Dużo by trzeba napisać, bo mam sporo przemyśleń w tym temacie.
Po pierwsze fakt: cały zeszły sezon męczyłem dekokcję; ale żadne z tak uwarzonych piw nie odniosło sukcesu. Niektóre (monachijskie ciemne) było wyraźnie gorsze od swojego infuzyjnego odpowiednika.
Teraz jestem pod wrażeniem przemyśleń amerykańskiego piwowara Kaisera. Krótko mówiąc twierdzi on, ze da się rozpoznać piwo dekokcyjne, ale z trudem, trzeba do tego pewnego treningu i doświadczenia. Co więcej, piwo dekokcyjne wcale nie ma gładszego smaku, a wręcz przeciwnie, jest bardziej szorstkie, garbnikowe; a to jest to, co właśnie chciałbym z moich piw usunąć. W tym sezonie ćwiczę Hoehkurz (63/72)
Literatura mówi, że na dekokcji najbardziej zyskują weizeny i koźlaki.