
Pierre Celis
Members-
Postów
4 691 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
7
Typ zawartości
Nowości
Receptury medalowe
Profile
Forum
Galeria
Pliki
Blogi
Wydarzenia
Sklep
Collections
Giełda
Mapa piwowarów
Treść opublikowana przez Pierre Celis
-
[Blog Dori] Liczby i kolory w nazwach belgijskich piw klasztornych
Pierre Celis opublikował(a) temat w Blogosfera
Dziś wieczorem lub jutro rano pojawi się pierwszy z serii wpisów o najmocniejszych belgijskich piwach, a dziś tytułem wstępu kilka słów o liczbach i kolorach w nazwach piw Trappistów. Pewno wielu z Was zadaje sobie pytanie, co kryje się za liczbami i kolorami w nazwach piw klasztornych, co oznacza np. […] Wyświetl pełny artykuł -
[Blog Dori] Drożdże górnej vs drożdże dolnej fermentacji
Pierre Celis opublikował(a) temat w Blogosfera
Dziś krótki wpis o tym czym różnią się drożdże dolnej i górnej fermentacji. Tradycyjnie drożdże typu lager (Saccharomyces pastorianus) są określane mianem drożdży dolnej fermentacji gdyż po zakończeniu fermentacji opadają na dno zbiornika. Drożdże typu ale (Saccharomyces cerevisiae) nazywane są drożdżami górnej fermentacji gdyż po zakończeniu fermentacji zbierają się na powierzchni […] Wyświetl pełny artykuł -
[Piwny turysta] 3 Cordilleras Cerveza Artesanal z Medellin
Pierre Celis opublikował(a) temat w Blogosfera
Kojarzycie może takie kolumbijskie miasteczko Medellin? Tak, zgadza się! To właśnie To miasto mogło wiele lat poszczycić się dwiema rzeczami. Działającym tutaj największy kartelem narkotykowym na świecie, któremu przewodził Pablo Escobar, oraz przestępczością, która „rozsławiła” to miasto. Czy w takim razie jest po co tam jechać? Przecież nie dla architektury, która w głównej mierze składa się w małych, pokracznych domków, wybudowanych w dzielnicach biedoty. Okazuje się że tak, choć z pewnością dla wielu nie będą to zbyt wystarczające atrybuty, aby wybrać się do tej miejscowości. Pierwszą rzeczą, która skradła moje serce na rzecz Medellin była kuchnia. Nie dość, że uliczne stragany oferowały dziesiątki znanych i mniej znanych mi owoców, to na dodatek lokalne garkuchnie kusiły potrawami, dla których warto odbyć choć dwudniową podróż to tego miasta. Wystarczy wymienić tylko dwie potrawy „Bandeja Paisa” oraz obłędne Lechona Tolimense. Drugim, niezaprzeczalnym trybutem tego miasta jest nic innego, jak właśnie piwowarstwo. Tak, tak! To właśnie tutaj funkcjonuje aż….21 browarów rzemieślniczych. Zdziwieni? No cóż. Ja z początku również byłem zszokowany tą liczbą. Jednakże jak mogło być inaczej, jeżeli działa tam najbardziej utalentowany kolumbijski browar. To dzięki niemu, wytworzyła się liczna grupa konsumentów, która łaknie coraz to nowych doznań smakowych. O jakim browarze mowa? Zapraszam was dzisiaj do browaru „3 Cordilleras Cerveza” powstałego w 2008 roku, w przemysłowej dzielnicy Perpetuo Socorro. Założony został, jak to często już bywało, przez piwowara domowego, który na początku XXI wieku praktykował w amerykańskich browarach rzemieślniczych. Wiedza i doświadczenie zaowocowało tym co możemy dziś podziwiać w jednym z wielko powierzchniowych hal. A jest co podziwiać. Browar powstał na wzór typowego browaru rzemieślniczego działającego w USA. Z jednej strony, wielka powierzchnia przemysłowa, a z drugiej zaś strony przestrzeń przystosowana do przyjmowania gości złaknionych tamtejszych piw. Powiecie może nuda i standard, ale czy w naszym pięknym kraju funkcjonuje na podobnej zasadzie browar? No, fakt, jest jeden, jest nim Ursa Maior. Tylko w tym wypadku goście mogą podziwiać warzelnię i pionowe unitanki z perspektywy wysokiej antresoli. Co ciekawe ów sprzęt nie pochodzi od miejscowego rzemieślnika a został odkupiony od amerykańskiego browaru działającego w stanie Oregon. Na chwilę obecną browar oferuje cztery stałe gatunki piwa oraz jedno piwo bezalkoholowe. Do tej oferty dochodzą warki eksperymentalne, takie jak: angielski porter, aipa, saison. Jednakże browar warzy te piwa niezmiernie rzadko a skupia się w głównej mierze na produkcji czterech piw. Główną ofertę tworzą Wheat ale (4,6% alk.), American Pale Ale (4,6% alk.), Amber Ale (5,2% alk.) oraz Sweet Stout (6,4% alk.). Co ciekawe browar ten, w przeciwieństwie do innych kolumbijskich browarów rzemieślniczych rozlewa swoje piwo głównie do butelek, dzięki czemu piwo to łatwiej trafia na głęboką prowincję. Mimo, że browar nie stara się eksperymentować, produkcja z roku na rok jest co raz większa. W ubiegłym roku uwarzyli 11 tysięcy hektolitrów a ten rok zamierzają zamknąć wielkością 15 tysięcy hektolitrów. A to z pewnością nie koniec ich aspiracji. I słusznie, wszak piwo jest warte tego, aby przełamać strach i wybrać się do Medellin. Z pewnością nie będziecie tego żałować. Warto!!! . . . Największy przysmak od 3 Carilleras . Amber Ale oraz APA . Widok na część antresoli. . Wyświetl pełny artykuł -
[Małe Piwko Blog] HIT czy SZIT #8 – Pilsweizer Porter Galicyjski
Pierre Celis opublikował(a) temat w Blogosfera
Niedawno browar Pilsweizer w Grybowie wypuścił Porter Galicyjski. Dziś sprawdzam czy bardzo przeciętny (żeby nie powiedzieć słaby) browar jest w stanie zrobić dobry porter bałtycki. The post HIT czy SZIT #8 – Pilsweizer Porter Galicyjski appeared first on Małe Piwko Blog. Wyświetl pełny artykuł -
Dzięki uprzejmości mojego serdecznego kolegi Wojtka miałem możliwość spróbowania piwa prosto z Mont Blanc. To dlatego, że sprezentował mi taką małą buteleczkę 0,75 L piwa La Rousse z Brasserie du Mont Blanc.Źródlana woda prosto z lodowca Takie dni w pracy to ja lubię bardziej niż pozostałe. Kolega Wojtek wrócił z nart we Francji i w ręce trzymał pięknie zapakowany zestaw piw z Brasserie du Mont Blanc, po jednym dla każdego. Opowiedział też co nieco o samym browarze. Zwiedzanie tego miejsca kosztowało go 15€, ale w cenie jest degustacja piw, więc nie ma tragedii. Piwo tam warzy się od 1830 roku, więc okres imponujący, ale jak wiemy są też i znacznie starsze. To jednak jak dla mnie mało istotne, bo są i browary, które warzą od 3-5 lat, a ich produkty są zdecydowanie lepsze niż wiele tych „z tradycją”. No, ale ponoć przeciętny konsument tego specjału zwraca uwagę na takie kwestie. Sekretem sukcesu (?) jest woda źródlana prosto z lodowca na górze Mont Blanc. Zresztą browar jest ulokowany urokliwie zaraz przy tymże źródełku. Mają zaledwie kilka piw w swojej ofercie, ale szczycą się tym, że skrupulatnie dopracowują receptury na bazie wieloletnich doświadczeń. La Rousse Mont BlancZ paczuszki wybrałem dla siebie La Rousse, czyli piwo w stylu Amber Ale. Wydało mi się najciekawsze z całego zestawu, bo prostu miałem ochotę na taki styl. Proste? Degustację przeprowadziłem jeszcze przed świętami, choć myślałem, że będzie w sam raz na lany poniedziałek. No cóż ciekawość zrobiła swoje. Butelka 0,75 L to nie jest moja ulubiona opcja w przypadku piwa, ale przyznaję, że akurat w kontekście La Rousse Mont Blanc, całej tej otoczki z wielkim szczytem, masywnością, to bardzo mi tu pasuje. Aromat dość słaby, można wyczuć lekką, słodką nutę, a może i karmel. Na pewno nie był alkoholowy, a trochę się tego spodziewałem po porównaniu przez Wojtka do smaków winnych. Nie było źle, ale też i bez fajerwerków. Kolor ciemnego bursztynu wpadający w czerwień. Pieniło się na początku mocno, ale piana nie jest trwała, dość szybko ucieka. No to proszę Państwa, a co ze smakiem? Ogólnie… dobre. Nie doszukałbym się tu jakiś walorów tej źródlanej wody, choć może i coś w tym jest. Wyczułem już przy pierwszym łyku estry oraz rzeczywiście taki posmak winny oraz karmelową słodycz. Goryczka nie jest dominująca, całkiem przyjemna. La Rousse Mont Blanc jest bardzo pijalne, lekkie, nie drażniące w żaden sposób. Zaskakujące?Czy jest to najlepsze piwo jakie piłem do tej pory? No nie, ale na pewno nie najgorsze. Chętnie bym po nie jeszcze z raz sięgnął. Wydaje mi się, że jest to bardzo dobrze zrobione piwo w swoim stylu, co by potwierdzało lata doświadczeń całego zespołu z Brasserie du Mont Blanc. Niczym specjalnym mnie nie zaskoczyło, choć myślałem, że ta woda z lodowca może coś teges. Jak widać dobre to jest, ale w kontekście PR oraz marketingu. Jeśli ktoś zatem jeździ na nartach w tamtych okolicach, to polecam sobie urozmaicić czas taką wycieczką z degustacją. Artykuł Piwna wyprawa na Mont Blanc pochodzi z serwisu Warzę Piwo Domowe. Wyświetl pełny artykuł
-
Czy w Zipaquirii, w jednym z najpiękniejszych miasteczek w całej Kolumbii, piwosz turysta ma szansę na chwilę relaksu z wybornym piwem? Okazuje się, że tak, choć nie jest to łatwe zadanie. Z pewnością dla wielu miejscowość Zipaquira kojarzy głownie z kopalnią soli, w której to można podziwiać podziemną katedrę. Jednakże nie tylko kopalnia jest magnesem, która przyciąga rzesze turystów każdego dnia. W mało którym mieście Kolumbijskim mamy okazję na niewielkiej przestrzeni podziwiać tak dużą ilość zabytkowych budynków, które w przeciwieństwie do Cartageny, czy też Villa de Leyva, tworzą autentyczną tkankę miejską. Mimo tych niezaprzeczalnych atrybutów warto znaleźć odrobinę czasu na chwilę relaksu przy szklanicy dobrego piwa. Czy w tym mieście jest to w ogóle wykonalne? Do niedawna faktycznie piwosze musieli się zadowolić pospolitymi piwami, jakich pełno w całym kraju. Jednakże od połowy 2016 roku funkcjonuje browar, który wnosi do tej części kraju namiastkę światowego piwowarstwa. Mowa od browarze Pie de Cumbre. Założony został przez grupę przyjaciół, którzy bawili się wcześniej w piwowarstwo domowe. Sam browar mieści się na północnych przedmieściach miasta, w garażu jednej kamieniczek. Browar tworzy trójnaczyniowa warzelnia o wybiciu trzech hektolitrów pochodząca od miejscowego rzemieślnika oraz pięć zbiorników fermentacyjnych o analogicznej wielkości. Na chwili obecną browar może poszczycić się trzema piwami, które dystrybuuje po miejscowym rynku w postaci butelek i beczek. Cała paletę ich piw możemy skosztować w firmowym lokalu zlokalizowanym przy jednym z dwóch miejskich placów, przy Plaza de la Independencia. Na szczególną uwagę zasługuje ichni Stout, który przepięknie łączył łagodną goryczkę z wysublimowaną palonością. To właśnie przez to piwo nasz pobyt w tym mieście przeciągną się o nieplanowaną godzinę, co niestety miało swoje następstwa w dalszym planie dnia. Kolejnymi piwami, które browar oferuje swoim klientom jest American Red Ale oraz Weissbier. Jednakże w mym odczuciu piwa te, są jedynie tłem dla ich genialnego stoutu. Nie łudzę się, że po tym wpisie wszyscy, którzy odwiedzą to miasto, swoje pierwsze kroki skierują do tytułowego browaru, bądź też firmowego ich lokalu, jednakże po cichu liczę, że po prostu nie zapomną wstąpić do Pie de Cumbre w wolnej chwili. W tym oto budynku mieści się browar Pie de Cumbre . . . . Stout . American Red Ale Wyświetl pełny artykuł
-
Z uwagi na dużo mniejszą ilość zagranicznych browarów, drugą część wpisu postanowiłem przedstawić w innej formule, niż listę piw polskich. Początkowo chciałem podzielić stoiska zagranicznych browarów na trzy grupy: trzeba odwiedzić, można odwiedzić i można odpuścić. Jednak w trakcie pisania dostrzegłem tak kolosalną przepaść pomiędzy trzema, no może czterema browarami, a resztą, że skupię się... Read More The post Warszawski Festiwal Piwa – czego spróbować? (cz.2 – PIWA ZAGRANICZNE) appeared first on Małe Piwko Blog. Wyświetl pełny artykuł
-
Podczas Beer Geek Madness 5 wypiłem w sumie nieco ponad litr piwa więcej niż rok wcześniej. O ile poprzednim razem formuła imprezy rajcowała mnie sama w sobie, o tyle tegoroczne wydarzenie było dla mnie zdecydowanie ciekawszym przeżyciem.Beer Geek Madness na pierwszy rzut oka uboższe W tym roku na poziomie 0 nie było kranów z piwem. Nie było dublowania stanowisk browarów, nie można było zatem uciec od scenicznego dudnienia muzyki. Mimo, że samych browarów było ponoć więcej, to chyba ograniczyli liczbę biletów, bo naprawdę było o wiele luźniej. Oczywiście kolejki się ustawiały do piw, ale po prostu tak musiało być. Rzecz w tym, że nie miałem wrażenia jakbym był zamknięty w słoiku po ogórkach. Nawet łatwo było znaleźć jakieś wolne krzesełko do przycupnięcia na moment. To wszystko sprawiło, że na pierwszy rzut oka impreza wydawała się uboższa, ale nic bardziej mylnego. Uważam za bardzo dobry pomysł wmieszanie stanowisk zagranicznych browarów pomiędzy nasze rodzime. Przynajmniej koło tej godziny 20.00 ludzie nie napierali na drzwi, a potem się nie chcieli zabijać podczas biegu do poszczególnych kranów. Tajemnica z BrokreacjiZacząłem od tego, co skradło moje serce na Beer Geek Madness 4, czyli Kociamber z browaru Szałpiw. No, drugie podejście to już nie było to samo, no cóż… miłość w krafcie nie jest czymś specjalnie stałym. Na drugi ogień poszła Brokreacja. Mateusz Górski przywiózł premierowo Stockholm Syndrom w dwóch wersjach. Dużo im idzie browaru na eksport, pojawiają się zapytania czemu nie stosują aromatów, tylko jadą na chmielach, no to facet postanowił zrobić eksperyment i pokazać nam różnicę między jednym, a drugim. No właśnie tylko który jest który? Ja zacząłem od „jedynki”. Fajna Triple APA, może bez jakiegoś wow, ale naprawdę dobre piwo. Mój kolega Kozuś chwycił natomiast „dwójkę”. Wziąłem łyka, ale już w aromacie piwa czułem zdecydowaną różnicę. Takie bardziej owocowe, pachniało słodko. Słodkie było też w smaku. Według zapewnień autorów jedno nachmielili na aromat amerykańskimi odmianami chmielu oraz doprawili sokiem i zestem z grejpfrutów oraz pomarańczy. Z kolei drugie swój zapach zawdzięcza wyłącznie naturalnym aromatom. – Chłopaki piwo bazowe jest tak samo wytrawne w obu przypadkach. Nie mogę Wam powiedzieć na razie co jest sekretem takiego odbioru tego słodszego piwa ani też nie zdradzę, który Syndrom jak jest przyprawiony. Dajcie nam czas, piwo trafi do butelek i na koniec kwietnia obwieścimy co i jak – podkreślił w rozmowie z nami Mateusz Górski z Brokreacji. Nie ugiął się pod naszym naporem nawet o późniejszej porze, kiedy postanowiliśmy „przeatakować na zmęczonego rywala”. Skoro jednak mamy się pobawić, to ja zaryzykuję i stwierdzę, że… to jedynka była na tych aromatach, a dwójka była nachmielona oraz z sokiem. Będę śledził uważnie doniesienia, bardzo jestem ciekaw rezultatu. Podczas Beer Geek Madness 5 z Mateuszem Górskim z Brokreacji | WarzePiwo.PLStout nie taki strasznyZnacie mnie, no może nie wszyscy, ale nie raz na blogu podkreślałem, że ja to mógłbym w sumie degustować jedynie ajpy, no może jakiś hefeweizen w międzyczasie. Zdecydowanie nie szukałem miłości ze Stoutami. Tymczasem na Beer Geek Madness 5 postanowiłem, że ulegnę szaleństwu i popróbuję co się da. To właśnie sprawiło, że tegoroczna edycja była dla mnie o wiele ciekawszym przeżyciem. Kompletnie nie żałuję, bo dzięki temu miałem okazję spróbować jednego z fajniejszych piw w moim życiu, a mianowicie Beer Geek Cocoa Shake z browaru Mikkeller. Kawy nie było, za to bardzo fajna czekoladka i przyjemna, gładka struktura piwa. Bomba! Popróbowałem innych ciemnych piw. Na pewno przy okazji sięgnę ponownie po Kolm Null Null Kolm, czyli BA Imperial Porter z estońskiego browaru Pohjala. Całkiem, całkiem była też dziewica, a więc Virgin Batch z AleBrowaru. Piwo w stylu Imperial Brown Ale jest bardzo pijalne, nie czułem takiego przesadzonego palonego smaku, a piłem już ten styl kiedyś i to mnie bardzo zraziło poprzednim razem. Ogólnie ciemne piwa, które próbowałem podczas Beer Geek Madness 5 jak najbardziej na plus. Smaki dzieciństwaDo tego grona zalicza się też Black Jack – Porter Bałtycki z kukułkami od browaru Hopkins. Tak, dokładnie z kukułkami. Pamiętacie te cuksy? Bardzo byłem ciekaw smaku. W ubiegłym roku nie skusiłem się na piwo z landrynkami, ale w tym sezonie musiałem spróbować czegoś tak szalonego jak to. Już aromat bardzo słodki zapowiadał coś naprawdę przyjemnego. Pierwszy łyk i… bajka! Normalnie smaki dzieciństwa. Fakt, że słodki mocno, ale jednocześnie bardzo „kukułkowy”. Gdybym wcześniej nie wiedział, że to takie piwo, to po jego spróbowaniu nie miałbym problemu z odgadnięciem „magicznego składnika”. Szacun chłopaki! Kukułki od Hopkinsa | Beer Geek Madness 5 | WarzePiwo.PLSzybki przegląd Beer Geeek Madness 5Oprócz tego spróbowałem jeszcze Let’s Cook, czyli Sour APA z Deer Bear. Takie kwaśne, lekkie piwko, akurat nie mój styl, ale złe nie było. Zresztą sam browar Deer Beer zgarnął nagrodę Beer Geek Choice, ale to za Gose. Nie piłem, nie wypowiem się. W moim rankingu piw, które po prostu pierwszy raz próbowałem znacznie wyżej znalazł się Browar Zakładowy, bo tam mi posmakowało, a może bardziej zaintrygowało Tropikalne Ryżowe IPA – Wniosek Urlopowy. W aromacie czuje się tam wręcz granulat chmielowy. Expres IPA od Pinty bez historii, Molly IPA z Dr Brew tradycyjnie dobre, Imperial IPA ze Stu Mostów bez wow, ale całkiem ok, Forest IPA z Nepomucena rozczarowało, bo ja akurat tych iglaków intensywniejszych się tam nie doszukałem, Primus z Palatum do zapomnienia, bo mało ciekawe West Coast IPA. Wyjątkowych doświadczeń przyniósł natomiast Edward Northon od Hopium. Wyobraźcie to sobie: bierzecie łyk piwa, myślicie, ze nic się nie dzieje, a po chwili w gardle zaczyna fes piec. To efekt papryczki Caroliny Reaper. No to było wyraziste i oryginalne, choć sam już raczej nie powtórzę takiej degustacji. Warsztat Piwowarski czyli torf bez torfuUwielbiam tę ekipę i bardzo im kibicuję, bo nie dość, że są mega sympatyczni, to potrafią warzyć całkiem dobre piwka. Ciekawe co im wyjdzie jako festiwalowe na Wrocławski Festiwal Dobrego Piwa. Choć jeśli ma to być Polskie Ale, to jakoś specjalnie ze względu na styl się nie nastawiam. Na Beer Geek Madness 5 uwarzyli Łychę Żyta, czyli… nie zgadniecie – Żytnie torfowe. No i dupa, bo ja za torfem w piwie nie przepadam. Wziąłem zatem sprawdzoną opcję w postaci Bergamłotu. Szopka skusił się na premierę i zapewnił, że powinienem był jednak spróbować. Faktycznie nie odrzuciło mnie, bo… ja tam w ogóle nie czułem tego torfu. Lekkie, fajne piwko, bez jakieś jupikajej madafacka rewelacji, ale rany… wypiłem torfowe piwo, więc propsy. Usłyszałem nawet, że było go tam 40%. Bez jaj Wybiorę się w końcu z wizytą do browaru, to sprawdzę, czy gdzieś tam słody te nie leżą, bo np. zapomnieli dorzucić podczas zacierania. W każdym razie jak traficie na ich buteleczki to koniecznie próbujcie. Teraz mają być bardziej dostępni, bo nową umowę z dużym hurtownikiem podpisali, więc dystrybucja powinna ruszyć. Na koniec jeszcze mała galeryjka foti tyle, bo już jedzonka z Brat Wursta i innych food tracków nie chce mi się opisywać. Na pewno na Beer Geek Madness 6 znów się pojawię, bo warto. Rozgrzewka moim Earl Grey APA przed Beer Geek Madness 5 | WarzePiwo.PLRazem z Christopherem z Pohjala | Beer Geek Madness 5 | WarzePiwo.plTomek Kopyra z bloga …. i wszystko jasne | Beer Geek Madness 5 | WarzePiwo.plPrzed główną sceną Beer Geek Madness 5 | WarzePiwo.plDegustatorzy | WarzePiwo.plArtykuł Beer Geek Madness 5 – warto było pochodzi z serwisu Warzę Piwo Domowe. Wyświetl pełny artykuł
-
[Małe Piwko Blog] Warszawski Festiwal Piwa – czego spróbować? (cz.1 – POLSKA)
Pierre Celis opublikował(a) temat w Blogosfera
Już jutro rozpoczyna się Warszawski Festiwal Piwa – zdecydowanie najciekawszy w Polsce pod względem oferty piwnej. Aby się nie pogubić w zalewie premier i rzadko spotykanych sztosów z zagranicy, specjalnie dla Was (i dla siebie) przygotowałem swoją własną listę piw, których na festiwalu warto spróbować. Dziś zaczniemy od piw polskich, jutro przed południem pojawi się lista... Read More The post Warszawski Festiwal Piwa – czego spróbować? (cz.1 – POLSKA) appeared first on Małe Piwko Blog. Wyświetl pełny artykuł -
Kentucky Common to jeden z tych rodzajów piwa uważanych za amerykańskie, a nie zamerykanizowane. Należy również do grupy trunków, których los ostatecznie przypieczętowało wprowadzenie, w 1919 roku, prohibicji w Stanach Zjednoczonych. Piwo to nazywano także Common lub Dark Cream Alei warzono je w okolicach Louisville. Jego zaletami były: nieskomplikowany proces produkcji oraz niska cena. Podczas gdy baryłka (117 litrów) stock ale kosztowała 12 dolarów, lagera – 8, za tę samą ilość Kentucky Common należało zapłacić 5 dolarów. W XIX-wiecznej nomenklaturze piwowarskiej w USA kategorię piw określaną jako common beerstanowiły lekkie piwa, które były także tanie (często warzono je z surowców gorszej próby). Były to także piwa, których proces produkcji był szybszy w porównaniu z lagerami, porterem i ale (trafiały do sprzedaży, nierzadko, jeszcze w trakcie fermentacji). Louisville było jednym z największych miast w Stanach Zjednoczonych w II połowie XIX wieku – 12 miejsce, a jeszcze na początku XX stulecia było 15-tym ośrodkiem pod względem wielkości wolumenu piwa warzonego w tymże mieście. Jedną z przyczyn tego stanu rzeczy było pochodzenie mieszkańców tej części Kentucky, którzy składali się głównie z ludności przybyłej z Irlandii i ziem niemieckich – a co za tym idzie, obszarów, na których nie stroniono od piwa. Piwowarstwo tego miasta było zdominowane przez Niemców – w 1859 roku 16 z 17 działających w Louisville browarów należało właśnie do nich. Common było piwem pitym przede wszystkim przez robotników. Metoda produkcji piwa wymuszona była przez warunki klimatyczne – w okolicach Louisville panuje ciepły klimat, co w czasach minionych, gdy jeszcze nie znano maszyn chłodniczych, a w Kentucky nie można było zgromadzić odpowiedniej ilości lodu do chłodzenia pomieszczeń z gotowym piwem (jego sprowadzanie z innych części USA było bardzo drogie i windowałoby cenę piwa), dlatego warzono tam lekkie piwo górnej fermentacji. Fakt, że piwo posiadało niski ekstrakt początkowy był jedną z przyczyn braku osiągnięcia przez Kentucky Common sukcesu rynkowego poza miejscem jego pochodzenia – krótki termin zdatności do spożycia nie predestynował tego piwa do transportu w odległe miejsca. Podczas gdy w USA coraz popularniejszy stawał się jasny lager, w Kentucky jego popularność była bardzo niska. W 1886 roku spośród 22 browarów w Louisville, 17 warzyło Kentucky Common, a pozostałe 5 – piwa dolnej fermentacji, ale jeszcze w latach 1912-1913 spożycie lokalnego ciemnego ejla stanowiło około 75-80%. Po zniesieniu prohibicji w USA (w 1933 roku), pomimo prób przywrócenia tego piwa, konsumenci skupili swoją uwagę na jasnym lagerze. W 1984 roku uwarzono, po kilku dekadach nieobecności na rynku, pierwszą komercyjną warkę Kentucky Common przez Bluegrass Brewering Co. działający w mieście narodzin tego piwa. W Polsce – w 2015 roku – piwo w tym stylu uwarzył Browar PINTA w ramach projektu „PINTA Miesiąca”. Zasyp stanowił słód pale, sześciorzędowy, (60%), grys kukurydziany (lub inne produkty wytwarzane z ziarna kukurydzy – mąka lub płatki, mogła też być stosowana kombinacja trzech powyższych) – 37-38% (Henius i Wahl podają, że udział tego składnika wynosił 25-30%), słód palony – 1-2%, słód karmelowy (do 1%). Zdarzało się, że słód karmelowy zastępowano karmelem. Dodatek ciemnych słodów stosowano nie tylko dla smaku, ale także dla zmiany pH zacieru (woda w okolicach Louisville posiada odczyn lekko zasadowy z uwagi na zachodzące tam zjawiska krasowe). Zacieranie odbywało się dwuetapowo. Najpierw grys kukurydziany mieszano ze słodem (proporcja 3:1), po czym przeprowadzano krótką przerwę zakwaszającą (w 40 st. C) i przerwę scukrzającą w temperaturze 68-70 st. C. Trwała ona 15 minut, a następnie całość gotowano przez kwadrans. Słody – pale i ciemne – poddawano krótkiej przerwie białkowej (15 minut w 50 st. C), a scukrzającą przeprowadzano w temperaturze 68-70 st. C, uzyskiwanej przez dodanie do kadzi zagotowanego grysu z domieszką słodu. Pod koniec zacierania temperaturę zacieru podnoszono do 75 st. C i odbierano brzeczkę przednią. Pierwsze litry odebranej brzeczki posiadały około 21-22% ekstraktu, jednak złoże filtracyjne wysładzano tak długo, dopóki gęstość odbieranej brzeczki nie wynosiła 3-4 st. Plato. Temperatura wody wykorzystywana do tego celu wynosiła ponad 81 st. C. Jej ilość wynosiła ok. 70% objętości kadzi warzelnej. Brzeczkę gotowano dwie godziny. Na baryłkę piwa – 117 litrów – używano 1/4 funta chmielu na goryczkę (ca. 122.5g) i tyleż samo na aromat. Inne źródło podaje ilość 337,5 g (3/4 funta). Na goryczkę stosowano odmiany z zachodniego wybrzeża, a na aromat – odmiany ze wschodniego – głównie Cluster. W niewielkim stopniu na aromat dodawano też odmiany europejskie – czeskie i niemieckie. Sięgano także po zamienniki chmielu. Schemat chmielenia wyglądał następująco: 1 dawka – brzeczka przednia lub na samym początku gotowania, 2 – 90 minut przed końcem gotowania, 3 – 30 minut przed końcem gotowania, 4 – po zakończeniu gotowania. Używano tez gipsu i mchu irlandzkiego. Piwo często bywało mocno zmętnione i określano je jako „błotniste” (z czasem do klarowania zaczęto używać wiórków drzewnych lub karuku). Wahl i Henius zwracają uwagę na fakt, że metody wyrobu tego piwa były bardzo zróżnicowane i trudno szukać jednego, uniwersalnego sposobu – różniły się schematy zacierania, a także czas gotowania brzeczki, etc. Brzeczka nastawna posiadała ekstrakt początkowy na poziomie ok. 10-12,5 st. Plato. Brzeczkę chłodzono do 15 st. C i na baryłkę piwa używano pół funta drożdży. Fermentacje przeprowadzano w temperaturze 18-20 st. C i trwała ona przez okres 3-4 dni. Po tym czasie piwo rozlewano do beczek i dodawano do niego fermentującą brzeczkę w fazie wysokich krążków, a beczki te wysyłano do odbiorców. Cały proces produkcyjny od zacierania do rozlewu trwał 6-8 dni. Beczki pozostawiano niezaszpuntowane przez następne 24-48 godzin, a w tym czasie wydobywał się z nich nadmiar drożdży, który zbierano co kilka godzin. Jeśli chciano uzyskać piwo bardziej wysycone dwutlenkiem węgla, beczki szpuntowano już po 24 godzinach od rozlewu. Zalecono też, żeby piwo pozostawić na 2-3 przed podpięciem beczki, bowiem przez ten czas stawało się klarowniejsze. Kentucky Common było piwem słodkim, o wyraźnie słodowym charakterze i pełnym smaku. Kwestią otwartą jest, czy było kwaskowe na skutek działalności bakterii. Istnieją przekazy twierdzące, że to lekkie piwo z Louisville miało być wyraźnie kwaśne, a przy jego produkcji stosowano metodę zakwaszania zacieru. Jednym z takich źródeł jest publikacja Heniusa i Wahla przytoczona w bibliografii, ale chodzi o jej późniejsze wydania niż to cytowane. Autorzy opracowania o tym piwie – Leah Dienes i Dibbs Harting – uważają te informacje za nieprawdziwe i nadają im status mitu. Według nich, proces produkcyjny zmierzał do minimalizacji ryzyka zakażenia brzeczki i piwa (długie gotowanie brzeczki, odpowiednie czyszczenie beczek). Wiadomo, że w Kentucky stosowano technikę sour-mashing, ale przy produkcji burbonu, a nie piwa. Przyznają też, że duże browary dbały o czystość, ale nie wiadomo jak było pod tym względem w mniejszych zakładach piwowarskich. Wiadomo też, że w rejonie Louisville przed pojawieniem się Kentucky Common popularne było lekkie i słodowe carem beer, co także zdaje się przeczyć temu, że pijano tam kwaśne piwa. Jak było naprawdę? Odpowiedzi na to pytanie pewnie już nigdy nie poznamy… Ilustracja: Wikipedia Bibliografia: http://www.bjcp.org/docs/NHC2014-kycommon-handout.pdf http://abetterbeerblog427.com/category/kentucky/ Robert Wahl, Max Henius: „American Handy Book Of Brewing, Malting And Auxiliary Trades”, Chicago, 1901, Stan Hieronymus: „Brewing Local: American-Grown Beer”, Brewers Publications, 2016. Wyświetl pełny artykuł
-
Kentucky Common to jeden z tych rodzajów piwa uważanych za amerykańskie, a nie zamerykanizowane. Należy również do grupy trunków, których los ostatecznie przypieczętowało wprowadzenie, w 1919 roku, prohibicji w Stanach Zjednoczonych. Piwo to nazywano także Common lub Dark Cream Alei warzono je w okolicach Louisville. Jego zaletami były: nieskomplikowany proces produkcji oraz niska cena. Podczas gdy baryłka (117 litrów) stock ale kosztowała 12 dolarów, lagera – 8, za tę samą ilość Kentucky Common należało zapłacić 5 dolarów. W XIX-wiecznej nomenklaturze piwowarskiej w USA kategorię piw określaną jako common beerstanowiły lekkie piwa, które były także tanie (często warzono je z surowców gorszej próby). Były to także piwa, których proces produkcji był szybszy w porównaniu z lagerami, porterem i ale (trafiały do sprzedaży, nierzadko, jeszcze w trakcie fermentacji). Louisville było jednym z największych miast w Stanach Zjednoczonych w II połowie XIX wieku – 12 miejsce, a jeszcze na początku XX stulecia było 15-tym ośrodkiem pod względem wielkości wolumenu piwa warzonego w tymże mieście. Jedną z przyczyn tego stanu rzeczy było pochodzenie mieszkańców tej części Kentucky, którzy składali się głównie z ludności przybyłej z Irlandii i ziem niemieckich – a co za tym idzie, obszarów, na których nie stroniono od piwa. Piwowarstwo tego miasta było zdominowane przez Niemców – w 1859 roku 16 z 17 działających w Louisville browarów należało właśnie do nich. Common było piwem pitym przede wszystkim przez robotników. Metoda produkcji piwa wymuszona była przez warunki klimatyczne – w okolicach Louisville panuje ciepły klimat, co w czasach minionych, gdy jeszcze nie znano maszyn chłodniczych, a w Kentucky nie można było zgromadzić odpowiedniej ilości lodu do chłodzenia pomieszczeń z gotowym piwem (jego sprowadzanie z innych części USA było bardzo drogie i windowałoby cenę piwa), dlatego warzono tam lekkie piwo górnej fermentacji. Fakt, że piwo posiadało niski ekstrakt początkowy był jedną z przyczyn braku osiągnięcia przez Kentucky Common sukcesu rynkowego poza miejscem jego pochodzenia – krótki termin zdatności do spożycia nie predestynował tego piwa do transportu w odległe miejsca. Podczas gdy w USA coraz popularniejszy stawał się jasny lager, w Kentucky jego popularność była bardzo niska. W 1886 roku spośród 22 browarów w Louisville, 17 warzyło Kentucky Common, a pozostałe 5 – piwa dolnej fermentacji, ale jeszcze w latach 1912-1913 spożycie lokalnego ciemnego ejla stanowiło około 75-80%. Po zniesieniu prohibicji w USA (w 1933 roku), pomimo prób przywrócenia tego piwa, konsumenci skupili swoją uwagę na jasnym lagerze. W 1984 roku uwarzono, po kilku dekadach nieobecności na rynku, pierwszą komercyjną warkę Kentucky Common przez Bluegrass Brewering Co. działający w mieście narodzin tego piwa. W Polsce – w 2015 roku – piwo w tym stylu uwarzył Browar PINTA w ramach projektu „PINTA Miesiąca”. Zasyp stanowił słód pale, sześciorzędowy, (60%), grys kukurydziany (lub inne produkty wytwarzane z ziarna kukurydzy – mąka lub płatki, mogła też być stosowana kombinacja trzech powyższych) – 37-38% (Henius i Wahl podają, że udział tego składnika wynosił 25-30%), słód palony – 1-2%, słód karmelowy (do 1%). Zdarzało się, że słód karmelowy zastępowano karmelem. Dodatek ciemnych słodów stosowano nie tylko dla smaku, ale także dla zmiany pH zacieru (woda w okolicach Louisville posiada odczyn lekko zasadowy z uwagi na zachodzące tam zjawiska krasowe). Zacieranie odbywało się dwuetapowo. Najpierw grys kukurydziany mieszano ze słodem (proporcja 3:1), po czym przeprowadzano krótką przerwę zakwaszającą (w 40 st. C) i przerwę scukrzającą w temperaturze 68-70 st. C. Trwała ona 15 minut, a następnie całość gotowano przez kwadrans. Słody – pale i ciemne – poddawano krótkiej przerwie białkowej (15 minut w 50 st. C), a scukrzającą przeprowadzano w temperaturze 68-70 st. C, uzyskiwanej przez dodanie do kadzi zagotowanego grysu z domieszką słodu. Pod koniec zacierania temperaturę zacieru podnoszono do 75 st. C i odbierano brzeczkę przednią. Pierwsze litry odebranej brzeczki posiadały około 21-22% ekstraktu, jednak złoże filtracyjne wysładzano tak długo, dopóki gęstość odbieranej brzeczki nie wynosiła 3-4 st. Plato. Temperatura wody wykorzystywana do tego celu wynosiła ponad 81 st. C. Jej ilość wynosiła ok. 70% objętości kadzi warzelnej. Brzeczkę gotowano dwie godziny. Na baryłkę piwa – 117 litrów – używano 1/4 funta chmielu na goryczkę (ca. 122.5g) i tyleż samo na aromat. Inne źródło podaje ilość 337,5 g (3/4 funta). Na goryczkę stosowano odmiany z zachodniego wybrzeża, a na aromat – odmiany ze wschodniego – głównie Cluster. W niewielkim stopniu na aromat dodawano też odmiany europejskie – czeskie i niemieckie. Sięgano także po zamienniki chmielu. Schemat chmielenia wyglądał następująco: 1 dawka – brzeczka przednia lub na samym początku gotowania, 2 – 90 minut przed końcem gotowania, 3 – 30 minut przed końcem gotowania, 4 – po zakończeniu gotowania. Używano tez gipsu i mchu irlandzkiego. Piwo często bywało mocno zmętnione i określano je jako „błotniste” (z czasem do klarowania zaczęto używać wiórków drzewnych lub karuku). Wahl i Henius zwracają uwagę na fakt, że metody wyrobu tego piwa były bardzo zróżnicowane i trudno szukać jednego, uniwersalnego sposobu – różniły się schematy zacierania, a także czas gotowania brzeczki, etc. Brzeczka nastawna posiadała ekstrakt początkowy na poziomie ok. 10-12,5 st. Plato. Brzeczkę chłodzono do 15 st. C i na baryłkę piwa używano pół funta drożdży. Fermentacje przeprowadzano w temperaturze 18-20 st. C i trwała ona przez okres 3-4 dni. Po tym czasie piwo rozlewano do beczek i dodawano do niego fermentującą brzeczkę w fazie wysokich krążków, a beczki te wysyłano do odbiorców. Cały proces produkcyjny od zacierania do rozlewu trwał 6-8 dni. Beczki pozostawiano niezaszpuntowane przez następne 24-48 godzin, a w tym czasie wydobywał się z nich nadmiar drożdży, który zbierano co kilka godzin. Jeśli chciano uzyskać piwo bardziej wysycone dwutlenkiem węgla, beczki szpuntowano już po 24 godzinach od rozlewu. Zalecono też, żeby piwo pozostawić na 2-3 przed podpięciem beczki, bowiem przez ten czas stawało się klarowniejsze. Kentucky Common było piwem słodkim, o wyraźnie słodowym charakterze i pełnym smaku. Kwestią otwartą jest, czy było kwaskowe na skutek działalności bakterii. Istnieją przekazy twierdzące, że to lekkie piwo z Louisville miało być wyraźnie kwaśne, a przy jego produkcji stosowano metodę zakwaszania zacieru. Jednym z takich źródeł jest publikacja Heniusa i Wahla przytoczona w bibliografii, ale chodzi o jej późniejsze wydania niż to cytowane. Autorzy opracowania o tym piwie – Leah Dienes i Dibbs Harting – uważają te informacje za nieprawdziwe i nadają im status mitu. Według nich, proces produkcyjny zmierzał do minimalizacji ryzyka zakażenia brzeczki i piwa (długie gotowanie brzeczki, odpowiednie czyszczenie beczek). Wiadomo, że w Kentucky stosowano technikę sour-mashing, ale przy produkcji burbonu, a nie piwa. Przyznają też, że duże browary dbały o czystość, ale nie wiadomo jak było pod tym względem w mniejszych zakładach piwowarskich. Wiadomo też, że w rejonie Louisville przed pojawieniem się Kentucky Common popularne było lekkie i słodowe carem beer, co także zdaje się przeczyć temu, że pijano tam kwaśne piwa. Jak było naprawdę? Odpowiedzi na to pytanie pewnie już nigdy nie poznamy… Ilustracja: Wikipedia Bibliografia: http://www.bjcp.org/docs/NHC2014-kycommon-handout.pdf http://abetterbeerblog427.com/category/kentucky/ Robert Wahl, Max Henius: „American Handy Book Of Brewing, Malting And Auxiliary Trades”, Chicago, 1901, Stan Hieronymus: „Brewing Local: American-Grown Beer”, Brewers Publications, 2016. View the full article
-
[Małe Piwko Blog] HIT czy SZIT #7 – Lech Lite z chmielem Cascade
Pierre Celis opublikował(a) temat w Blogosfera
W siódmym odcinku serii HIT czy SZIT sprawdzam koncernowe piwo niskoalkoholowe Lech Lite z amerykańskim chmielem Cascade. Jest to drugie podejście Kompanii Piwowarskiej do wprowadzenia marki Lech Lite na polski rynek. Pierwsze okazało się klapą, jak będzie za drugim razem? Czy rzekome chmielenie na zimno amerykańską odmianą Cascade sprawi, że będzie to piwo warte uwagi?... Read More The post HIT czy SZIT #7 – Lech Lite z chmielem Cascade appeared first on Małe Piwko Blog. Wyświetl pełny artykuł -
β-glukan stanowi składnik ścian komórkowych ziarna. Występuje tam w połączeniu z celulozą, hemicelulozami i substancjami białkowymi. Jego praktyczne znaczenie w piwowarstwie polega przede wszystkim na możliwości zwiększenia lepkości i tym samym utrudnianiu filtracji zarówno zacieru jak i gotowego piwa. Są też jednak pozytywne aspekty obecności ß-glukanu. W związku z podwyższeniem […] Wyświetl pełny artykuł
-
[Piwny turysta] Nevada Cerveceria z Sierra Nevada de Santa Marta
Pierre Celis opublikował(a) temat w Blogosfera
Czy browar może stać się inspiracją do wyruszenia w podróż na drugi kraniec świata? Oczywiście, że tak! Zanim jednak stosownie opisze tytułowy browar, warto abyście wiedzieli, że moje plany podróżnicze na ten rok delikatnie różniły się od tego co zakładałem jeszcze kwartał temu. Otóż, jeszcze pod koniec ubiegłego roku planowałem, że wyruszę szlakiem browarów zachodniego wybrzeża…Indii. Kilka tygodni drobiazgowego planowania każdego aspektu podróży, jakby nie było, poszło w niwecz przez moją pasję nieustanego wyszukiwania browarów z całego świata, które mogą zainspirować mnie do odbycia kolejnej podróży w nieznane. Uwielbiam mieć wszystko zawczasu po planowane, jednakże, gdy dowiedziałem się istnieniu browaru, który nie dość, że działa w trudno dostępnym rejonie świata, i na dodatek ich piwa cieszą się dużym uznaniem wśród miejscowych piwoszy , wiedziałem, że muszę szybko zrewidować swoje plany podróżnicze. Ku memu wielkiemu zadowoleniu okazało się, że akurat trwała w pewnej linii lotniczej promocja cenowa na ten kierunek z Warszawy, a i moja małżonka nie sprzeciwia się w wyborze tej destynacji na długi urlop. Przy takim układzie, z takiej szansy nie mogłem po prostu nie skorzystać. Wszak, niewykorzystane okazji lubią się mścić. Co prawda lubię mieć wszystko po planowane z dość dużym wyprzedzeniem (obecnie intensywnie planuje swoją podróż po Wyżynie Bawarskiej), to presja czasu jaka determinowała mnie w planowaniu podróży do Kolumbii, okazała się w tym konkretnym przypadku nad wyraz zbawienna. Nie bawiłem się w układanie kilku wariantów. Z góry założyłem, czego oczekuję od tego kraju i na co się nastawiam. Zaplanowałem, nie jako na sztywno listę celów, które muszę dotknąć i zobaczyć. I wiecie co? Wszystko co zamierzałem zobaczyć, udało mi się zrealizować (z jednym małym wyjątkiem). Nie ukrywam, że moja lista nieco odbiegała od listy typowego podróżnika, który zamierza odwiedzić ten kraj. Na niej nie było wielu typowych atrakcji turystycznych a raczej lista knajp (gdzie mogę skosztować tamtejszych specjałów), lista miejscówek (gdzie człowiek może cieszyć się życiem) oraz, rzecz jasna, lista browarów, które zamierzałem odwiedzić. Na czele tejże listy znajdował browar, który nie jako zainspirował mnie abym odwiedził ten kraj. Mowa o browarze „Nevada Cerveceria” znajdujący się w trudno dostępnym terenie masywu górskiego Sierra Nevada de Santa Marta. Samo dotarcie do niego było na tyle fascynujące, że browar i jego piwa stały się dla nas drugorzędnym celem. Kilka autobusów, jeden bus a następnie prawie trzy godziny trekking po trudno dostępnym terenie, stały się dla nas nie małym wyzwaniem. Ku memu zachwytowi, okazało się, że nasz trud nie poszedł na marne. Nie dość z miejsca, gdzie funkcjonuje browar, roztacza się przepiękny, wręcz bajkowy pejzaż, to na dodatek wszystko to jest spowite aurą egzotyki. Zewsząd dobiegały nas odgłosy mieszkańców okolicznej dżungli, a i flora tejże dżungli przykuwała niemniejszą naszą ciekawość. Czy w takim razie browar, to jedynie marne tło tamtejszej fauny i flory? Nic bardziej mylnego! Browar stał się pięknym uzupełnieniem tamtejszego środowiska. Założony został w 2014 roku jako browar domowy, którego pewna część produkcji była sprzedawana w kawiarni należącej do okolicznej plantacji kawy. Jednakże sukces sprzedaży był na tyle duży, że pomysłodawcy browaru postanowili rok później założyć z prawdziwego zdarzenia mini browar. Do tego celu zaadaptowali pod browar okoliczną…kaplicę i instalując trójnaczyniową warzelnię o jednorazowej zdolności pięciu hektolitrów oraz cztery zbiorniki fermentująco-leżakowe o analogicznej wielkości. Z początku browar produkował dwa gatunki piwa: Irish Red Ale (5,0% alk.) oraz Coffee Stout (7,0% alk.). Jednakże z upływem miesięcy miejscowy piwowar rozszerzył ofertę o Pilsa (5,0% alk.) oraz Pale Ale (5,0% alk.). Mimo, że nie dane nam było skosztować tamtejszego stouta, reszta piwa była tym, czego oczekiwaliśmy od nich. Rześkie, lekkie a jednocześnie mające treść i duszę. Wyborne! Stały się one naszymi towarzyszami i na plaży, jak i dalszej drodze po dżungli Sierra Nevada de Santa Marta. Warto nadmienić (pomijając już aspekt piwowarski), że będąc w tamtych rejonach grzechem byłoby gdybyście nie odwiedzili tamtejszej plantacji kawy, oraz wodospadu u podnóża którego każdy wędrowiec rozkoszuje się kąpielą w cudownie chłodnej wodzie. Eh, gdybym mógł tam jeszcze kiedyś powrócić. Marzenia. . . . . . Wyświetl pełny artykuł -
Bambergu miłośnikom piwa specjalnie przybliżać nie trzeba. Nawet jeśli nie każdy tam był, to z pewnością o nim słyszał, pił piwa w nim warzone i, zapewne, prędzej czy później wybierze się do tego piwnego miasta. Obecnie znajduje się tam 11 browarów, ale jeszcze niecałe dwieście lat temu – w 1818 roku – było ich 65. Piwa z Bambergu od dawien dawna były cenione za ich smak. Podręczniki piwowarskie z początku XIX wieku wspominają także o tym, że tradycyjne Bamberger Bier było piwem jasnym i klarownym. W tym wpisie chciałbym przybliżyć jak warzono tamtejsze piwo dwa wieki wstecz. Wyposażeniem bamberskich browarów były najczęściej: kadź warzelna, mniejsza kadź – zwana „patelnią”, kadź zacierna i dwie kadzie chłodzące. Każde z tych naczyń miało od 8-10 wiader pojemności (ok. 512-640 litrów). Na jedno wiadro słodu używano pół funta chmielu – w przypadku cienkusza, a jeśli chodzi o piwa leżakowane (np.: marcowe) – dla tej samej ilość ziarna używano 2-2,5 funta chmielu. Preferowano słody jasne, aby piwo posiadało barwę białego wina, dlatego najchętniej sięgano po Luftmalz – słód suszony powietrzem. Problem z tym słodem polegał na tym, że nie można go było wytwarzać w chłodniejszych miesiącach, dlatego sięgano także po ciemniejsze słody suszone w wyższych temperaturach. Jeżeli chodzi o wodę, używano deszczówki (jednak na początku XIX wieku zwyczaj ten zaczął zanikać), albo czerpano ją z rzeki. Woda ze studni była uważana za najgorszą jakościowo i wymagała uprzedniego zagotowania przed jej użyciem w celach piwowarskich. Źródło: Wikipedia Przed wyrobem piwa, słód należało ześrutować już dzień wcześniej i umieścić w kadzi zaciernej. Następnego dnia, wcześnie rano, rozpoczynano wyrób piwa. Wodę w kotle doprowadzano do wrzenia. Gdy zaczęła się gotować, dodawano do niej odpowiednią ilość zimnej wody (w jednym ze źródeł znalazłem informację, że 1/3 wrzątku łączono z 2/3 zimnej wody), po czym przepuszczano ją przez dno kotła do kadzi zaciernej, w której znajdował się ześrutowany słód. Wlewano jej tyle, aby zacier przybrał gęstą konsystencję. Powstałą w ten sposób gęstą masę pozostawiano na 15 minut. Po tym czasie do kadzi dolewano resztę wody przeznaczonej do pierwszego nalania (1/3 zimnej i 2/3wrzątku) i zacier pozostawiano na godzinę. Po upływie tego czasu rozpoczynała się filtracja. Filtrat zwracano do momentu uzyskania klarownej brzeczki, którą następnie przelewano do kadzi chłodzącej. Do drugiego nalania wlewano wodę składającą się w ¾ z wrzątku, a w ¼ z zimnej wody. Zacier pozostawiano na godzinę, po czym postępowano z nim identycznie jak z poprzednim nalaniem. Inne źródło podaje, że drugiego nalania nie zacierano, ale przepłukiwano młóto gorącą wodą, a odebrany płyn przelewano od razu do zebranej uprzednio brzeczki z pierwszego nalania. Wykonywano też trzecie nalanie, które zacierano przez pół godziny. Klarowną brzęczkę umieszczano w kotle, aby zagotować ją z chmielem. Do mocniejszych piw, które poddawano leżakowaniu, używano brzeczki z pierwszego i drugiego nalania. Brzeczka z trzeciego nalania służyła do wyrobu podpiwku, który był jasny i klarowny oraz nadawał się do spożycia nawet przez 6 tygodni – zwano go Heinzele lub Hansle. Niektórzy piwowarzy bamberscy do trzeciego nalania wykorzystywali wyłącznie zimną wodę. Zachowały się też dane mówiące o tym, że na każde dwa wiadra mocniejszego piwa (bawarskie wiadro to około 64 litry) wyrabiano jedno wiadro podpiwku. Jak widać, w Bambergu nie stosowano typowego dla Frankonii i Bawarii sposobu wyrobu piw – potrójnej dekokcji, a schemat zacierania był o wiele bardziej zbliżony do produkcji piw angielskich. W efekcie, bamberskie piwa miały być mocniejsze od piw z sąsiednich miast. Źródło: Wikipedia Chmiel gotowano z niewielką ilością brzeczki lub samej wody, w taki sposób, aby pływał w niej zanurzony. Rozpalano pod kadzią mocniejszy ogień i mieszano przez czas 30-60 minut. Metoda ta zwana była w Bambergu Hopfen rösten (prażenie chmielu). Po upływie podanego wyżej czasu, chmiel wyciągano, by wykorzystać go przy wyrobie Hansle. Metoda ta nie zawsze znajdowała aprobatę. Co ciekawe, podobny sposób prażenia chmielu wykorzystywano w piwowarstwie czeskim. František Ondřej Poupě (1753-1805) – wielki reformator piwowarstwa czeskiego – zalecał, aby zamiast smażenia chmielu w niewielkiej ilości brzeczki, stosować wywar chmielowy, co miało o wiele lepszy wpływ na smak gotowego piwa. Inne źródło podaje, że do zagotowanego chmielu dodawana jest brzeczka i gotowana przez 1,5-2,5 godziny. Do gotującej się brzeczki dodawano czasem 1/8 szefla soli (brak informacji o ilości brzeczki), co miało przyspieszać klarowanie gotowego trunku. Dodatek soli miał też powodować palące pragnienie i bóle głowy. Po zakończeniu gotowania brzeczki, przelewano ją do kadzi chłodzącej, po czym trafiała do kadzi fermentacyjnej, do której zadawano drożdże. W Bambergu stosowano dwa rodzaje drożdży – nazywano je górnymi i dolnymi, choć w owych czasach nie do końca jeszcze znano istotę fizjologii tych mikroorganizmów (więcej na ten temat). Nie wiadomo do końca, czy były to rzeczywiście szczepy dolnej i górnej fermentacji, ale dolnezbierano z dna kadzi, a górne – z powierzchni fermentującej brzeczki. Do piwa marcowego i lagera zadawano drożdże dolne. Ich fermentacja trwała około dwóch tygodni, Do podpiwku zadawano drożdże górne. Sama jego fermentacja trwała do 4 dni, a trunek był zdatny do spożycia nawet do 6 tygodni. Stosowano także dodatek mąki słodowej do młodego piwa, aby wspomóc drożdże w pracy (dotyczyło to piw poddawanych leżakowaniu). Preferowano drożdże dolne, ale gdy nie były innych pod ręką – sięgano i po górne. Źródło: Wikipedia Fermentację mocnych piw (marcowe, piwa letnie) przeprowadzano w chłodniejszej temperaturze – ok. 12 st. C, a lżejszych (Heinzele i piw zimowych) w wyższej – 18 st. C lub więcej. Co ciekawe, w Bawarii w XIX wieku mocniejsze piwa przygotowywano na okres letni, a słabsze – na zimę. Winterbier posiadało ekstrakt początkowy wynoszący 10-15 st. Plato i zawierało 3-5% alk. obj., podczas gdy Sommerbier– 13-16 st. Plato i 4,5-7% alk. obj. Gdy uznano, że fermentacja dobiegła końca, piwo zlewano do beczek i przetaczano je do piwnic. Beczek nie smołowano, jak w innych bawarskich miastach, ale myto je wrzątkiem i siarkowano. Nie szpuntowano ich (dla pozbycia się nadmiaru drożdży), co sprawdzało się przy piwach dolnej fermentacji, bo te górnej fermentacji szybko by skwaśniały. Leuchs wspomina, że zamiast szpuntu stosowano kamienne zatyczki. Piwa te trzymano w skalnych piwnicach przez 9-10 miesięcy. W Bambergu znajdowało się wiele piwnic wykutych do tego celu, umiejscowionych 100 stóp (ok. 30 metrów) pod powierzchnią ziemi. Można w nich było zmieścić beczki o pojemności 120-140 wiader (circa 7680-8960 litrów). Przed umieszczeniem beczek w piwnicach, ich pomieszczenia wietrzono, czyszczono i wybierano z nich wodę. Częstokroć piwo przeznaczone do leżakowania nie było wtaczane do tych piwnic, ale przelewano je z beczek dostarczonych przez browary do tych znajdujących się wewnątrz piwnicy za pomocą specjalnego węża (wykonanego z płótna), który musiał być utrzymywany w należytej czystości. Źródło: Wikipedia Bibliografia: https://www.europeanbeerguide.net/bamb1818.htm http://dafteejit.com/ http://barclayperkins.blogspot.com/search/label/Winterbier http://www.franconiabeerguide.com/city.php?city=Bamberg Johann Carl Leuchs: Vollständige Braukunde, oder wissenschaftlich-praktische Darstellung der Bierbrauerei . Mit Angabe der Verfahrungsarten aller Länder, und besonderer Rüksicht auf die bairischen, belgischen und englischen Biere. Nebst Beschreibung der Einrichtung der Brauhäuser, der Braugeräthe und Werkzeuge., Norymberga, 1831. Wyświetl pełny artykuł
-
Bambergu miłośnikom piwa specjalnie przybliżać nie trzeba. Nawet jeśli nie każdy tam był, to z pewnością o nim słyszał, pił piwa w nim warzone i, zapewne, prędzej czy później wybierze się do tego piwnego miasta. Obecnie znajduje się tam 11 browarów, ale jeszcze niecałe dwieście lat temu – w 1818 roku – było ich 65. Piwa z Bambergu od dawien dawna były cenione za ich smak. Podręczniki piwowarskie z początku XIX wieku wspominają także o tym, że tradycyjne Bamberger Bier było piwem jasnym i klarownym. W tym wpisie chciałbym przybliżyć jak warzono tamtejsze piwo dwa wieki wstecz. Wyposażeniem bamberskich browarów były najczęściej: kadź warzelna, mniejsza kadź – zwana „patelnią”, kadź zacierna i dwie kadzie chłodzące. Każde z tych naczyń miało od 8-10 wiader pojemności (ok. 512-640 litrów). Na jedno wiadro słodu używano pół funta chmielu – w przypadku cienkusza, a jeśli chodzi o piwa leżakowane (np.: marcowe) – dla tej samej ilość ziarna używano 2-2,5 funta chmielu. Preferowano słody jasne, aby piwo posiadało barwę białego wina, dlatego najchętniej sięgano po Luftmalz – słód suszony powietrzem. Problem z tym słodem polegał na tym, że nie można go było wytwarzać w chłodniejszych miesiącach, dlatego sięgano także po ciemniejsze słody suszone w wyższych temperaturach. Jeżeli chodzi o wodę, używano deszczówki (jednak na początku XIX wieku zwyczaj ten zaczął zanikać), albo czerpano ją z rzeki. Woda ze studni była uważana za najgorszą jakościowo i wymagała uprzedniego zagotowania przed jej użyciem w celach piwowarskich. Źródło: Wikipedia Przed wyrobem piwa, słód należało ześrutować już dzień wcześniej i umieścić w kadzi zaciernej. Następnego dnia, wcześnie rano, rozpoczynano wyrób piwa. Wodę w kotle doprowadzano do wrzenia. Gdy zaczęła się gotować, dodawano do niej odpowiednią ilość zimnej wody (w jednym ze źródeł znalazłem informację, że 1/3 wrzątku łączono z 2/3 zimnej wody), po czym przepuszczano ją przez dno kotła do kadzi zaciernej, w której znajdował się ześrutowany słód. Wlewano jej tyle, aby zacier przybrał gęstą konsystencję. Powstałą w ten sposób gęstą masę pozostawiano na 15 minut. Po tym czasie do kadzi dolewano resztę wody przeznaczonej do pierwszego nalania (1/3 zimnej i 2/3wrzątku) i zacier pozostawiano na godzinę. Po upływie tego czasu rozpoczynała się filtracja. Filtrat zwracano do momentu uzyskania klarownej brzeczki, którą następnie przelewano do kadzi chłodzącej. Do drugiego nalania wlewano wodę składającą się w ¾ z wrzątku, a w ¼ z zimnej wody. Zacier pozostawiano na godzinę, po czym postępowano z nim identycznie jak z poprzednim nalaniem. Inne źródło podaje, że drugiego nalania nie zacierano, ale przepłukiwano młóto gorącą wodą, a odebrany płyn przelewano od razu do zebranej uprzednio brzeczki z pierwszego nalania. Wykonywano też trzecie nalanie, które zacierano przez pół godziny. Klarowną brzęczkę umieszczano w kotle, aby zagotować ją z chmielem. Do mocniejszych piw, które poddawano leżakowaniu, używano brzeczki z pierwszego i drugiego nalania. Brzeczka z trzeciego nalania służyła do wyrobu podpiwku, który był jasny i klarowny oraz nadawał się do spożycia nawet przez 6 tygodni – zwano go Heinzele lub Hansle. Niektórzy piwowarzy bamberscy do trzeciego nalania wykorzystywali wyłącznie zimną wodę. Zachowały się też dane mówiące o tym, że na każde dwa wiadra mocniejszego piwa (bawarskie wiadro to około 64 litry) wyrabiano jedno wiadro podpiwku. Jak widać, w Bambergu nie stosowano typowego dla Frankonii i Bawarii sposobu wyrobu piw – potrójnej dekokcji, a schemat zacierania był o wiele bardziej zbliżony do produkcji piw angielskich. W efekcie, bamberskie piwa miały być mocniejsze od piw z sąsiednich miast. Źródło: Wikipedia Chmiel gotowano z niewielką ilością brzeczki lub samej wody, w taki sposób, aby pływał w niej zanurzony. Rozpalano pod kadzią mocniejszy ogień i mieszano przez czas 30-60 minut. Metoda ta zwana była w Bambergu Hopfen rösten (prażenie chmielu). Po upływie podanego wyżej czasu, chmiel wyciągano, by wykorzystać go przy wyrobie Hansle. Metoda ta nie zawsze znajdowała aprobatę. Co ciekawe, podobny sposób prażenia chmielu wykorzystywano w piwowarstwie czeskim. František Ondřej Poupě (1753-1805) – wielki reformator piwowarstwa czeskiego – zalecał, aby zamiast smażenia chmielu w niewielkiej ilości brzeczki, stosować wywar chmielowy, co miało o wiele lepszy wpływ na smak gotowego piwa. Inne źródło podaje, że do zagotowanego chmielu dodawana jest brzeczka i gotowana przez 1,5-2,5 godziny. Do gotującej się brzeczki dodawano czasem 1/8 szefla soli (brak informacji o ilości brzeczki), co miało przyspieszać klarowanie gotowego trunku. Dodatek soli miał też powodować palące pragnienie i bóle głowy. Po zakończeniu gotowania brzeczki, przelewano ją do kadzi chłodzącej, po czym trafiała do kadzi fermentacyjnej, do której zadawano drożdże. W Bambergu stosowano dwa rodzaje drożdży – nazywano je górnymi i dolnymi, choć w owych czasach nie do końca jeszcze znano istotę fizjologii tych mikroorganizmów (więcej na ten temat). Nie wiadomo do końca, czy były to rzeczywiście szczepy dolnej i górnej fermentacji, ale dolnezbierano z dna kadzi, a górne – z powierzchni fermentującej brzeczki. Do piwa marcowego i lagera zadawano drożdże dolne. Ich fermentacja trwała około dwóch tygodni, Do podpiwku zadawano drożdże górne. Sama jego fermentacja trwała do 4 dni, a trunek był zdatny do spożycia nawet do 6 tygodni. Stosowano także dodatek mąki słodowej do młodego piwa, aby wspomóc drożdże w pracy (dotyczyło to piw poddawanych leżakowaniu). Preferowano drożdże dolne, ale gdy nie były innych pod ręką – sięgano i po górne. Źródło: Wikipedia Fermentację mocnych piw (marcowe, piwa letnie) przeprowadzano w chłodniejszej temperaturze – ok. 12 st. C, a lżejszych (Heinzele i piw zimowych) w wyższej – 18 st. C lub więcej. Co ciekawe, w Bawarii w XIX wieku mocniejsze piwa przygotowywano na okres letni, a słabsze – na zimę. Winterbier posiadało ekstrakt początkowy wynoszący 10-15 st. Plato i zawierało 3-5% alk. obj., podczas gdy Sommerbier– 13-16 st. Plato i 4,5-7% alk. obj. Gdy uznano, że fermentacja dobiegła końca, piwo zlewano do beczek i przetaczano je do piwnic. Beczek nie smołowano, jak w innych bawarskich miastach, ale myto je wrzątkiem i siarkowano. Nie szpuntowano ich (dla pozbycia się nadmiaru drożdży), co sprawdzało się przy piwach dolnej fermentacji, bo te górnej fermentacji szybko by skwaśniały. Leuchs wspomina, że zamiast szpuntu stosowano kamienne zatyczki. Piwa te trzymano w skalnych piwnicach przez 9-10 miesięcy. W Bambergu znajdowało się wiele piwnic wykutych do tego celu, umiejscowionych 100 stóp (ok. 30 metrów) pod powierzchnią ziemi. Można w nich było zmieścić beczki o pojemności 120-140 wiader (circa 7680-8960 litrów). Przed umieszczeniem beczek w piwnicach, ich pomieszczenia wietrzono, czyszczono i wybierano z nich wodę. Częstokroć piwo przeznaczone do leżakowania nie było wtaczane do tych piwnic, ale przelewano je z beczek dostarczonych przez browary do tych znajdujących się wewnątrz piwnicy za pomocą specjalnego węża (wykonanego z płótna), który musiał być utrzymywany w należytej czystości. Źródło: Wikipedia Bibliografia: https://www.europeanbeerguide.net/bamb1818.htm http://dafteejit.com/ http://barclayperkins.blogspot.com/search/label/Winterbier http://www.franconiabeerguide.com/city.php?city=Bamberg Johann Carl Leuchs: Vollständige Braukunde, oder wissenschaftlich-praktische Darstellung der Bierbrauerei . Mit Angabe der Verfahrungsarten aller Länder, und besonderer Rüksicht auf die bairischen, belgischen und englischen Biere. Nebst Beschreibung der Einrichtung der Brauhäuser, der Braugeräthe und Werkzeuge., Norymberga, 1831. View the full article
-
Gdy rozpoczynałem swoją przygodę z piwem prawie dwadzieścia lat temu, tylko w najbardziej fantastycznych marzeniach mogłem sobie wyobrazić, że w tak zwanym „Małym Trójmieście” może kiedykolwiek powstać jakikolwiek browar. Dziś, po prawie dwóch dekadach od zafascynowania się piwem, mój sen, ku mojej wielkiej radości, w końcu się ziścił. Zapraszam was do Rumi, niewielkiego pomorskiego miasta, uważanego przez wielu sypialnią Gdyni. To właśnie tutaj, na zachodnich peryferiach miasta, w dniu 1 marca wystartował 185 browar funkcjonujący w naszym kraju. Browar powstał w budynku, w którym to wcześniej funkcjonowała przetwórnia owocowo-warzywna. Kilku miesięczna adaptacja wnętrz budynku została zwieńczona zainstalowaniem w lecie ubiegłego roku instalacji warzelnej pochodzącej od chińskiego producenta „Jinan Zhuoda Machinery Equipment Co.”. Ostatni okres, czyli okres jesienno-zimowy został przez inwestora wykorzystany na uzyskanie wszystkich pozwoleń i odbiorów. Aż w końcu, z początkiem marca, browar mógł rozpocząć produkcję na którą tak długo, wielu czekało. Na pierwszy ogień w trójnaczyniowej warzelni ugotowany został Pils (12,0blg),który nie jako ma się stać sztandarowym produktem browaru. Z pewnością dla wielu, tak obrana droga, jest dla wielu zaskoczeniem. Jednakże wśród potoku przecudacznych hybryd dotyczących amerykańskich ejli , taki pomysł na biznes może stać się strzałem w dziesiątkę. Co ważne, mimo, że piwowar a jednocześnie właściciel browaru zamierza w głównej mierze warzyć piwa dolnej fermentacji, w późniejszym etapie rozwoju browaru zamierza również produkować piwa górnej fermentacji. Jak na razie, dwa piwa, jakie zostały do tej pory uwarzone, czyli Pils (12,0blg) oraz Lager (14,0blg) jeszcze leżakują w zbiornikach fermentacyjno-leżakowych, których w browarze jest sześć. Każdy z tych zbiorników ma pojemność pięciu hektolitrów, podobnie jak warzelnia. Na finał, czyli na rozlew piwa do beczek i butelek musimy jeszcze poczekać długie dwa tygodnie. Jednakże pierwsze degustacje jeszcze dość młodego piwa, wypadły, w mym odczuciu, nadzwyczaj zachęcająco. Pozostaje mocno trzymać kciuki za powodzenie tej inwestycji. Tym bardziej, że browar obrał trudną ścieżkę. Liczę jednak, że ten model biznesu się sprawdzi i za nim pójdą naśladowcy. Wszak dobry Pils był i jest na wagę złota! Powodzenia! . . . . Pils . Wyświetl pełny artykuł
-
Piwa z okolic Stjørdal cieszą się w Norwegii dużym zainteresowaniem i statusem, który polski miłośnik piwa określiłby, zgodnie z panującym ostatnio trendem, mianem „sztosów”. Niemal każdy dorosły Norweg o nich słyszał, podobno garstka ludzi zna kogoś, kto je warzy, a jeszcze mniejszej liczbie szczęśliwców udało się ich posmakować. Wynika to w dużej mierze stąd, że te tradycyjne napitki rzadko kiedy opuszczają miejsce swojego pochodzenia. Stjørdal to liczące niecałe 20 tysięcy mieszkańców miasto i nie wszystkim w okolicy podoba się nazywanie piwa z tych okolic mianem stjørdalsøl. Mieszkańcy pobliskiej wsi Hegra wolą nazywać to tradycyjne piwo Hegra maltøldla podkreślenia jego wiejskiego charakteru. Odstawiając na bok kwestie nazewnictwa, warto wspomnieć o tym, że stjørdalsøl – jak dawniej – spożywane jest podczas rozmaitych uroczystości – wesel, pogrzebów, spotkań rodzinnych, świąt. Chociaż w latach 80-tych XX wieku nastąpił znaczny regres piwowarstwa w tym regionie, to jego renesans nastąpił już w następnej dekadzie owego stulecia i trwa do dziś. W okolicach Stjørdal po dzień dzisiejszy warzy się piwo według tradycyjnych metod (choć część z nich zdaje się zanikać na skutek kolizji tradycji z nowoczesnością). W omawianym regionie, zwanym Trøndelag, tradycyjne piwo warzą setki piwowarów. Większość z nich samodzielnie słoduje jęczmień w przydomowych słodowniach zwanych såinnhus (w budynkach tych ma także miejsce warzenie piwa). Z takiego domowego słodu – najczęściej wędzonego dymem drewna olchowego – powstaje ciemnoczerwone lub brązowe piwo. Dawniej do zacierania słodu używano wyłącznie wyciągu z jałowca, ale coraz więcej piwowarów sięga po samą wodę. W regionie tym nie używa się też tradycyjnych kultur drożdży – kveik(miano zaprzestać tej praktyki w latach 70-tych XX wieku). Zamiast kveik używane są drożdże piekarskie lub piwowarskie (ejlowe i lagerowe). Do brzeczki dodawany jest chmiel, jednak w gotowym piwie jest on praktycznie niewyczuwalny. Często do brzeczki dodawany jest też cukier, zwłaszcza do piw warzonych w zimie. Sam proces wyrobu jest bardzo zróżnicowany – od piwa surowego (brzeczki nie poddaje się gotowaniu), przez dekokcję, zacieranie sterowane temperaturowo aż po zacieranie infuzyjne jednoetapowe z godzinnym gotowaniem brzeczki. Piwa z tego regionu są najczęściej słodkie (występują też wersje lekko kwaśne i z nutami „funky”), posiadają bardzo niskie wysycenie dwutlenkiem węgla. Zawartość alkoholu w nich waha się od 6,5% do 8,5%. Smak potrafi być bardzo różny – z wyraźnymi nutami dymu olchowego, wyczuwalnym aromatem jałowca, toffi i czerwonej borówki (brusznicy). Drożdże nie odrywają w tym piwie istotnej roli, bowiem bukiet zdominowany jest przez nuty słodowe. Goryczka najczęściej bywa niska. Posiadają ciemną barwę, są lekko zmętnione i nalewają się prawie bez piany. Zdarzają się wersje mocno palone, popiołowe, ściągające – kwestia przygotowania słodu do wyrobu piwa. Do słodowania używane są lokalnych odmian jęczmienia – np.: Tyra, ale nie tylko – np.: sześciorzędowy jęczmień z Finlandii, który posiada większą zawartość skrobi. Ziarno jęczmienia moczone jest w wodzie przez 2-3 dni. W tym czasie jest ona kilkukrotnie zmieniana. Następnie wykładany jest na specjalną ramę, na której kiełkuje od 4 do 7 dni (w zależności od temperatury). Podczas tej fazy jest kilkukrotnie przewracany na ramce każdego dnia. Zielony słód suszony jest nad piecem, który nazywany jest kjerringa. Piec ten umieszczony jest pod ramą, na której kiełkuje słód. W jego wnętrzu umieszczane są drobne kawałki drewna olchowego, przy pomocy których słód jest suszony. Suszenie trwa od kilkunastu do nawet 24 godzin. Czasem ziarno suszy się tak długo, dopóki pierwsze z nich nie zaczną rozrywać się jak popcorn. Nie wszyscy piwowarzy usuwają kiełki ze słodu, co potęguje wędzone posmaki w gotowym piwie. Spalone kiełki według relacji Larsa Garshola mają pachnieć jak tytoń. Przed rozpoczęciem suszenia słodu dymem olchowym, piwowarzy, ze względów bezpieczeństwa, ale także dla uniknięcia niepotrzebnych wezwań, muszą poinformować o tym fakcie lokalną straż pożarną (oraz pobliskie lotnisko w Værnes), bowiem zdarzało się w przeszłości, że sąsiedzi piwowarów wzywali ją widząc gęste kłęby dymu wydostające się z budynków myśląc, że trawi je pożar. Lokalną tradycją są spotkania grup piwowarów (såinnhuslag), mających miejsce 26 grudnia, na którym częstują się oni własnym piwem uwarzonym specjalnie na święta. Często przybierają one formę nieformalnych konkursów. Choć okolice Stjørdal to obszar relatywnie mały, jest tam przynajmniej kilkuset piwowarów, a każdy z nich warzy piwo według własnych receptur, dzięki czemu lokalne piwa są bardzo zróżnicowane. Niedaleko Stjordal – w Skjelstadmarka – słody dymione są o wiele bardziej intensywnie niż w innych częściach tamtej okolicy. Wspomniane wyżej określenie såinnhuslag odnosi się do grupy piwowarów, która zbudowała jeden wspólny budynek (såinnhus), w którym wyrabiają rotacyjnie słód i piwo (na podobnej zasadzie funkcjonowały browary miejskie w średniowiecznej Europie). Innym tradycyjnym rytuałem tego regionu jest listopadowe warzenie piwa na święta Bożego Narodzenia (często w ramach såinnhuslag). 31 października w Norwegii kończy się sezon polowań na łosie. Tradycja łowiecka i piwowarska splatają się tu ze sobą, bowiem najczęściej te same grupy mężczyzn wspólnie polują i warzą piwo, gdyż są nie tylko sąsiadami, ale często też krewnymi i przyjaciółmi. Podczas tego zajęcia obowiązuje jedna zasada – nikt nie wściubia nosa w nieswoje piwo. W tym samym czasie każdy z członków såinnhuslag warzy swój trunek na nadchodzące święta. Część z piwowarów nie przekroczy progu såinnhus do następnego listopada, z kolei inni uwarzą w ciągu następnego roku od kilku do kilkunastu warek. Wiadomo za to, że wszyscy z nich zbiorą się w tym budynku 26 grudnia, by częstować się wzajemnie uwarzonymi przez nich piwami. Piwo świąteczne jest najczęściej mocne, pożywne, często dla nadania mu odpowiedniego woltażu (i smaku) wzbogacane jest brązowym cukrem, który sprowadzany jest w dużych ilościach przez lokalne sklepy na tę okazję. Innym zwyczajem, który sięga niepamiętnych czasów, jest gjærkauk, czyli okrzyki wznoszone podczas zadawania drożdży do brzeczki. Zgodnie z lokalną tradycją, czyni się tak, by dzięki temu drożdże były silne, dały smaczne piwo, a pijące je osoby były w dobrych nastrojach. Choć może wydawać się to dziś śmieszne i niedorzeczne, dawniej takowy obyczaj był powszechnie praktykowany w Norwegii, w Finlandii, w Estonii i na Litwie. Jedna z teorii głosi, że robiono tak, gdyż na etapie zaszczepiania brzeczki drożdżami przekraczano pewną granicę. Piwowar przygotował brzeczkę i od tego momentu to właśnie drożdże miały wykonać resztę pracy, zamieniając ją w piwo. Owe okrzyki miały zmotywować je do pracy i odpędzić złe moce, które mogły zepsuć piwo. Obyczaj ten pochodzi z czasów, gdy o mikrobiologii nie wiedziano za wiele (choć, paradoksalnie, dobrze znano sposoby przechowywania drożdży i obchodzenia się z nimi). Fot.: Wikipedia Bibliografia: http://www.garshol.priv.no/blog/299.html, http://beer-trotter.blogspot.no/2012/07/the-smoked-beers-of-hegra.html, http://www.garshol.priv.no/blog/367.html, http://www.garshol.priv.no/blog/370.html, http://www.garshol.priv.no/blog/369.html, https://www.beeradvocate.com/mag/13602/stjordalsol-behind-the-smoke-an-old-beer-style-thrives-in-norway/, http://www.garshol.priv.no/blog/366.html. Wyświetl pełny artykuł
-
Piwa z okolic Stjørdal cieszą się w Norwegii dużym zainteresowaniem i statusem, który polski miłośnik piwa określiłby, zgodnie z panującym ostatnio trendem, mianem „sztosów”. Niemal każdy dorosły Norweg o nich słyszał, podobno garstka ludzi zna kogoś, kto je warzy, a jeszcze mniejszej liczbie szczęśliwców udało się ich posmakować. Wynika to w dużej mierze stąd, że te tradycyjne napitki rzadko kiedy opuszczają miejsce swojego pochodzenia. Stjørdal to liczące niecałe 20 tysięcy mieszkańców miasto i nie wszystkim w okolicy podoba się nazywanie piwa z tych okolic mianem stjørdalsøl. Mieszkańcy pobliskiej wsi Hegra wolą nazywać to tradycyjne piwo Hegra maltøldla podkreślenia jego wiejskiego charakteru. Odstawiając na bok kwestie nazewnictwa, warto wspomnieć o tym, że stjørdalsøl – jak dawniej – spożywane jest podczas rozmaitych uroczystości – wesel, pogrzebów, spotkań rodzinnych, świąt. Chociaż w latach 80-tych XX wieku nastąpił znaczny regres piwowarstwa w tym regionie, to jego renesans nastąpił już w następnej dekadzie owego stulecia i trwa do dziś. W okolicach Stjørdal po dzień dzisiejszy warzy się piwo według tradycyjnych metod (choć część z nich zdaje się zanikać na skutek kolizji tradycji z nowoczesnością). W omawianym regionie, zwanym Trøndelag, tradycyjne piwo warzą setki piwowarów. Większość z nich samodzielnie słoduje jęczmień w przydomowych słodowniach zwanych såinnhus (w budynkach tych ma także miejsce warzenie piwa). Z takiego domowego słodu – najczęściej wędzonego dymem drewna olchowego – powstaje ciemnoczerwone lub brązowe piwo. Dawniej do zacierania słodu używano wyłącznie wyciągu z jałowca, ale coraz więcej piwowarów sięga po samą wodę. W regionie tym nie używa się też tradycyjnych kultur drożdży – kveik(miano zaprzestać tej praktyki w latach 70-tych XX wieku). Zamiast kveik używane są drożdże piekarskie lub piwowarskie (ejlowe i lagerowe). Do brzeczki dodawany jest chmiel, jednak w gotowym piwie jest on praktycznie niewyczuwalny. Często do brzeczki dodawany jest też cukier, zwłaszcza do piw warzonych w zimie. Sam proces wyrobu jest bardzo zróżnicowany – od piwa surowego (brzeczki nie poddaje się gotowaniu), przez dekokcję, zacieranie sterowane temperaturowo aż po zacieranie infuzyjne jednoetapowe z godzinnym gotowaniem brzeczki. Piwa z tego regionu są najczęściej słodkie (występują też wersje lekko kwaśne i z nutami „funky”), posiadają bardzo niskie wysycenie dwutlenkiem węgla. Zawartość alkoholu w nich waha się od 6,5% do 8,5%. Smak potrafi być bardzo różny – z wyraźnymi nutami dymu olchowego, wyczuwalnym aromatem jałowca, toffi i czerwonej borówki (brusznicy). Drożdże nie odrywają w tym piwie istotnej roli, bowiem bukiet zdominowany jest przez nuty słodowe. Goryczka najczęściej bywa niska. Posiadają ciemną barwę, są lekko zmętnione i nalewają się prawie bez piany. Zdarzają się wersje mocno palone, popiołowe, ściągające – kwestia przygotowania słodu do wyrobu piwa. Do słodowania używane są lokalnych odmian jęczmienia – np.: Tyra, ale nie tylko – np.: sześciorzędowy jęczmień z Finlandii, który posiada większą zawartość skrobi. Ziarno jęczmienia moczone jest w wodzie przez 2-3 dni. W tym czasie jest ona kilkukrotnie zmieniana. Następnie wykładany jest na specjalną ramę, na której kiełkuje od 4 do 7 dni (w zależności od temperatury). Podczas tej fazy jest kilkukrotnie przewracany na ramce każdego dnia. Zielony słód suszony jest nad piecem, który nazywany jest kjerringa. Piec ten umieszczony jest pod ramą, na której kiełkuje słód. W jego wnętrzu umieszczane są drobne kawałki drewna olchowego, przy pomocy których słód jest suszony. Suszenie trwa od kilkunastu do nawet 24 godzin. Czasem ziarno suszy się tak długo, dopóki pierwsze z nich nie zaczną rozrywać się jak popcorn. Nie wszyscy piwowarzy usuwają kiełki ze słodu, co potęguje wędzone posmaki w gotowym piwie. Spalone kiełki według relacji Larsa Garshola mają pachnieć jak tytoń. Przed rozpoczęciem suszenia słodu dymem olchowym, piwowarzy, ze względów bezpieczeństwa, ale także dla uniknięcia niepotrzebnych wezwań, muszą poinformować o tym fakcie lokalną straż pożarną (oraz pobliskie lotnisko w Værnes), bowiem zdarzało się w przeszłości, że sąsiedzi piwowarów wzywali ją widząc gęste kłęby dymu wydostające się z budynków myśląc, że trawi je pożar. Lokalną tradycją są spotkania grup piwowarów (såinnhuslag), mających miejsce 26 grudnia, na którym częstują się oni własnym piwem uwarzonym specjalnie na święta. Często przybierają one formę nieformalnych konkursów. Choć okolice Stjørdal to obszar relatywnie mały, jest tam przynajmniej kilkuset piwowarów, a każdy z nich warzy piwo według własnych receptur, dzięki czemu lokalne piwa są bardzo zróżnicowane. Niedaleko Stjordal – w Skjelstadmarka – słody dymione są o wiele bardziej intensywnie niż w innych częściach tamtej okolicy. Wspomniane wyżej określenie såinnhuslag odnosi się do grupy piwowarów, która zbudowała jeden wspólny budynek (såinnhus), w którym wyrabiają rotacyjnie słód i piwo (na podobnej zasadzie funkcjonowały browary miejskie w średniowiecznej Europie). Innym tradycyjnym rytuałem tego regionu jest listopadowe warzenie piwa na święta Bożego Narodzenia (często w ramach såinnhuslag). 31 października w Norwegii kończy się sezon polowań na łosie. Tradycja łowiecka i piwowarska splatają się tu ze sobą, bowiem najczęściej te same grupy mężczyzn wspólnie polują i warzą piwo, gdyż są nie tylko sąsiadami, ale często też krewnymi i przyjaciółmi. Podczas tego zajęcia obowiązuje jedna zasada – nikt nie wściubia nosa w nieswoje piwo. W tym samym czasie każdy z członków såinnhuslag warzy swój trunek na nadchodzące święta. Część z piwowarów nie przekroczy progu såinnhus do następnego listopada, z kolei inni uwarzą w ciągu następnego roku od kilku do kilkunastu warek. Wiadomo za to, że wszyscy z nich zbiorą się w tym budynku 26 grudnia, by częstować się wzajemnie uwarzonymi przez nich piwami. Piwo świąteczne jest najczęściej mocne, pożywne, często dla nadania mu odpowiedniego woltażu (i smaku) wzbogacane jest brązowym cukrem, który sprowadzany jest w dużych ilościach przez lokalne sklepy na tę okazję. Innym zwyczajem, który sięga niepamiętnych czasów, jest gjærkauk, czyli okrzyki wznoszone podczas zadawania drożdży do brzeczki. Zgodnie z lokalną tradycją, czyni się tak, by dzięki temu drożdże były silne, dały smaczne piwo, a pijące je osoby były w dobrych nastrojach. Choć może wydawać się to dziś śmieszne i niedorzeczne, dawniej takowy obyczaj był powszechnie praktykowany w Norwegii, w Finlandii, w Estonii i na Litwie. Jedna z teorii głosi, że robiono tak, gdyż na etapie zaszczepiania brzeczki drożdżami przekraczano pewną granicę. Piwowar przygotował brzeczkę i od tego momentu to właśnie drożdże miały wykonać resztę pracy, zamieniając ją w piwo. Owe okrzyki miały zmotywować je do pracy i odpędzić złe moce, które mogły zepsuć piwo. Obyczaj ten pochodzi z czasów, gdy o mikrobiologii nie wiedziano za wiele (choć, paradoksalnie, dobrze znano sposoby przechowywania drożdży i obchodzenia się z nimi). Fot.: Wikipedia Bibliografia: http://www.garshol.priv.no/blog/299.html, http://beer-trotter.blogspot.no/2012/07/the-smoked-beers-of-hegra.html, http://www.garshol.priv.no/blog/367.html, http://www.garshol.priv.no/blog/370.html, http://www.garshol.priv.no/blog/369.html, https://www.beeradvocate.com/mag/13602/stjordalsol-behind-the-smoke-an-old-beer-style-thrives-in-norway/, http://www.garshol.priv.no/blog/366.html.View the full article
-
[warzepiwo] Beer Geek Madness North Side – bądź gotowy!
Pierre Celis opublikował(a) temat w Piwowarskie wieści
Przed nami 5. edycja Beer Geek Madness North Side. Dla mnie będzie to drugi raz i mam kilka przemyśleń oraz porad dla tych, którzy udają się tam pierwszy raz lub ewentualnie dla tych, którym uciekły szczegóły.Pan nie stał w tej kolejce Przyjdę wcześniej, to nie będę stał w kolejce. Bull shit! I co, zamierzasz przyjść już w południe? I tak wejdziesz i tak wejdziesz. Piwa wystarczy – no chyba, że faktycznie przyjdziesz na koniec imprezy. My przyszliśmy w ubiegłym roku jakoś 2 godziny wcześniej, a nie uniknęliśmy zatoru podczas wejścia. Swoją drogą czas oczekiwania w tłumie to również może być wesoły okres. A to ktoś rzuci jakimś żartem, a to się zaczną dyskusje na temat tego, co, kto chce spróbować na pierwszy rzut, czy też ogólnie o tym co oferują browary. I to jest fajne. Na pewno nie jest to coś w stylu „Pan nie stał w tej kolejce”. W ubiegłym roku tak, jak wspomniałem byliśmy szybciej, ale czas ten wykorzystaliśmy na posiłek w food truckach i degustację naszych piw domowych. Wiecie, bez szaleństw, ale tak na rozgrzewkę. Jest to zatem jakaś opcja. A ty noś, noś, noś… wygodne butyNa pewno nie odwalajcie się jak stróż w Boże Ciało. Załóżcie bardzo wygodne buty, bo raz, że obiekt jest duży i trochę się nachodzicie, a dwa, że właściwie impreza jest na stojąco. Także pantofelki, lakierki zostawcie sobie na imieniny cioci. Ja wiem, że procenty znieczulają, ale te przechodzone kilometry oraz wystane minuty będą jeszcze odczuwalne przez następne dni. Ssanie się włączyPiwko, piweczko, piwunio, ale… gastro się też na pewno włączy. Tym bardziej jak będą do Was dochodzić smakowite zapaszki z food trucków oraz z wewnętrznych grillowanych dań. Petarda. Pamiętam, że miałem wówczas ochotę zjeść absolutnie wszystko. Wrzućcie sobie do kieszeni zatem trochę dodatkowego grosiwa, bo na pewno się przyda. Poza tym przypominam, że na pusty żołądek dużo szybciej skończycie degustacje piw. Byłaby szkoda, bo browary naprawdę dobrze się do tego wydarzenia przygotowują i jest dużo „perełek”, które warto spróbować. Degustuj z głową…A skoro już o degustacji piwa mowa, to przejdę do głównego tematu. Beer Geek Madness odbywa się w formule „płacisz raz, pijesz ile chcesz”. Wraz z biletem otrzymujesz szkło i sobie wędrujesz między stanowiskami, próbując różnych piw. Browary dostarczają piwo premierowe specjalnie na tę okazję oraz drugie, swoje topowe z oferty. Polecam zaplanować sobie początkową ścieżkę w taki sposób, aby zacząć od piw lżejszych i zmierzać do tych mocniejszych. Natomiast jeśli nastawiasz się właściwie na degustację piwa w jednym, dwóch czy trzech stylach, to też nie pij tego duszkiem. W końcu wydarzenie dla geeków, więc warto się chwilę zastanowić, poczuć głębie piwa, przemyśleć i na chwilę się tak po prostu nad nim zatrzymać. i po prostu dobrze się baw!Najważniejsze jest jednak, abyście się dobrze bawili. Beer Geek Madness North Side to przecież wyjątkowe piwne wydarzenie z mega dawką muzycznych brzmień, a także Beer&Art. Można, więc powiedzieć, że event oddziaływuje na wiele naszych zmysłów. Wyluzujcie, nie spinajcie się, czerpcie z tego dużo frajdy. Życzę Wam udanego 5. Beer Geek Madness – North Side. P.S. Podczas imprezy Beer Geek Madness North Side na profilu fejsbukowym WarzePiwoPL i na moim snapie na pewno pojawią się jakieś relacje live, więc zapraszam, a jak było w ubiegłym roku możecie zobaczyć na poniższym video: Artykuł Beer Geek Madness North Side – bądź gotowy! pochodzi z serwisu Warzę Piwo Domowe. Wyświetl pełny artykuł -
Dziś króciutki przerywnik na blogu… Często ostatnio spotykam się z pytaniami w stylu „Chciałem uwarzyć piwo czerwone, dodałem słodu czerwonego karmelowego, a piwo wyszło brudno-brązowe, co zrobiłem nie tak?” Ciężko jest uzyskać kolor czerwony dodając do piwa tylko Carared lub jego odpowiedniki. Aby uzyskać barwę zbliżoną do czerwonej trzeba by […] Wyświetl pełny artykuł
-
Steinbier to niemiecki termin oznaczający, tłumacząc literalnie, „piwo kamienne”. Nazwa ta odnosi się do bardzo starej i niemal zapomnianej techniki piwowarskiej wywodzącej się z czasów, w których metalowe kadzie były niespotykaną rzadkością. Użycie drewna jako surowca miało swoje konsekwencje – kadzi nie można było umiejscowić nad ogniem – z oczywistych względów, dlatego bardzo ważną sprawą było odpowiednie dostarczenie ciepła do kadzi. I tu z pomocą przychodziły rozgrzane w ogniu kamienie. Umieszczano je w kadziach, w których zachodził proces zacierania, przy okazji eliminowano potencjalne zagrożenia mikrobiologiczne, a także dochodziło do karmelizacji zacieru. Użycie kamieni poza wyżej wymienionymi czynnikami skutkowało także wniesieniem do piwa nut ziemistych i wędzonych. Kwestią otwartą jest, czy odebraną brzeczkę poddawano ponownemu zagotowaniu w ten sam sposób. Nie wiadomo od jak dawna stosowano tę metodę, jednak pewne jest, że wraz z upowszechnieniem się metalowych kadzi i chmielu (konieczność gotowania brzeczki w celu „wyciągnięcia z niego goryczki” – izomeryzacji alfa-kwasów) zaczęto od tej techniki odchodzić. Zachowały się informacje o tym, że w niektórych regionach Europy stosowano ją jeszcze na początku XX stulecia, a bardzo rzadko praktykuje się ją i obecnie. Sama nazwa Steinbier jest niezbyt szczęśliwa, bowiem sugeruje praktykowanie dodatku gorących kamieni do kadzi wyłącznie przez piwowarów niemieckich, co jest nieprawdą, bowiem technika ta była wykorzystywana także i w innych regionach Europy. Według Conrada Seidla tradycja warzenia piw w wyżej opisany sposób przetrwała dłużej na obszarach wiejskich, bowiem w miastach stosowano metalowe kadzie i kotły. Warto nadmienić, że dodatek gorących kamieni do zacieru/brzeczki to technika mocno ryzykowna – różnica temperatur sprawia, że kamienie pękają, co może być bardzo niebezpieczne – prawdopodobieństwa poparzeń lub pożaru. Za właściwy rodzaj kamienia, podawany w źródłach, odpowiedni do zastosowania w tym celu to szarogłaz, który relatywnie dobrze znosi nagłą zmianę temperatur nie rozpadając się na drobne kawałki. Istnieje kilka artykułów radzących jak uwarzyć takie piwo w domowym browarze, jednak – moim zdaniem – wyrób takiego piwa to „skóra niewarta wyprawki”. Wpis ten poświęcony będzie regionom Europy (innym niż tereny dzisiejszych Niemiec), gdzie warzono (i warzy się nadal) piwo kamienne. Finlandia Z zachowanego przekazu z 1780 roku wynika jasno, że Finowie używali kamieni przy wyrobie sahtii kalja. Dobrej jakości słód śrutowano i umieszczano na dnie kadzi. Zalewano go wrzątkiem (po odparowaniu do 1/3 początkowej objętości), po czym do naczynia należało wrzucić rozgrzane kamienie (szarogłaz). Całość mieszano brzozową miotłą przez cały czas, w którym gorące kamienie powodowały wrzenie zacieru, a także później – do momentu schłodzenia się brzeczki, do takiego poziomu temperatury, w którym można było zadać drożdże. Odebraną brzeczkę przelewano do innego (dokładnie wymytego) zbiornika, a jego ściany nacierano kawałkiem chleba wielkości jajka lub zakwasem. Gotowy napój przepuszczano przez płótno do beczki i dodawano miętę, koper, gałęzie czarnej porzeczki i pięć łyżek drożdży. Beczkę zatykano szpuntem i przenoszono do piwnicy. Po upływie czterech dni piwo było gotowe do spożycia. W czasie gotowania zacieru z kamieniami należało wymieszać odpowiednią ilość mąki żytniej z wodą i dodać do kadzi. Łotwa Lars Marius Garshol odnalazł w łotewskim miasteczku Aizpute piwowara (Ugis Pucens), który do dziś stosuje gorące kamienie przy warzeniu domowego piwa. Kadź zacierną (žeiris) stanowi drewniana beczka z fałszywym dnem, która wykładana jest gałęziami jałowca przywiązanymi do tyczki. Dzięki temu, mieszając zacier nie narusza on złoża filtracyjnego. Śruta zalana wodą pozostawiana jest przez godzinę, po czym do kadzi wrzucane są rozgrzane kamienie – po uprzednim zamoczeniu w gorącej wodzie, dla oczyszczenia ich z popiołu. Z relacji Larsa wynika, że część kamieni pękała (z hukiem), a podczas zanurzania w wodzie i zacierze, wydawały głośny syk i powodowały intensywne parowanie. Po zakończeniu zacierania, brzeczka jest przelewana do kotła warzelnego. Podczas gotowania brzeczki został do niej włożony rozgrzany do czerwoności metalowy pręt, który uprzednio posypano białym cukrem (cukier spalił się w kontakcie z gorącym metalem). Brzeczkę przelano do naczynia fermentacyjnego, by zadać do niej drożdże. Z kolei dno kadzi zaciernej zalano wodą i pozostawiono na noc, aby uzyskać w ten sposób podpiwek. Najciekawsze jest to, że Garshol jest w posiadaniu informacji na temat innych tradycyjnych metod wyrobu piwa na Łotwie, a sposób opisany wyżej ma być tylko jedną z alternatyw. Czekam na rozwinięcie tematu. Norwegia Z zachowanych receptur wynika, że jeszcze w XX wieku piwo z użyciem kamieni warzono w miejscach Norwegii odciętych od świata. Zachowały się też dane świadczące o tym, że podobne praktyki stosowano w Danii, Szwecji, na terenach dzisiejszej Estonii i Litwy. W krajach nordyckich kamienie zastępowano czasem rozgrzanym do czerwoności metalem. Po wrzuceniu ich do zacieru, szybko je usuwano, by nie dawały posmaków ziemistych. Wiadomo też, że rozgrzane kamienie, przed umieszczeniem w kadzi zaciernej, posypywano mąką żytnią. Pamiątką po tej prastarej technice w Norwegii były często spotykane w XIX wieku sterty kamieni – najczęściej wielkości pięści, popękanych i z widocznymi przypaleniami. Usypiska takie potrafiły mieć nawet kilkadziesiąt metrów średnicy. Lokalni mieszkańcy, choć już nie praktykowali tego zwyczaju, bardzo dobrze znali ich przeznaczenie w zamierzchłych czasach. Garshol podaje, że później kamieni tych często używano jako budulca dla budynków gospodarczych (zwłaszcza jako fundamentu) i do dziś niewiele takich usypisk się zachowało. Wyżej wspomniany autor pisze także na swoim blogu o tym, że w przeszłości takie kamienne formacje były uważane za miejsca pochówku. Austria Piwo podgrzewane za pomocą rozgrzanych do czerwoności kamieni wyrabiano także w na terenach dzisiejszej Austrii i Słowenii – Karyntii. Kamienie trzymano w ognisku przez 2-3 godziny. Największe z nich – używano szarogłazu – miały rozmiar ludzkiej głowy. Gdy były już odpowiednio rozgrzane, drewnianą kadź (zwaną Grumetl, wykonaną z drewna dębowego) napełniano wodą, a najmniejsze kamienie umieszczano na jej dnie, po czym zakrywano je gałęziami jałowca. Do wody dodawano chmiel. Po kilkukrotnym doprowadzeniu wody z chmielem do wrzenia, wsypywano do niej słód, a do kadzi trafiały największe kamienie z ogniska. Przenoszone je specjalnymi widłami, które służyły także do mieszania zacieru. Doświadczenie piwowarów pozwalało na takie dozowanie kamieni, aby utrzymywać odpowiednią temperaturę – termometrów i testu jodowego używano niechętnie (relacja pochodzi z 1905 roku). Po umieszczeniu ostatnich kamieni w kadzi, zacier pozostawiano jeszcze na czas około godziny, po czym przystępowano do filtracji. Filtrat zwracano do kadzi, dopóki nie odbierano czystej brzeczki. W czasie, gdy pracowano z zacierem, w osobnym naczyniu – także za pomocą gorących kamieni – podgrzewano wodę wykorzystywaną później do wysładzania. Odebraną brzeczkę i wysłodziny zlewano do zbiornika, gdzie stygły (mowa jest też o specjalnym korycie służącym do tego celu). Latem, gdy występował problem zbyt wysokich temperatur, w kadziach z chłodzącą się brzeczką umieszczano „schładzacze” (brak objaśnienia w tekście, czym one były). Zimą problem ten nie występował i brzeczkę chłodzono do temperatury 19-25 st. C, a następnie zadawano do niej drożdże (pyliste szczepy górnej fermentacji). Po zakończeniu się fermentacji burzliwej, piwo zlewano do beczek i po upływie 3-4 dni było ono zdatne do spożycia. Metody słodowania miały być w tym regionie „w równym stopniu prymitywne”. Karynckie słody miały wnosić do piwa aromat bardzo podobny do tego w piwie grodziskim, które – według autora relacji – było powszechnie znane ze swej wędzoności i cieszyło się dobrą reputacją. Do wyrobu tego gatunku piwa stosowano owies, który z czasem (w bardzo dużym stopni) zastąpiono jęczmieniem i pszenicą. Piwo z Karytnii było jasne i mętne. Cieszyło się popularnością z uwagi na jego orzeźwiające właściwości. Podczas jego konsumpcji niejednokrotnie dodawano do niego gin lub brandy. Na początku XX wieku jego popularność systematycznie malała również za sprawą opodatkowania jakie władze austriackie nałożyły na to piwo (z uwagi na dochody z jego sprzedaży). Autor przytaczanej relacji wieszczy rychłą śmierć tego piwa i jest oburzony postępowaniem władz argumentując to tym, że piwo z Karyntii to tradycyjny napitek tego regionu i nieszkodliwy napój pity przez ludzi pracujących – głównie chłopów. Inne źródło mówi o popularności tego piwa przede wszystkim wśród zamieszkujących tamte tereny Słowian. Jego zdaniem, to właśnie dzięki popularności Steinbier w tamtym regionie, mocne napoje alkoholowe nie były tam tak popularne, jak w innych częściach Austro-Węgier. Omawiane piwo było napojem niskoalkoholowym – jego ekstrakt początkowy wynosił 5-7 st. Plato. Mocniejszą wersją był tak zwany Koritniak o ekstrakcie wynoszącym ok. 9 st. Plato. Piwo to warzyli chłopi na własne potrzeby, ale istniały też browary specjalizujące się w jego produkcji dla lokalnej ludności. Fot.: Sibeal’s World (CC) Bibliografia: https://smetanafi.wordpress.com/2015/08/25/sahti-of-louhisaari-in1780/, http://www.garshol.priv.no/blog/361.html, http://www.garshol.priv.no/blog/345.html, http://www.garshol.priv.no/blog/308.html, https://beerandbrewing.com/dictionary/nUyejPyA9C/steinbier/, https://de.wikisource.org/wiki/Vom_Steinbier, John P. Arnold: „Origin and History of Beer and Brewing”, BeerBooks.com, 2005 (przedruk pierwszej edycji książki z 1911 roku). Wyświetl pełny artykuł
-
Steinbier to niemiecki termin oznaczający, tłumacząc literalnie, „piwo kamienne”. Nazwa ta odnosi się do bardzo starej i niemal zapomnianej techniki piwowarskiej wywodzącej się z czasów, w których metalowe kadzie były niespotykaną rzadkością. Użycie drewna jako surowca miało swoje konsekwencje – kadzi nie można było umiejscowić nad ogniem – z oczywistych względów, dlatego bardzo ważną sprawą było odpowiednie dostarczenie ciepła do kadzi. I tu z pomocą przychodziły rozgrzane w ogniu kamienie. Umieszczano je w kadziach, w których zachodził proces zacierania, przy okazji eliminowano potencjalne zagrożenia mikrobiologiczne, a także dochodziło do karmelizacji zacieru. Użycie kamieni poza wyżej wymienionymi czynnikami skutkowało także wniesieniem do piwa nut ziemistych i wędzonych. Kwestią otwartą jest, czy odebraną brzeczkę poddawano ponownemu zagotowaniu w ten sam sposób. Nie wiadomo od jak dawna stosowano tę metodę, jednak pewne jest, że wraz z upowszechnieniem się metalowych kadzi i chmielu (konieczność gotowania brzeczki w celu „wyciągnięcia z niego goryczki” – izomeryzacji alfa-kwasów) zaczęto od tej techniki odchodzić. Zachowały się informacje o tym, że w niektórych regionach Europy stosowano ją jeszcze na początku XX stulecia, a bardzo rzadko praktykuje się ją i obecnie. Sama nazwa Steinbier jest niezbyt szczęśliwa, bowiem sugeruje praktykowanie dodatku gorących kamieni do kadzi wyłącznie przez piwowarów niemieckich, co jest nieprawdą, bowiem technika ta była wykorzystywana także i w innych regionach Europy. Według Conrada Seidla tradycja warzenia piw w wyżej opisany sposób przetrwała dłużej na obszarach wiejskich, bowiem w miastach stosowano metalowe kadzie i kotły. Warto nadmienić, że dodatek gorących kamieni do zacieru/brzeczki to technika mocno ryzykowna – różnica temperatur sprawia, że kamienie pękają, co może być bardzo niebezpieczne – prawdopodobieństwa poparzeń lub pożaru. Za właściwy rodzaj kamienia, podawany w źródłach, odpowiedni do zastosowania w tym celu to szarogłaz, który relatywnie dobrze znosi nagłą zmianę temperatur nie rozpadając się na drobne kawałki. Istnieje kilka artykułów radzących jak uwarzyć takie piwo w domowym browarze, jednak – moim zdaniem – wyrób takiego piwa to „skóra niewarta wyprawki”. Wpis ten poświęcony będzie regionom Europy (innym niż tereny dzisiejszych Niemiec), gdzie warzono (i warzy się nadal) piwo kamienne. Finlandia Z zachowanego przekazu z 1780 roku wynika jasno, że Finowie używali kamieni przy wyrobie sahtii kalja. Dobrej jakości słód śrutowano i umieszczano na dnie kadzi. Zalewano go wrzątkiem (po odparowaniu do 1/3 początkowej objętości), po czym do naczynia należało wrzucić rozgrzane kamienie (szarogłaz). Całość mieszano brzozową miotłą przez cały czas, w którym gorące kamienie powodowały wrzenie zacieru, a także później – do momentu schłodzenia się brzeczki, do takiego poziomu temperatury, w którym można było zadać drożdże. Odebraną brzeczkę przelewano do innego (dokładnie wymytego) zbiornika, a jego ściany nacierano kawałkiem chleba wielkości jajka lub zakwasem. Gotowy napój przepuszczano przez płótno do beczki i dodawano miętę, koper, gałęzie czarnej porzeczki i pięć łyżek drożdży. Beczkę zatykano szpuntem i przenoszono do piwnicy. Po upływie czterech dni piwo było gotowe do spożycia. W czasie gotowania zacieru z kamieniami należało wymieszać odpowiednią ilość mąki żytniej z wodą i dodać do kadzi. Łotwa Lars Marius Garshol odnalazł w łotewskim miasteczku Aizpute piwowara (Ugis Pucens), który do dziś stosuje gorące kamienie przy warzeniu domowego piwa. Kadź zacierną (žeiris) stanowi drewniana beczka z fałszywym dnem, która wykładana jest gałęziami jałowca przywiązanymi do tyczki. Dzięki temu, mieszając zacier nie narusza on złoża filtracyjnego. Śruta zalana wodą pozostawiana jest przez godzinę, po czym do kadzi wrzucane są rozgrzane kamienie – po uprzednim zamoczeniu w gorącej wodzie, dla oczyszczenia ich z popiołu. Z relacji Larsa wynika, że część kamieni pękała (z hukiem), a podczas zanurzania w wodzie i zacierze, wydawały głośny syk i powodowały intensywne parowanie. Po zakończeniu zacierania, brzeczka jest przelewana do kotła warzelnego. Podczas gotowania brzeczki został do niej włożony rozgrzany do czerwoności metalowy pręt, który uprzednio posypano białym cukrem (cukier spalił się w kontakcie z gorącym metalem). Brzeczkę przelano do naczynia fermentacyjnego, by zadać do niej drożdże. Z kolei dno kadzi zaciernej zalano wodą i pozostawiono na noc, aby uzyskać w ten sposób podpiwek. Najciekawsze jest to, że Garshol jest w posiadaniu informacji na temat innych tradycyjnych metod wyrobu piwa na Łotwie, a sposób opisany wyżej ma być tylko jedną z alternatyw. Czekam na rozwinięcie tematu. Norwegia Z zachowanych receptur wynika, że jeszcze w XX wieku piwo z użyciem kamieni warzono w miejscach Norwegii odciętych od świata. Zachowały się też dane świadczące o tym, że podobne praktyki stosowano w Danii, Szwecji, na terenach dzisiejszej Estonii i Litwy. W krajach nordyckich kamienie zastępowano czasem rozgrzanym do czerwoności metalem. Po wrzuceniu ich do zacieru, szybko je usuwano, by nie dawały posmaków ziemistych. Wiadomo też, że rozgrzane kamienie, przed umieszczeniem w kadzi zaciernej, posypywano mąką żytnią. Pamiątką po tej prastarej technice w Norwegii były często spotykane w XIX wieku sterty kamieni – najczęściej wielkości pięści, popękanych i z widocznymi przypaleniami. Usypiska takie potrafiły mieć nawet kilkadziesiąt metrów średnicy. Lokalni mieszkańcy, choć już nie praktykowali tego zwyczaju, bardzo dobrze znali ich przeznaczenie w zamierzchłych czasach. Garshol podaje, że później kamieni tych często używano jako budulca dla budynków gospodarczych (zwłaszcza jako fundamentu) i do dziś niewiele takich usypisk się zachowało. Wyżej wspomniany autor pisze także na swoim blogu o tym, że w przeszłości takie kamienne formacje były uważane za miejsca pochówku. Austria Piwo podgrzewane za pomocą rozgrzanych do czerwoności kamieni wyrabiano także w na terenach dzisiejszej Austrii i Słowenii – Karyntii. Kamienie trzymano w ognisku przez 2-3 godziny. Największe z nich – używano szarogłazu – miały rozmiar ludzkiej głowy. Gdy były już odpowiednio rozgrzane, drewnianą kadź (zwaną Grumetl, wykonaną z drewna dębowego) napełniano wodą, a najmniejsze kamienie umieszczano na jej dnie, po czym zakrywano je gałęziami jałowca. Do wody dodawano chmiel. Po kilkukrotnym doprowadzeniu wody z chmielem do wrzenia, wsypywano do niej słód, a do kadzi trafiały największe kamienie z ogniska. Przenoszone je specjalnymi widłami, które służyły także do mieszania zacieru. Doświadczenie piwowarów pozwalało na takie dozowanie kamieni, aby utrzymywać odpowiednią temperaturę – termometrów i testu jodowego używano niechętnie (relacja pochodzi z 1905 roku). Po umieszczeniu ostatnich kamieni w kadzi, zacier pozostawiano jeszcze na czas około godziny, po czym przystępowano do filtracji. Filtrat zwracano do kadzi, dopóki nie odbierano czystej brzeczki. W czasie, gdy pracowano z zacierem, w osobnym naczyniu – także za pomocą gorących kamieni – podgrzewano wodę wykorzystywaną później do wysładzania. Odebraną brzeczkę i wysłodziny zlewano do zbiornika, gdzie stygły (mowa jest też o specjalnym korycie służącym do tego celu). Latem, gdy występował problem zbyt wysokich temperatur, w kadziach z chłodzącą się brzeczką umieszczano „schładzacze” (brak objaśnienia w tekście, czym one były). Zimą problem ten nie występował i brzeczkę chłodzono do temperatury 19-25 st. C, a następnie zadawano do niej drożdże (pyliste szczepy górnej fermentacji). Po zakończeniu się fermentacji burzliwej, piwo zlewano do beczek i po upływie 3-4 dni było ono zdatne do spożycia. Metody słodowania miały być w tym regionie „w równym stopniu prymitywne”. Karynckie słody miały wnosić do piwa aromat bardzo podobny do tego w piwie grodziskim, które – według autora relacji – było powszechnie znane ze swej wędzoności i cieszyło się dobrą reputacją. Do wyrobu tego gatunku piwa stosowano owies, który z czasem (w bardzo dużym stopni) zastąpiono jęczmieniem i pszenicą. Piwo z Karytnii było jasne i mętne. Cieszyło się popularnością z uwagi na jego orzeźwiające właściwości. Podczas jego konsumpcji niejednokrotnie dodawano do niego gin lub brandy. Na początku XX wieku jego popularność systematycznie malała również za sprawą opodatkowania jakie władze austriackie nałożyły na to piwo (z uwagi na dochody z jego sprzedaży). Autor przytaczanej relacji wieszczy rychłą śmierć tego piwa i jest oburzony postępowaniem władz argumentując to tym, że piwo z Karyntii to tradycyjny napitek tego regionu i nieszkodliwy napój pity przez ludzi pracujących – głównie chłopów. Inne źródło mówi o popularności tego piwa przede wszystkim wśród zamieszkujących tamte tereny Słowian. Jego zdaniem, to właśnie dzięki popularności Steinbier w tamtym regionie, mocne napoje alkoholowe nie były tam tak popularne, jak w innych częściach Austro-Węgier. Omawiane piwo było napojem niskoalkoholowym – jego ekstrakt początkowy wynosił 5-7 st. Plato. Mocniejszą wersją był tak zwany Koritniak o ekstrakcie wynoszącym ok. 9 st. Plato. Piwo to warzyli chłopi na własne potrzeby, ale istniały też browary specjalizujące się w jego produkcji dla lokalnej ludności. Fot.: Sibeal’s World (CC) Bibliografia: https://smetanafi.wordpress.com/2015/08/25/sahti-of-louhisaari-in1780/, http://www.garshol.priv.no/blog/361.html, http://www.garshol.priv.no/blog/345.html, http://www.garshol.priv.no/blog/308.html, https://beerandbrewing.com/dictionary/nUyejPyA9C/steinbier/, https://de.wikisource.org/wiki/Vom_Steinbier, John P. Arnold: „Origin and History of Beer and Brewing”, BeerBooks.com, 2005 (przedruk pierwszej edycji książki z 1911 roku). View the full article
-
W szóstym odcinku sprawdzam czy APA z Biedronki – Sen Apacza z browaru Jabłonowo to HIT czy SZIT. The post HIT czy SZIT #6 – APA z Biedronki appeared first on Małe Piwko Blog. Wyświetl pełny artykuł
-
W porównaniu z, omawianą w ostatnim wpisie, egzotyczną rośliną zwaną gesho, jałowca pospolitego (Juniperus communis) przybliżać szczególnie nie trzeba, bowiem ten zimozielony krzew z rodziny cisowatych powszechnie występuje w Europie – od półwyspu skandynawskiego po kraje śródziemnomorskie. Gatunek ten można spotkać także w Azji i Ameryce Północnej. Jałowiec odnajduje po dzień dzisiejszy wiele zastosowań (przypuszcza się, że był wykorzystywany przez ludy europejskie już w czasach prehistorycznych). Używany jest do dziś w ziołolecznictwie w przypadku chorób układu moczowego, egzem, kamicy nerkowej, stanów zapalnych, bólów mięśni i stawów, obrzęków, przeziębienia i grypy. O jego właściwościach leczniczych pisała między innymi, żyjąca w latach 1098-1179, Hildegarda z Bingen (ta sama, która wspomina w swoich dziełach o chmielu, na długo przed jego upowszechnieniem się w europejskim piwowarstwie). Do celów medycznych najczęściej wykorzystuje się szyszkojagody tego krzewu, z których sporządza się napary lub nalewki. W dziele Hildegardy z Bingen pt.: „Physica” przeczytamy, że jagody jałowca należy gotować z miodem, octem, imbirem i lukrecją, a tak uzyskany napój – mieszać z pitym winem, co ma łagodzić bóle w klatce piersiowej, bóle wątroby i płuc. Wino takie powinno spożywać się często – zarówno podczas postu jak i po posiłku. Zaleca też kąpiele w wyciągu z gałęzi jałowca, gdyż – według autorki – zabieg ten obniża „złe gorączki”. Olejek jałowcowy wykorzystywany jest w przemyśle kosmetycznym. Szyszkojagody po osuszeniu stosowane są jako przyprawa do mięs i wędlin, zaprawia się nimi także napoje alkoholowe (piwo, ale i destylaty – gin, jenever, borovička). Krzewy jałowca pełnią także funkcję dekoracyjną w ogrodach. W czasach pogańskich przypisywano tej roślinie właściwości magiczne – miała odpędzać złe duchy. By Jiří Sedláček - Own work, CC BY-SA 4.0 W piwowarstwie jałowiec posiada kilka zastosowań, choć dziś najpowszechniej wykorzystywany jest przy wyrobie tradycyjnych piw skandynawskich – maltøl w Norwegii, gotlandsdricka w Szwecji, a także sahtii kaljaw Finlandii. W tradycji skandynawskiej do zacierania i wysładzania nie używa się wody, ale wyciągu z gałęzi jałowca (infuzja na zimno) przygotowywanego bezpośrednio przed wyrobem piwa. Za pomocą tego płynu czyści się też kadzie i pozostały sprzęt piwowarski (dawniej stosowano ten „środek czyszczący” nie tylko w celach stricte piwowarskich). Gałęzie jałowca wykorzystywano do wędzenia słodu, a po dzień dzisiejszy wyściela się nimi tradycyjne kadzie filtracyjne. Szyszkojagody (rzadziej gałęzie) dodaje się najczęściej na etapie gotowania brzeczki. Ze wszystkich piw ze Skandynawii najwięcej jałowca do ich wytworzenia stosuje się w piwach norweskich. Jałowiec stosują także piwowarzy estońscy i łotewscy (tradycyjne piwa litewskie są za to sowicie chmielone, a jałowiec nie stanowi w nich warunku niezbędnego). W tradycji skandynawskiej po dziś dzień chmiel używa się tylko dla jego właściwości bakteriostatycznych, bowiem za smak i aromat piwa odpowiadać ma jałowiec. Warto wspomnieć, że w suszonych szyszkojagodach jałowca znajduje się ok. 30-40% cukru, co czyni je tym atrakcyjniejszymi jako dodatek do napojów poddawanych fermentacji. W przeszłości gałęziami jałowcowymi wyścielano także dna zbiorników fermentacyjnych. Opadały na nie drożdże, a po zlaniu gotowego piwa do innych naczyń, gałęzie wyciągano i suszono, po czym wyścielano nimi kadź fermentacyjną, gdy wyrobiono świeżą brzeczkę. Przed upowszechnieniem się chmielu w europejskim piwowarstwie, jałowiec stanowił jeden z komponentów gruitu (ziołowej mieszanki, którą zaprawiano piwo). Nawet na ziemiach zamieszkiwanych przez Słowian, którzy bardzo chętnie sięgali po chmiel (według wielu teorii to za ich sprawą chmiel upowszechnił się kontynencie europejskim) używano też innych ziół do przyprawiania piwa – w tym jałowca. Wspomina o tym Gabriela Basařová w książce pt.: „České pivo”. Ponadto, w dawnych Czechach wierzono, że dodatek jałowca może uratować psujące się piwo. Lars Garshol podaje, że do dziś jałowiec stosowany jest w przypadku tradycyjnych piw z terenów Rosji (na modłę podobną do wyrobu maltøl). Na wspomnianym blogu znajdziemy także informację o tym, że w 1616 roku na skutek liberalizacji bawarskiego prawa czystości, dopuściło ono możliwość używania jałowca w celach piwowarskich. Jeszcze w XIX wieku jałowiec był powszechnie stosowany jako surowiec piwowarski. W Anglii stanowił jeden ze składników mieszanki ziołowej, którą zaprawiano purl (gwoli ścisłości, purlnie był konkretnym gatunkiem piwa, ale napojem na jego bazie, ponieważ gotowe piwo przyprawiano ziołami i pozostawiano je na jakiś czas, nawet do roku, aby przeszło ich aromatem). We Francji istniało piwo zwane genevrette, który wytwarzano na bazie słodu i jałowca. Często dla podniesienia mocy tego napoju, dodawano do niego cukier lub melasę. Zdarzało się, że słód zastępowano jabłkami i gruszkami, jednak wtedy napój był bardzo podatny na infekcje. Było to piwo jasne, musujące i opisywano je jako „wyjątkowo moczopędne”. Na Kurpiach do dziś wytwarza się napitek, który choć nie powstaje ze słodu (lecz miodu lub cukru), nazywany jest „piwem kozicowym” lub „psiwem kozicowym”. „Kozica” to w gwarze kurpiowskiej bat wykonany z długiej gałęzi jałowca. Trunek ten był bardzo popularny na przełomie XIX i XX wieku. Pito go z reguły podczas rozmaitych uroczystości – chrzcin, pogrzebów, wesel. Dawniej podobne napoje wytwarzano także na Podlasiu, Warmii i Kaszubach. Co ciekawe, wiele receptur niemieckich piw z okresu XIX wieku wspomina o użyciu jagód jałowca. Wiadomo, że aromatyzowano nimi niektóre białe piwa berlińskie. Historyczne bawarskie piwo, Farrnbacher Bier, posiadało w recepturze dodatek cukru, jagód jałowca i kamienia winnego. W przepisie na „wyśmienite piwo pszeniczne” znajdziemy także wzmiankę o dodatku syropu cukrowego, (jagód) jałowca i imbiru. Podobne zestawienie (syrop, jałowiec i imbir) stosowano podczas fabrykacji piwa szczecińskiego. Według Jakuba Sroczyńskiego było to piwo sławne, które nawet Anglicy kupowali w dużych ilościach. Ceniono je za musujący charakter, klarowność, smak i aromat, a także – za autorem – „za moc alkoholiczną”. Przywoływane przez tego autora piwo kostrzyckie (Köstritzer Bier) również aromatyzowano jagodami jałowca. Innymi, niestandardowymi, dodatkami była sól kuchenna i miód. Na sam koniec warto wspomnieć o tradycyjnym piwie z Brunszwiku (Braunschweiger Mumme), zapomnianej dumie niemieckiego piwowarstwa. To mocne piwo, o konsystencji porównywalnej z piwem jopejskim, przyprawiano wieloma ingrediencjami. Jedną z nich były właśnie szyszkojagody jałowca. W tym miejscu warto wymienić też inny składnik, którym były… suszone śliwki! Czy zatem połączenie mocnego piwa i suszonych śliwek to takie rewolucyjne i innowacyjne połączenie? Okazuje się, że niestety nie… By EvelinL - Own work, CC BY-SA 3.0 Bibliografia: http://www.garshol.priv.no/blog/368.html, http://lukaszluczaj.pl/piwo-jalowcowe-zapomniany-tradycyjny-krajow-nadbaltyckich-swoimi-korzeniami-byc-moze-siega-prehistorii/, Gabriela Basařová (red.): „České pivo”, wydanie trzecie, HBT, Praga, 2011, Martyn Cornell: „Amber, Gold & Black: The History Of Britain’s Great Beers”, The History Press, 2010, Stephen H. Buhner: „Sacred And Herbal Healing Beers: The Secrets Of Ancient Fermentation”, Brewers Publications, 1998. Wyświetl pełny artykuł