenica . View the full article
  5. Z piwem świerkowym rzecz ma się podobnie jak z kurpiowskim piwem kozicowym. Nie wytwarzano go ze słodu, a za surowiec do fermentacji służył cukier lub melasa. Zwyczajowo jednak nazywano ten napitek piwem i zaliczano go do grupy piw stołowych (obok piwa korzennego i imbirowego) z uwagi na niewielką zawartość alkoholu etylowego w gotowym napoju (występowały także mocniejsze wersje tego piwa zwane podwójnym piwem świerkowym – double spruce beer). Skąd ten świerk? Drzewa te były cenione wśród rdzennych ludów zamieszkujących tereny Ameryki Północnej i Syberii głównie ze względu na zawartość witaminy C. Chociaż kwas askorbinowy (potocznie zwany witaminą C) poznano dopiero w XX wieku, to wiedziano, że konsumpcja pewnych produktów pochodzenia roślinnego zapobiega występowaniu szkorbutu, który w dawnych czasach był przede wszystkim zmorą marynarzy (z uwagi na dietę pozbawioną owoców i warzyw). Jednym z najbardziej charakterystycznych objawów gnilca są ściągnięte dziąsła oraz wypadające zęby. Dość powszechnie schorzenie to występowało również u zesłańców na Syberię podczas II wojny światowej. Świerkowi przypisywano działanie głównie przeciwszkorbutowe, ale wywar z pędów i gałęzi tego drzewa stosowano także przy leczeniu grypy, przeziębienia, infekcji skórnych oraz kamicy nerkowej. Wyciąg ze świerku miał także oczyszczać krew. W skandynawskim piwowarstwie nigdy nie zyskał takiej popularności jak jałowiec, jednak wiadomo, że sięgano tam także po tę roślinę. W niemieckim piwowarstwie świerk znajdował zastosowanie przy warzeniu piwa znanego jako Braunschweiger Mumme, jednak „prawdziwą karierę” zrobił po drugiej stronie Oceanu Atlantyckiego. Początków historii tego piwa należy szukać w pierwszej połowie XVI wieku, a dokładnie na przełomie lat 1535-1536, kiedy do wybrzeży Nowego Świata (okolice dzisiejszego miasta Quebec) dotarła francuska wyprawa dowodzona przez Jacquesa Cartiera (ok. 1492-1557). Załoga została zdziesiątkowana przez szkorbut, który pozbawił życia 100 jej członków (w rejs wypłynęło 110 osób). Pewna Indianka, przedstawicielka plemienia Huron, pokazała ocalałym, że remedium na gnilca może być wywar z kory jednej z lokalnych roślin iglastych. Przypuszczalnie mógł być nią żywotnik zachodni (Thuja accidentalis). Z czasem do Ameryki Północnej napływało coraz więcej osadników (zwłaszcza z Francji, Holandii i Anglii), a ich uwagę przykuły lokalne gatunki świerku. Drogą eksperymentów uznano, że najlepsze efekty smakowe daje użycie świerku czarnego (Picea mariana) lub świerku czerwonego (Picea rubens). Inne gatunki miały dawać zbyt gorzki lub ściągający smak. Piwo świerkowe to jeden z symboli wczesnych czasów kolonialnych, który był popularny jeszcze w drugiej połowie XIX wieku. Napój ten wywodził się z okresu, gdy kolonizatorzy Nowego Świata borykali się z wieloma problemami podczas zasiedlania tamtych ziem. Trzeba było stworzyć wszystko jak na Starym Kontynencie zaczynając od zera. Dostawy z metropolii były nieregularne, statki z aprowizacją często tonęły, a co więcej – były one swego rodzaju kartą przetargową, która miała wymusić posłuszeństwo w nowozakładanych koloniach. Brakowało także surowców piwowarskich, dlatego sięgano po wszelkiej maści surogaty, aby stworzyć coś na modłę piwa. Zamiast słodu wykorzystywano oskołę, melasę, cukier, kukurydzę, syrop klonowy. Z kolei chmiel zastępowano aromatycznymi roślinami, takimi jak: świerk, sasafras, ziele angielskie, imbir, sarsaparilla czy golteria rozesłana. I tu dochodzimy do sedna istoty tego napoju. Powstawał on na bazie białego cukru lub brązowego i/lub melasy. Rodzaj użytego cukru determinował kolor gotowego napoju. To właśnie na podstawie kryterium barwy piwo świerkowe dzielono na dwie kategorie: białe i brązowe. Wiadomo też, że na terenie dzisiejszej Kanady, nierzadko dodawano prażone zboża (jęczmień, pszenicę, owies lub kukurydzę) aby nadać trunkowi koloru przypominające piwo wyrabiane na bazie słodu, a także by poprawić jego smak. Drugim kluczowym składnikiem była esencja świerkowa zwana także olejkiem świerkowym. Sposób jej przygotowania polegał na długotrwałym gotowaniu wywaru z młodych pędów, a także z kory, igieł, szyszek i gałęzi tego drzewa. Gdy kora oddzielała się od drewna, części świerku były usuwane z kotła, ale wywar poddawano dalszemu gotowaniu, aby uzyskać gęstą masę o brązowym kolorze. Niektóre źródła zalecały usuwanie zbierającej się na powierzchni wody żywicy, przez co esencja cechowała się łagodniejszym smakiem. Uzyskany w ten sposób wyrób można było przetrzymywać do roku czasu. Olejek świerkowy można było też kupić w sklepach i aptekach. W USA ten produkt dostępny jest do dziś. Piwo świerkowe pito przez cały rok, jednak zalecano je przede wszystkim jako napój gaszący pragnienie w porze letniej. Jego zasadniczą cechą była prostota wykonania. Do dziś zachowało się wiele receptur tego piwa z okresu XVIII-XIX wieku, co świadczy o skali popularności tego napitku w Ameryce Północnej, ale także w Anglii. Najprawdopodobniej piwo świekrowe zyskało popularność na Wyspach Brytyjskich za sprawą żołnierzy, którzy wrócili do ojczyzny po odbyciu służby w amerykańskich koloniach. Co ciekawe, napój ten traktowano jako produkt codziennego użytku i więcej receptur znajdziemy w książkach kucharskich i poradnikach dla gospodyń domowych (angielskich i amerykańskich) z owego okresu, niż w fachowych publikacjach piwowarskich. Z uwagi na popularność piwa świerkowego, Anglia sprowadzała duże ilości esencji świerkowej z Ameryki Północnej. Najbardziej znaną miłośniczką (która również wyrabiała piwo świerkowe na własne potrzeby) była Jane Austen (1775-1817). O napoju tym można przeczytać w jednym z jej dzieł, należącym do klasyki literatury angielskiej, zatytułowanym „Emma”. Po drugiej stronie Atlantyku najsłynniejszym miłośnikiem tego napoju był Benjamin Franklin (1706-1790), który także wytwarzał je na własne potrzeby. Zarówno w Anglii oraz w USA piwo świerkowe zaczęło tracić na popularności w drugiej połowie XIX wieku. Obecnie dodatek świerku jest bardziej smaczkiem i języczkiem uwagi niż standardem jak jeszcze 150 lat temu. Chyba najbardziej znanym dziś piwem dostępnym na rynku z dodatkiem świerku jest „Alba” ze szkockiego browaru Williams Bros. Wracając do receptur, są one bardzo zróżnicowane, jednak uniwersalnym zabiegiem było wymieszanie esencji świerkowej z gorącą wodą oraz cukrem lub melasą, po czym (po wystudzeniu) zadawano drożdże i odstawiano całość na kilka dni. Po zakończeniu fermentacji, pozostawiano takie piwo w beczce lub przelewano je do butelek. Owo zróżnicowanie, o którym wspomniałem wcześniej, polega na zastosowanej proporcji pomiędzy wodą, surowcem do fermentacji i esencją świerkową. W przeliczeniu z systemu imperialnego na metryczny na każdy litr wody stosowano od 10 do 170 gramów cukru. Problem z esencją świerkową polega na tym, że dozowano ją w różnych miarach – kroplach, łyżkach, łyżeczkach, po uncje. W przeliczeniu z jednostek mierzalnych – uncji i funtów na litr, ilość ta waha się w przedziale 5-17 gramów na litr wody. Oprócz olejku świerkowego zaprawiano je także chmielem, sasafrasem, zielem angielskim, gwajakiem, imbirem oraz golterią rozesłaną (ang.: wintergreen). Niektóre receptury wspominają o dodatku karuku dla sklarowania gotowego napoju, a także o użyciu kryształków kwasu winowego. Czas fermentacji był także mocno zróżnicowany i wynosił od 24 godzin do prawie 10 dni. Niektórzy autorzy zalecali fermentację cichą (w zaszpuntowanych beczkach) przez okres od 3-10 dni, po czym piwo należało zabutelkować i trzymać w chłodnym miejscu, by zbyt burzliwa fermentacja w butelkach nie powodowała ich rozsadzania. Zdjęcie: https://flic.kr/p/6WyeTm Bibliografia: Martyn Cornell: „A Short History Of Spruce Beer Part Two: The North American Connection”, http://zythophile.co.uk/2016/04/20/a-short-history-of-spruce-beer-part-two-the-north-american-connection/(dostęp: 03.08.2017r.), Stephen H. Buhner: „Sacred And Herbal Healing Beers: The Secrets Of Ancient Fermentation”, Brewers Publications, 1998, Martyn Cornell: „Amber, Gold & Black: The History of Britain’s Great Beers”, The History Press, 2010, Amy Stewart: „The Drunken Botanist. The Plants that Create the World’s Great Drinks”, Algolqiun Books of Chapel Hill, 2013, Stanley W. Baron: „Brewed in America. A History of Beer and Ale in The United States”, Little, Brown and Company, 1962, Gregg Smith: „Beer In America. The Early Years – 1587-1840”,Brewers Publications, 1998. Wyświetl pełny artykuł
  6. Z piwem świerkowym rzecz ma się podobnie jak z kurpiowskim piwem kozicowym. Nie wytwarzano go ze słodu, a za surowiec do fermentacji służył cukier lub melasa. Zwyczajowo jednak nazywano ten napitek piwem i zaliczano go do grupy piw stołowych (obok piwa korzennego i imbirowego) z uwagi na niewielką zawartość alkoholu etylowego w gotowym napoju (występowały także mocniejsze wersje tego piwa zwane podwójnym piwem świerkowym – double spruce beer). Skąd ten świerk? Drzewa te były cenione wśród rdzennych ludów zamieszkujących tereny Ameryki Północnej i Syberii głównie ze względu na zawartość witaminy C. Chociaż kwas askorbinowy (potocznie zwany witaminą C) poznano dopiero w XX wieku, to wiedziano, że konsumpcja pewnych produktów pochodzenia roślinnego zapobiega występowaniu szkorbutu, który w dawnych czasach był przede wszystkim zmorą marynarzy (z uwagi na dietę pozbawioną owoców i warzyw). Jednym z najbardziej charakterystycznych objawów gnilca są ściągnięte dziąsła oraz wypadające zęby. Dość powszechnie schorzenie to występowało również u zesłańców na Syberię podczas II wojny światowej. Świerkowi przypisywano działanie głównie przeciwszkorbutowe, ale wywar z pędów i gałęzi tego drzewa stosowano także przy leczeniu grypy, przeziębienia, infekcji skórnych oraz kamicy nerkowej. Wyciąg ze świerku miał także oczyszczać krew. W skandynawskim piwowarstwie nigdy nie zyskał takiej popularności jak jałowiec, jednak wiadomo, że sięgano tam także po tę roślinę. W niemieckim piwowarstwie świerk znajdował zastosowanie przy warzeniu piwa znanego jako Braunschweiger Mumme, jednak „prawdziwą karierę” zrobił po drugiej stronie Oceanu Atlantyckiego. Początków historii tego piwa należy szukać w pierwszej połowie XVI wieku, a dokładnie na przełomie lat 1535-1536, kiedy do wybrzeży Nowego Świata (okolice dzisiejszego miasta Quebec) dotarła francuska wyprawa dowodzona przez Jacquesa Cartiera (ok. 1492-1557). Załoga została zdziesiątkowana przez szkorbut, który pozbawił życia 100 jej członków (w rejs wypłynęło 110 osób). Pewna Indianka, przedstawicielka plemienia Huron, pokazała ocalałym, że remedium na gnilca może być wywar z kory jednej z lokalnych roślin iglastych. Przypuszczalnie mógł być nią żywotnik zachodni (Thuja accidentalis). Z czasem do Ameryki Północnej napływało coraz więcej osadników (zwłaszcza z Francji, Holandii i Anglii), a ich uwagę przykuły lokalne gatunki świerku. Drogą eksperymentów uznano, że najlepsze efekty smakowe daje użycie świerku czarnego (Picea mariana) lub świerku czerwonego (Picea rubens). Inne gatunki miały dawać zbyt gorzki lub ściągający smak. Piwo świerkowe to jeden z symboli wczesnych czasów kolonialnych, który był popularny jeszcze w drugiej połowie XIX wieku. Napój ten wywodził się z okresu, gdy kolonizatorzy Nowego Świata borykali się z wieloma problemami podczas zasiedlania tamtych ziem. Trzeba było stworzyć wszystko jak na Starym Kontynencie zaczynając od zera. Dostawy z metropolii były nieregularne, statki z aprowizacją często tonęły, a co więcej – były one swego rodzaju kartą przetargową, która miała wymusić posłuszeństwo w nowozakładanych koloniach. Brakowało także surowców piwowarskich, dlatego sięgano po wszelkiej maści surogaty, aby stworzyć coś na modłę piwa. Zamiast słodu wykorzystywano oskołę, melasę, cukier, kukurydzę, syrop klonowy. Z kolei chmiel zastępowano aromatycznymi roślinami, takimi jak: świerk, sasafras, ziele angielskie, imbir, sarsaparilla czy golteria rozesłana. I tu dochodzimy do sedna istoty tego napoju. Powstawał on na bazie białego cukru lub brązowego i/lub melasy. Rodzaj użytego cukru determinował kolor gotowego napoju. To właśnie na podstawie kryterium barwy piwo świerkowe dzielono na dwie kategorie: białe i brązowe. Wiadomo też, że na terenie dzisiejszej Kanady, nierzadko dodawano prażone zboża (jęczmień, pszenicę, owies lub kukurydzę) aby nadać trunkowi koloru przypominające piwo wyrabiane na bazie słodu, a także by poprawić jego smak. Drugim kluczowym składnikiem była esencja świerkowa zwana także olejkiem świerkowym. Sposób jej przygotowania polegał na długotrwałym gotowaniu wywaru z młodych pędów, a także z kory, igieł, szyszek i gałęzi tego drzewa. Gdy kora oddzielała się od drewna, części świerku były usuwane z kotła, ale wywar poddawano dalszemu gotowaniu, aby uzyskać gęstą masę o brązowym kolorze. Niektóre źródła zalecały usuwanie zbierającej się na powierzchni wody żywicy, przez co esencja cechowała się łagodniejszym smakiem. Uzyskany w ten sposób wyrób można było przetrzymywać do roku czasu. Olejek świerkowy można było też kupić w sklepach i aptekach. W USA ten produkt dostępny jest do dziś. Piwo świerkowe pito przez cały rok, jednak zalecano je przede wszystkim jako napój gaszący pragnienie w porze letniej. Jego zasadniczą cechą była prostota wykonania. Do dziś zachowało się wiele receptur tego piwa z okresu XVIII-XIX wieku, co świadczy o skali popularności tego napitku w Ameryce Północnej, ale także w Anglii. Najprawdopodobniej piwo świekrowe zyskało popularność na Wyspach Brytyjskich za sprawą żołnierzy, którzy wrócili do ojczyzny po odbyciu służby w amerykańskich koloniach. Co ciekawe, napój ten traktowano jako produkt codziennego użytku i więcej receptur znajdziemy w książkach kucharskich i poradnikach dla gospodyń domowych (angielskich i amerykańskich) z owego okresu, niż w fachowych publikacjach piwowarskich. Z uwagi na popularność piwa świerkowego, Anglia sprowadzała duże ilości esencji świerkowej z Ameryki Północnej. Najbardziej znaną miłośniczką (która również wyrabiała piwo świerkowe na własne potrzeby) była Jane Austen (1775-1817). O napoju tym można przeczytać w jednym z jej dzieł, należącym do klasyki literatury angielskiej, zatytułowanym „Emma”. Po drugiej stronie Atlantyku najsłynniejszym miłośnikiem tego napoju był Benjamin Franklin (1706-1790), który także wytwarzał je na własne potrzeby. Zarówno w Anglii oraz w USA piwo świerkowe zaczęło tracić na popularności w drugiej połowie XIX wieku. Obecnie dodatek świerku jest bardziej smaczkiem i ciekawostką, niż standardem jak jeszcze 150 lat temu. Chyba najbardziej znanym dziś piwem dostępnym na rynku z dodatkiem świerku jest „Alba” ze szkockiego browaru Williams Bros. Wracając do receptur, są one bardzo zróżnicowane, jednak uniwersalnym zabiegiem było wymieszanie esencji świerkowej z gorącą wodą oraz cukrem lub melasą, po czym (po wystudzeniu) zadawano drożdże i odstawiano całość na kilka dni. Po zakończeniu fermentacji, pozostawiano takie piwo w beczce lub przelewano je do butelek. Owo zróżnicowanie, o którym wspomniałem wcześniej, polega na zastosowanej proporcji pomiędzy wodą, surowcem do fermentacji i esencją świerkową. W przeliczeniu z systemu imperialnego na metryczny na każdy litr wody stosowano od 10 do 170 gramów cukru. Problem z esencją świerkową polega na tym, że dozowano ją w różnych miarach – kroplach, łyżkach, łyżeczkach, po uncje. W przeliczeniu z jednostek mierzalnych – uncji i funtów na litr, ilość ta waha się w przedziale 5-17 gramów na litr wody. Oprócz olejku świerkowego zaprawiano je także chmielem, sasafrasem, zielem angielskim, gwajakiem, imbirem oraz golterią rozesłaną (ang.: wintergreen). Niektóre receptury wspominają o dodatku karuku dla sklarowania gotowego napoju, a także o użyciu kryształków kwasu winowego. Czas fermentacji był także mocno zróżnicowany i wynosił od 24 godzin do prawie 10 dni. Niektórzy autorzy zalecali fermentację cichą (w zaszpuntowanych beczkach) przez okres od 3-10 dni, po czym piwo należało zabutelkować i trzymać w chłodnym miejscu, by zbyt burzliwa fermentacja w butelkach nie powodowała ich rozsadzania. Zdjęcie: https://flic.kr/p/6WyeTm Bibliografia: Martyn Cornell: „A Short History Of Spruce Beer Part Two: The North American Connection”, http://zythophile.co.uk/2016/04/20/a-short-history-of-spruce-beer-part-two-the-north-american-connection/(dostęp: 03.08.2017r.), Stephen H. Buhner: „Sacred And Herbal Healing Beers: The Secrets Of Ancient Fermentation”, Brewers Publications, 1998, Martyn Cornell: „Amber, Gold & Black: The History of Britain’s Great Beers”, The History Press, 2010, Amy Stewart: „The Drunken Botanist. The Plants that Create the World’s Great Drinks”, Algolqiun Books of Chapel Hill, 2013, Stanley W. Baron: „Brewed in America. A History of Beer and Ale in The United States”, Little, Brown and Company, 1962, Gregg Smith: „Beer In America. The Early Years – 1587-1840”,Brewers Publications, 1998. View the full article
  7. Bawaria przez wielu piwoszy jest kojarzona wyłącznie z Frankonią i Górną Bawarią, co z pewnością jest krzywdzące dla tego landu. Faktycznie, w tychże krainach dzieje się wiele dobrego z punktu miłośnika piwa, jednakże nie wolno zapominać o jeszcze dwóch ziemiach, które już wiele lat temu skradły moje serce. Jest to Górny Palatynat, który już wielokrotnie opisywałem oraz Las Bawarski, który ma tyle dla zaoferowania, że nie sposób streścić tego w jednym wpisie na blogu. Właśnie na tych ziemiach, wśród przepięknych okolicznościach przyrody, możemy odnaleźć liczne przykłady wspaniałych przedstawicieli cechu piwowarskiego. Na domiar tego, funkcjonują one w budynkach, które służą od dziesiątek lat tylko jednemu celowi. Produkcji piwa! Jednym z takich przedstawicieli jest z pewnością browar Klett-Bräu, funkcjonujący od 1884 roku, we wsi Konzell. Sama osada ma tyle dobrego do zaoferowania, że nie trzeba tam browaru, aby do niej przyjechać . Począwszy od zjawiskowych widoków na pobliskie góry i doliny, po przez malownicze chaty miejscowych rolników a skończywszy (rzecz jasna) na browarze, którego bryła nie zmieniła się od początku istnienia tego przedsiębiorstwa. Podobnie jest i we wnętrzach browaru. Mimo, że trójnaczyniowa warzelnia w ostatnim dziesięcioleciu została wymieniona na nowszy model pochodzący od Kaspara Schulza, moc i wielkość nie odbiega od swojej poprzedniczki, która jest utrzymana na rocznej wartości pięciu tysięcy hektolitrów. Nie mniej intrygująco jest i piwnicach browaru, które kuszą pięknem na każdym kroku. Podobnie jak i w warzelni, tutaj również zdecydowano się na modernizację sprzętu, która niestety wyparła coraz rzadziej występującą na tych terenach wanny służące na co dzień otwartej fermentacji. Jednakże, mimo pewnych mankamentów, browar nada warzy piwa, które nadal śnią mi się po nocach. Nie znajdziemy tutaj żadnych piwnych fanaberii, a jedynie solidną niemiecką klasykę, z której z pewnością Niemcy mogą być dumni. Urhell (4,9% alk.), Weiss (5,3% alk.), Dunkel (5,3% alk.) oraz Bock (6,5% alk.), to zarazem tylko i aż cała oferta browaru. Jednakże jeżeli weźmiemy pod uwagę wyłącznie smak tychże piw, stwierdzimy bez wahania, że nic więcej nie potrzebujemy do szczęścia! Polecam! . . Zejście do piwnic . . . . Firmowa flota browaru . Zjawiskowy widok z dziedzińca browaru View the full article
  8. Szkło, w którym pijemy piwo jest dla naszych wrażeń sensorycznych bardzo istotne. I nie chodzi wcale o jak najbardziej fikuśny kształt, lecz o jego odpowiednie przygotowanie, a w szczególności – czystość. Ile razy zdarzyło Wam się spotkać w internecie recenzję piwa okraszoną zdjęciem w szkle obsypanym pęcherzami dwutlenku węgla na wewnętrznych ściankach? Ja widząc takie... Read More The post Uwaga na szkło! appeared first on Małe Piwko Blog. Wyświetl pełny artykuł
  9. W pierwszej z czterech części miniserii o węgierskim crafcie degustuję trzy piwa mocno chmielone. Pierwsze z nich to Jam 52 – APA z mikrobrowaru Mad scientist. Drugim jest Lust – Red IPA z Cervisia Kft. Trzecim reprezentantem będzie Black IPA z browaru… Golem. The post Wielki przegląd węgierskiego craftu – cz. 1 appeared first on Małe Piwko Blog. Wyświetl pełny artykuł
  10. Kolejny dzień wizyty w Londynie. Tym razem odwiedzam, zupełnie przypadkowo, Waterloo Tap – niewielki pub przy Waterloo Station oraz brew pub Temple Brew House, gdzie miałem okazję spróbować piw real ale. UWAGA – materiał nagrywany głównie za pomocą telefonu, często w ciemnych i głośnych pomieszczeniach, dlatego jakość obrazu i dźwięku może być niezadowalająca. The post Z kuflem przy pasie #5 – Londyn 4 (Waterloo Tap i Temple Brew House) appeared first on Małe Piwko Blog. Wyświetl pełny artykuł
  11. Po długiej przerwie wracam z recepturą na Quada, tym samym kończąc serię o Belgian Dark Strong Ale. BELGIAN DARK STRONG ALE Receptura na 18l brzeczki o ekstrakcie 23oBlg Surowce Słody: – słód pilzneński 6,5 kg – słód wiedeński 1,5 kg – słód prażony Biscuit 0,4 kg – słód […] Wyświetl pełny artykuł
  12. Kilka dni temu miałem okazję przeczytać publikację pod tytułem „Spieniona historia Europy: 24 pinty, które nawarzyły piwa”. Sięgnąłem po tę książkę, bowiem jej treść mocno koresponduje z moimi zainteresowaniami, czyli historią piwa i piwowarstwa. Po drugie, książek o tematyce piwnej po polsku nigdy dość. Muszę przyznać, że ta pozycja wydawnicza wzbudziła we mnie ambiwalentne uczucia… Już sama druga część tytułu wydaje mi się być chybioną i może nawet lepiej by było, gdyby z niej zrezygnowano? Rozumiem, że ma się rzucać w oczy i chwytać za serce, bo przeciętny Kowalski od czytania stroni, ale dla mnie „pinta, która nawarzyła piwa” to tak trochę jak talerz, który wytrybował wieprza… Zacznę może od tego, że nie spodziewałem się wiele po tej książce (w kontekście waloru poznawczego). Tego typu wydawnictwa z reguły obfitują w uogólnienia, skróty myślowe, a często także i naciągane tezy. Preferuję literaturę przedmiotu, która nie stroni od przytaczania źródeł, zestawień tabelarycznych itp. Być może to forma masochizmu, ale nie lubię chodzić na skróty. Po jej lekturze okazało się, że nie było aż tak źle, ale do ideału „Spienionej historii Europy” daleko… Publikacja posiada kilka niewątpliwych atutów. Po pierwsze, ładnie się prezentuje – za zewnątrz, ale także i w środku, gdyż pod względem edytorskim jest bez zarzutu. Jedynym wyjątkiem może być błąd we wstępie, który rzuca się mocno w oczy. Mowa jest o zdaniu: „Już cztery lata przed narodzeniem Chrystusa Sumerowie opisywali picie piwa, a najstarsze wskazówki dotyczące warzenia słodowanych ziaren i czystej wody pochodzą z trzeciego tysiąclecia przed erą chrześcijańską”. Z pewnością chodziło o cztery tysiące lat przed narodzeniem Chrystusa, zważywszy na fakt, że w czasach Jezusa z Nazaretu nie było już śladu po cywilizacji babilońskiej, a co tu dopiero mówić o Sumerach... Drugim walorem jest fakt, że autorzy publikacji pochodzą z Europy (dokładniej: z Finlandii), a nie z USA. Jest to dobre o tyle, że nie ma tu amerykocentrycznej narracji i gloryfikowania amerykańskiego narodu. Skupiono się na Starym Kontynencie i jego historii. Książka została przetłumaczona z języka fińskiego, co według mnie zasługuje na wyrazy uznania, bowiem takie perły literatury fińskiej jak chociażby „Egipcjanin Sinuhe”, tłumaczono na nasz rodzimy język ze szwedzkiego przekładu. Przytoczona na końcu bibliografia także dowodzi tego, że autorzy przyłożyli się do pracy, a nie korzystali wyłącznie z zasobów Wikipedii wspomaganych własną wyobraźnią. Epizody przytoczone przez autora są na ogół ciekawe i czyta je się naprawdę lekko, ale czasem miałem wrażenie, że wątek piwny był eksponowany na siłę lub sam kontekst był nie do końca precyzyjnie ujęty (co więcej – w trakcie lektury odniosłem wrażenie, iż książka wytraca impet). UWAGA, SPOILERY! Weźmy na przykład rozdział o feldmarszałku Johanie Auguście Sandelsie. Rozumiem, że dla autorów był to wdzięczny temat z uwagi na możliwość ulokowania konkretnego produktu, ale rozdział bardziej przypominał traktat autorstwa Sun-Tzu tudzież Carla von Clausewitza poświęcony prowadzeniu sztuki wojennej. Poza tym problem możliwości zakażenia się czerwonką i innymi chorobami był wtedy powszechny z uwagi na brak kontroli ujęć, z których czerpano wodę. Często było tak, że wychodki znajdowały się obok studni a wszystkie nieczystości spływały w dół rzek, przez ci ówcześni nie musieli wybierać się na wyprawy wojenne, by zetknąć się z kwestią niskiej jakości wody pitnej, bo często podobny problem mieli na własnym podwórku. W rozdziale poświęconym przewożeniu piwa przez alianckie samoloty nad kanałem La Manche bardziej skupiono się na technikaliach niektórych maszyn floty Royal Air Force niż wątku piwnym, przez co lektura rozdziału przypominała skrócony kurs dla przyszłych pilotów prowadzony w czasie powszechnej mobilizacji. W rozdziale o reformacji przeczytamy, że Luter lubił piwo, ale samo łączenie piwa z reformację jest dla mnie naciągane, bo w latach jemu współczesnych piwo pił prawie każdy… Innym przykładem może być norweska wyprawa arktyczna, podczas której jedynym wątkiem piwnym był fakt, że zabrano go mało, a potem strasznie za nim tęskniono. A przecież były wyprawy morskie, które nie dość, że obfitowały w piwo, to jeszcze miały o wiele większe znaczenie dla historii ludzkości. Przykład? Wyprawa Jamesa Cooka i odkrycie Australii. Na domiar złego, w niektórych częściach sporo jest legend i domniemań. Z jednej strony dobrze, że autorzy są fair wobec czytelnika i o tym informują, nie traktując ich jak faktów historycznych. Z drugiej strony, twory się przez to klimat niepewności i braku zaufania, tak jak w przypadku historii typu „znajomy znajomego mi powiedział…”. Niby kręgosłupem tej książki jest piwo, które ma łączyć wszystkie przytoczone epizody, jednak momentami zdaje się być on bardzo rachityczny, a wręcz uszkodzony. Moim zdaniem potencjał tego obszernego tematu można było wykorzystać o wiele lepiej. Autorzy mogli szerzej zaprezentować temat piwa w wierzeniach pogańskich, zwyczajów i zabobonów związanych z piwem, piwnych wojen w średniowieczu, opisać piwną powódź w Londynie, wyprawę Jamesa Cooka i jej odkrycia, początku kolonizacji amerykańskiej. Wszystkie przytoczone powyżej mankamenty sprawiają, że w moim odczuciu, autorom trudno jest obronić stawianą tezę, według której piwo miało tak olbrzymi wpływ na dzieje Europy, bowiem czasem bardziej chodzi o prezentację niewiele znaczących ciekawostek z peryferii kontynentu niż rzeczywiste momenty zwrotne. Wszystko to sprawia, że trudno jest mi ocenić tę pozycję wydawniczą w kategoriach ewentualnej rekomendacji lub jej braku. Rozumiem, że pewnie nie do końca wpisuję się w target potencjalnego jej odbiorcy. Książka posiada pewne mankamenty, ale na pewno nie można powiedzieć, że jest niewarta uwagi. Poleciłbym ją przede wszystkim osobom, które chciałyby dowiedzieć się czegoś więcej o historii piwa, ale nieszczególnie interesują się tą tematyką. Myślę, że wiele rozdziałów może wydać im się interesujących, zwłaszcza że pomimo poruszania kwestii historycznych, książka nie bombarduje czytelnika datami, nazwiskami, faktami. Jest lekko i przyjemnie napisana, przez co jej lektura jest przyjemna. Z kolei osobom, które przeczytały już to i owo na temat piwa i piwowarstwa, ta publikacja raczej nie przypadnie do gustu, bowiem jest dość ogólna, wątek piwny często przykrywany jest przez inne kwestie, a niektóre rozdziały zdają się być tu wrzucone na siłę. Niewiele jest tutaj informacji, których nie znajdziemy w innych publikacjach na temat piwa. Ja jednak wolę literaturę przedmiotu, która ocieka datami, faktami, w której przytaczane są źródła i zestawienia tabelaryczne… A jakie są Wasze odczucia po lekturze tej książki? Dane szczegółowe: „Spieniona historia Europy. 24 pinty, które nawarzyły piwa" Mika Rissanen, Juha Tahvanainen Wydawnictwo Agora Cena: 39,99 zł Ilość stron: 246 Oprawa: twarda Wyświetl pełny artykuł
  13. Kilka dni temu miałem okazję przeczytać publikację pod tytułem „Spieniona historia Europy: 24 pinty, które nawarzyły piwa”. Sięgnąłem po tę książkę, bowiem jej treść mocno koresponduje z moimi zainteresowaniami, czyli historią piwa i piwowarstwa. Po drugie, książek o tematyce piwnej po polsku nigdy dość. Muszę przyznać, że ta pozycja wydawnicza wzbudziła we mnie ambiwalentne uczucia… Już sama druga część tytułu wydaje mi się być chybioną i może nawet lepiej by było, gdyby z niej zrezygnowano? Rozumiem, że ma się rzucać w oczy i chwytać za serce, bo przeciętny Kowalski od czytania stroni, ale dla mnie „pinta, która nawarzyła piwa” to tak trochę jak talerz, który wytrybował wieprza… Zacznę może od tego, że nie spodziewałem się wiele po tej książce (w kontekście waloru poznawczego). Tego typu wydawnictwa z reguły obfitują w uogólnienia, skróty myślowe, a często także i naciągane tezy. Preferuję literaturę przedmiotu, która nie stroni od przytaczania źródeł, zestawień tabelarycznych itp. Być może to forma masochizmu, ale nie lubię chodzić na skróty. Po jej lekturze okazało się, że nie było aż tak źle, ale do ideału „Spienionej historii Europy” daleko… Publikacja posiada kilka niewątpliwych atutów. Po pierwsze, ładnie się prezentuje – za zewnątrz, ale także i w środku, gdyż pod względem edytorskim jest bez zarzutu. Jedynym wyjątkiem może być błąd we wstępie, który rzuca się mocno w oczy. Mowa jest o zdaniu: „Już cztery lata przed narodzeniem Chrystusa Sumerowie opisywali picie piwa, a najstarsze wskazówki dotyczące warzenia słodowanych ziaren i czystej wody pochodzą z trzeciego tysiąclecia przed erą chrześcijańską”. Z pewnością chodziło o cztery tysiące lat przed narodzeniem Chrystusa, zważywszy na fakt, że w czasach Jezusa z Nazaretu nie było już śladu po cywilizacji babilońskiej, a co tu dopiero mówić o Sumerach... Drugim walorem jest fakt, że autorzy publikacji pochodzą z Europy (dokładniej: z Finlandii), a nie z USA. Jest to dobre o tyle, że nie ma tu amerykocentrycznej narracji i gloryfikowania amerykańskiego narodu. Skupiono się na Starym Kontynencie i jego historii. Książka została przetłumaczona z języka fińskiego, co według mnie zasługuje na wyrazy uznania, bowiem takie perły literatury fińskiej jak chociażby „Egipcjanin Sinuhe”, tłumaczono na nasz rodzimy język ze szwedzkiego przekładu. Przytoczona na końcu bibliografia także dowodzi tego, że autorzy przyłożyli się do pracy, a nie korzystali wyłącznie z zasobów Wikipedii wspomaganych własną wyobraźnią. Epizody przytoczone przez autora są na ogół ciekawe i czyta je się naprawdę lekko, ale czasem miałem wrażenie, że wątek piwny był eksponowany na siłę lub sam kontekst był nie do końca precyzyjnie ujęty (co więcej – w trakcie lektury odniosłem wrażenie, iż książka wytraca impet). UWAGA, SPOILERY! Weźmy na przykład rozdział o feldmarszałku Johanie Auguście Sandelsie. Rozumiem, że dla autorów był to wdzięczny temat z uwagi na możliwość ulokowania konkretnego produktu, ale rozdział bardziej przypominał traktat autorstwa Sun-Tzu tudzież Carla von Clausewitza poświęcony prowadzeniu sztuki wojennej. Poza tym problem możliwości zakażenia się czerwonką i innymi chorobami był wtedy powszechny z uwagi na brak kontroli ujęć, z których czerpano wodę. Często było tak, że wychodki znajdowały się obok studni a wszystkie nieczystości spływały w dół rzek, przez ci ówcześni nie musieli wybierać się na wyprawy wojenne, by zetknąć się z kwestią niskiej jakości wody pitnej, bo często podobny problem mieli na własnym podwórku. W rozdziale poświęconym przewożeniu piwa przez alianckie samoloty nad kanałem La Manche bardziej skupiono się na technikaliach niektórych maszyn floty Royal Air Force niż wątku piwnym, przez co lektura rozdziału przypominała skrócony kurs dla przyszłych pilotów prowadzony w czasie powszechnej mobilizacji. W rozdziale o reformacji przeczytamy, że Luter lubił piwo, ale samo łączenie piwa z reformację jest dla mnie naciągane, bo w latach jemu współczesnych piwo pił prawie każdy… Innym przykładem może być norweska wyprawa arktyczna, podczas której jedynym wątkiem piwnym był fakt, że zabrano go mało, a potem strasznie za nim tęskniono. A przecież były wyprawy morskie, które nie dość, że obfitowały w piwo, to jeszcze miały o wiele większe znaczenie dla historii ludzkości. Przykład? Wyprawa Jamesa Cooka i odkrycie Australii. Na domiar złego, w niektórych częściach sporo jest legend i domniemań. Z jednej strony dobrze, że autorzy są fair wobec czytelnika i o tym informują, nie traktując ich jak faktów historycznych. Z drugiej strony, twory się przez to klimat niepewności i braku zaufania, tak jak w przypadku historii typu „znajomy znajomego mi powiedział…”. Niby kręgosłupem tej książki jest piwo, które ma łączyć wszystkie przytoczone epizody, jednak momentami zdaje się być on bardzo rachityczny, a wręcz uszkodzony. Moim zdaniem potencjał tego obszernego tematu można było wykorzystać o wiele lepiej. Autorzy mogli szerzej zaprezentować temat piwa w wierzeniach pogańskich, zwyczajów i zabobonów związanych z piwem, piwnych wojen w średniowieczu, opisać piwną powódź w Londynie, wyprawę Jamesa Cooka i jej odkrycia, początku kolonizacji amerykańskiej. Wszystkie przytoczone powyżej mankamenty sprawiają, że w moim odczuciu, autorom trudno jest obronić stawianą tezę, według której piwo miało tak olbrzymi wpływ na dzieje Europy, bowiem czasem bardziej chodzi o prezentację niewiele znaczących ciekawostek z peryferii kontynentu niż rzeczywiste momenty zwrotne. Wszystko to sprawia, że trudno jest mi ocenić tę pozycję wydawniczą w kategoriach ewentualnej rekomendacji lub jej braku. Rozumiem, że pewnie nie do końca wpisuję się w target potencjalnego jej odbiorcy. Książka posiada pewne mankamenty, ale na pewno nie można powiedzieć, że jest niewarta uwagi. Poleciłbym ją przede wszystkim osobom, które chciałyby dowiedzieć się czegoś więcej o historii piwa, ale nieszczególnie interesują się tą tematyką. Myślę, że wiele rozdziałów może wydać im się interesujących, zwłaszcza że pomimo poruszania kwestii historycznych, książka nie bombarduje czytelnika datami, nazwiskami, faktami. Jest lekko i przyjemnie napisana, przez co jej lektura jest przyjemna. Z kolei osobom, które przeczytały już to i owo na temat piwa i piwowarstwa, ta publikacja raczej nie przypadnie do gustu, bowiem jest dość ogólna, wątek piwny często przykrywany jest przez inne kwestie, a niektóre rozdziały zdają się być tu wrzucone na siłę. Niewiele jest tutaj informacji, których nie znajdziemy w innych publikacjach na temat piwa. Ja jednak wolę literaturę przedmiotu, która ocieka datami, faktami, w której przytaczane są źródła i zestawienia tabelaryczne… A jakie są Wasze odczucia po lekturze tej książki? Dane szczegółowe: „Spieniona historia Europy. 24 pinty, które nawarzyły piwa" Mika Rissanen, Juha Tahvanainen Wydawnictwo Agora Cena: 39,99 zł Ilość stron: 246 Oprawa: twarda View the full article
  14. W drugim odcinku relacjonującym moją ostatnią wizytę w Londynie odwiedzam niezwykły browar UBREW, którego nazwa fonetycznie brzmi jak „You brew!” I nie ma w tym cienia przypadku, ponieważ w tym browarze piwo może uwarzyć każdy piwowar domowy zapisany do grupy członkowskiej! The post Z kuflem przy pasie #4 – Londyn 3 (UBREW – browar w którym warzyć może każdy) appeared first on Małe Piwko Blog. Wyświetl pełny artykuł
  15. Czy często zdarzało Wam się ubolewać nad brakiem dostępu do dobrego piwa, będąc w niewielkich miejscowościach w górach czy nad morzem? Czasy się najwyraźniej zmieniają, ponieważ miejsc z dobrym piwem powstaje coraz więcej, nie tylko w dużych miastach. Będąc w Beskidzie Małym warto odwiedzić niewielki lokal o nazwie Chata nad rzeką w miejscowości Porąbka, gdzie... Read More The post Chata nad rzeką, Express IPA i Pasaż Róży appeared first on Małe Piwko Blog. Wyświetl pełny artykuł
  16. Jakiś czas temu byłem na spotkaniu z cyklu tych „po latach” z przyjaciółmi z czasów studenckich. Długo trwała narada na temat lokalu, w którym się spotkamy, bo ja i jeszcze jeden kolega mocno lobbowaliśmy za czymś z craftem. Padło ostatecznie na 4Hops.Dlaczego 4Hops? Tak naprawdę to już sam nie wiem jak to się stało do końca. We Wrocławiu multitapów pod dostatkiem. Na początku braliśmy pod uwagę Targową, myśleliśmy też, aby odwiedzić Doktorków, AleBrowar, Szynkarnię itd. Jeden z przyjaciół wertował zasoby Googla i to właśnie on wyskoczył z propozycją 4Hops. Zdaje się, że miał po prostu ochotę na… meksykańskie żarcie. Dokładnie. W lokalu można bowiem zamawiać jedzenie przygotowane przez ekipę popularnego food tracka Panczo. Mnie to przekonało. Choć muszę przyznać, że wizja siedzenia paru godzin na zwykłych, niemal szkolnych krzesełkach początkowo mnie odstraszała. Lokal jest duży, ale od razu widać, że to miejsce tak na 2-3 piwka, na dwie godzinki. Drewniane, jasne krzesła i małe stoliczki. Nam udało się zająć miejsca pod ścianą, po części na takiej tapicerowanej ławeczce i dostawiliśmy krzesełka do dwóch stolików. Było całkiem ok. Obsługa w 4HopsW zasadzie nie mam się do czego przyczepić. Chłopaki przy kranach ogarnięci, szybko skracają dystans, nie bawią się w jakieś „jaśnie panie”. Potrafią doradzić, a to było akurat w naszej grupie o tyle przydatne, że kolega ze swoją dziewczyną krążą jeszcze ślepo po drugiej stronie barykady, pijąc koncernowe sikacze. Na szczęście na kranach był jakiś Pils, więc się tym zadowolili. Podobnie ma się sprawa z obsługą sali. Jedzonko trafiło do nas tak jak miało być, kelnerka uśmiechnięta, nic nie pomieszała, a muszę przyznać, że w ostatnim czasie trafiałem na kompletne nieogary. Niektórzy twierdzą, że śladem Słowacji również nasi co lepsi kelnerzy czy barmani jadą na sezon letni do krajów zachodniej Europy i stąd u nas pracują tacy, a nie inni. W 4Hops było jak najbardziej w porządku. Degustacja piwa w 4HopsTakiej degustacji piwa jeszcze nie robiłem. Taka trochę na biedę. Czemu? Bo z moim serdecznym przyjacielem wymyśliliśmy, ze każdy z nas będzie kupował inne 0,5 l piwa. Pół kufla pije jeden, potem się wymieniamy i w ten sposób drugie pół kufla pije drugi. Tym sposobem spróbowaliśmy bodajże wszystkiego co było tego dnia na kranach. Najbardziej zaskoczył mnie… White RIS, czyli Michaił Jakcson z browaru Hopium. Stoję przy barze, koleś mi stawia przed nosem kufel z piwem o ciemnozłotej barwie. Mówię, że ja RIS-a chciałem, a on, że się zgadza zamówienie. Zdziwienie pełne, ale gdy tylko zbliżyłem to piwo do nosa, odrazu poczułem intensywny aromat kawy. W smaku również mocno kawowy. Zaskoczenie było mega, bo jakoś nie odnotowałem wcześniej czegoś takiego jak White RIS. Przyznaję jednak, że nie dałem rady zmęczyć tej „kawy” i akurat to piwo niemal w całości wypił przyjaciel. Kolejnym piwem, które utkwiło mi w pamięci było Emalty Rose również z browaru Hopium. Porter z płatkami róż. Szczerze powiedziawszy, gdzieś tam w aromacie lekko tę różę czułem, ale w smaku to był przyzwoity, ale po prostu Porter. Wśród degustowanych piw zabrakło mi… jakieś APA, IPA. Piłem na pewno na początek jakieś West Coast IPA, ale było tak wyśmienite, że teraz nie pamiętam co to dokładnie był za produkt. Przewinęły się kwachy, pils, hefeweizeny i na pewno jakaś herbatka. Ogólnie wybór mocno zróżnicowany, każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Do 4Hops chętnie wrócę, bo i piwko i atmosfera i jedzonko z Panczo bardzo mi odpowiadały. Artykuł Wrocławski 4Hops – czy warto? pochodzi z serwisu Warzę Piwo Domowe. Wyświetl pełny artykuł
  17. Frankonia, mój mały Disneyland. To właśnie tutaj czuje się jak ryba w wodzie. Nie dość, że tutaj znajdują się moim zdaniem najpiękniejsze krajobrazy, to na dodatek w lokalnych karczmach serwowane są moje ulubione potrawy. Oczywiście to nie wszystkie zalety tychże ziem. Choć nie ukrywam jedna z nich odgrywa tutaj kluczową rolę. Jaka? Rzecz jasna, mam na myśli Browary. Nie dość , że są po prostu one piękne pod względem architektonicznym, to na dodatek nie ulegają one nowomodnym pokusom i warzą one to, co było tutaj warzone od dziesiątek lat. Jednym z takich przykładów jest browar Schwanenbrau z miejscowości Burgebrach. To właśnie w tej cichej miejscowości, położonej na zachód od wiecznie obleganego przez turystów Bambergu, funkcjonuje od 1394 roku browar, o którym wiele osób nawet nie słyszało. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest wiele. Począwszy od niewielkiej produkcji skierowanej prawie wyłącznie do miejscowych piwoszy, po przez brak jakiegokolwiek marketingu (czytaj: festyny, własna dystrybucja, etc.) a skończywszy na braku zainteresowania miejscowych sieci getranków. A szkoda, bo browar nie dość, że jest piękny to na dodatek warzy wyborne piwa. Wystarczy spojrzeć zewnątrz na browar a szybko się przekonany, że stoimy przez architektonicznym cackiem. Wnętrza niestety zostały dość mocno zmodernizowane i na szczególna uwagę zasługuje jedynie trój naczyniowa warzelnia, która rocznie produkuje tysiąc hektolitrów piwa. Mimo, że browar rozlewa swoje piwa do butelek, jest to procentowy ułamek produkcji. Większość trafia do beczek i jest rozlewana we własnej gospodzie (w sezonie jesienno-zimowym) lub we własnej kellerowni działającej wyłącznie w sezonie letnim na obrzeżach miasteczka. Podczas naszej obecności właśnie odszpuntowano majowego kozła (~7,0% alk.), kellera (5,5% alk.) oraz pszenicę (4,6% alk.). Dodatkowo zaoferowano nam butelkowego Marzena (5,5% alk.), Urhella (5,4% alk.). Jak nie trudno się domyśleć wszystkie piwa nas oczarowały. Nie było w nich czegoś spektakularnego, ot po prostu, nie przekombinowane piwa, jakich obecnie chronicznie brakuje na rynku. Warto mieć na uwadze jeszcze jeden aspekt, gdy będziecie planować podróż do Burgebrach. Serwowana jest tam znakomita gotowana Knochla, która z pewnością umili wam pobyt w tychże okolicach. Gorąco polecam!!! . . . . Weissbier oraz Keller . . Firmowa Piwnica View the full article
  18. Pierwsza część relacji z drugiej w tym roku wyprawy do Londynu. W niej wizyta w punkowej dzielnicy Camden Town i mieszczącym się nieopodal browarze o tej samej nazwie. The post Z kuflem przy pasie #3 – Londyn 2 (dzielnica punków i Camden Town Brewery) appeared first on Małe Piwko Blog. Wyświetl pełny artykuł
  19. Rynek piwa w Polsce przez ostatnich kilka lat zmienił się tak gwałtownie, że dziś trudno objąć całe jego bogactwo. Wszystko dzięki rozwojowi piwowarstwa domowego, które stało się fundamentem dla rozwoju piwowarstwa rzemieślniczego. Browary rzemieślnicze szybko zaczęły przekształcać polską piwną rzeczywistość,... Continue Reading → Wyświetl pełny artykuł
  20. Rynek piwa w Polsce przez ostatnich kilka lat zmienił się tak gwałtownie, że dziś trudno objąć całe jego bogactwo. Wszystko dzięki rozwojowi piwowarstwa domowego, które stało się fundamentem dla rozwoju piwowarstwa rzemieślniczego. Browary rzemieślnicze szybko zaczęły przekształcać polską piwną rzeczywistość,... Continue Reading → The post 14 piw, które na zawsze zmieniły polską scenę piwną first appeared on Smaki Piwa - Bierzemy Chmiel na Cel. View the full article
  21. Związki chemiczne zawierające siarkę odgrywają bardzo dużą rolę w kształtowaniu profilu smakowo-zapachowego piwa. We wpisie tym opowiem co nieco o ich ogólnych cechach, a następnie opiszę najważniejsze z nich. Myślę, że lektura może opłacić się zarówno osobom chcącym bardziej świadomie degustować piwo, jak i piwowarom domowym. Dla tych drugich przy wszystkich omawianych aromatach zawarłem kilka zdań o... Czytaj dalej Artykuł Związki siarki w piwie pochodzi z serwisu BeerFreak.pl. Wyświetl pełny artykuł
  22. Postanowiłem sprawdzić, który imperialny porter ze śliwką jest najlepszy, porównując je ze sobą w ciemno! W szranki stają: Imperium Prunum I, Imperium Prunum II oraz Porter podbity śliwką z Jabłonowa. The post Wielkie starcie porterów ze śliwką! appeared first on Małe Piwko Blog. Wyświetl pełny artykuł
  23. Bez przydługich wstępów – jak w większości belgijskich piw szczególnie tych bardzo mocnych – najważniejsza jest fermentacja! WSKAZÓWKI DO WARZENIA I FERMENTACJI Zacieranie Sposób zacierania zależy od efektów jakie chcemy uzyskać. Aby uzyskać typową wersję Trappist, czyli piwo wytrawne należy maksymalnie wydłużyć przerwę maltozową (63-65⁰C). Chociaż i tak wytrawność to […] Wyświetl pełny artykuł
  24. Już najbliższy weekend odbędzie się Szczecin Beer Fest, czyli pierwszy prawdziwie kraftowy festiwal w moim pięknym mieście. Impreza będzie dość kameralna w porównaniu z podobnymi, które odbywają się w większych metropoliach, niemniej dumny jestem z tego, co udało nam się zorganizować. Łasztownia Impreza odbędzie się na szczecińskiej Łasztowni. To wyspa położona niemal w centrum miasta, ale do […] Post Szczecin Beer Fest 2017 pojawił się poraz pierwszy w Piwolog radzi .... Wyświetl pełny artykuł
  25. Dni mijają a ja nadal rozpamiętuję się w Kolumbii. Dlaczego? Powodów takiego stanu jest wiele. Począwszy od krajobrazów a skończywszy na kuchni. Jednakże jest jeszcze coś, co pozwala mi sądzić, że jeszcze kiedyś powrócę w ten region świata. Co? Ano umiłowanie do germańskiej kultury. Co prawda trudno posądzać Kolumbijczyków, że preferują taki styl życia, jednakże bezkrytycznie kochają wszystko co wywodzi się z Niemiec. Rzecz jasna, również i piwo! Nie wierzycie? Wystarczy przejść się po odrobinę lepszych kolumbijskich delikatesach i stwierdzić, że najlepiej sprzedającym się piwem pochodzącym z importu, jest piwo wyprodukowane w Niemczech. Rzecz jasna najczęściej oferowane są piwa masowe, jednakże od czasu do czasu możemy napotkać na rarytasy pochodzącego od Stralsunder Brauerei, Hof Brauerei czy też Mittnewald Brauerei. Mało tego, w ramach wzmożonego apetytu na niemieckie piwo, w 2009 roku powstał w Kolumbii browar, który nie jako jest odpowiedzią na żądania rodzimych piwoszy na ich pragnienia. Browar „Cerveza Apostol„ , bo oni dziś mowa, powstał na przedmieściach przemysłowego miasta Sabaneta, w centralnej części Kolumbii. Jak przystało na browar przemysłowy w tej części świata, browar nie zachwyca swoją urodą. Ot, typowy wielkopowierzchniowy blaszak przystosowany pod produkcję pożywki. Wnętrza browaru są natomiast o wiele bardziej urodziwe. Na dzień dobry mijamy część przeznaczoną pod firmowy pub, który jest otwierany dwa razy w miesiącu, w piątkowy wieczór (rewelacyjny pomysł, który do tej pory nie doczekał się realizacji w naszym kraju). Jednakże na co dzień spełnia on rolę pomieszczenia socjalnego i biurowego. Kolejnym etapem naszej wycieczki było przekroczenie progu, który nie jako oddziela część produkcyjną browaru od części biurowej. Naszym oczom ukazała się wielka powierzchnia, która w ponad połowie nie była jeszcze wykorzystana. Jak nie trudno się domyśleć w centralnym punkcie browaru zainstalowana została dwunaczyniowa warzelnia o jednorazowym wybiciu 20 hektolitrów, pochodząca od znanego chyba wszystkim producenta Kaspara Schulza. Tuż za warzelnią ustawiono siedem tankofermentatorów a analogicznej wielkości co warzenia. Odrobinę dalej zamontowano profesjonalną linię rozlewniczą do butelek, jak i kegów. Całość wieńczy magazyn gotowych produktów, który nie tylko jest magazynem ale również rajem dla piwnych kolekcjonerów kolektybiliów. Jednakże największą niespodzianką było to, co oferuje browar w ciągłej sprzedaży. Obcy jest mu zachwyt nad kolejną hybrydą anglosaskiego gatunku piwa, ale uwielbienie do rasowych germańskich styli. Począwszy od Hella (4,6% alk.), po przez Weizena (5,3% alk.) i Marzena (5,3% alk.) a skoczywszy na Bocku (6,0% alk.). Niejako uzupełnieniem tej pięknej oferty jest belgijski Dubbel (6,3% alk.). Wszystkie piwa, nawet Dubbel, okazały się szlachetnymi napitkami. Mimo, że najbardziej obawiałem się pszenicy w wykonaniu kolumbijskiego browaru, okazał się on wielce przyjemnym piwem, idealnym napojem na tamtejszy klimat. Gorąco zachęcam was do poszukania piw sygnowanych znakiem Apostol, z pewnością się nie zawiedziecie., tym bardziej, że ich piwa są obecne w całym kraju. Warto! . . . . . Wnętrze firmowego pubu . Wyświetl pełny artykuł
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.