Nie będę zakładał nowego tematu, zapytam tu. Ostatnio zrobiłem przegazowane piwo. Pierwsza myśl to infekcja, jednak nie pasowało mi to, ze względu na brak zmian w smaku.
Niemniej coś na podobę koźlaka majowego miało wyjść, gęstwa FM30, fermentacja w lodówce 5 tygodni 10°C, ostatni z tygodni podniesienie temperatury do 13°C.
Następnie schłodzenie do 3-4°C przez tydzień i butelkowanie. W sumie oznak fermentacji przez te 5 tygodni było bardzo niewiele, raz na minutę może bulknęło, a zeszło z około 17-18 blg do około 4.
Lubię gazowane piwa więc na 0,5l poszło 4g-5g cukru. Refermentacja w okolicach 13°C przez kilka tygodni. Po tym czasie przeniosłem piwo do domu, stoi w piwnicy w jakichś 18-20°C.
Otwieram butelkę i leeeciiiiii.... Myślę sobie, infekcja - trzeba szybko wypić, ale to znowu problem bo ma to 7% więc nie da się tak hop siup 😅 W smaku kwasu nie ma, w butelce wyklarowane i żadnych innych oznak infekcji. Następne to samo, kolejne też. Później włożyłem je na chwilę do lodówki bo miałem ochotę na chłodne, biorę butelkę i jest normalnie. Myślę sobie - czyżbym butelek nie domył i niektóre są "trafione" inne ok? Niemniej co mi obecnie przychodzi do głowy, to to, że na żadnym etapie produkcji piwo nie przekroczyło 13 stopni. W związku z tym sporo CO2 było jeszcze rozpuszczone w piwie. Po CC wyjąłem baniak i OD RAZU zabutelkowałem jak było jeszcze zimne. Zatem jako efekt mam, że piwo, które ma około 18 -20 stopni otwiera się i wylatuje, a te zimne są po prostu trochę przegazowane, ponieważ nie zwiększyłem przed butelkowaniem na tyle temperatury, aby pozbyć się CO2 z młodego piwa. Dobrze kombinuję?