Tymczasem warka #27, która była przyczyną tak wielu dyskusji na temat chmielenia zacieru i filtratu ma już ponad miesiąc od zabutelkowania. Czas więc na test.
Kolor: nie jest klarowne i chyba nigdy nie będzie. Tyle drobinek chmielu dostało się do środka, że piwo jest mętne jak najlepszy Wit.
Piana: śnieżnobiała, ładna, drobniutka, jak puchowa kołderka. Obfita na początku, opada do warstwy około 5mm, a potem powoli, powolutku w dół. Lekko oblepia szkło.
Zapach: żywiczny, kwiatowy, coś jakby lekki DMS, ale wątpię - przy 90' gotowania to mało prawdopodobne - stawiam na właściwości Lubelskiego. Lekko, ale to lekko cytrusowy.
Smak: piwo średnio pełne, ale też nie wytrawne. Lekkie wysycenie, na początek wyczuwalna goryczka podszyta trawiastym smakiem Lubelskiego. Trawiastość, a momentami wręcz żywiczność (jadł ktoś kiedyś "kleik" z drzewa? - to coś podobnego) pobudza ślinianki. Mocno. Finisz pełny, goryczkowy, ta goryczka zostaje, ale następny łyk ją ładnie zmywa i zabawa zaczyna się od początku.
Ogólnie? Spodziewałem się czegoś innego. To nie tak, że to piwo jest złe, ale Lubelski nie nadaje się do single hopów. Za dużo smaku, trawy, żywic, za mało owoców.
Ale samo piwo wyszło - wg mnie - bardzo dobre. Jak ktoś lubi angielsko-amerykańskie klimaty - mógłby to piwo polubić. Jeśli ktoś życzy sobie spróbować, to proszę bardzo Wrocław preferowany
I oczywiście ukłony dla Zgody, który w sumie przewidział efekt