Skocz do zawartości

Pierre Celis

Members
  • Postów

    4 642
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    7

Treść opublikowana przez Pierre Celis

  1. Przyjęło się, że tradycyjne bawarskie piwa pszeniczne nazywane są „Weizen” (pszeniczne) lub „Weissbier” (piwo białe). Stosowanie tych obydwu nazw jako synonimy jest bardzo głęboko zakorzenione w powszechnej świadomości, jednak jeśli zajrzeć do starych podręczników piwowarskich, to okazuje się, że ta kwestia nie była wcale taka oczywista jeszcze dwa wieki temu, ponieważ piwo pszeniczne i piwo białe były dwoma zupełnie innymi napitkami (posługując się nomenklaturą matematyczną – dwa powyższe zbiory elementów posiadały także dużą „część wspólną”). Współczesne wersje jasnego piwa pszenicznego z Bawarii posiadają 11-13% ekstraktu początkowego, są napojami lekko chmielonymi, aby chmielowość nie przykryła w nich, tak typowych dla tej grupy piw, nut nadanych przez drożdże – owocowych estrów i przyprawowych fenoli. Andreas Krenmair podaje na swoim bloguinformację, jakoby początki bawarskiemu Weissbiermiało dać pochodzące z niedalekich Czech piwo białe (bílé pivo), które smakowało nie tylko Czechom, ale i Bawarczykom. Owe piwo było napojem codziennym i najbardziej powszechnym w Czechach. Jego zasyp stanowił w większości słód pszeniczny, a od 1750 roku – wyłącznie jęczmienny. Było to piwo górnej fermentacji, które warzono przez cały rok z uwagi na wysoką temperaturę jego fermentacji. Nazywano je także „błogosławionym”, gdyż – jak podaje Gabierla Bašarova – „miało czynić człowieka pulchnym, wzdymać brzuch i powodować wiatry, a przez to mniej upajało”. Wielkim miłośnikiem tego rodzaju piwa był austriacki cesarz Ferdynand i Habsburg (1503-1564), który kazał sprowadzić na swój dwór czeskich piwowarów wraz z czeladnikami, aby ci warzyli dla niego jego ukochany napitek. Na skutek zmian z bawarskim prawie – zwłaszcza edyktu z 1516 roku – użycie pszenicy do celów piwowarskich zostało prawnie zakazane w tym księstwie. Początkowo władcy Bawarii trzymali się kurczowo monopolu na wyrób piw pszenicznych, czasem odstępowali go w zamian za wymierne profity finansowe z tego tytułu (np.: rodzinie Degenbergów w latach 1520-1602), które w latach świetności piw pszenicznych stanowiły nawet do 30% przychodów książęcego skarbca. W XIX wieku w końcu odsprzedano prawo do wyrobu piwa Georgowi Schneiderowi i pozwolono mu zabrać drożdże z podupadającego książęcego browaru. Dawniej w Niemczech piwa klasyfikowano według barwy na białe – Weissbier i brunatne – Braunbier. Główna różnica tkwiła w sposobie suszenia słodu. Do piw białych słód często suszono na wolnym powietrzu (stąd jego nazwa Luftmalz), a słody do produkcji piw ciemniejszych suszono w wysokich temperaturach. Żadna z tych metod nie była idealna, bowiem w przypadku suszenia słodu w wysokich temperaturach, zwłaszcza przed wynalezieniem termometru trudno było kontrolować ten proces i uzyskiwać powtarzalne efekty. Z kolei jeżeli chodzi o słód suszony zimnym powietrzem, nie nadawał się on do długiego przechowywania, bo był podatny na pleśnienie. Różnic między tymi dwoma rodzajami piw było więcej. Piwa białe były z reguły słabsze, mniej chmielone i mętne. Piwa brunatne jako sowiciej chmielone i mocniejsze, lepiej znosiły leżakowanie, podczas gdy białe pito świeże. Friedrich Meyer w swojej książce z 1830 roku pt.: „Die bayerische Bierbrauerei oder die Brauerei der braunen Biere und des weißen Gerstenbieres[…]” podaje, że białe piwa bawarskie warzono ze słodów jęczmiennych, które albo suszono zimnym powietrzem lub ogrzanym, ale o relatywnie niskiej temperaturze, by słód nadal posiadał jasną barwę. Była tez różnica między fermentacją piw białych i brązowych. Te pierwsze fermentowano z udziałem drożdży górnej fermentacji, podczas gdy te drugie były piwami dolnej fermentacji. W przytoczonej powyżej książce można przeczytać, że jeżeli pszenica nie była droga można dodać jeden Metze słodu pszenicznego na szefel słodu jęczmiennego, co daje ok. 10% udziału w zasypie. Jak widać – dodatek tego zboża był opcjonalny. Meyer wspomina, że piwo tego rodzaju miało już lata świetności za sobą, za co obwinia samych piwowarów. Jego zdaniem produkcja tego piwa była bardziej opłacalna dla browaru, niż piwa brązowego. Problem z piwem brązowym polegał na tym, że wymagało niskich temperatur i całość produkcji odbywała się w miesiącach zimowych, a piwo sprzedawano w cieplejszych miesiącach. Wymagało to sporych nakładów kapitału, a po wtóre – nie było wiadomo, czy inwestycja się zwróci, bowiem zdarzały się zbyt łagodne zimy, które bardzo szkodziły leżakującemu w piwnicach piwu (np. zima w latach 1845-1846). Dlatego właśnie autor tejże publikacji wymienia piwo białe jako bardziej opłacalne, bowiem nie wymagało tak dużych nakładów inwestycyjnych, bo można je było warzyć przez cały rok, co pozwalało na znacznie dogodniejsze zaplanowanie produkcji. Do tego dochodziła kwestia trwania fermentacji – białe piwa nie były predestynowane do leżakowania i Meyer podkreśla, że można było rozpocząć ich sprzedaż już w 3-4 dni fermentacji, aby konsument otrzymał je możliwie jak najświeższe. W innej książce tego autora z 1847 roku – „Die bayerische Bierbrauerei in all ihren Theilen…” – informuje on, że w Bawarii warzono dwa rodzaje piwa białego – pszeniczne i jęczmienne. Zaznacza, że piwo to nie cieszyło się wtedy nazbyt dużą popularnością i pili je biedacy lub ludność wiejska. W tej publikacji 10% słodu pszenicznego w zasypie ma już charakter obligatoryjny, co więcej udział słodowanej pszenicy może być wyższy od wspomnianych 10% w zasypie. Różnica w procesie produkcji słodu do piw białych miała polegać także na tym, że słodom pozwalano dłużej kiełkować niż ziarnu przeznaczonemu do piw brązowych. Pszeniczne piwa białe miałby być warzone tylko i wyłącznie na bazie słodu pszenicznego. Według autora ta wersja piwa białego miała być mniej podatna na zepsucie, niż białe piwo jęczmienne. W książce „Handbuch für Bierbrauer”, której autorem jest P. Müller (opublikowano ją w 1854 roku), także znajdziemy informację o tym, że udział słodu pszenicznego w zasypie stanowił ok. 5-8%. Autor ten podaje również, że ekstrakt początkowy piwa białego wynosił w przybliżeniu 10-10,5%. Obydwoje przywołani wyżej autorzy podają, że ilość użytego chmielu wynosiła ok. 15-25g na każdy kilogram słodu. Całość chmielu wrzucano go gotującej się brzeczki i gotowano w niej przez 45 minut. Na sam koniec warto podkreślić, że XIX-wieczne podręczniki często przytaczają recepturę piwa pszenicznego, które określane jest mianem „smacznego” oraz „wyśmienitego”. Rzecz polega na tym, że ów trunek znacznie różnił się od współczesnych wersji Weizenbier. Różnice dotyczą kilku aspektów. Po pierwsze, zasyp słodu pszenicznego – w zależności od receptury – wynosi od 2/3 do całości zasypu. Było to piwo mocne, którego ekstrakt początkowy wynosił ponad 20%; nie szczędzono przy jego wyrobie chmielu, a także doprawiano je imbirem, jałowcem i solą. Na podstawie: http://dafteejit.com/2016/11/historic-bavarian-weissbier/ http://barclayperkins.blogspot.com/search/label/Weissbier?updated-max=2008-05-12T02:17:00-07:00&max-results=20&start=12&by-date=false Źródło: Wikipedia Wyświetl pełny artykuł
  2. Już w najbliższą sobotę obchodzić będziemy hucznie Święto Porteru Bałtyckiego. Z dumą, że te nasze są przecież najlepsze w świecie, sięgniemy pewnie po niejedną ciekawą butelkę tego zacnego trunku. Porter Bałtycki to jednak zwierz tęgi i mierząc się z nim należy pamiętać o kilku ważnych zasadach. Temperatura Porter serwujemy w temperaturze minimum 12C. Minimum! Inaczej będzie […] Post Porterowy savoir-vivre pojawił się poraz pierwszy w Piwolog radzi .... Wyświetl pełny artykuł
  3. Z mojego pierwszego sprzętu nie zostało już za wiele elementów. Jakaś tam drobnica typu klips do wężyka itp. Niedawno musiałem się pożegnać również z moją kochaną Gretą. Kupiłem ją na starcie w grudniu 2014 roku, bo… była najtańszą opcją. Poszperałem w necie, poczytałem kilka blogów, posłuchałem sobie Tomka Kopyry i wychodziło, że zakup jest doraźny. Z czasem trzeba będzie uzbroić się w coś mocniejszego. Ok, jak się wydaje 300-500 zł na początek, to może boleć każdy dodatkowy wydatek, więc pomyślałem, że ta kapslownica Greta to niegłupie rozwiązanie. Miała mi posłużyć tak do 10 butelkowań, przy założeniu, że na jednym kapsluję do 40 butelek. Miesiące mijały, ja warzyłem i butelkowałem, warzyłem i butelkowałem, aż tu nagle miałem za sobą 23-24 warki. Kapslownica Greta wciąż była ze mną. Dzielna bestia. Czasu się jednak nie oszuka. Pojawiły się pierwsze problemy. W butelkach z wąskim kołnierzykiem, jaki jest np. w butelkach AleBrowaru, Greta potrafiła uciąć jedną, dwie szyjki z danej partii. No i wiecie jaki to ból, bo przecież nie zaryzykuję przelania tego piwa (nawet przez sitko) do następnego kapslowania. Zazwyczaj wypijam powoli sam takie świeże, nienagazowane. O ile przy następnym razie jakoś bardziej uważałem i udawało się nie mieć strat, o tyle już podczas ostatniej #26 warki Greta przekreśliła swój dalszy byt w moim zespole, bo ucięła już nawet butelkę z szerszym kołnierzem i nierówno zaginała kapsle. To oznaczało tylko jedno. Po dwóch wspólnych latach musiałem pozwolić jej odejść i wybrać inną. Padło tym razem na Emily. Piękna, czerwona, bardzo przypomina poprzedniczkę, choć ma kilka innych elementów. Brałem pod uwagę jakąś stołową, ale stwierdziłem, że popracuję na razie z Emily i zobaczę ile da radę wytrzymać. Póki co jestem zadowolony, bo zrobiłem testy i już widzę, że znacznie przyśpieszę z procesem butelkowania piwa. Jest jeszcze trochę nieśmiała, nieco sztywna, ale spokojnie ją wyczuję. Czy ja przypadkiem nie jestem zbyt sentymentalny jeśli chodzi o sprzęt? Artykuł Kapslownica Greta – pożegnanie po latach pochodzi z serwisu Warzę Piwo Domowe. Wyświetl pełny artykuł
  4. znana również jako Zasada U: Unikaj kupowania zbędnych rzeczy, Użyj powtórnie, Utylizuj. W życiu bym nie przypuszczał, że ponad 6 lat po napisaniu pracy inżynierskiej o, jakże wdzięcznym, tytule „Produkcja odpadów i ścieków w browarze oraz ich zagospodarowanie” będę miał okazję wrócić, już jako bloger i piwowar, do tematu utylizacji odpadów. Co więcej – mający doświadczenie z pracy w browarach używających zarówno butelki zwrotne jak i bezzwrotne. Wpis powstał we współpracy z firmą Rekopol oraz Kompanią Piwowarską S.A. Kwestia ochrony środowiska w branży piwowarskiej jest bardzo ciekawa i, nie ma co ukrywać, dotyczy wszystkich producentów piwa. Czyli i rzemieślników. A wraz z rozwojem rynku będzie dotyczyć coraz bardziej. Dużo ostatnimi czasy mówi się o emisji dwutlenku węgla – wiedzieliście, że browary pod tym konkretnym kątem uznawane są za zerowego emitenta? Przyjmuje się, że cały dwutlenek węgla, który powstaje na wszystkich etapach produkcji jest równoważony przez procesy życiowe jęczmienia i chmielu. Ale to tylko jeden, bardzo malutki element całej układanki mającej w konsekwencji uraczyć nas piwem. Dzisiaj natomiast skupimy się na kwestii butelek. Jak to jest z nimi właściwie jest? Pozwolę sobie sięgnąć do swojego wielkiego dokonania naukowego „Podczas etapu rozlewania i pakowania piwa przede wszystkim powstają odpady typu opakowaniowego oraz ścieki z mycia opakowań przeznaczonych do rozlewu i czyszczenia instalacji, jak również emitowany jest znaczny hałas. W przypadku rozlewania przez browar piwa do butelek wielorazowego użytku, są one zwracane z punktów sprzedaży detalicznej do browaru, gdzie przed powtórnym użyciem muszą zostać przejrzane oraz wymyte. Wiąże się to, między innymi, ze zmywaniem z butelek starych etykiet. Można przyjąć, że średnio daje to 1,5 tony starych etykiet na ilość butelek przeznaczonych na 10 000 hl piwa, aczkolwiek ilość ta zależy od wielkości etykiet oraz ewentualnego stosowania krawatek i kontretykiet. Dodatkowo część butelek nie nadaje się do powtórnego użytku, zostaje zniszczona na linii rozlewniczej, jak również część z butelek dostarczanych do browaru prosto z huty może ulec rozbiciu w czasie transportu. Zakłada się, że około 0,5% butelek ulega uszkodzeniu, co daje 3,5 tony stłuczki szklanej na ilość butelek przeznaczonych do rozlewu 10 000 hl piwa. W przypadku, gdy browar posiada także linię rozlewniczą do puszek należy doliczyć od 3 do 4% uszkodzonych w czasie transportu i rozlewu puszek, co daje z kolei wartość od 380 do 400 kg w przypadku puszek stalowych, oraz 190 do 200 kg w przypadku puszek aluminiowych [Kunze, 2004].„ Każdy piwowar domowy wie jaką udręką jest zmycie etykiet, jak również ile zostaje papieru po umyciu partii na jedną warkę. I tu pojawia się kolejna ciekawostka – trwają prace na tym, by zużyte etykiety wykorzystywać do wyrobu materiałów budowlanych. Skoro jednak już jesteśmy przy temacie piwowarstwa domowego – jak się nad tym zastanowić to lata temu dawaliśmy butelkom, w tym teoretycznie jednorazowym, drugie życie. Zresztą nikt tak nie szanuje szklanej butelki jak piwowar domowy – porządne wypłukanie zaraz po jej opróżnieniu, nie narażanie na gwałtowne zmiany temperatur czy nie tłuczenie nimi o wszystko w okolicy. „Zdrowa” butelka to szczęśliwy piwowar. Czemu to jest tak ważne i ma wpływ na, szeroko pojętą, ochronę środowiska i gospodarkę odpadkami? Pierwsza kwestia to traktowanie butelki jako podręcznego śmietnika. Gumy do żucia, patyczki po lodach czy lizakach, pety – to norma. I sprawia, że taka butelka zamiast przejść proces mycia raz, musi przejść go parokrotnie. Co jest związane ze zwiększonym zużyciem wody oraz produkcją ścieków. Ale na tym nie kończy się ludzka pomysłowość – dziwnych rzeczy włożonych do butelek było o wiele więcej. Nie będę tu o nich pisał, żeby nie dawać głupich pomysłów, ale uwierzcie mi – to już trzeba się było bardzo postarać. Tylko po co? Z kolei rzucanie butelkami i narażanie na nagłe, punktowe skoki temperatur jest dla nich zabójcze zwłaszcza przy pasteryzacji piwa w pasteryzatorach tunelowych. Pamiętam jak bardzo było to problematyczne zwłaszcza w zimę – sporo butelek najzwyczajniej na świecie nie wytrzymywało skoku temperatur pomiędzy nalaniem zimnego piwa a podgrzaniem w tunelu i pękało. To też niepotrzebna strata, której można uniknąć. Załóżmy natomiast, że mamy w swoim posiadaniu butelkę, która jest bezzwrotna lub w jakiś sposób uszkodzona, np. ma wyszczerbioną szyjkę. Co możemy z takim fantem zrobić? Internet jest pełen sprytnych patentów DIY: Widziałem już zarówno lampki zrobione z butelek w różnych lokalach jak i pełne kolekcje szklanek z butelek 0,75 z nadrukiem. Zwłaszcza w połączeniu z modnymi od kilku lat żarówkami Edisona i ozdobnymi przewodami wygląda to naprawdę elegancko. Jeżeli jesteście ciekawi co można zrobić z kolei z takiego niepozornego kapsla od piwa to polecam profil Nate’a. To jak będzie z tym traktowaniem butelek po piwie ? Wyświetl pełny artykuł
  5. Jak zapewne już wiecie, kilka dni temu obchodziłem mały jubileusz związany z moim hobby. Dokładnie 4 stycznia odwiedziłem tysięczny browar w swojej podróżniczej karierze. Mimo, że z początku nie przywiązywałem do tego wydarzenia dużego znaczenia, z upływem dni i browarów, stopniowo coraz bardziej oczekiwałem tej chwili. Gdy już w końcu stanąłem u progu tysięcznego browaru, szczęście duma mieszała się ze wspomnieniami i refleksjami z całej mojej podróżniczej drogi. A zaczęło się dość niewinnie a jednocześnie dość pospolicie. Otóż po ukończeniu osiemnastego roku życia, zacząłem poszukiwać nowych smaków i doznań, które były uprzednio zarezerwowane wyłącznie dla dorosłych. Mimo, że z początku poszukiwałem wielu uciech, okazało się dość szybko, że największą moją miłością zostanie Piwo. Z początku szeroki wybór piwa (tak, tak!) w moich okolicznych sklepach jeszcze bardziej rozpalił we mnie pasję poszukiwania nowych smaków. Z czasem jednak, oferta w moich osiedlowych sklepach na tyle stała się skostniała, że odczułem niepohamowaną chęć zapuszczenia się w coraz odleglejsze rejony Trójmiasta. Co prawda z początku, dzięki takim wypadom, pozyskałem stały dostęp do piw z browarów: Suwałki, Bydgoszcz, Koszalin, Męcka Wola, Witnica, Bojanowo, Krasnystaw, Zabrze, Imielin, Grybów, Prochowice, Chojnów, Grudziądz…. Niestety, z upływem niespełna roku, czy też dwóch lat, asortyment w tychże sklepach stał się coraz bardziej ubogi. Półki sklepowe już nie emanowały taką różnorodnością. Stawały się po prostu małymi sklepikami wielkich koncernów piwowarskich. W tym momencie ówczesny rynek dawał mi dwie możliwości. Albo pogodzić się i polubić piwa o smaku wody, lub też poszukać piw z innych częściach kraju. Wybór był dla mnie oczywisty. Padło na zakupowe podróże, które dość szybko przerodziły się w Piwną Turystykę. Z początku było trudno. Brak konkretnych adresów, nieznajomość tematu, jak i również słodka niewiedza, że jest wielu w tym kraju piwoszy, którzy podobnie jak ja pokonują dziesiątki/setki kilometrów tylko po to, aby napić się dobrego piwa. Pamiętam swoje pierwsze wypady do Czarnkowa, Żnina, Trzeciewnicy, Grudziądza, Miłosławia, Chociwla, Witnicy, Kłodawy, Cieśli, Łodzi, Warszawy, Bytowa czy też Olsztyna. Otaczała je aura podekscytowania, niepewności. Tak, jakbym jechał na drugi koniec świata. Z tychże wypadów zapamiętałem jedną lekcję, że dla chcącego nie ma nic trudnego. Były to czasy (mimo, że nie tak odległe), kiedy browary bez żadnego skrępowania oprowadzały po swoich królestwach. A gdy okazywało się, że jechałem do nich po 300/400 kilometrów, aby tylko móc kupić u nich piwo, hojność ich (czasami) nie znała granic. Gdy nastała połowa ubiegłego dziesięciolecia, rynek coraz bardziej wyglądał groteskowo. Koncerny przejmowały coraz większy tort piwnego rynku, browary padały jak muchy a oferta sklepach ograniczała się do (może) pięciu pozycji. W tymże czasie moja pasja, nie jako przeciw tej paranoicznej sytuacji, rozkwitła na dobre. Byłem w stanie przejechać 400km w jedną stronę (np. Zduńska Wola, Obory, Wąsosz) i wrócić tego samego dnia, aby zrobić odpowiednie zapasy a przy okazji odwiedzić kolejne browary, których wcześniej nie widziałem. Z czasem zakupy przechodziły na drugi plan a coraz mocniej na pierwszy plan wychodziła Piwna Turystyka, ze wszystkimi atrybutami na jej czele. Od tamtego momentu minęło już ponad piętnaście lat świadomego uprawiania Piwnej Turystyki. I wiecie, co?! Ja nadal cieszę się jak dziecko, na samą myśl, o odbyciu kolejnej piwnej podróży. Nie wiedzieć czemu, ale ja to po prostu KOCHAM! Ps. Wybaczcie, dzisiaj nie będzie opisu tekstowego browaru. Za opis niech pozostanie dokumentacja fotograficzna z browaru, którą wykonałem w tysięcznym browarze jakim byłem, czyli Pivovárek Na Kopečku z czeskich Svitav. . . . . . Red Pale Ale i jasna 12-tka . Wyświetl pełny artykuł
  6. Weer & Wind jest to barley wine leżakowane w beczce po bourbonie, o gęstości początkowej 27 Plato, 12,4% alkoholu i datą przydatności do… 5 września 2041 roku. (IJHARS, Sanepid, proszę wyjechać do Holandii). Odkąd w sieci pojawiło się kilka recenzji pod niebiosa wychwalających dzieło holendrów z De Molen, na piwo nakręcił się ogromny hype, któremu... Read More The post De Molen – Weer & Wind Bourbon BA appeared first on Małe Piwko Blog. Wyświetl pełny artykuł
  7. W dzisiejszym wpisie test wszystkich trzech piw z kontraktowej inicjatywy Marcina Ostajewskiego – Whisker Beer. The post Whisker Beer appeared first on Małe Piwko Blog. Wyświetl pełny artykuł
  8. Dlaczego rozpoczęłam serię o cechach sensorycznych piwa akurat od aldehydu octowego? Bo wbrew pozorom, to bardzo często pojawiająca się wada zarówno w piwach domowych jak i kraftowych. Zdarzyło Wam się poczuć w piwie zapach zielonego jabłka, farby emulsyjnej, wytrawnego cydru lub niedojrzałych orzechów włoskich? Jeśli tak, to za zapach ten […] Wyświetl pełny artykuł
  9. Shipyard Rye Pale Ale przemówiło do mnie za sprawą etykiety, ale chyba mogłem wybrać lepiej. No cóż takie życie odkrywcy kraftu.Piwo kraftowe na angielskiej ziemi Kolega Szopa, który był jakiś czas temu w Londynie naopowiadał mi o tym, jak to trudno tam multitap znaleźć czy jakoś tak. W każdym razie miałem wyobrażenie, że z tym kraftem w królewskim kraju może być ciężko. Tymczasem podczas mojej ostatniej świątecznej wizyty dosyć swobodnie odnajdywałem napój współczesnych bogów. Fakt, że w samym Londynie się za tym specjalnie nie rozglądałem, ale w High Wycombe, w centrum zlokalizowałem dwa puby (o jednym już mogliście przeczytać: Bootlegger), a i w jednym z marketów była cała półka. Postanowiłem spróbować… powiedzmy czegoś bardziej klasycznego, brytyjskiego oraz czegoś czego nie znam, a co skusi mnie czymkolwiek. W drugim przypadku sięgnąłem po Shipyard Rye Pale Ale, bo wyróżniło się etykietą. Mocna, pomarańczowa, do tego niedźwiedź i obietnica „Tropical Fruit Aroma”. Szybki rzut oka jeszcze co tam popisali i hyc do koszyka. No i gdzie to jest?Właśnie chyba ta ostatnia rzecz zaważyła na całej mojej późniejszej ocenie tego piwa. Myślałem, że to może będzie coś takiego nieco aksamitnego w teksturze, z goryczką średnią do wysokiej, a nos przekręci mi się od tych owocowych aromatów. Tymczasem nic z tego nie odkryłem po otwarciu butelki. Piwo pijalne, ale bez szału. Fakt, że zgodnie z zapowiedzią było karmelowe, a zapach przynosił na myśl cytrusy, trochę żywicy, ale musiałem złapać mocnego niucha. Dziwne, bo nachmielone jest Citrą, Amarillo, Cascade i Summit, więc taka mieszanka powinna zrobić robotę. Coś nie teges. Przeciętny amerykaniecUznaję zatem Shipyard Rye Pale Ale za piwo dosyć przeciętne. Amerykański browar chyba trochę zbyt naiwnie potraktował odbiorców tego piwa, sądząc, że wystarczy ładna etykieta i obietnica egzotycznych owoców. W szklance (sorry sesja wyjazdowa nie miałem innego szkła) prezentuje się całkiem ok, bo i barwa ładna, miedziana, wyklarowane, ale z mało trwałą pianką. Treść piwa nie zachwyciła niczym wyjątkowym. Tu nie było takiego efektu „wow” jak choćby z Peaches&Cream w Bootlegger. Kraftowe piwo w Anglii jestMimo, że akurat ta próba nie okazała się jakimś spektakularnym sukcesem, to stwierdzam, że w tej Anglii kraft jest i można zawsze coś znaleźć, nawet ot tak, aby tylko sobie posiedzieć przy piwie. Zawsze to lepsze niż picie jakiegoś miejscowego koncerniaka. Takiemu Shipyard Rye Pale Ale daję mocne 3,5/5 i to by było na tyle, bo o takich piwa, to nie ma się za bardzo co rozpisywać. Artykuł Shipyard Rye Pale Ale nie po drodze pochodzi z serwisu Warzę Piwo Domowe. Wyświetl pełny artykuł
  10. Sylwestrowo – noworoczny odcinek specjalny Starcia z legendą, w którym degustuję w ciemno cztery ciemne piwa z kokosem. Tradycyjnie mamy jedno piwo kultowe – jest nim Coconut Porter z Maui Brewing mieszczącego się na Hawajach, oraz polskich przedstawicieli – w tym przypadku Milk Stout z Jana Olbrachta i Saint no More 2016 z AleBrowaru. Bonusowo... Read More The post Starcie z kokosem – odcinek specjalny Starcia z legendą appeared first on Małe Piwko Blog. Wyświetl pełny artykuł
  11. Tradycją tego bloga stało się rozpoczynanie Nowego Roku od wpisu dotyczącego piw, z którymi będę kojarzyć ledwo co zakończony rok biegły. Nie jest to ranking, ale po prostu zebrane 10 piw, które najbardziej zapamiętałem z całego roku 2016, dlatego ich kolejność poniżej będzie przypadkowa. Kilka uwag i przemyśleń na temat Starego Roku zawarłem w ankiecie, którą wypełniłem dla Jurka z bloga JerryBrewery.pl (link) i nie chcę ich dublować tutaj. W zeszłym roku spotkały mnie też pewne zmiany w życiu o charakterze stricte piwnym – najważniejszą z nich było włączenie mnie do grona redakcyjnego „Piwowara” oraz awans na zastępcę redaktora naczelnego tego kwartalnika, co uważam za duży sukces. Wszedłem też w komitywę z Browarem Okrętowym, która do tej pory zaowocowała czterema piwami. Spełniło się też jedno z moich marzeń i jako piwowar domowy mogłem uwarzyć piwo, które chmieliłem chmielem Tomyskim – uwarzyłem go w sumie 4 warki i każda była chmielona według innego schematu. Miałem także sposobność, aby partycypować jako sędzia w Grodziskim Konkursie Piw Domowych, co uważam za bardzo cenne doświadczenie. Jedynym mankamentem tych wszystkich zmian było wyhamowanie bloga, bo po prostu nie miałem na to czasu, czasem i ochoty po składzie kolejnego numeru „Piwowara”, a także nie chciałem obniżać standardu treści w nowych wpisach tylko w imię „rozhuśtania” statystyk. Zbyt mocno szanuję Was oraz Wasz czas. Mam nadzieję, że w roku 2017 uda mi się częściej publikować nowe wpisy (pomysłów na nie mam kilkadziesiąt). Na pewno będzie mogli też przeczytać nowe artykuły mojego autorstwa na łamach „Piwowara”, do którego pisuję już od dwóch lat. Mam też kilka innych stricte piwnych planów, ale, póki co, nie będę ich ujawniał. Z tego miejsca chciałem Wam życzyć wszystkiego najlepszego w Nowym Roku, oby to był dobry rok pełen sukcesów, dobrych decyzji, udanych przedsięwzięć i obfitujący we wszelką pomyślność. A teraz przejdźmy do meritum, czyli dziesiątki szczęśliwców. 1. „Piwo z Grodziska – Edycja Specjalna Piwobranie 2016” (Browar w Grodzisku Wielkopolskim) Zeszłoroczna wersja okolicznościowa „Piwa z Grodziska” została wzbogacona o herbatę Sencha Earl Grey oraz chmiel Citra. Wiele osób zastanawiało się „czy z tej mąki wyjdzie chleb”? I… wyszedł z niej bardzo dobry wypiek. Piwo było lekkie, rześkie i bardzo owocowe w smaku i aromacie. Herbata stanowiła bardzo udane dopełnienie całości, a nie gwóźdź do trumny w postaci całkowitego zdominowania aromatu. W smaku i aromacie wyczuwalne były nuty owocowe pochodzące od użytej odmiany chmielu oraz rodzaju zastosowanej herbaty. Piwo bardzo dobrze sprawdziło się w warunkach pogodowych, które towarzyszyły pierwszym dniom Piwobrania. Gasiło pragnienie, a dzięki jego lekkości można było je pić bez obaw o skutki uboczne w postaci szmeru w głowie i mrowienia w palcach. Jego zaletą była także atrakcyjna cena i szeroka dostepność. 2. „Pils Tomyski” (Browar Nepomucen) Dla jednych pils to nuda, inni uważają ten styl za klasykę wartą estymy i docenienia (należę do tej drugiej grupy). Jako osoba zainteresowana burzliwą historią chmielu Tomyskiego, nie mogłem przejść obojętnie obok tego piwa. Piils ten nie był single hopem, gdyż zbiory były bardzo skromne (chmiel ten jest dopiero namnażany), jednak zwłaszcza chmielenie na zimno dało wyczuwalne aromaty typowe dla tej odmiany (podobny efekt uzyskałem w jednej z domowych warek, którą także poddałem temu zabiegowi). Pilzner spod ręki Jacka Domagalskiego okazał się bardzo smaczny, z nutami słodowymi typowymi dla tego rodzaju piwa i akcentami chmielowymi (kwiatowo-ziołowymi z lekką nutą jaśminu). Nie mogę się doczekać, wersji, gdy chmielu będzie na tyle dużo, że będzie go można szczodrzej sypnąć do kadzi warzelnej i tanku leżakowego. Efekt na pewno będzie jeszcze lepszy. 3. „To Yonug To Be Herod 2016” (Browar Artezan) Bardzo smakowała mi zeszłoroczna wersja tego piwa, jednak piłem ją już w 2016 roku. Piwo smakowało jak gorzka czekolada z dodatkiem skórki pomarańczy. Tegoroczna edycja, wzbogacona o nasiona fasoli tonka, okazała się „strzałem w dziesiątkę” i zdeklasowała poprzedniczkę. W piwie mamy – poza czekoladą i nutą pomarańczy – wyraźne aromaty wanilii i marcepana. Trunek bardzo dobrze komponujący się ze świątecznymi piernikami, wybitnie deserowy i jednocześnie bardzo zdradliwy, bo pomimo 8% alk. obj., w ogóle nie czuć w nim alkoholu, nawet w miarę ogrzewania się piwa w szkle. Istna pralinka w płynie! Jeśli będziecie widzieć je na półkach sklepowych – nie zastanawiajcie się, bo drugiej okazji może już nie być (mnie tak ominęło Imperium Prunum). 4. „Projekt Piwoteka White Chocolate Ale” (Browar Piwoteka/Antybrowar) Pozostajemy w klimacie piw deserowych. Laktoza i ziarna kakaowca to dodatki kojarzone z ciemnymi piwami, jednak łódzkie browary postanowiły wykorzystać je w piwie typu American Pale Ale. Moim zdaniem osiągnięto zamierzony efekt. Piwo posiadało wyraźny mleczno-kakaowy smak z majaczącymi w tle nutami amerykańskich chmieli. W efekcie białą czekoladę dopełniały cytrusy i nuty żywiczne tworząc intrygującą całość. Ze wszystkich tegorocznych piw, za które brała się Piwoteka, to właśnie był mój numer jeden. Pomimo wyraźnej słodyczy, trunek był bardzo pijalny. Myślę, że niejedna piwoszka byłaby zadowolona z butelczyny tego piwa. Czekam na kolejne pomysły. 5. „Forest Damp” (PiwoWarownia) Piwo powstało w ramach projektu „Cracow Beer Academy”, dzięki któremu piwowarzy domowi mogą uwarzyć piwa według ich własnych pomysłów „na dużych garach”. Autorami receptury byli dwaj piwowarzy – Przemysław Pietrzak oraz Sergiusz Połuchtowicz-Hański. Lubię dodatek pędów sosny w piwie, bowiem użyty z głową potrafi naprawdę „zrobić robotę”, zwłaszcza gdy akompaniują mu odmiany chmielu zza Oceanu Atlantyckiego. W przypadku tego wypustu mamy wszystko to, co powinno cechować dobre AIPA – nienachlaną słodowość, wyraźny chmielowy pazur (żywiczno-cytrusowy) oraz nuty słodko-żywiczne wniesione przez pędy sosny. Aromat po otwarciu butelki był bardzo nęcący, a smak okazał się jeszcze lepszy. Wytrawność i niskie wysycenie CO2 tylko potęgowały uczucie lekkości i pijalności. 6. „ART9 Oatmeal Hoptart” (Browar Stu Mostów/Bristol Brewing Company) Owocem tej polsko-amerykańskiej kooperacji było Berliner Weisse, które w zamyśle miało być „piwną lemoniadą”. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że efekt owocowości w tym cienkuszu miał nie pochodzić od użytych owoców, ale od zastosowanych odmian chmielu oraz metody late hopping (późnego chmielenia) – dodatku chmielu do brzeczki w ostatnich minutach jej gotowania. Całość zakwaszono bakteriami Lactobacillus, a pełni smaku miały nadać użyte płatki owsiane. Plan wykonano w 100%. Gotowe piwo było bardzo owocowe z nutami cytrusów i owoców tropikalnych, ale także moreli i brzoskwini. Goryczka wyraźna, ale nie narzucająca się. Cechowała je wybitna sesyjność i rześkość. Bardzo przemyślane, ciekawy koncept i przede wszystkim niezłe jego wykonanie. Świetny mariaż chmielowości i efektów pracy bakterii kwasu mlekowego. 7. „Lilith” (Browar Golem) Rok 2016 był okresem, w którym poznańska inicjatywa kontraktowa rozwinęła skrzydła i pokazała, że nowicjusze potrafią tez nieźle namieszać na rynku. „Lilith” to mocarny RIS o ekstrakcie początkowym wynoszącym 24 st. Plato. I żeby było ciekawiej – golemowski mocarz to imperialny stout, ale taki bez dodatków oraz nie poddany leżakowaniu w beczce. Można? Można. W aromacie dominują nuty kawowe, akcenty gorzkiej czekolady, podobnie w smaku – kawa, gorzka czekolada, w tle rodzynki i suszone śliwki (ale subtelne). Trunek wytrawny, oleisty i bardzo pijalny jak na swoje parametry (10% alk. obj.), ale przede wszystkim ułożony i odpowiednio wyleżakowany. 8. „Fajrant” (Browar Zakładowy) Od roku 2015 coraz więcej piw w stylu Session IPA pojawiało się na rynku. Lubię piwa lekkie i sesyjne – co pewnie dobitnie pokazuje to zestawienie, ale często zawsze coś mi w nich nie gra – albo przesadzona goryczka, albo jest ona zbyt niska, piwo jest wodniste lub zbyt karmelowe. Browar Zakładowy stanął na wysokości zadania. „Fajrant” był wytrawny, w smaku i aromacie główne akordy grały cytrusy – pomarańcza, mandarynki, grejpfrut i minimalne akcenty ziołowo-żywiczne. Było ono dla mnie piwem spełniającym moje oczekiwania względem sesyjnego IPA. Jego lekkość (11 st. Plato, 4,1% alk. obj.), dobrze wyważona goryczka, wytrawność i aksamitność nadana przez płatki owsiane sprawiły, że produkt finalny był naprawdę niezły i stał się moim faworytem jeżeli chodzi o piwa z browaru z Poniatowej. 9. „Passionfeber” (Brewski) Czas na piwa zza granicy, choć preferuję na blogu promować rodzime piwowarstwo i bardziej skupiam się na krajowych wypustach niż importach, to nie pozostaję głuchy na rekomendacje ludzi, z których opiniami się liczę. Miałem okazję spróbować tego piwa podczas Poznańskich Targów Piwnych na stoisku gliwickiego „Dobrego Zbeera”. Była tam cała masa sztosów, ale to właśnie to piwo zapadło mi w pamięć najbardziej. „Passionfeber” to AIPA z dodatkiem marakui. Wytrawne, o złocistej barwie, lekko wysycone i przede wszystkim bardzo owocowe. Amerykańskie chmiele i marakuja stanowią tu połączenie idealne. Piwo posiada 7% alk. obj., ale w żaden sposób tego nie czuć. Bardziej owocowe od niejednej lemoniady. Goryczka wyraźna, ale nie przesadzona, przez co chmiele oddają wszystko, co najlepsze, gdy używane są na aromat. 10. „Noa Peacan Mud Cake” (Omnipollo) Abstrahując od stopnia zgodności piw spod marki Omnipollo z „duchem kraftu”, trzeba przyznać, że potrafią one zaskoczyć. Wiele osób polecało mi tego RISa i po jego spróbowaniu wiem jedno – hype wokół niego nie był przesadzony. Stout ten smakuje jak deser w płynie – mamy tu orzechy, czekoladę, toffi, karmel, wanilię. Jest to napitek pyszny i zapadający w pamięć na długo, jednak jego większe spożycie może zakończyć się utratą tejże, bowiem orzechowy RIS spod znaku Omnipollo może się poszczycić zawartością alkoholu na poziomie 11% obj., czego w ogóle nie czuć. Bardzo mi smakowało, a Druga Połówka także była ukontentowana z degustacji tego wypustu. Piwo wybitnie degustacyjne i deserowe. Moim zdaniem – pomysł wart rozważenia jako prezent Walentynowy (o ile ktoś je obchodzi) lub na Dzień Kobiet. Fot.: www.allthingsweb.co.uk/ (CC) Wyświetl pełny artykuł
  12. wypada chociaż trochę znać temat Jest sobie taki bardzo znany blog, Krytyka Kulinarna się zowie. O ile jeszcze do niedawna byłem stałym czytelnikiem, tak niestety od jakiegoś czasu zaczęły pojawiać się coraz bardziej „edgy” wpisy na tematy różnorakie, już mocno odbiegające od kulinariów. Z kolei FB przypomina składankę „The Greatest Hits (wow so much likes wow)”. Oczywiście nic w tym złego – każdy może mieć taki pomysł na swojego bloga i siebie jaki tylko chce. Natomiast jest jedna rzecz, której nie jestem w stanie zdzierżyć, a mianowicie ignorancji. Konkretnie wypowiadania się na tematy, o których nie ma się zielonego pojęcia byle tylko mieć kontrowersyjny, ergo klikalny, wpis. Ustalmy na początku jedną rzecz – jeżeli ja negatywnie wypowiadam się na temat pewnych zjawisk, tendencji czy (już bardziej wprost) konkretnych przykładów słabych akcji na polskiej scenie piwowarstwa rzemieślniczego to tylko i wyłącznie dlatego, że tematyką piwa zajmuję się od 12 lat, z czego większość tego czasu w jakiś sposób zawodowo. I w związku z tym mam obraz całości – z doświadczeniem płynącym z każdego szczebla na jaki można wejść w tej branży. Plus z kontaktów z zagranicznymi rynkami piw rzemieślniczych. Co chwalę to chwalę, co ganię to ganię – ale jest to moja opinia wynikająca z czegoś, którą mogę podeprzeć wiedzą i doświadczeniem. I nagle, na koniec roku, pojawia się coś takiego. Zaszczyt nas kopnął, jako branżę, nieprawdopodobny! Znaleźliśmy się na drugim miejscu z takim komentarzem: „2. Piwa kraftowe o smaku wodorostów Nie żebym miała coś przeciwko małym browarom. Wprost przeciwnie. Pod warunkiem, że robią dobre rzeczy, a nie paskudne wynalazki, których nie da się pić. Bo ułańskiej fantazji w tworzeniu smaków z kategorii „wodorosty i muł” polskim browarnikom nie brakuje. Ja wiem, że hipster do selfiaczka z takim piwerkiem jakoś wydusi z siebie uśmiech, choć widać przecież, że gały mu wyłażą, taki ten browar gorzki, ale bądźmy wreszcie poważni i przestańmy odbierać piwu godność.” Ech… To może od początku i po kolei: „Pod warunkiem, że robią dobre rzeczy, a nie paskudne wynalazki, których nie da się pić.” – są dobre piwa, jak i złe piwa. Dokładnie tak samo jak i z jedzeniem, winem, itp. itd. Przy czym jest pewien niuans – co konkretnie znaczy „paskudne” i „nie da się pić”? Bo wiesz Magdo (pozwolę sobie na taką poufałość) dla kogoś może być paskudna grasica, cynaderki, szpik czy nawet pospolite flaczki. Jak to mawiają w Albionie – „beauty is in the eye of the beholder”. „Bo ułańskiej fantazji w tworzeniu smaków z kategorii „wodorosty i muł” polskim browarnikom nie brakuje.” – browarnik to właściciel browaru, piwowar warzy piwo. Oczywiście te funkcje mogą być połączone, sam jestem tego quasi (bo kontraktowiec) przykładem. Warto więc znać choćby znaczenie podstawowych terminów przy wyzłośliwianiu się. Z kolei jeżeli chodzi o wspomniane wodorosty i muł. Z polskich piw z wodorostami (konkretnie nori) kojarzę tylko Mawashi Geri z Piwoteki Narodowej, a z zagranicy – Kelpie Seaweed Ale z serii historycznej Williams Bros Brewing ze Szkocji. Nota bene bardzo fajna seria, myślę że możesz poszukać tych piw Magdo i zobaczyć coś nowego, wynikającego jednak bezpośrednio z historii światowego piwowarstwa. Natomiast żadne z tych piw nie smakowało mułem, nie kojarzę też żadnego piwa rzemieślniczego ze wspomnianym dodatkiem. A i przy okazji – takie śliczne wodorosty dodaje się tradycyjnie do piwa Tyle, że nie dla smaku czy aromatu. Gorycz – cóż, są różne piwa. Nikt nie przykłada pistoletu do głowy i nie mówi „PIJ TO PODWÓJNE IPA CHMIELONE WSZYSTKIM CO BYŁO. I TO TYLKO NA GORYCZKĘ!”. Jedna osoba lubi słodkie, druga kwaśne, trzecia gorzkie, a czwarta wszystko. Nie wiem czy wiesz Magdo, ale nasze zmysły to, co do zasady, zwierzęcy atawizm który pomaga przetrwać w mało życzliwym środowisku. Chroniły nas, między innymi, przed zatruciami. A, że sporo trucizn jest gorzka? Cóż, do tej pory około 4% ludzkości nie jest w stanie zdzierżyć smaku gorzkiego. I nie mówimy tutaj o mocno gorzkim piwie, o nie. Tonik, kawa czy nawet mocna herbata dla takich osób są nie do przejścia. Ale to już cechy osobnicze, nie widzę powodu do generalizowania. Poza tym jestem przekonany, że wiesz o istnieniu czegoś takiego jak „smak nabyty” i zapewne do niektórych potraw czy składników sama musiałaś się jakiś czas przekonywać. To normalne. W ramach ciekawostki mogę Ci tylko napisać, że Matt Brynildson, główny piwowar Firestone Walker (google it, yo), jako anegdotę odnośnie jak można się pomylić przy proponowaniu piw gościom opowiadał właśnie o Double/Imperial IPA. Browar mieści się w rejonie słynącym z winnic, dlatego bardzo często goście przybywający do ich przybrowarowego lokalu pochodzili z „transakcji wiązanej” – „OK, pójdziemy do tego cholernego browaru skoro tak bardzo chcesz, ale najpierw pozwiedzamy winnice”. Życie nauczyło, że najlepszym piwem dla żon, które normalnie nie lubią i nie piją piwa, jest właśnie gęste podwójne IPA. Mimo, na papierze, wysokiego poziomu goryczy. Dlaczego? Ponieważ wręcz tryska aromatem cytrusów, owoców tropikalnych, a pełne ciało mocno kontruje właśnie chmielową goryczkę. „Warto wyjść ze swojej strefy komfortu”. A, że ktoś będzie pił coś co mu nie smakuje tylko dlatego, że jest modne? No cóż – ktoś inny może jeść kanapki, które przy pierwszym kęsie wywalą wszystko ze środka na blat i na spodnie tylko dlatego, że knajpa jest modna i mocno hype’owana. Albo średnie naleśniki. Myślę, że to po prostu ludzkie i nie ma co z pojedynczych przypadków wyciągać jakiś straszliwych wniosków. Właśnie, przy okazji kanapek i przywracaniu piwu godności. Przywróćmy kanapkom godność! Co to jest, żeby kanapki były z jakimś nie wiadomo czym wyciągniętym spod krzaka albo od mieszkającego w chatce z gówna i patyków za miastem hippisa i w dodatku kosztowały po kilkanaście/dziesiąt złotych. Kanapka to jest kromka baltonowskiego, z margaryną, szynką konserwową, serkiem i pomidorkiem. To jest kanapka, a nie jakieś fiu bździu. Widzisz analogię ? Właśnie. Straszna Grażyna wyszła w tym hejtowaniu, aż jestem zaskoczony. Nota bene wyjątkowo nie lubię określeń „Janusz” i „Grażyna”, ale myślę że w tym wypadku jest to jak najbardziej uzasadnione. Słowa „browar” na określenie piwa nie będę się czepiał, bo to akurat ściśle wynika z warszawskiej gwary Nie byłbym sobą, gdybym chociaż nie sprawdził czy tak mocna krytyka najdynamiczniej rozwijającego się segmentu piwnego oraz tak wysokie miejsce w rankingu są uzasadnione. Ale po wykorzystaniu wyszukiwarki na stronie Krytyki Kulinarnej jedyny wpis chociaż odrobinę dotyczący piwa to ten – link. Przy okazji, nie 2004 rodzaje piwa tylko marki. Przejrzałem też, na tyle na ile mi się chciało, fanpage. I nie znalazłem ani jednego lokalu z piwami rzemieślniczymi czy zdjęcia piwa rzemieślniczego. W zasadzie napisałem to tylko z tego powodu, że od niektórych wymaga się więcej. Gdyby to był jakiś mikroskopijny blog – ganz egal. Ale taki strzał z tyłka na ciężką pracę, starania się, pomysły i mozolne budowanie piwnej kultury w Polsce sporej rzeszy ludzi – nieelegancko. Wiesz Magdo ile % rynku w Polsce stanowią piwa regionalne i rzemieślnicze? Ile wynosi spożycie piwa z beczki w lokalach, a nie z butelki/puszki przed telewizorem w domu/na grillu na działce? Fajnie, że zajmujesz się nowofalowymi jadłodajniami, szkoda że jedziesz po branży, która z tymi lokalami idzie pod rękę i często działa w symbiozie. Zachęcam do zainteresowania się tematem, w samej Warszawie masz ponad 40 lokali z piwami rzemieślniczymi i coraz więcej serwuje do tego różnego typu potrawy. I już masz dużo ciekawych wpisów na bloga, znacznie ciekawszych i bardziej merytorycznych od tego rankingu. PS. Wyświetl pełny artykuł
  13. Malzwein (wino słodowe) zwane też „Weinartiges Weissbier” (białe piwo przypominające wino) to mocny trunek o niemieckim rodowodzie. Anglicy mieli swoje Barley Wine, z którego są dumni po dzień dzisiejszy, oraz inne mocne piwa (Burton Ale, Yorkshire Stingo, Old Ale, October Beer, etc), ale nasi zachodni sąsiedzi także posiadają w swoim dorobku piwo, którego nazwa nawiązuje do wina. Wspólnie z Browarem Okrętowym postanowiliśmy sięgnąć do starodruków i uwarzyć piwo nawiązujące do tego zapomnianego trunku. Czym był ów napitek? A jakie było nasze podejście do tematu? Tego dowiecie się z lektury poniższego tekstu. Zasyp O ile angielskie Barley Wine jest piwem, w którym głównym komponentem zasypu są słody jęczmienne, o tyle niemiecki Malzwein był piwem o bardziej zróżnicowanym zasypie, bowiem stanowił on kombinację słodów pszenicznych – jasnego i bursztynowego (ponad 50%, a nawet powyżej 80%), jasnego słodu jęczmiennego oraz jasnego słodu owsianego. Takie proporcje podaje Hermbstaedt (a za nim Sroczyński). W recepturze Schmidta słód jęczmienny jest pominięty, za to autor ten zaleca użycie surowca niesłodowanego w postaci cukru z krochmalu. W recepturze Sroczyńskiego także mowa jest o cukrze. Z artykułu na blogu Rona Pattinsonawynika, że cukier był bardzo chętnie stosowany do podbicia ekstraktu, a co za tym idzie, także i mocy gotowego piwa. Niektóre piwa po uwarzeniu miały około 14 stopni Plato ekstraktu początkowego i do takiej bazy dodawano tyle cukru, że ich ekstrakt mógł dochodzić nawet do 40 st. Plato i 13% alkoholu. Niestety nie podaje czy chodzi o zawartość alkoholu liczoną wagowo czy objętościowo, a to dość istotne, bo 13% alk. obj. to 10,4% alk. wag., a z kolei 13% alk. wag. to 16,25% alk. obj. Chmiel Receptury wspominają o tym, aby sięgać po chmiel najlepszej jakości. Z przepisu w podręczniku Jakuba Sroczyńskiego wynika, że na warkę tego piwa o objętości ca. 35 litrów stosowano ponad 100g chmielu. Wydaje się to dużo, jednak należy mieć na uwadze, że dawniej chmiel nie posiadał tylu alfa-kwasów, szybko tracił aromat, bo nie przechowywano go w chłodniach jak dziś, a i nie zawsze gotowano chmiel w brzeczce – czasem przyrządzano wywar – chmiel zalewano gorącą wodą (w temperaturze około 90 st. C) i odstawiano go na kilka godzin. W przypadku Malzwein chmiel wrzucano do kadzi warzelnej i gotowano go przez 30 minut. Dodatki Poza cukrem stosowano inne dodatki. We wszystkich recepturach wspólnym mianownikiem jest kardamon. Natknąłem się także na informację, że możliwe było też użycie rodzynek. Cechą typową dla tego napitku był także wyraźnie kwaśny smak. Kwaśność uzyskiwano na kilka sposobów: 1) Dodatek cytryn – w recepturze Sroczyńskiego na ok. 35 l zalecany jest dodatek ośmiu cytryn, które dodawano do młodego piwa, gdy kończyła się jego fermentacja. Inni autorzy podają receptury na ponad 1000 litrów piwa i u nich mowa jest o ilości w przedziale od 40 do 80 sztuk. 2) Inną metodą zakwaszenia wina słodowego był dodatek kwasu winowego (E334) lub kamienia winnego (winian potasu, tartarus, E336). W XIX wieku dodatek ten był powszechnie stosowany w piwach i niejednokrotnie wspominają o nim podręczniki niemieckie i angielskie. 3) We wspomnianym wyżej artykule na blogu Rona Pattinsona znalazłem także informację o tym, że po zacieraniu odbierano brzeczkę, której pozwalano skwaśnieć w temperaturze 50 st. C, po czym poddawano ją gotowaniu i chmieleniu. Drożdże Tu jest problem, bo dawniej drożdże nie były skatalogowane tak jak dziś. Piwowarzy korzystali z gęstw, które mieli pod ręką lub sprowadzali je z konkretnych regionów. W przypadku Malzwein stosowano zarówno drożdże piwowarskie, jak i winiarskie. Wytwarzanie Niezależnie od wielkości warki zacierano ją na dwa nalania. Najpierw słody zalewano pierwszą porcją wody (zalecane było użycie wody miękkiej) w temperaturze 62,5 st. C. Po zamieszaniu zostawiano zacier na godzinę, po czym dolewano kolejną porcję wody o temperaturze 68,75 i po zamieszaniu zacieru trzymano go tak kolejną godzinę. Po tym czasie odbierano brzeczkę i przelewano do kotła warzelnego. Chmiel gotowano razem z brzeczką (Hermbstaedt podaje, że całość chmielu gotowano przez pół godziny w brzeczce). Cukier dodawano w ostatnich minutach gotowania. W międzyczasie przygotowywano wywar z tłuczonych ziaren kardamonu, który dodawano do gotującej się brzeczki. Ciekawy jest sposób jak dawne receptury podawały sposób gotowania. Dziś posługujemy się litrami i stopniami Plato jako wartościami będącymi dla nas, piwowarów, swego rodzaju kompasem i drogowskazem jak postępować z brzeczką. Przed opracowaniem i upowszechnieniem się skali Ballinga w Europie receptury często formułowano w taki sposób, że podawano ilości wszystkich surowców potrzebnych do wyprodukowania np.: 1000 litrów piwa, co stanowiło finalną objętość warki, dlatego należało brzeczkę przednią gotować do momentu uzyskania takiej objętości. Po schłodzeniu waru do 17,5 st. C zadawano drożdże, a gdy fermentacja się kończyła piwo zlewano do beczek i dodawano do niego pokrojone w talarki cytryny (lub kwas winowy albo kamień winny). Niektóre receptury zalecają dodatek pokruszonych ziaren kardamonu dopiero na tym etapie. Beczki szpuntowano i należało je tak zostawić na minimum 8 dni (po tym czasie można było już się nim raczyć według zaleceń wyżej wymienionych autorów). Z wysłodzin po tym piwie najczęściej robiono podpiwek. Gotowy produkt Wino słodowe było trunkiem mocnym, którego moc porównywano do win gronowych (zwłaszcza do tokaju). Jan Nepomucen Kurowski podaje także, że barwa i klarowność tego piwa także czyniły je „do wina podobnym”. Opisywano je jako wyśmienite, pieniste, słodko-kwaśne. Było piwem mocno musującym, przez co porównywano je też do szampana. Weinartiges Weissbier, w odróżnieniu od win owocowych, nie zyskiwał z czasem i zalecano jego spożycie w okresie 6-8 tygodni od zakończenia się fermentacji, gdyż po tym czasie najczęściej ulegało zepsuciu. Miało być trunkiem dość opłacalnym ekonomicznie, bowiem jego wyrób był relatywnie tani. Schmidt podaje, że dobry efekt uzyskiwało się także mieszając piwo pszeniczne z dobrym francuskim białym winem, jednak był to kosztowny zabieg (niedobory kwaśnego smaku zalecał uzupełniać kamieniem winnym). „Szkuta” nadpływa! O ile Malzwein jest piwem dość enigmatycznie przedstawionym w podręcznikach piwowarskich (brak tu burzliwej historii jak choćby w przypadku angielskiego porteru), o tyle sama jego receptura i koncept wydają się na tyle intrygujące, że w ramach kooperacji Browaru Okrętowego z moją skromną osobą, postanowiliśmy stworzyć coś, co by nawiązywało do dawnego Weinartiges Weissbier. Tak właśnie powstała „Szkuta”, której zasyp stanowiły: słody jęczmienne (monachijski i wiedeński, bo ówczesne słody nie były tak jasne pilzneński), jasny pszeniczny i płatki owsiane. Brzeczka została nachmielona odmianami Magnum i Saaz, a smak i aromat uzupełniły kardamon i skórki cytryny. Fermentowane z użyciem neutralnych drożdży (US-05). Ekstrakt początkowy piwa to 20 st. Plato, a zawartość alkoholu wynosi 8,3% alk. obj. Mamy nadzieję, że będzie Wam smakować! Fot.: Browar Okrętowy Wyświetl pełny artykuł
  14. Okres świąteczny spędziłem u mamy i siostry w Anglii, w miejscowości High Wycombe nieopodal Londynu. W planie miałem odwiedziny jakiegoś tradycyjnego pubu, ale przypadkowo trafiłem na taki bardziej craftowy – The Bootlegger. Przypadkowo, bo po prostu poszliśmy na spacer i na chodniku stał tzw. potykacz, a na nim jak byk „Craft” „300 craft bottles” itd. No to jak tu się tym nie zainteresować? Cel obrany, ale to był pierwszy dzień świąt, więc zamknięte. Na następny dzień już nie było tej przeszkody. Siostra mnie trochę chciała zniechęcić, gdyż twierdziła, że to może być zwykła angielska speluna, ale okazało się zupełnie inaczej. The Bootlegger potykacz | WarzePiwo.plThe Bootlegger ma klimatPub mieści się w jednej z tamtejszych kamieniczek, bardzo blisko dworca kolejowego. W środku dużo drewna, były też stoliki zrobione z beczek, fajne klimatyczne oświetlenie, jakiego można oczekiwać w takich miejscach. Przy barku 10 kranów plus 20 kranów na ścianie. Nad nimi tablica, na której kredą wypisane piwka, serwowane w danym momencie. Były tam zarówno browary craftowe, jak i te znane „szerszej publiczności”. Na prawo od wejścia stały zaś lodówki z zabutelkowanym piwem z całego świata. Wszystko posegregowane krajem pochodzenia, a nie stylem, ale to żaden zarzut. No pięknie, pięknie. The Bootlegger tablica z kranami | WarzePiwo.plNiestety, weszliśmy około 21.00, a to jeszcze święta, więc usłyszeliśmy, że możemy zamówić tylko jedno piwko, bo zaraz zamykają. No to hop. Wskazałem barmanowi, że żona chciałaby jakiegoś stouta, ale delikatnego, a siostrzyczka napiłaby się coś w deseń APA lub AIPA. Piwka mojej ukochanej drugiej połówki Wam nie opiszę, bo nie przeskoczę kawowych aromatów. Nazywało się „Old Engine Oil”, ale raczej nie wyczuwałem tam jakiś silnikowych, czy kablowych zapachów. Jej smakowało, a to najważniejsze. Peaches & CreamSam skusiłem się na to, co wybrała sister. Mianowicie Peaches & Cream IPA z browaru Tiny Rebel. Wystarczył jeden niuch z kieliszeczka,w którym barman dał jej próbkę. Nawet sobie nie wyobrażacie jak to dawało brzoskwiniami, a jednocześnie w tle pojawiły się nuty dobrze nam znane z tych lepszych ajp w Polsce. Stoją za tym moje ulubione Citra, Mosaic oraz Simcoe. Pianka z piwa Peaches & Cream na szkle w pubie The Bootlegger | WarzePiwo.plW smaku bardzo orzeźwiające, pyszna brzoskwinia, cytrusy, przy średniowysokiej goryczce (60 IBU). Pianka bardzo kremowa, super oblepiała szklankę. Ten ogólny kremowy charakter piwa to z kolei zasługa laktozy. Sportowy pubNa koniec chciałem jeszcze zwrócić uwagę na jedną rzecz. Mam wrażenie, że we wrocławskich multitapach, które miałem okazję do tej pory odwiedzić, wyraźnie oddzielono fanów craftu od fanów sportu. Tak jakby stereotypowe połączenie kibica pijącego piwo, przypisano jedynie do ludzi kochających sześciopaki koncerniaków. Moim zdaniem to błąd i od razu mówię, że posiadanie ekranów, czy też telewizorów, na których wyświetlany jest jakiś mecz, wcale nie zepsuje atmosfery miejsca. Doskonale to było widać w The Bootlegger. Dwie nieduże plazmy i jeden rzutnik wcale nie wpływały negatywnie na odbiór tego miejsca. Wręcz przeciwnie. Brytyjczycy pijący craftowe piwo, oglądający mecz Premier League dodawali… jakby to określić… no po prostu uroku. Także temat do przemyśleń dla właścicieli naszych pubów. Artykuł The Bootlegger, czyli piwo na angielskiej ziemi pochodzi z serwisu Warzę Piwo Domowe. Wyświetl pełny artykuł
  15. Ostatni, wigilijny odcinek serii Kalendarz adwentowy, degustacja ostatniego piwa oraz kilka słów podsumowujących serię. The post Kalendarz adwentowy #20 – Podsumowanie serii i życzenia appeared first on Małe Piwko Blog. Wyświetl pełny artykuł
  16. Przedostatni odcinek serii Kalendarz adwentowy, a w nim amerykańskie piwo z belgijskimi drożdżami i japońskim chmielem. The post Kalendarz adwentowy #19 – Proste, a jednak złożone appeared first on Małe Piwko Blog. Wyświetl pełny artykuł
  17. W 18 odcinku serii Kalendarz adwentowy ponownie degustuję klasyczne piwo belgijskie, tym razem w stylu Tripel. The post Kalendarz adwentowy #18 – Znów ta zabójcza Belgia appeared first on Małe Piwko Blog. Wyświetl pełny artykuł
  18. W 17 odcinku serii Kalendarz adwentowy degustuję jedno z flagowych piw stylu America Barley Wine. The post Kalendarz adwentowy #17 appeared first on Małe Piwko Blog. Wyświetl pełny artykuł
  19. Od kilku dekad na świecie coraz większą popularnością cieszy się piwowarstwo rzemieślnicze, zwane też nowofalowym. Trend ten od kilku lat jest także obecny i w naszym kraju. Zjawisko to określane jest też mianem „piwnej rewolucji”. Jako osoba interesująca się dziejami piwowarstwa mam dość ambiwalentne podejście do tego powszechnie używanego terminu, ponieważ wiele aspektów dziś jej przypisywanych to tak naprawdę „odsmażane kotlety”, o których zapomniano z powodu tryumfalnego pochodu jasnego lagera czy uczynienia z piwa produktu masowego. Więcej chmielu! Piwa, w których nie szczędzi się tego surowca stały się jednym z symboli piwowarstwa rzemieślniczego. O ile w przypadku nowych odmian nie ma się tu co spierać, że to faktycznie nieodłączny element piw spod znaku nowej fali, o tyle samo podejście polegające na sowitym chmieleniu piw to, w mojej opinii, powrót do korzeni piwowarstwa, a nie rewolucyjne osiągnięcie. Studiując dawne receptury już na pierwszy rzut oka widać, że wtedy chmielu nie skąpiono. Żeby sprawa była jasna, warto też wspomnieć o czynnikach, które miały na to wpływ. Dawniej chmiel nie posiadał tyle alfa-kwasów, ile dzisiejsze odmiany; nie zawsze dodawano go do kadzi warzelnej, ale często sporządzano wywar chmielowy, który zalewano gorącą wodą i odstawiano na kilka godzin (niska izomeryzacja humulonów). Taki ekstrakt dodawano do brzeczki pod koniec jej gotowania. Inna kwestia to brak możliwości jego przechowywania w warunkach takich jak dziś, przez co szybko wytracał właściwości goryczkowe i aromatyczne. Niemniej, nawet po uwzględnieniu powyższych faktorów i jego ilości przy konkretnych recepturach wniosek nasuwa się sam – ówczesne piwa były o wiele bardziej goryczkowe niż ich obecne interpretacje. Wiele receptur w opisie piwa zawiera deskryptor „gorzki”, „sowicie chmielony”. Nie stosowano wtedy parametru jakim jest IBU, ale na pewno nie były to piwa wyprane z goryczki jak obecne jasne lagery. Na circa 34 litry porteru z początku XIX wieku zużywano średnio nawet 400 gramów chmielu (receptura w podręczniku Jakuba Sroczyńskiego – w innych nierzadko sugerowane jest użycie 200-350g na ok. 34 litry gotowego piwa). Istniały też piwa, w których dodatkowo „podkręcano goryczkę” innymi dodatkami takimi jak: piołun, gencjana, tatarak, etc. „Bretty” i „sour is new hoppy” Wyizolowanie czystych szczepów drożdży i odejście od drewnianych beczek na rzecz fermentorów wykonanych z metalu i innych tworzyw sprawiło, że o wiele łatwiej jest utrzymać higienę w browarach, a co za tym idzie – unikać kwaśnienia warek. Pośród warzonych dziś piw niewiele jest stylów zaliczających się do piw dzikich i kwaśnych, podczas gdy dawniej ta rodzina była o wiele szersza. Wynikało to z braku posiadania czystych kultur drożdżowych, przy pomocy których fermentowały piwa w browarach, zlewania piw do drewnianych beczek, niemożności zapewnienia im warunków chłodniczych takich jak dziś i wiedzy z dziedziny mikrobilogii. Częściej stosowano fermentację spontaniczną, a nuty „funky” nie były postrzegano jako wada, ale naturalny komponent bukietu. Dobrym przykładem może tu być stale porter, który leżakowano co najmniej przez rok w olbrzymich, drewnianych zbiornikach, przez co nabierał smaku i aromatu, który był w cenie (kosztował znacznie więcej niż ten nieleżakowany). W przypadku niektórych XIX-wiecznych piw brzeczki nie poddawano gotowaniu po zacieraniu, np.: Berliner Weisse, co z pewnością sprzyjało kwaśnieniu tego piwa. Nie było też tak, że każde piwo przed uwarzeniem pierwszej warki jasnego piwa z Pilzna były kwaśne. Ludzie wiedzieli, że jest szereg czynników, które powodują, że piwo nie kwaśnieje tak szybko: starano się nie warzyć piwa latem, zachowywano czystość w browarach, nie stosowano gęstwy z zepsutych warek, a przede wszystkim – widziano, że najlepszym środkiem prewencyjnym była możliwie szybka konsumpcja gotowego produktu. Barrel Aged Wynalezienie beczki przypisywane jest Gallom, a za ich rozpowszechnieniem w Europie mieli stać Rzymianie. Przez stulecia były one wykorzystywane prze piwowarów i winiarzy do rozlewu gotowego piwa. Butelki pojawiły się z czasem – jeszcze później puszki, kegi, petainery, etc. Dziś drewno piwowarstwie używane jest na stosunkowo niewielką skalę wyparte przez szkło, metal i plastik. Dawniej rozlewano w nie piwa, które były przeznaczone do szybkiego spożycia, a także te przeznaczone do leżakowania w nich przez dłuższy czas. W efekcie bukiet piwa wzbogacał się nie tylko o nuty drewniane, ale także o smaczki wnoszone do niego przez mikroby bytujące w ścianach beczek i przenikające do piwa. Problem polega na tym, ze dzikie drożdże i bakterie wnikają na kilka milimetrów w głąb drewnianych ścian beczek, co czyni je bardzo trudnymi do dezynfekcji i sprzyja „dziczeniu” piw w nich dojrzewających. Według Mitcha Steele’a piwa w stylu India Pale Ale wysyłane z Anglii do Indii na pewno nie były wolne od nut „funky” nadawanych im przez drożdże Brettanomycesw czasie długiego transportu piwa. Znając pomysłowość ludzką, na pewno i wcześniej zlewano piwo do beczek po innych alkoholach. Surowce niestandardowe Dziś różnej maści nietypowe ingrediencje stosowane przez piwowarów rzemieślniczych to przyczynek do dyskusji „czy aby nie posunięto się za daleko?”. Casus dodatku śledzi czy boczku do kadzi warzelnej, słodu wędzonego na modłę islandzką (z użyciem suszonych, owczych odchodów) to dwa pierwsze przykłady przychodzące mi na myśl. Niektóre dodatki w piwie mogą szokować, jednak jeśli przyjrzeć się recepturom ze starych podręczników piwowarskich, to dzisiejsi piwowarzy są bardzo przyzwoici po tym względem. Kamień winny (znany też jako wodorowinian potasu lub E366), tatarak, dzięgiel, potaż, bagno, lulek, sproszkowany róg jelenia, kogucie korpusy, kwiat muszkatołowy, korzeń fiołka, gencjana, bób, groch, ałun potasowy, kwas salicylowy, opium, stężony kwas siarkowy, etc. Ciekawym przykładem było używanie w Anglii nasion i owoców rybitrutki indyjskiej (Anamirta cocculus), które wzmagały właściwości upajające piwa, będąc jednocześnie bardzo toksycznymi. Wiele dodatków stosowano w konkretnym celu: cukrami i krochmalem zastępowano słód; tatarakiem, gencjaną, bobrkiem trójlistnym – chmiel; trocinami, karukiem, sproszkowanym rogiem jelenia lub białkiem kurzych jaj klarowano piwo, potażem i kredą ratowano piwo, które zaczynało się psuć. Opium, rybitrutka, krwawnik, lulek, piołun, mandragora, ruta stepowa i inne służyły potęgowaniu właściwości upajających piwa. Na szczęście dziś chodzi przede wszystkim o uzyskanie efektów smakowych. Konkludując, chciałbym podkreślić, że o ile jestem wielkim entuzjastą piwowarstwa rzemieślniczego, o tyle uważam, że to co nazywamy „piwną rewolucją” to bardziej czerpanie pełnymi garściami z wielowiekowej tradycji piwowarskiej, wiedzy poprzednich pokoleń niż nowatorskie pomysły. Nie jest to niczym złym, ale w mojej ocenie jest to bardziej „powtórka z rozrywki” niż innowacje niesione na rewolucyjnych sztandarach, a mam wrażenie, że większość ludzi to postrzega inaczej niż ja. Warto o tym pamiętać. Zgadzam się za to, że termin rewolucja jest trafny jeżeli chodzi o próbę utworzenia nowego ładu (jej opozycja wobec piw koncernowych). Fot.: Quinn Dombrowski, https://flic.kr/p/dFSoWp (CC) Wyświetl pełny artykuł
  20. Dali mi cynk: „spotkaj się z nim, a będziesz wiedział więcej”. Nie mogłem odmówić. Przecież znany jestem z tego, że takich szans nie przepuszczam, a wszelkie ślady tzw. ajp wzbudzają moje zainteresowanie. Jaki zatem jest The Butcher?Z ryja niezła bestia Byłem już po pracy. Udałem się tam, gdzie zawsze najlepiej się relaksuję. Tak, wygodna kanapa, porządne LCD na ścianie robią po prostu robotę. Ta propozycja nie dawała mi cały czas spokoju. Myślałem, że odłożę to spotkanie w czasie. Korciło mnie jednak, aby go sprawdzić. Zwłaszcza, że był całkiem blisko. Do lodówki mam jakieś 4 metry. Otworzyłem drzwi, a on już tam stał, wpatrzony we mnie. Tak jakby wiedział, że przyjdę właśnie teraz. Nie powiem, że mógłby walczyć w konkursach Mistera Polski. Wręcz przeciwnie. Ryj skrzywiony, czacha łysa, postura masywna, a w dłoniach dzierżył sympatyczny, ociekający krwią tasak oraz świeżo ściętą głowę świniaka. Czy to nie jest słodki opis etykiety ciekawego piwa? Dezodorant zdecydowanie od kobietyO ile z aparycją ciężko w tym przypadku coś zrobić, o tyle o jego aromat… yyy to znaczy – o zapach zdecydowanie musi ktoś dbać. Po czym wnioskuję? Wątpię, żeby taki chłop sam wpadł na dobre połączenie chmielów, które dają taki efekt. A ja właśnie w ajpach cenię nuty żywicy, trochę cytrusów, domieszkę tropikalnych owoców. Nie wiem na ile The Butcher sam był tego świadom, ale zdecydowanie zrobili mu tym dobrze. Na pewno nie były to jakieś zwietrzałe zapachy, ale świeża, wysokiej jakości mieszanka z Citrą, Tomahawkiem, Simcoe i Amarillą. Przeszywająca czerwień w miedziAle przecież nie miałem się z nim miziać jak pies z psem i na samych niuchaniu nie mogło się skończyć. Mówili, abym bliżej go poznał, więc tak uczyniłem. Wnętrze zdecydowanie tak samo bogate. W smaku goryczka wyraźna, nieco ściągająca jak taniny, ale efekt raczej krótkotrwały. The Butcher zdecydowanie nie pochodzi z Azji, ani z Afryki. Jego odcienie na to nie wskazują. Jest bowiem miedziany, taki nieco zamglony z mocnym czerwonym podbiciem. Może za bardzo się spiął przy tym świniaku i tak się zmęczył? W każdym razie budzi respect. The Butcher Brokreacja | WarzePiwo.PLMam szukać dalejBardzo byłem ciekaw co zostanie mi z tego spotkania. Co takiego się dowiem lub czego dostarczy mi The Butcher, co poszerzy mój horyzont oraz wzbogaci wiedzę. Najważniejszą konkluzją jest fakt, że nadal szukam tego ideału wśród ajp. Spotkania z tym bohaterem nie żałuję, na pewno nie był to czas stracony i wierzę, że jeszcze nie raz nasze ścieżki się skrzyżują. Zdecydowanie 75 IBU, 16 Plato i 7% alk. obj. to kombinacja liczb jak najbardziej po mojej myśli. Natomiast to jeszcze nie było to mityczne wielkie „wow”. Wrażenia na plus, ale nie na tyle, aby stawiać go w pozycji króla stylu. Artykuł Spotkanie z The Butcher pochodzi z serwisu Warzę Piwo Domowe. Wyświetl pełny artykuł
  21. W 16 odcinku serii Kalendarz adwentowy przyglądamy się stylowi Russian Imperial Stout przez pryzmat bardzo klasycznej wersji z USA. Często panuje przekonanie, że dobry RIS musi być gęsty, słodki i wyklejający. Taki obraz tego stylu wykreowała nowa fala piwowarstwa. Ale czy to napewno warunek konieczny by piwo w tym stylu uznawać za udany? Zobaczmy. The post Kalendarz adwentowy #16 – Czy RIS musi być gęsty i słodki? appeared first on Małe Piwko Blog. Wyświetl pełny artykuł
  22. Miał być old ale, wyszedł oude bruin, co nie zmienia faktu, że jest to jedno z najlepszych piw serii Kalendarz adwentowy. Zapraszam na odcinek 15. The post Kalendarz adwentowy #15 – Wyszedł flanders appeared first on Małe Piwko Blog. Wyświetl pełny artykuł
  23. W 14 już odcinku serii Kalendarz adwentowy sprawdzam amerykańską interpretację klasycznego szkockiego stylu strong ale (Wee Heavy). Sam styl nie jest moim ulubionym, ani szczególnie ciekawym, natomiast bardzo interesujące może być amerykańskie podejście do tego tematu. Jak będzie – zobaczymy. The post Kalendarz adwentowy #14 – Amerykanin w kilcie appeared first on Małe Piwko Blog. Wyświetl pełny artykuł
  24. W 13 odcinku serii Kalendarz adwentowy mierzę się z nudną zabójczą Belgią. Kto wyjdzie z tego pojedynku zwycięsko? The post Kalendarz adwentowy #13 – Zabójcza Belgia appeared first on Małe Piwko Blog. Wyświetl pełny artykuł
  25. Codzienne publikowanie serii Kalendarz adwentowy powoli daje się we znaki, dlatego dziś film zrobiony na szybko, z minimalnym montażem. Ale piwo dobre, więc warto obejrzeć. The post Kalendarz adwentowy #12 – Lekka zadyszka, bączki i kwas appeared first on Małe Piwko Blog. Wyświetl pełny artykuł
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.