Też dostałem
Co do milk stouta, to wiedziałem, że będzie na granicy dopuszczalnej słodkości, bo raz, że szczodrze dałem laktozy (wiedziałem, że większość piw będzie za mało słodkich), a dwa, że samo piwo bazowe zatarłem na słodko. Dodatkowo jeszcze ze względu na wahania temp. odfermentowało zbyt płytko. Jestem jednak bardzo zadowolony, bo piwo było warzone w nowatorski sposób, niejako mimochodem, a przecież na konkurs wielu warzy po kilka warek, żeby z nich wybrać najlepszą.
Co do Hellesa, to dopiero były jaja. Piwo w momencie, w którym było oceniane (eliminacje) miało jakieś 10-12 dni od warzenia, 4 dni od rozlewu. W zasadzie to w ogóle nie miał być hell, tylko pils, którym miałem częstować z beczki na Festiwalu Birofilia.
Sam pomysł, żeby warzyć piwo 2 tygodnie przed imprezą był crazy, ale nie było innej możliwości. Z tego powodu bałem się żaby nie przechmielić, bo jak ma być serwowane jako młode, to nie zdąży się ułożyć. No i dlatego się nie dochmieliło.
Z racji, że Poczta Polska zbiła mi 1 but. Milk Stouta, to musiałem ją dosłać. W tym samym dniu zlewałem na cichą wspomniane piwo, próbuję a ono z goryczką conajwyżej średnią i świetnie smakuje. Ponieważ jestem ostatnio pod wrażeniem Randyego Moshera, który napisał, że większość piw domowych (choć to w zasadzie tyczy wszystkich piw) w momencie kiedy jest degustowana, najlepsze chwile ma za sobą, bo najlepsze piwo jest z tanka na cichej fermentacji (wizyta w Brovarnii to potwierdza). No to pomyślałem, a co tam zabutelkuję parę butelek i wyślę na konkurs jako hella, jak wejdzie do finału to będą jaja. Problem polegał na tym, że refermentacja przebiegała w podróży. W dodatku akurat nadeszło parę dni upałów. Stąd te estry. Jestem przekonany, że gdybym mógł je polać z beczki to spokojnie finał miałoby w kieszeni, a może nawet podium. :)