Skocz do zawartości

Pierre Celis

Members
  • Postów

    4 710
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    8

Treść opublikowana przez Pierre Celis

  1. Wypiłem ostatnio bardzo dobre piwo – z diacetylem i aldehydem octowym. Przyznacie, że powyższe zdanie brzmi jak oksymoron. No bo jak wadliwe piwo z diacetylem i aldehydem octowym może być dobre? W świecie piwnych geeków panuje swego rodzaju fetysz wad. Każdy jest piwnym sędzią, którego ulubioną lekturą do poduszki jest przewodnik po stylach BJCP. Im więcej... Read More The post Czy wadliwe piwo może być dobre? appeared first on Małe Piwko Blog. Wyświetl pełny artykuł
  2. Nie uwierzycie. Minął dopiero pierwszy miesiąc 2016 roku, a ja mogę już z czystym sumieniem stwierdzić, że kilka dni temu byłem świadkiem najciekawszego wydarzenia, jakie wydarzyło się w tym roku. Prawda, że jest to niebywałe?! Zapraszam was na kaszubszczyznę, do pełnego uroku Bytowa. Właśnie tam, na skraju miasteczka, w budynku gdzie przed półwieczem funkcjonowała mleczarnia, a w latach 1997-2006 działał „Browar Goch”, rozpoczął działalność nowy byt na piwowarskiej scenie Polski. Mowa o browarze „Bytów – Browar Kaszubski”, który dosłownie kilka dni temu rozlał do butelek swoje pierwsze piwo. Zanim jednak do tego wiekopomnego wydarzenia doszło, dokonano tam gruntownej modernizacji całego parku technologicznego, który (o dziwo!) ostał się w całości po poprzednich właścicielach. Mimo, że cały sprzęt wymagał licznych modyfikacji, inwestorom potrzeba było jedynie dwóch kwartałów, aby cały sprzęt mógł ponownie pełnić swoją pierwotną rolę. Zwieńczeniem ich ciężkiej pracy była data 18 grudnia, kiedy to uwarzono pierwszą warkę piwa na trójnaczyniowej warzelni o wybiciu 36 hektolitrów Jednakże zanim skosztowałem tejże historycznej warki, piwo na początek powędrowało do jednego z siedmiu zamkniętych zbiorników fermentacyjnych, który każdy liczy sobie 128 hektolitrów. Następnie po upływie około tygodnia piwo zostało przetoczone do jednego z dziewięciu tanków leżakowych, który każdy liczy sobie 105 hektolitrów pojemności. Finalnie, tuż przed rozlewem, piwo ostatni już raz zostało przetoczone, tym razem do jednego z trzech tanków pośredniczących. Od tamtej chwili w Bytowie uwarzono już prawie 20 warek, w sześciu aż stylach. Nie ukrywam, że największa frajdę sprawiała na mnie informacja, że browar nie uległ konwenansom i uwarzył na pierwszy ogień dwa jasne lagery o charakterystyce 12,5blg oraz 9,5blg oraz lekką pszenicę o 10,5 ekstrakcie. Dopiero w kolejnym rzucie browar zdecydował się uwarzyć coś co obecnie jest na topie wśród piwnych freaków , czyli polską IPA (12,5% alk.) oraz AIPA z dodatkiem soku z melona i z marakui (12,5blg). Jednakże, browar uwarzył jeszcze jedno piwo, które jak dobrze pamiętam, zostało pierwszy raz uwarzone komercyjnie w naszym kraju od 1945 roku. Jak już się z pewnością domyślacie jest to piwo Jopejskie, na które z pewnością będziemy musieli poczekać długie miesiące. Przyznacie sami, oferta jest dość szeroka i dość urozmaicona. A to z pewnością nie koniec niespodzianek jakie dla nas szykuje Browar Kaszubski. Czy warto wypatrywać tychże piw? Z pewnością tak! Jeżeli wszystkie piwa będą trzymały ten sam wysoki poziom co piwa do tej pory wyprodukowane, jestem spokojny o przyszłość browaru. Wszak, jasne 9,5 czyli znana wszystkim „Polka”, próbowana w Bytowie smakowała niebywale dobrze. Oby więcej takich piw było na naszym rynku! Trzymam mocno kciuki za dalszy rozwój browaru! Nie tylko dlatego, że jest to dopiero czwarty browar funkcjonujący na obszarze całych Kaszub, ale przede wszystkim z tego względu na to, że pojawiła się realna szansa na wyśmienite piwo dostępne od ręki na terenie całej kaszubszczyzny! Oby tak dalej panowie! Wasze zdrowie, rzecz jasna wybornym„Bytowem”! Jak przystało na rasowy browar, jest i komin! . Od lewej: kadź filtracyjna oraz kadź zacierna . Kadź warzelna . Pionowe zbiorniki fermentacyjne . Leżakownia . . Pasteryzator tunelowy . . „Bytów” czyli jasne pełne na tle bytowskiego zamku . . Jasne 9,5 prosto z tanka leżakowego . Pszeniczne . Jeszcze nieco „zielona” PIPA. Wyświetl pełny artykuł
  3. Ekipa poznańskiego SzałPiwu czyli Wojtek, Janek i Sebastian zjawili się 29 stycznia w warszawskim Hoppiness aby zaprezentować porządnie wyleżakowanego quadruppla o nazwie Fest Buba. 25° Blg i 11% alko budzi respekt, dlatego na samym początku zasugerowałem Eli by zaopatrzyła nas w solidną porcję wody Fest Bubę miałem okazję próbować już na Lubelskich Targach Piw Rzemieślniczych ale wtedy była jeszcze nie ułożona. Co innego teraz – wyrazisty aromat śliwki, rodzynek, czekolady i lekkiego alkoholu. W smaku pełne, gęste o solidnym ale dobrze schowanym woltażu. Mamy tu powtórzony z zapachu motyw śliwki i rodzynek, całość jest dość słodka i chłopaki w kolejnych próbach będą dążyli do większego odfermentowania. Więcej na temat Fest Buby w materiale . Super niespodzianką było trzyletnie Flanders Grand Cru 16° Blg leżakowane 18 miesięcy w beczce po czerwonym winie. W zapachu miks octu i czerwonych owoców. Smak natomiast to rzecz jakiej jeszcze nie spotkałem. Wyrazista, mocna kwaśność na pierwszym planie przechodziła w zadziwiający posmak będący połączeniem orzecha, biszkoptu i chlebowości pochodzących zapewne od drewna. To piwo ma służyć do kupażowania i jego część będzie dodana do nowej edycji Duke of Flanders! Cieszy mnie też niezmiernie, że wkrótce będzie nowa warka Kociambra czyli piwa będącego Debiutem Miesiąca w lipcu. Może przybliży nam choć trochę cieplejsze miesiące, choć zima z wysokimi ballingami nie jest taka zła Wyświetl pełny artykuł
  4. W z Jackiem Materskim i Piotrem Wypychem jaką przeprowadziłem na początku stycznia padło stwierdzenie, że browar w Błoniu nie będzie już rozbudowywany. Przynajmniej obecnie na ma takich planów. Można więc chyba mówić o pierwszym polskim browarze rzemieślniczym, który zakończył dynamiczny rozwój i właściwie stał się kompletny. Wszystko co powinno być, tu jest – spora warzelnia o wybiciu 30 hl, niedawno sprowadzone dwa duże tankofermentory 70 hl, trzy 60 hl i trzy trzydziestki na piwa kreatywne. Do tego piwniczka z drewnianymi beczkami i oczywiście monoblok o roboczym przerobie ok. 1600 butelek na godzinę. Można by powiedzieć, że do wymarzonego zestawu brakuje wyszynku ale Artezan rozwiązał tę sprawę inaczej. Po pierwsze – za jakiś czas otwiera swój firmowy lokal w Warszawie. Po drugie – w lipcu organizuje przybrowarniany festiwal.Przy okazji warzenia Grand Hurko w Hopium udało się odwiedzić Artezanów, którzy byli w ferworze pracy. Po raz pierwszy zobaczyłem artezanowy monoblok w akcji. Co prawda chłopakom marzy się bardziej bezawaryjne urządzenie ale to już jest inna półka cenowa. Zobaczcie jak wyglądało napełnianie Czarnej Wołgi Super bonusem wizyty był leżakujący miesiąc Preparat. Intensywny wędzony aromat kojarzył się z pierwowzorem, a w smaku zaskakiwała niska jak na młodego barley wine’a słodowość. Rokuje dobrze, premiera zapewne na wiosennej edycji WFP! Wyświetl pełny artykuł
  5. Opus Magnum imprezowej sztuki kulinarnej Tak jak wspominałem na FB mój przepis od kilku lat wisi sobie grzecznie na Wygrywam z Anoreksją. Zresztą przez rozmowę o jedzeniu, a przede wszystkim właśnie o bekonie, poznałem się z Maciejem. A skoro przepis już gotowy, to czemu nie przenieść go w formę wideo? Wyświetl pełny artykuł
  6. fot. Sławek Lubowicki Tak właśnie powinna wyglądać nagroda w każdym porządnym konkursie piwowarów domowych – możliwość uwarzenia w browarze opartego na swojej recepturze piwa. Stało się tak w przypadku Warszawskich Bitew Piwnych, których wielki finał w stylu Double IPA odbył się 12 grudnia ubiegłego roku. Zwycięzcą pierwszego cyklu został Olek Hurko i to on miał swoje Double IPA uwarzyć w Browarze Hopium! 26 stycznia z samego rana wraz z ekipą Warszawskiej Akcji Warzelnej zjawiliśmy się w podżyrardowskim Hopium. Od czasu mojej pierwszej wizyty niewiele uległo tu zmianie, no może poza drugim psem, który pojawił się w obejściu. Okazało się, że słód już jest ześrutowany więc Olkowi odpadło sporo roboty Zatem do dzieła! Najpierw wrzucanie śruty do kadzi zaciernej. Przyznam się, że tak wspaniałego zapachu słodu jeszcze nie czułem. Zazwyczaj otwór w kadzi zaciernej jest dość mały, tu otwiera się połowa pokrywy więc i zapachu wydostało się zdecydowanie więcej. Po osiągnięciu temperatury 79° mieszadło zostało wyłączone i czekaliśmy na ułożenie się złoża filtracyjnego. W Hopium kadź zacierna wyposażona jest w „fałszywe dno” (czyli umieszczone w niewielkiej odległości nad dnem sito) i pełni jednocześnie funkcję kadzi filtracyjnej. Przelewanie zacieru do specjalnie przerobionego kega a stamtąd do kadzi warzelnej zajęło dobrych kilka godzin, tym bardziej, że na półtorej godziny wyłączono prąd…My w tym czasie wybraliśmy się jednak na objazd mazowieckich browarów czyli Artezana i Beer Bros (relacja wkrótce!). Gdy kadź warzelna została już napełniona zaczęło się gotowanie brzeczki. Olek natomiast przystąpił do opróżniania kadzi zaciernej z młóta. Nikt nie mówił, że będzie lekko…Na sam koniec gotowania wrzucona została cała paczka zamrożonego granulatu Iungi. 10 godzin minęło, dla nas finito! No ale to przecież dopiero połowa procesu. Fermentacja, leżakowanie i chmielenie na zimno będzie już doglądane przez Bartka. W razie nieoczekiwanych sytuacji zawsze będzie możliwy telefon do przyjaciela… Aha, byłbym zapomniał o tytułowej kwestii. Nagrywając uświadomiłem sobie, że zwycięskie piwo Warszawskich Bitew Piwnych nie ma określenia. Wymyśliliśmy zatem nazwę Grand Hurko na cześć pierwszego triumfatora warszawskich zmagań Do zobaczenia za miesiąc na premierze! Wyświetl pełny artykuł
  7. Od czasów Starożytnych głównym przeświadczeniem o powstawaniu pewnych zjawisk w przyrodzie była arystotelesowska teoria samorództwa - abiogeneza, według której materia ożywiona miała powstawać z tej nieożywionej. Z czasem stopniowo zaczęto ją obalać. Przykładowo stwierdzono, że muchy nie powstają z rozkładającego się mięsa, lecz składają w nim jaja, z których wykluwają się ich larwy. Odkrycia tego dokonał Włoch – Fransesco Redi (1626-1679). Nie inaczej postrzegano drożdże, które pojawiały się w soku winogronowym i brzeczce nie wiadomo skąd i powodowały przemianę tychże w napoje alkoholowe. W 1697 roku Georg Ernst Stahl (1659-1734) stwierdził, że fermentacja alkoholowa to efekt działania powietrza (i zawartej w nim siły życiowej) na soki roślinne. W wyniku tego procesu ulegają one degradacji, bowiem ich stabilność zostaje zaburzona przez sam "ferment", będący z natury niestabilnym. Twierdził też, że tym, co powoduje tę reakcję chemiczną nie jest żadna substancja chemiczna, ale jest to pewien rodzaj aktywności. Drożdże według niego były rozkładającym się ciałem, będącym bezpośrednim rezultatem zajścia procesu fermentacji. Do rozwoju badan nad drożdżami przyczyniło się przede wszystkim wynalezienie mikroskopu przez Zachariasa Jansena (1580-1632). Soczewki powiększające były znane już w czasach średniowiecznych, jednak to ten holenderski optyk wykorzystał dwie soczewki w swoim urządzeniu, aby dawało ono jeszcze lepsze możliwości obserwacji z uwagi na większą moc. Pierwszym człowiekiem, który miał okazję lepiej przyjrzeć się drożdżom był rodak Z. Jansena – Antonie van Leeuwenhoek (1632-1723), który obserwował te mikroby pod mikroskopem powiększającym około 240-krotnie i opisał je jako skupiska kulistych ciał o jednakowych rozmiarach. Dodatkowo, wykorzystywał do swoich obserwacji światło, które przepuszczał przez badany obiekt, co czyniło jego badania bardziej efektywnymi. Francuski chemik Antoine Laurent de Lavoisier (1743-1794) odkrył, że w wyniku reakcji fermentacji alkoholowej cukry zawarte w cieczy zostają zamienione na alkohol etylowy oraz dwutlenek węgla. To on także w 1789 roku ogłosił, że cząstki cukrów składają się z: wodoru, tlenu i węgla. Nie wskazał w swych pracach na czynnik powodujący zachodzenie procesu przemiany cukrów w alkohol, ale podał dane ilościowe dotyczące samych przemian. Według niego z 100 części cukru wagowo w wyniku wyżej opisanej reakcji chemicznej 60,17% było zamieniane na alkohol, 36,81% na dwutlenek węgla, a 2,61% – kwas octowy. W 1810 roku inny francuski chemik, Joseph Louis Gay-Lussac, wykonał eksperyment, w którym sok winogronowy zamknął w szczelnych pojemnikach i umieścił je na pewien czas we wrzącej wodzie. Otworzył je dopiero po roku i dopiero wtedy nastąpiła fermentacja alkoholowa. Gay-Lussac stwierdził, że dostęp do powietrza zainicjował tę reakcję i powstał w jej wyniku „ferment”, cechujący się dobrą rozpuszczalnością w wodzie, który przemienił sok winogronowy w wino. Ponadto, skorygował on założenie Lavoisiera, co do ilościowego rozkładu produktów fermentacji alkoholowej. Według Gay-Lussaca ze 100 części cukru 51,34 miało być zamieniane na alkohol, a 48,66 – dwutlenek węgla. Coraz większe możliwości wynikające ze stałego udoskonalania mikroskopów pozwoliły na kolejne odkrycia trzem naukowcom, którzy prowadzili swoje badania nad drożdżami niezależnie w latach 1836-1838. Pierwszym z nich był Charles Cagniard de la Tour (1777-1854). Swoje obserwacje drożdży w piwie i w winie wykonywał za pomocą mikroskopu o 500-krotnym powiększeniu. Stwierdził on, że drożdże posiadają kulisty kształt i tworzą zorganizowane struktury. Uznał je za żywe organizmy, które zaliczył do królestwa roślin. Zauważył, że w trakcie fermentacji mikroby te namnażają się poprzez pączkowanie. W ramach obserwacji odkrył także blizny w ścianach komórkowych, które połączył ze sposobem ich rozmnażania się. Ocenił rozmiar ich komórek na 7 mikrometrów. Inną tezą, którą sformułował był fakt, że komórki drożdży są zdolne do przeprowadzenia fermentacji alkoholowej tylko wtedy, gdy są żywe. Badacz ten ogłosił swoje wnioski w 1837 roku. W tym samym roku Friedrich Traugott Kützing (1807-1893) opublikował rysunki komórek drożdżowych wraz z opisami. Według niego, komórki drożdżowe posiadać miały rozmiar circa 6-9 mikrometrów. Przypuszczał, że za konkretny rodzaj fermentacji odpowiadają inne drobnoustroje. Najbardziej znanym ze wszystkich trzech był Theodor Schwann (1810-1882). W jednym ze swoich doświadczeń, dodał on drożdże do wodnego roztworu cukru i rozlał je do 4 naczyń, które zakorkował i trzymał w gorącej wodzie przez 10 minut. Po schłodzeniu do 2 z nich dodał powietrze, które przepuścił przez rozgrzaną szklaną rurkę, po czym ponownie je zakorkował. Dwa pozostałe naczynia napowietrzył powietrzem o temperaturze pokojowej. Po 4-6 tygodniach przetrzymywania naczyń w temperaturze w przedziale 13-18 st. C, okazało się, że proces fermentacji pojawił się w dwóch próbkach napowietrzonych zimnym powietrzem. Stwierdził, że fermentacja jest czymś w rodzaju zepsucia i reakcja ta nie jest wywoływana przez tlen znajdujący się w powietrzu. Schwann zaobserwował pojedyncze komórki drożdżowe oraz ich zorganizowane skupiska. Uznał, że cukry zawarte w soku winogronowym stanowią dla drożdży źródło pożywienia, które pozwala się im namnażać. Odkrył też, że oprócz cukru, drożdże potrzebują także związków chemicznych zawierających azot. Odpowiednie warunki do rozwoju tych grzybów stanowią przyczynek do rozpoczęcia się fermentacji alkoholowej. To on nazwał drożdże „cukrowymi grzybami” (Zuckerpilz), skąd ich dzisiejsza taksonomiczna nazwa - Saccharomyces. Teza o tym, że fermentację alkoholową wywołuje czynnik biologiczny, a nie chemiczny, odbiła się wielkim echem w kręgach akademickich ówczesnej Europy. Wielu badaczy postanowiło zgłębić odkrycia powyższej trójki naukowców. Warto jednak wspomnieć o tym, że owe epokowe odkrycie spotkało się także z głosami krytyki. Do najbardziej zagorzałych krytyków teorii głoszącej, że drożdże to żywe organizmy, a nie substancja chemiczna należeli: Justus von Liebig (1803-1873), Friedrich Wöhler (1800-1882) oraz Jöns Jacob Berzelius (1779-1848). Deprecjonowali oni teorię, według której drożdże miały być żywymi istotami. Optowali za tym, że fermentacja alkoholowa to efekt oddziaływania powietrza na soki roślinne, które zawierają cukry. Wöhler i von Liebig byli na tyle zażarci, że w jednym z naukowych periodyków opublikowali (anonimowo) satyryczną rycinę mającą stanowić odpowiedź na wyniki badań Schwanna, Kützinga i de la Toura. Zatytułowano ją „Rozwiązanie zagadki fermentacji alkoholowej”, a przedstawiała ona żyjątko widziane pod mikroskopem, które swym kształtem przypominało aparaturę do destylacji alkoholu, żywiło się cukrem, a wydalało alkohol i kwas węglowy. Z kolei J.J. Berzelius twierdził, że badania T. Schwanna są bezwartościowe, a same drożdże mają tyle wspólnego ze światem ożywionym, co osad aluminiowy. Sceptyczni chemicy podtrzymywali tezy wygłoszone przez G. E. Stahla w 1697 roku. Berzelius twierdził, że fermentacji nie przeprowadzają żywe organizmy, lecz siła katalityczna przenoszona do słodkich napojów przez powietrze. J. von Liebig za niestabilność soków roślinnych i powstawanie „fermentu” obwiniał zawarte w nich związki azotu. Trwający rozłam w świecie nauki, który dotyczył istoty drożdży został ostatecznie zażegnany dzięki badaniom Louisa Pasteura (1822-1895), który w sposób jednoznaczny wyjaśnił czym są drożdże oraz rolę, jaką odgrywają w procesie przemiany cukrów w alkohol etylowy. Fot.: Masur(CC) Bibliografia: Ian S. Hornsey: „A History Of Beer And Brewing”, RSC, Cambridge, 2003, Chris White, Jamil Zainasheff: „Yeast: The Practical Guide To Beer Fermentation”, Brewers Publications, Boulder, 2010, James A. Barnett: „A History Of Research On Yeast I: Work By Chemists And Biologists 1789-1850”, w: „Yeast”, Issue No. 14, 1998. Wyświetl pełny artykuł
  8. i jednocześnie test nowej konwencji wideo W tym roku w końcu zamierzam ruszyć kanał na YouTube. Kolejne materiały w planach, więc z czasem wszystko powinno „się dotrzeć” do satysfakcjonującego mnie poziomu. Oczywiście nie mogę wstawić playlisty, bo to by było zbyt proste. Ale jeżeli chcecie obejrzeć wszystkie filmy longiem – . Wyświetl pełny artykuł
  9. Dziś o browarze, który na pierwszy rzut oka może wydawać się mało ciekawy. Na całe szczęście to tylko pozory. Zabieram was dzisiaj do Środkowej Frankonii, która nie tylko słynie z wyjątkowych krajobrazów, ale także z browarów, które warzą nadzwyczaj smaczne piwa. Nie inaczej było i w tym przypadku. Zapraszam was do niewielkiej osady Pahres, położonej z dala od większych skupisk ludzkich. Przestrzeń jaka otacza wspominaną miejscowość jest wręcz hipnotyzująca. Pełne wdzięku żyzne pola wraz z malowniczymi pagórkami, tworzą klimat, który sprawia, że człowiek zapomina tutaj o wszystkich troskach dnia codziennego. Nie mniejszą cegiełkę do tego idyllicznego zestawu dorzuca miejscowy browar „Brauerei Hofmann”, który funkcjonuje na tym terenie już od 1663 roku. Mimo, że w pierwszej chwili sam budynek browaru może nie wzbudza większego entuzjazmu, szybko się można przekonać o wyjątkowości tegoż miejsca. Nie dlatego, że odnajdziemy tam przepiękne detale na elewacji budynku z połowy XX wieku, ale dla tego, że kryje on w sobie warzelnię, która wypuściła na świat nie jedno już znakomite piwo oraz magiczne piwnice, w których to znajdują się kadzie służące otwartej fermentacji. Niestety (lub stety) ze względu na duże zainteresowanie piwami z Pahres, browar jest obecnie na etapie znaczącego zwiększenia produkcji. W tym konkretnym przypadku oznacza to, że browar wybuduje nieopodal swojej głównej siedziby bezduszny hangar, do którego zostanie przeniesiona cała obecna produkcja. Szkoda. Na otwartą fermentację z pewnością nie będzie co już liczyć, a i smak piwa może znacząco odbiegać od tego do czego już się przyzwyczaili lojalni konsumenci piw z pod znaku Hofmann. Ciekaw jestem także tego, czy zostanie zachowane aktualne portfolio browaru w postaci Pilsnera (11,8 blg), Lagera (11,5 blg), Marzena (13,7 lg), Pilsa (11,9 blg), Doppelbocka (19,3 blg), Weizenbocka (16,5 blg), Festbiera (13,3 blg), Weissbiera (12,4 blg), Dunkela (12,5 blg), Landbiera (11,7 blg) oraz zdobywającego coraz większe uznanie na lokalnym rynku, piwo American India Pale Ale (7,3 % alk.). No cóż, czas pokaże, czy będziemy mieli za rok jeszcze szansę napić się wyjątkowych piwa z Pahres, czy jedynie tylko cząstkę tego, co było nam dane jeszcze nie tak dawno. Do tego czasu gorąco was zachęcam do odwiedzin tego przepięknego miejsca, które jeszcze zachowało swój wyjątkowy klimat. Śpieszcie się , z pewnością tego wyboru nie pożałujecie! . . . Wyświetl pełny artykuł
  10. Z Mateuszem Waszczukiem, piwowarem kontraktowego Browaru Waszczukowe degustowaliśmy na początku lipca ubiegłego roku. Teraz Mateusz dał znać, że wraca ze świeżo rozlanymi piwami z browaru, w którym obecnie warzy swoje piwo czyli ze szczyrzyckiego Gryfa. No i że warto je spróbować. Propozycja wyglądała na taką nie do odrzucenia, tym bardziej że wśród piw miał być przedpremierowy whisky stout o nazwie „Łycha Zbycha”. Spotkaliśmy się zatem w gwarnych Spiskowcach Rozkoszy aby sprawdzić jak smakują: Postrach Szoszonów wersja AIPA, Postrach Szoszonów wersja Brown IPA, Łycha Zbycha oraz Pal Licho Black IPA! Wyświetl pełny artykuł
  11. Od mojej pierwszej wizyty w Pracowni Piwa minęło przeszło półtora roku. Już wtedy było wiadomo, że browar będzie się rozbudowywał. Miała być nowa warzelnia, miały być nowe tanki. I w porządku, na fotach wrzucanych na FB widać było, że wszystko udało się zrealizować, ja jednak wyczekiwałem okazji, by móc to wszystko zobaczyć na własne oczy. W końcu przy kolejnej wizycie w Krakowie udało się umówić z Tomkiem Rogaczewskim na szybką, ale jak się okazało, efektywną wizytę. Obchód zaczynamy od firmowego sklepiku. Świetna sprawa gdy bezpośrednio w browarze można nabyć piwo. Sklepik działa w soboty i można tu zakupić piwo w wersji butelkowej. Na kontuarze są też nalewaki ale póki co nie są w użyciu…Przechodzimy do głównego pomieszczenia, którego obraz zapamiętałem gdy trwały tam jeszcze prace wykończeniowe. Czteronaczyniowa warzelnia to widok który znam, ale po raz pierwszy zobaczyłem że w tym samym pomieszczeniu stoi 12 trzydziestohektolitrowych tanków! Kolosalna zmiana w stosunku do tego co było półtora roku temu i obrazek świetnie pokazujący ewolucję polskiego piwowarstwa rzemieślniczego. Od dziesięcio-hektolitrowych warzelni upchniętych w ciasnych pomieszczeniach i leżakowni z dziesięcioma analogicznej pojemności tankami, do browaru o co najmniej trzykrotnie powiększonych mocach produkcyjnych. Sprawa kolejna – linia butelkowa. Wtedy półautomatyczna „karuzela” słynąca z niemałych strat przy rozlewie, teraz profesjonalna linia ze Stanów przystosowana do butelek 330 ml. Tomek wieści, że niedługo cały craft przesiądzie się na tę pojemność. Ja sądzę, że będą miały zastosowanie dla piw powyżej 16° Blg. No dobrze, ale my tu gadu gadu a trzeba czegoś spróbować. Na początek nowa apa o nazwie Róg Brackiej chmielona Sorachi Ace. Ta odmiana chmielu jest mocno specyficzna i wymaga swoich amatorów. Początkowo łudząco podobny do siarkowego aromat zmienia się w dziwne połączenie mięty i pieprzu. Ja jeśli chodzi o apa zostaję przy klasycznym cytrusie. Kolejne nalane przez Tomka to już gruby kaliber – nowa warka 400! Lekko naftowo-cytrusowy aromat, w pierwszym łyku gładka słodowość za którą od razu idzie wyraźna goryczka. Na pewno ta goryczka była mocniejsza niż przy premierowej warce. Czas na mojego faworyta w kwestii imperialnego IPA czyli Dragon Fire. Aromat nikły, za to smak podwójnie intensywny. Po pierwsze mocna pieprzowa pikantność, po drugie podobnie mocna jak w 400! goryczka. Tomek mówił że te piwa są jeszcze nienagazowane i na pewno ich charakterystyka się zmieni. Dlatego fajnie popróbować ich w pierwotnej formie na leżakowni Przechodzimy do clue programu. 22 Special Double IPA. 22° Blg, 220 IBU, 22 dawki chmielu. A ja je próbuję przed ostatnim, dwudziestym drugim chmieleniem…Po nalaniu zadziwia jasnożółta barwa. Ale to nic. Ze szkła bucha silny aromat cytryny i cytrusowych skórek. Przy takim ballingu??? Biorę łyk….uuuu jest moc!!! Alkohol jest dobrze schowany ale od razu czuć woltaż ponad dziesięciu alko. Kop potężny. Tym bardziej że zaraz na języku pojawia się mocna goryczka. Czegoś takiego to jeszcze nie piłem. Słodowość stanowi tu tylko podbudowę, potężny ekstrakt jest właściwie niezauważalny. Niesamowite piwo, cholernie jestem ciekaw czy będzie miało podobny profil, gdy już ukaże się na rynku (premiera oczywiście 22 stycznia). Z Tomkiem pogadaliśmy o współczesnej kondycji rzemieślniczego piwowarstwa i jak mnogość inicjatyw kontraktowych tworzonych często przez ludzi, którzy chcą mocno biznesowo wykorzystać sprzyjający moment, wpływa na rynek. Konkurencja jest coraz większa, kluczową sprawą jest stabilna jakość. A w tej kwestii chyba nikt nie ma wątpliwości, że Pracownia Piwa to absolutna czołówka! Po wizycie w browarze podjechałem do firmowego lokalu Pracowni czyli Tap House. Szkoda, że Pracownia nie robi kwasów ale dostępny tu żurawinowy sour od zaprzyjaźnionego SzałPiwu skutecznie mnie orzeźwił po trudach degustacji imperialnych IPA Potem przyszedł czas na mocno przyprawowego Saison Hey Now oraz świetną Hadrę. Nie można ominąć „tapa” będąc w Krakowie! Wyświetl pełny artykuł
  12. różne podejścia do tematu Wszystko już było, a na całym świecie problemy i rozterki są podobne. Trafiłem akurat na allaboutbeer.com na ciekawy artykuł dotyczący kontraktowego warzenia piwa. Obserwuję, że i na naszym rodzimym rynku ten typ produkcji/browarów zaczyna być drażliwym tematem, z wielu powodów. Jak to wygląda u Amerykanów? Praktycznie cały wpis dotyczy Two Roads Brewing Co. Dlaczego? Poza własną produkcją, warzą również piwa dla innych browarów rzemieślniczych. Często znajdujących się kilka stanów dalej. Podniesiona zostaje również kwestia browarów (w rozumieniu – zakładów produkcyjnych) powstających głównie w celu warzenia piwa dla innych podmiotów. Wypisz wymaluj – Zarzecze. Czyli temat bardzo mi bliski. Długi cytat, ale uważam że warto wkleić żeby nie trzeba było czytać obu tekstów naraz. „The idea of one company brewing and packaging beer for another is nothing new. Simply put, contract brewing is when an existing brewery—usually very large—rents out its equipment, from brew house to bright tanks, to another brewery, with the goal being increased production. In some cases the smaller brewery works closely with the contract operation, overseeing every step, including recipe development and the actual brewing. In other cases, it’s a simple matter of writing a check and having the contract brewer handle every step from recipe creation to brewing, packaging and shipping. It’s that second point that has fostered the impression by some that contract is a dirty word. That the breweries contracting out don’t “have skin in the game” or are in the industry for profit, not passion.” I tu leży pies pogrzebany, jak zresztą wielokrotnie w różnych prywatnych dyskusjach już się przekonałem. Czym innym jest produkcja na zasadzie „tu macie recepturę, tu szatę graficzną, ogarnijcie temat, faktura na koniec każdego miesiąca” a czym innym „wynajęcie browaru” i traktowanie instalacji jak własnej. Swego czasu widziałem dyskusję wśród amerykańskich konsumentów piwa rzemieślniczego na temat konieczności językowego oddzielenia obu przypadków, ponieważ słowo „kontrakt” przestało być wystarczające i w swym znaczeniu jest zbyt szerokie. Właśnie ze względu na drastyczne różnice w podejściu do produkcji. Dygresja – nie dziwi mnie, że konsumenci mogą czuć się oszukani w przypadku, gdy piwo jest warzone „zdalnie”. Jednak płacąc odpowiednio wyższą kwotę za produkt spożywczy, wraz z całą jego otoczką, oczekujemy że stoją za nim konkretni ludzie. I to stoją bezpośrednio i „aktywnie”. Oczywiście nie zawsze tak jest, jednak nie każdy jest Mikkelem by mówić wprost, że interesuje go tylko kreowanie receptury, sam proces produkcji już niekoniecznie. Wracając jednak do samego zjawiska. I u nas być może takie rozdzielenie będzie wskazane w przyszłości. Posiadanie browaru stało się przecież wręcz modnym zjawiskiem. Czymś do pochwalenia się przed znajomymi. A na jakiej zasadzie to już kwestia drugorzędna. Ważne by mieć piwo z własną etykietą. Wszystkie dostępne wolne moce produkcyjne są od razu wykorzystywane. Nawet, jeżeli są to moce produkcyjne browarów, których jeszcze do niedawna nikt nie chciałby dotknąć kijem przez szmatę. Tak wielkie jest ciśnienie „by mieć własny browar”. Wypadałoby jednak nie zapominać, że to jak ze śpiewaniem – „warzyć każdy może, ale nie każdy powinien”. Co szybko zacznie weryfikować rynek. Paradoksalnie być może najlepszym biznesem w tym momencie jest inwestycja w instalacje i budynek i wpuszczenie do niego kontraktowców. Rodzi to pytanie: źle to czy jednak dobrze? Mimo wspomnianych wcześniej wad i testowania granic tolerancji konsumentów uważam, że różnorodność rynku jest atutem. Dobry produkt obroni się sam. Piwo warzone na odległość też przecież może być dobre, tylko nie ma co wtedy dorabiać historyjek. Wyświetl pełny artykuł
  13. Zgodnie z moimi oczekiwaniami tegoroczna zima jest mocno torfowa. Nie spodziewałem się jednak, że tak szybko doczekamy się dodania słodu wędzonego torfem do piwa jasnego. I to do pilsa! Takim właśnie cymesem uraczyła na kontraktowa Setka. Jak sprawdził się torfowy motyw w klasycznym piwie? Zobaczcie degustację w chłodni nowego warszawskiego wielokranu Beerokracja! Wyświetl pełny artykuł
  14. Z pewnością już wielokrotnie wam wspominałem, że największą dla mnie radością jest odwiedzanie tych miejsc, które z jednej strony znajdują z dala od głównych szlaków turystycznych, a z drugiej zaś strony, znajdujące się tam wybitnie urocze zakątki. Tak było i w tym przypadku. Zapraszam was na półwysep Gower, które nie tylko słynie z przepięknych krajobrazów, ale również z warzonego tam piwa. Mimo tak fascynującego atrybutu tego miejsca, zdecydowana większość turystów, która zapuszcza się w ten zakątek świata, skupia się wyłącznie na zapoznaniu się z dwiema głównymi atrakcjami tychże ziem. Czy popełniają przy tym błąd? Z pewnością tak! Nie ukrywam, że zobaczenie z bliska Trzech Klifów znajdujących się przy Three Cliffs Bay oraz spacer po rozległych, pełnych magii plażach, zapada na długo w pamięć. Jednakże, aby móc w pełni przypieczętować obecność w tymże miejscu, nie sposób nie odwiedzić jednego z trzech browarów działających w tej okolicy. W końcu, czym byłaby wycieczka po Penrhyn Gŵyr, gdyby nie odwiedziło się portowego The Pilot Brewery funkcjonującego w The Mumbles, pełnego tajemnic, przydrożnego Gower Brewery w okolicach Old Walls oraz wiejskiego Swansea Brewing Company z Bishopston? Według mnie, byłby to wyłącznie nic nie znaczący epizod w życiu każdego podróżnika. Co w nich jest takiego fascynującego? To dość złożone pytanie, na które postaram się dziś po części odpowiedzieć. W tymże celu zapraszam was do pełnej uroku osady Bishopston. Mimo, żaden mi znany pisany przewodnik po tych ziemiach nie poświęcił choć jednej linijki tekstu na rzecz tejże wsi, karygodnym błędem było by nie zobaczyć tego miejsca. Nie dlatego, że odnajdziemy tam zabytki klasy zerowej ale dlatego, że najbliższa okolica jest niebywale piękna. Z jednej strony znajdują się tam soczysto zielone wzgórza, a z drugiej zaś strony, odnajdziemy tam pełne uroku łąki i pola, które gwałtownie urywają się nad brzegiem morza Celtyckiego. Czymże jednak byłaby przepiękna przyroda, gdy zabrakło miejscowego piwa, które jest wyrabiane od dwudziestu laty w tamtejszym pubie „Joiners Arms”. Aż strach byłby pomyśleć. Zanim jednak odwiedzimy miejscowy browarek, warto rozgościć się w gościnnych progach „Joiners Arms”. Mimo, że lokal nie oferuje strudzonym wędrowcom gorącej strawy, ma do zaproponowania coś więcej. Niebywały klimat, którego można ze świecą szukać w innych zakątach świata. Zachodząc do niego można poczuć atmosferę z minionych dekad. Panujący tam lekki półmrok, który sprzyja wielogodzinnym dysputom o wszystkim i niczym. Natomiast piwo, które toczone jest tam aż z pięciu pomp, jedynie podsyca atmosferę wspólnego zrozumienia spraw ważkich jak i błahych. Jednakże każda wizyta w tejże gospodzie nie może zakończyć się jedynie na jej zwizytowaniu. Konieczna jest degustacja miejscowych napitków. Mimo, że miejsce to oferuje pięć pomp oraz drugie tyle kranów z wielkoprzemysłowym chłamem, warto przyjrzeć się z bliska trzech piwom, które na stałe goszczą w tymże lokalu. Nie tylko dlatego, że są to wyśmienite piwa, ale między innymi dla tego, że wyrabiane są one w przybudówce przylegającej bezpośrednio do tej karczmy. Z pewnością miłośnicy nowych trendów nie będą usatysfakcjonowani ofertą ale dla nas było to spełnienie wszystkich pragnień. Wiejski pub z klasyczną ofertą w postaci Golden Ale (4,7% alk.), Bittera (4,0% alk.) i Old Ejla (5,2% alk.). Czego można chcieć więcej?! Nie mniejsze wrażenie wywarł na nas tytułowy browar z którego pochodziły wyżej wymienione piwa. Całość sprzętu to dość swobodna zbieranina wszelakich maszyn i zbiorników, zainstalowanych w 1996 roku przez głównego pomysłodawcę tegoż browaru. Za warzelnię uchodzą tutaj dwa zbiorniki o pojemności około 500 litrów. Kolejnymi ciekawostkami są dwa plastikowe baniaki, które pełnia tutaj rolę fermentatorów, o analogicznej wielości co warzelnia. Cały sprzęt mimo, że nie wygląda na zbyt ekspozycyjny z pewnością udowadnia tezę, że browar to nie apteka. I nawet z takiego parku maszyn można (jeżeli się potrafi) uwarzyć całkiem solidne piwa. Koniecznie odwiedźcie ten browar, z pewnością będziecie nim oczarowani. Polecam! W tejże oto przybudówce odnajdziemy tytułowy browar. Prawda, że piękny? . Warzelnia . Zbiorniki fermentacyjne . Bitter . Old Ale . Wnętrze gospody Wyświetl pełny artykuł
  15. Browar Baba Jaga wystartował we wrześniu 2015, a pierwsze piwo miało swoją premierę pod konieć tegoż roku. Od tamtego czasu pojawiło się kilka kolejnych piw z tego browaru – głównie amerykańsko chmielonych. W moje ręce trafił najnowszy produkt – Luna – piwo w stylu West Coast IPA. Przy okazji degustacji opowiadam o samym stylu i […] Post Luna, Baba Jaga :: Piwo Tygodnia pojawił się poraz pierwszy w Piwolog radzi .... Wyświetl pełny artykuł
  16. Czy nie zastanawialiście się nigdy na tym, dlaczego każda piwna nacja posiada w swoim dorobku piwo pszeniczne, ale nie ma wśród nich Wielkiej Brytanii? Pytanie to zaczęło mnie nurtować już dwa lata temu, gdy pisałem cykl pod tytułem: „Bogaty świat piw pszenicznych”. Nie odczuwałem wtedy imperatywu, aby pochylić się nad tym tematem, jednak niedawno z pomocą przyszła mi książka autorstwa Martyna Cornella zatytułowana: „Amber, Gold And Black: The History Of Britain’s Great Beers”, w której autor postanowił tę kwestię wyjaśnić, co w zupełności zaspokoiło moją ciekawość, a także zmotywowało do stworzenia poniższego wpisu. Tradycyjne brytyjskie piwowarstwo słynęło z bardzo szerokiego wachlarza surowców piwowarskich, których używano do warzenia piwa (beer i ale) na tych ziemiach. Stosowano między innymi: słodowaną pszenicę, owies, groch, fasolę, rozmaite zioła, etc. Sytuacja uległa drastycznej zmianie podczas trwającej w latach 1688-1697 wojny, która ogarnęła większość zachodniej Europy, a przeszła ona do historii jako „wojna dziewięcioletnia” lub „wojna o Palatynat”. W teatrze wojennym znalazła się także Anglia, w której panowanie rozpoczął holenderski król Wilhelm Orański – nazwany w ojczyźnie Szekspira – Williamem III. Nowy król angielski musiał walczyć o swoją pozycję ze zdetronizowanym monarchą Jakubem II z dynastii Stuartów wspieranym przez Francję. Wojna kosztuje, a skoro toczy się ją za publiczne pieniądze, to wiadomo kto poniesie jej koszty. Nie inaczej było w 1697 roku, kiedy w Anglii opodatkowano słód jęczmienny i nakazano prawnie wykorzystywanie tylko tego surowca do wyrobu piwa (na początku XVIII wieku paralelne rozwiązanie prawne zastosowano wobec chmielu). Dla piwowarstwa tego kraju był to potężny cios godzący w tradycję, jednak jak mawiali starożytni Rzymianie – „dura lex sed lex”. Z zachowanych do dziś relacji wiadomo, że o ile piwowarzy komercyjni przestrzegali tego nakazu, o tyle ci warzący na własne potrzeby zdawali się nim w ogóle nie przejmować. Z czasem przepisy zliberalizowano lecz pewnych rzeczy nie można już było cofnąć. Z wielu piw warzonych z udziałem pszenicy w zasypie do historii przeszły jedynie dwa –Devon White Beer oraz Mum. Pierwsze z nich warzono w Kornwalii. Zwano je także White Cornish Ale, West Country White Ale lub Sweet Devon Ale. W zasypie tego napoju znajdował się słód jęczmienny (jasny i bursztynowy) oraz zmielona na mąkę pszenica. Piwo to nazywano „gęstym i pożywnym” ze względu na to, że brzeczki nie poddawano gotowaniu lub gotowano ją bardzo krótko, przez co nie wytrącały się osady białkowe. Stosowano symboliczne ilości chmielu przy jego wyrobie, a często w ogóle rezygnowano z tego surowca. Dla przyspieszenia fermentacji wykorzystywano starter, będący czymś podobnym do zakwasu. Mąkę pszenną i jęczmienną mieszano z wodą i czekano, aż rozpocznie się proces fermentacji, po czym dodawano go do naczynia z brzeczką. W niektórych recepturach zachowały się informacje o dodatku jajek do nastawu. Trunek ten pito we wczesnej fazie fermentacji, przez co był on jeszcze słodki. Zdecydowanie doradzano z odwlekaniem jego konsumpcji, gdyż szybko stawał się zbyt kwaśny i niepijany. Zalecano go przede wszystkim kobietom w okresie laktacji, bowiem uważano że ją skutecznie stymuluje. Warzono go do II połowy XIX wieku. Drugim piwem pszenicznym było Mum. Jego nazwa wywodziła się od Braunschweiger Mumme, mocnego napitku pochodzącego z niemieckiego miasta Brunszwik. Moc tego napoju predestynowała go do długotrwałego przechowywania, a także bardzo dobrze znosił on podróże, przez co eksportowano je nawet w takie egzotyczne regiony świata jak Karaiby. Jego konsystencja przypominała likier lub syrop. W Anglii w XVII wieku można było nabyć Mum importowane z Niemiec lub lokalne imitacje tego produktu. Angielskim piwowarom ten kontynentalny „wynalazek” był bardzo nie w smak, bowiem – w ich przekonaniu – znacząco obniżał obroty krajowego piwowarstwa. W 1673 roku angielski parlament wydał akt prawny, na mocy którego spożycie Mum zostało zakazane (na równi z kawą, brandy oraz herbatą). Ustawodawca uznał, że spożywanie wyżej wymienionych produktów jest bardzo niebezpieczne, zwłaszcza gdy wejdzie w nawyk, w porównaniu z konsumpcją lokalnych dóbr piwowarskich, zwłaszcza piw jęczmiennych. Mum często sprzedawano w specjalnych lokalach, zwanych „Mum Houses”. Zasyp tego piwa stanowił w ponad 75% słód pszeniczny. Pozostałymi surowcami był słodowany owies oraz skiełkowany jęczmień. Napój ten warzono bez dodatku chmielu, jednak z zachowanych relacji wynika, że był on i tak wyraźnie gorzki, ponieważ wachlarz składników wykorzystywanych do przyprawienia tego fermentum był nad wyraz szeroki: kora jodły, pędy brzozy, pędy jodły, ziele drapacza lekarskiego, ziele rosiczki, kwiat bzu, petunię, tymianek, ziarna kardamonu oraz liście mięty. W niektórych zachowanych recepturach korę i pędy jodły zastępowano imbirem, omanem wielkim, sasafrasem, marzanną barwierską, a także korą pterokarpusa sandałowego. Obecność tego ostatniego składnika może sugerować, że angielska wersja Mumme była czerwona, a przynajmniej posiadała różowe zabarwienie. Mum zniknęło z angielskiego rynku ustępując miejsca tradycyjnym angielskim piwom, a także kawie oraz herbacie. W roku 1880 uchwalono w Wielkiej Brytanii „Free Mash Tun Act”, który dopuszczał stosowanie piwowarstwie nie tylko słodowanego jęczmienia, ale i innych zbóż, jednak niemal 200 lat ograniczeń, które odcisnęło swe piętno na kilku pokoleniach piwowarów, zrobiło swoje i komercyjni producenci piwa nieszczególnie garnęli się do tego, aby urozmaicać zasyp swoich produktów o ziarno innych zbóż. Z czasem po słód pszeniczny zaczęto sięgać, jednak pełnił on w zasypie symboliczną rolę, a mianowicie stanowił do 10% całości śruty w kadzi zaciernej, aby poprawić retencję piany w gotowym piwie. Zwyczaj ten kontynuowany jest do dziś. Warto w tym miejscu dodać, że przywołany wyżej akt prawny zmieniał system poboru opłat na rzecz państwa w przypadku piwowarów komercyjnych. Opodatkowaniu nie podlegały już konkretne surowce piwowarskie, ale podatek akcyzowy naliczano od gęstości początkowej brzeczki nastawnej. Martyn Cornell podaje w swojej publikacji konkretne przykłady piw pszenicznych, które powstały w Wielkiej Brytanii w latach 80-tych i 90-tych XX wieku, jednak większość z nich była nawiązaniem do niemieckich piw pszenicznych (lub belgijskich). Autor podkreśla jednak, że pszeniczne piwa warzone przez angielskie browary to produkty wybitnie niszowe. Wyraża on tez nadzieję, że któryś z brytyjskich producentów piwa postanowi uwarzyć współczesną interpretację dawnego białego, pszenicznego piwa z Kornwalii. Fot.: Sleepy Claus (CC) Bibliografia: Martyn Cornell: „Amber, Gold And Black: The History Of Britain’s Great Beers”, The History Press, 2010. Wyświetl pełny artykuł
  17. 16 stycznia po raz pierwszy obchodziliśmy Święto Porteru Bałtyckiego. Pomysłodawcą przedsięwzięcia jest Mason, nic więc dziwnego że główne obchody odbyły się w miejscu gdzie menedżuje czyli Jabeerwocky. Rzeczą oczywistą było, że na kranie pojawi się jego pożegnalne piwo uwarzone w ramach kontraktowej Piwoteki czyli Porter Bałucki. Wydarzeniem wieczoru była jednak premiera Imperium Prunum z Browaru Kormoran. Rzecz zasługiwała na wyjątkową uwagę z co najmniej dwóch powodów. To najmocniejszy jak do tej pory imperialny porter bałtycki uwarzony w Polsce – 26° Blg i 11% alkoholu! Browar Kormoran tak jak i inne browary „regionalne” (czyli o mocach produkcyjnych między 20 a 200 tys. rocznie) znane są z tego, że koncentrują się na ofercie butelek, mocno zaniedbując ofertę beczkową. Premiera wersji beczkowej była zatem drugim powodem, dla którego po prostu nie można było ominąć tego wydarzenia. Z tego samego założenia wyszło mnóstwo osób. Takie tłumy, jakie pojawiły się w sobotę widziałem na warszawskich premierach jakiś rok temu! No ale jeśli imperialny porter bałtycki nie przyciągnął by ludzi, to można byłoby wieścić krach rewolucji Czy Imperium Prunum spełniło wysokie oczekiwania? Pierwsze wrażenia możecie zobaczyć oglądając i rozmowę z Pawłem Błażewiczem z Browaru Kormoran. Jednak przy takich piwach kluczową sprawą jest temperatura. Gdy piwo się ogrzało, pokazało moc suski sechlońskiej, która początkowo była dość stonowana, później jednak jej dymiony charakter był w smaku wyraźnie wyczuwalny. Zdecydowanie warto wrócić do tego piwa i na spokojnie podelektować się jego smakiem! Wrażenia odnośnie drugiego bohatera wieczoru czyli Portera Bałuckiego w rozmowie z Masonem! Wyświetl pełny artykuł
  18. Mimo, że w ostatnim okresie czasu, każdą wolną chwilę poświęcam na szczegółowe planowanie mojej podróży do Azji południowo-wschodniej, nadal znajduje czas na wspominki z wiązane z moim jesiennym wyjazdem do Walii. Sam już nie wiem co mnie bardziej oczarowało w tej krainie. Przyroda? Zabytki? A może browary, które warzą grzechu warte piwa? Z pewnością każdy z tych elementów wpłynął na ostateczną ocenę. Jednakże jakość tamtejszych piw była tym decydującym czynnikiem, która sprawiła, że zakochałem się w Walii na zabój. Przykładów, które sprawiły, że od trzech miesięcy mam taki a nie inny stosunek do tej krainy, jest wiele. Z pewnością jednym z takich miejsc, gdzie można przekonać się o wyjątkowości tego zakątka jest browar Grey Trees Brewery z miasta Aberdare. Rodowód tego browaru sięga 2011 roku, kiedy to kilkoro przyjaciół zdecydowało się rozpocząć przygodę z komercyjnym warzeniem na sprzęcie, który jak dla mnie nie miał żadnego uzasadnienia ekonomicznego . Na całe szczęście projekt ten na tyle przypadł do gustu miejscowym piwoszom, że inwestorzy Grey Trees byli zmuszeni po upływie dwóch lat, przenieść się w bardziej przestronne mury. Wybór padł na peryferyjne dzielnice tegoż miasteczka, do jednego z garaży, które sąsiadują w bezpośrednim sąsiedztwie z bazą autobusową. Mimo, że najbliższa okolica nie zachwyca swoim pięknem, wystarczy przekroczyć próg browaru, aby móc rozkoszować się ujmującym na wskroś widokiem nowej dziesięciobaryłkowej warzelni, pochodzącej od rodzimego producenta. Tuż koło niej, zapewne aby spotęgować tenże widok, zostały zainstalowane w jednym rzędzie zbiorniki fermentacyjne w liczbie sześciu. Mało tego, gdy wizytowaliśmy ten browar u podnóża tychże zbiorników, odbywał się proces napełniania klasycznych casków, specjałami, których tak brakuje mi na co dzień. Jak dla mnie był to widok wręcz hipnotyzujący. Jednakże sam widok nie sprawił, że tak tęskno mi za tym browarem. Z pewnością głównym sprawcą a może raczej sprawcami były tamtejsze piwa, które urzekały swoją prostolinijnością a jednocześnie niosły w sobie cząstkę czegoś porywającego. Co prawda piwne gusta mam już od dawna wyrobione, to i tak stałem jak zamurowany, gdy piwowar mi recytował wszystkie piwa jakie obecnie oferują. Muszę przyznać było tego trochę. Chociażby: APA w dwóch wariantach chmielenia (5,4% alk. oraz 4,2% alk.), Bitter w dwóch odsłonach (4,7%alk. oraz 4,2% alk.), Golden Ale (4,2% alk.), angielski Porter (4,6% alk.), ESB (5,2% alk.), Stout (4,0% alk.), Pale Ale (4,7% alk.) oraz Wheat Beer (4,5% alk.). Przyznacie sami, jest w czym wybierać! Proszę was o jedno, jak tylko będziecie mieli możność otrzymać/nabyć walijskie piwa, żądajcie m.in. piw z Grey Trees Brewery. Z pewnością tego wyboru nie pożałujecie! . . . . . Wyświetl pełny artykuł
  19. popełniane przy wprowadzaniu do świata piwa rzemieślniczego Trafiłem wczoraj na świetny artykuł Johna W. Mitchella opublikowany na CraftBeer.com pod tytułem „3 Biggest Mistakes When Introducing Someone to Craft Beer”. Stąd też, oczywiście, i tytuł mojego wpisu. Osobiście mam kilka przemyśleń na temat samego zjawiska, z którym niewątpliwie spotykamy się praktycznie codziennie. Jakiś czas temu popełniłem całkiem popularny wpis – Akolici „kraftu”. Z pewnych przyczyn, zapewne tych samych co przy każdym innym dobrze droższym od standardu, piwo rzemieślnicze traktowane bywa z nabożną wręcz czcią, co uwidacznia się w wielu płomiennych dyskusjach. I z adekwatnym do tego podejścia zelotyzmem jest przedstawiane osobom nie wciągniętym w ten konkretny produkt. Na mnie takie podejście działa jak płachta na byka, niezależnie od tematyki. Biorąc pod uwagę, że jestem dumnym synem swojego narodu to myślę, że nie tylko na mnie. Inną rzeczą jest, że to domena nie tylko naszego fragmentu rynku. Przerabiałem dokładnie takie same dyskusje i w kwestiach muzycznych (nieśmiertelne „dozbieraj i kup lampę”), motocyklowych jak i teraz piwnych. Jakie są więc główne zarzuty po obu stronach Wielkiej Wody? Zarzut pierwszy – „Over Geeking it” Nikt, absolutnie nikt nie lubi pretensjonalności i zbytniego zadęcia. Traktowanie tematu z pozycji domniemanej wyższości („Kraftowa rasa panów” kontra „brudne eurolagerowe wsioki”) to najkrótsza droga do zrażenia kogoś bufonadą. Przekrój piw rzemieślniczych jest nieprawdopodobnie szeroki i spokojnie można znaleźć piwa, które nie będą terapią szokową. Zarówno pod względem smaku jak i ceny. Sour ale leżakowany w beczce o rynkowej wartości powyżej 100pln za butelkę 0,75l może być niesamowitym osiągnięciem piwowarskiego kunsztu i rzemiosła, ale czy będzie odpowiedni do zainteresowania? Pamiętajmy, że jest coś takiego jak smak nabyty, coś czego uczymy się z czasem i wymaga często wielu podejść. Podoba mi się podejście, że we własnym piwnym towarzystwie możemy cudować do woli i analizować do bólu poszczególne części składowe smaku i aromatu, ale jeżeli chcemy snuć opowieść komuś spoza kręgu pasjonatów to wypadałoby jednak to robić w prosty i przystępny sposób. Zresztą, w końcu jeżeli nie umiemy czegoś prosto wytłumaczyć to oznacza tylko i wyłącznie, że sami tego nie rozumiemy. Zarzut drugi – „Starting with Your Favorite IPA” I tutaj pojawia się bardzo ciekawe stwierdzenie – bardzo często, jeżeli ktoś mówi, że nie lubi piw rzemieślniczych to oznacza, że tak naprawdę nie lubi IPA. Jasne, że IPA są turbo popularne. Jasne, że są odmieniane przez wszystkie możliwe przypadki i pewnie najłatwiej je kupić. Ale nie oznacza to od razu, że jest to doskonały pierwszy wybór. Mamy bogactwo porterów, stoutów, mniej chmielonych Ale. Czemu tego nie wykorzystać? Terapia szokowa nie jest szczególnie wskazana. Zarzut trzeci – „Forgetting to Share the Powerful Story of Craft Beer” Powiedzmy, że w USA to jest już kilkadziesiąt lat zabawy. U nas, jeżeli chodzi o samą kwestię browarów, raptem kilka. Ale nie można zapominać skąd to wszystko się wzięło. Praktycznie wszyscy w branży znamy się od lat, wszyscy zaczynaliśmy czy to na Browar.biz czy Piwo.org i zabaw w piwowarstwo domowe. Dodatkowo fajnie by było, gdyby historia jednak była pozytywna. Opowiadała o pasji i spełnianiu swoich marzeń, a nie ustawianiu od razu w opozycji i wciąganiu na sztandar bojowych haseł „walki z koncernowym okupantem”. Bardzo szybko może się to skończyć odpowiedzią „w dupie mam twoją walkę człowieku, mnie interesuje czy produkt jest dobry i warty swojej ceny, a nie pierdolety”. I taki człowiek ma rację. Ideologia nie może przysłaniać zdroworozsądkowego podejścia. W dobie powrotów rzemiosła, tradycyjnych metod wytwarzania, slow food itp. naprawdę mamy o czym pisać i mówić i to właśnie w kontekście piwa. Warto zapoznać się z oryginalnym tekstem z podanego na początku linka, natomiast tak jak przy każdej takiej okazji małe podsumowanie. Nie dajmy siebie zwariować, podejście „cokolwiek ist Krieg” jest dobra jak ma się kilkanaście lat i burzę hormonów. A piwo jest dozwolone od 18 roku życia, więc powinno się już trochę więcej myśleć. Jeżeli chcemy kogoś zainteresować tematem, warto to robić subtelnie i ze smakiem. Nie na zasadzie Shock and Awe. Przy czym jak zauważył to Matt Brynildson z Firestone Walker na warsztatach podczas Brau Beviale, paradoksalnie, czasami świetnym wyborem jest doskonale zbalansowana Imperialna IPA w której słodycz równoważy mocniejsze chmielenie, ale jednocześnie aromat bucha cytrusami i owocami tropikalnymi. Któż to może wiedzieć, trzeba samemu próbować na podstawie własnej wiedzy i doświadczeń Wyświetl pełny artykuł
  20. Bardzo rzadko zdarza się, by krajowy browar restauracyjny uwarzył piwo powyżej 18° Blg. Gdy jest to porter bałtycki to sprawa zasługuje na dodatkową uwagę. Podczas świątecznej wizyty w stukranowym Piw Paw-Beer Heaven postanowiłem sprawdzić Porter z zielonogórskiego Hausta. Okazało się, że obecny jest też RIS uwarzony przez łódzki Księży Młyn dla Outletu Piwnego. Nie odmówiłem więc sobie możliwości degustacji Czy da się zrobić porządnego bałtyka i RISa w restauracyjnym browarze? Wyświetl pełny artykuł
  21. Degustacja piwa Samiec Alfa – RIS-a z browaru Artezan leżakowanego w beczce po bourbonie, najlepszego piwa roku 2015 według czytelników bloga Małe Piwko. Czy rzeczywiście Samiec Alfa jest tak zachwycający, jak wszyscy mówią? The post Samiec Alfa z Artezana – Piwo roku 2015! appeared first on Małe Piwko Blog. Wyświetl pełny artykuł
  22. Piwna rewolucja w Polsce nie zwalnia. Ubiegły rok obfitował w wysyp piwnych nowości, odbyło się sporo piwnych imprez, a na rynku zadebiutowały nowe inicjatywy piwowarskie. Jednym z zeszłorocznych debiutantów był poznański browar kontraktowy – Browar Golem. Premiera pierwszego piwa, żytniego porteru z dodatkiem soli i łuski kakaowca o nazwie „Dybuk”, uwarzonego przez ten projekt miała miejsce 12 grudnia w poznańskim wielokranie „Setka”. Twórcami Browaru Golem jest trójka piwowarów domowych: Michał Kamiński, Artur Karpiński oraz Sebastian Łęszczak. Postanowiłem zaprosić ekipę Golema do wywiadu z kilku względów: po pierwsze – wszyscy jesteśmy „Pyrusami”, po drugie – naszą wspólna pasją jest piwo, a po trzecie – piwowarstwo rzemieślnicze to przede wszystkim ludzie, a nie tylko uwarzone przez nich piwo. Zapraszam Was do lektury, z której dowiecie się więcej o samej inicjatywie, jej twórcach, a także planach na najbliższą przyszłość. Zalecam lekturę z napełnionym szkłem, bo pytań było dużo, a odpowiedzi bardzo wyczerpujące. Na blogu „Beer, Bacon & Liberty” prowadzonym przez jednego z Was – Artura – wyczytałem, że pomysł na nazwę browaru był taki, aby nawiązywała ona w niekoniecznie oczywisty sposób do stolicy Wielkopolski (postać praskiego rabina Jehudy Löw ben Becalela, urodzonego w Poznaniu, któremu przypisuje się stworzenie Golema) oraz budziła pewne kontrowersje – wyczytałem, że zamierzacie swoimi piwami przełamywać rozmaite tabu i stereotypy. Czy rozważaliście jeszcze jakieś inne warianty nazwy? Artur: Propozycji na nazwę browaru było wiele – zarówno anglo-, jak i polskojęzycznych. Ostatecznie stanęło na tym, że wybraliśmy postać Golema jako naszego patrona z dwóch głównych powodów. Po pierwsze, według legendy jego stwórca miał bliskie związki z Poznaniem (co jednak nie było aż tak oczywistym powiązaniem, jak np. Browar Dwa Koziołki czy Hipolit Cegielski Brewery), a po drugie - w polskim społeczeństwie funkcjonuje wiele uprzedzeń, na których chcieliśmy zagrać. Nawiązanie do żydowskiego dziedzictwa Polski miało pełnić właśnie taką funkcję. Jeśli chodzi o konwencję nazewnictwa piw – tu także pojawiły się różnorakie warianty. Na chwilę obecną będziemy jeszcze trzymać się tematyki okołożydowskiej, ale czas pokaże, jak długo. Nie ukrywam, że innych stereotypów i uprzedzeń, których posiadaczom chcielibyśmy zagrać na nosie, jest całkiem sporo. Czy za jej wyborem stoi coś jeszcze? Zainteresowanie historią (lub konkretnie, historią stosunków polsko-żydowskich)? Inspiracją była literatura, fascynacja kulturą żydowską (w tym kabałą), etc? Artur: Dwa główne powody już znasz. Poza tym każdy z nas interesuje się światem, w którym żyje – jego historią, legendami, mitami. Nie mamy zamiaru udawać, że setki lat wspaniałego dziedzictwa innych kultur na ziemiach polskich nigdy nie istniały – niezależnie od tego, co na ten temat do powiedzenia mają zwolennicy czystości rasowej, etnicznej i narodowej. Sam pochodzę z Białegostoku – miasta, w którym Polacy, Żydzi, Białorusini, Niemcy, Ukraińcy, Rosjanie, Tatarzy i Romowie przez setki lat tworzyli piękną oktawę kultur. Niestety, ostatnimi czasy głośno jest o ekscesach środowisk ekstremistycznych. Oprócz tego, mamy poczucie humoru i dużo autoironii, co jest niezbędne, by żyć w pokoju. Wiesz skąd się biorą wojny? Jeffrey Tucker kiedyś powiedział takie zdanie: „Wszystko, co złe na świecie, bierze się z tego, że ludzie traktują życie zbyt poważnie”. Trafił w samo sedno. Słyszałeś, by jakiś śmieszek kiedyś dla żartu wymordował kilka milionów ludzi? Ja nie. Natomiast wielu było takich, którzy mieli wielkie plany inżynierii społecznej i dla tych – swoim zdaniem – wzniosłych i poważnych celów traktowali ludzkie zwłoki jak obornik, którym te ideały nawozili. Temat żydowski powzięliśmy też z tego powodu, że jest on dwojakim tabu – nie tylko istnieją uprzedzenia w tej kwestii, ale także - z drugiej strony – wywierana jest często duża presja na cenzurę wypowiedzi, dowcipu, sztuki. My nie zawahamy się żartować ze świętości, gwałcić tabu i burzyć pomników. Piwna rewolucja jest nie tylko w swym charakterze rzemieślnicza, ale i artystyczna. Można ludziom przekazać coś ciekawego z przymrużeniem oka – karykaturą czy psychodelicznym obrazem. Pamiętaj jednak, że to jest tylko dodatek - opowiadanie historii. Najważniejsze jest zawsze dobre piwo. Fajnie by było, gdyby ludzie pijąc nasze produkty pokusili się o chwilę refleksji i introspekcji, nie tracąc jednocześnie uśmiechu i nie popadając w martyrologiczne tony. Czy nie obawiacie się oskarżenia o to, że kontrowersyjność na którą stawiacie ma stanowić środek do celu, którym jest chęć wybicia się „za wszelką cenę”? Zarzuty takie padają pod adresem niektórych browarów lub konkretnych piw. Wszyscy też wiemy jaki jest „piwny światek”. Artur: Piwny światek jest taki, jakim go tworzymy. Ci, którzy na niego narzekają, niech zrobią coś, by był lepszy. Krytykować umie każdy. Nie obawiamy się niczego. Chcemy robić smaczne piwo, a przy tym opowiadać ciekawą historię, dawać dużo ciekawych doznań sensorycznych - a jak się uda, to może i odrobinę strawy duchowej. Jeśli ktoś ma z tym problem – przyjmujemy to na klatę. Prawda jest taka, że jeśli będziesz produkował syf, to kontrowersyjność ci w niczym nie pomoże. Wybranie takiej strategii wiązało się z pewnym ryzykiem. Gdyby „Dybuk” został źle przyjęty, to posypałby się hejt, że nie mamy nic do zaoferowania poza efektem szoku. Nasze dziecko się jednak obroniło. Zebrało świetne recenzje i nikt nam nie mógł powiedzieć, że musimy nadrabiać kontrowersją braki w piwowarskiej sztuce. Ja osobiście nie cierpię miałkości w żadnym aspekcie życia. Lubię esencję i wyrazistość. Tego się chcemy trzymać. Sebastian: Z tą kontrowersyjnością to już nie przesadzajmy. Jeżeli dla kogoś nawiązanie do legendy żydowskiej jest kontrowersyjne to trochę mu współczuję. :) Ostatecznie i tak chodzi o dobre piwo. Czy Wasze piwa będą nawiązywać wyłącznie do wierzeń hebrajskich jak debiutancki „Dybuk”, czy macie w zanadrzu też inne pomysły? Artur: Nie tylko wierzeń. Pojawią się pewnie inne tematy okołożydowskie, niekoniecznie związane z mistycyzmem, religią i folklorem. Wszystko to jednak dopiero przed nami. Sebastian: Kilka najbliższych na pewno, ale nie chcemy się zamykać w jednym schemacie. Każdy z nas ma jakieś pomysły. Przed nami dużo piw. Myślę, że brnięcie w jednym kierunku byłoby nudne. Czy wszystkie etykiety planujecie utrzymać w psychodelicznej konwencji? Pytam, bo osobiście lubię klimaty oniryczne, czy surrealistyczne w filmie i literaturze. Artur: Etykietę „Dybuka” wykonał dla nas poznański artysta – Novy. Zaprojektuje także oprawę graficzną nowego piwa, które na rynku pojawi się w drugiej połowie lutego. Co będzie dalej – czas pokaże. Na pewno chcemy mieć etykiety ciekawe, inne, dziwne. Grafika „Dybuka” zebrała bardzo skrajne recenzje. Jedni ludzie mówili, że jest brzydka, a drudzy – że najlepsza w całym polskim krafcie. O to chodzi. Chcemy być jacyś. Skoro piwna rewolucja mówi NIE piwu bez wyrazu, niech powie także NIE wszystkim innym rzeczom pozbawionym cech wyróżniających. Nasyćmy świat wszystkimi barwami tęczy. Precz z szarością. Sebastian: Wszystko zależy od piwa i od tego, co Novemu (naszemu rysownikowi) akurat będzie siedzieć w głowie. Czym zajmujecie się na co dzień? Artur: Ja jestem anglistą – uczę dorosłych w firmach i szkołach językowych, a także wykonuję drobne tłumaczenia. Gdy starcza czasu, piszę bloga o dobrym jedzeniu i piciu. W każdy weekend zaś spotykamy się w większym gronie jako Poznańska Loża Piwna i degustujemy nowości na polskim rynku, ciekawostki z zagranicy oraz domowe wypusty. Sebastian: Klasa robotnicza od poniedziałku do piątku. Michał: Jestem programistą. Co jeszcze interesuje Was oprócz piwa? Artur: Kiedyś byłem zapalonym fanem piłki nożnej. Tylko nie zrozum mnie źle - nigdy nie byłem szalikowcem. Interesowały mnie bardziej statystyki, składy, transfery, ciekawe introspektywne historie i bohaterowie spoza pierwszych stron gazet. Lutz Pfannenstiel – to jest człowiek, którego bramkarską bluzę mógłbym nosić i dziś. Fenomenalny gość. Polecam jego autobiografię. Dzięki tej mojej nieco autystycznej wersji piłkarskiego fanatyzmu pokochałem grę Championship Manager (obecnie Football Manager) i od ponad dwudziestu lat gram w każdą jej kolejną wersję. Prowadziłem też stronę Underdog Football, poświęconą piłce spoza głównego ścieku. Z czasem jednak piwo wygrało z futbolem i teraz rzadko kiedy mam czas obejrzeć jakiś mecz. Oprócz tego jestem miłośnikiem dobrej kuchni – zarówno jeśli chodzi o jedzenie, jak i gotowanie. Poza rewolucją piwną bardzo cieszy mnie także rewolucja kulinarna, do jakiej doszło w naszym kraju. Jeszcze kilka lat temu nie można było w Polsce dostać dobrej wołowiny na steki, a dziś nie stanowi to już wielkiego wyzwania. Ludzie się otwierają, przekraczają granice strefy komfortu, próbują nowych smaków. Pojawiają się na rynku coraz to nowe ciekawe restauracje i kawiarnie. W każdym dużym mieście w Polsce można dziś napić się parzonej na kilka sposobów kawy ze świeżo palonego, aromatycznego ziarna, zjeść pyszny stek z polędwicy, umiejętnie przygotowany przez wyspecjalizowanego szefa kuchni, a także spróbować zupełnie odjechanych ciekawostek, jak owady czy bycze jądra. Całe szczęście, że skończyły się czasy, kiedy szałową nowością był kebab, ludzie stali w kolejce do pierwszej restauracji McDonald's, a szczytem ekstrawagancji budzącej uczucie mieszanki strachu i ciekawości jawiło się sushi – no bo jak to tak? Surową rybę? Oby nigdy te smutne czasy nie wróciły. Wiadomo jednak, że każda rewolucja niesie ze sobą także kontrrewolucję. Wierzę jednak, że nawet reakcjoniści wyniosą z tych przemian jakąś lekcję. Jest grupa ludzi o tradycyjnych gustach i naturalną potrzebą rynku jest ich zaspokojenie. Można jednak klasyczne style i potrawy wzbogacać rewolucyjnymi akcentami, a także wyciągać z nich to, co najlepsze pod względem smaku, a nie iść po linii najmniejszego oporu, serwując bezsmakowego eurolagera i mielone z mięsa oddzielonego mechanicznie ze starymi, kołkowatymi ziemniakami. Największym sukcesem piwne j i kulinarnej rewolucji jest fakt, że ludzie nauczyli się czuć smak. Ta zdobycz nie zginie. Póki co bardzo dobrze jest jedynie w dużych ośrodkach, ale obserwuję, jak następuje powolna dyfuzja tego zjawiska na mniejsze miasta i miasteczka. W moim rodzinnym Białymstoku powstał wielokran z prawdziwego zdarzenia, a kraftowe piwo można znaleźć nawet w małym, romantycznym Kazimierzu Dolnym. Rozpisałem się na temat rewolucji, a przecież interesuję się jeszcze tysiącem innych rzeczy. Jestem fascynatem amerykańskiej myśli wolnościowej. Tacy ludzie jak Lysander Spooner, Murray Rothbard, Sam Konkin czy Ayn Rand zmienili moje życie o 180 stopni. Bez nich nigdy nie byłoby mnie tu, gdzie jestem. Zanim poznałem ich genialne umysły i dzieła, byłem wiecznie zdołowanym chłopakiem bez wiary w siebie, patrzącym podejrzliwie na wszystkich wokół. Straciłem wiele lat życia na celebrowaniu własnej niedoli. Dopiero dzięki nim stanąłem na nogi, uwierzyłem w siebie i dziś wiem, że mogę wszystko – o ile zdrowie pozwoli. Do innych zainteresowań zaliczę na pewno muzykę rockową, bluesową i metalową. Kocham cały etos rock and rolla. Wiesz – it is better to burn out than to fade away – jak śpiewał Neil Young. Tak zawsze chciałem żyć. Dziś to robię. Poza słuchaniem, uwielbiam śpiewać moje ukochane utwory – robię to wszędzie: w domu, w samochodzie, w pracy, na karaoke. Kiedyś też pisałem teksty, ale ostatnio nie mam na to ani czasu, ani natchnienia. Poza tym przynajmniej raz w tygodniu oddaję się uczcie kinomana wraz z moją dziewczyną. Lubimy dobry film i atmosferę małego, studyjnego kina. Nie bywamy raczej w multipleksach. Oglądamy wiele różnych rzeczy: horrory, dramaty, komedie. Osobiście mam też fetysz kina klasy B i czarnych komedii. „Martwica Mózgu” czy „Dead Snow” nigdy mi się nie nudzą. Doceniam również transgresję użytą w takich produkcjach jak „Serbski Film” czy „Guinea Pig”. Warto poczytać, dlaczego reżyserowie zaserwowali widzom tak brutalną i szokującą jatkę. Śledzę też kilka amerykańskich seriali o różnej tematyce. Uwielbiam również grać w pokera, jednak na to w ostatnich miesiącach nie mam zupełnie czasu. Tu trzeba dodać, że ustawa hazardowa zniszczyła wielu ludziom ich olbrzymią pasję. Nie rozumiem, jak można dorosłemu człowiekowi prawnie zabronić dysponowania jego własnym ciałem lub mieniem. To dla mnie niepojęte. Sebastian: Obecnie, na własną rękę, uczę się grafiki wektorowej. Kiedyś sporo fotografowałem. Strasznie jarała mnie fotografia średnioformatowa i otworkowa. Niestety, nie mam teraz tyle czasu i praktycznie ostatnie, co fotografuję, to tylko „Dybuk". Od jak dawna interesujecie się piwem? Artur: Pierwsze piwo wypiłem pewnie w okolicach piętnastego roku życia. Było to „Dojlidy Herbowe” i pamiętam, że mi bardzo nie smakowało, bo było… za gorzkie (sic!). W liceum, jak to w głupim szczenięcym wieku, piłem jakieś mocarze pokroju „Wojaka Wszechmocnego 9%”. Pierwszy kontakt z kraftem zaliczyłem około 2011 roku, kiedy to w moje ręce wpadł „Atak Chmielu”. Tu nastąpił przełom. Poczułem, że piwo może pięknie pachnieć i świetnie smakować. Po utracie kraftowego dziewictwa już było z górki. Podczas Euro 2012 wypiłem mnóstwo piw - za każdym razem inne. Codziennie oglądałem mecze odkrywając nowe smaki. Potem było już warzenie w domu, wielokrany, festiwale, piwne podróże i w końcu Browar Golem. Sebastian: Najprawdopodobniej od momentu kiedy spróbowałem „Jak w dym” z Pinty, jeszcze ze starą etykietą. Byłem w szoku, że piwo może kosztować tyle pieniędzy, a jeszcze bardziej, kiedy napiłem się tego piwa. Piwo o smaku wędzonej kiełbasy, jedzonej przy ognisku w środku lasu – dla kogoś, dla kogo „Lubuskie” z Witnicy było super ekstrawagancją – to było jak wylanie kubła z zimną wodą na głowę. Zacząłem czytać, szukać. Odkrywanie różnych dziwnych rzeczy na półkach w sklepie miało wtedy sporo magii. Michał: Czymś innym, niż koncernowe lagery, to od około 2008 (odkryłem piwa niemieckie, piwa belgijskie), kraftami (IPA itp.) to w zasadzie od początku rewolucji piwnej w Polsce – „Atak Chmielu” i „Rowing Jack” pokazały na nowo, jak piwo może smakować. Od kiedy warzycie piwo w domu? Artur: Zawsze chciałem warzyć w domu, ale nie miałem dogodnych warunków. W końcu jednak się odważyłem stawić czoła przeciwnościom i w grudniu 2013 zrobiłem pierwszą warkę, od razu z zacieraniem. Nie bawiłem się w brewkity i ekstrakty. Do dziś mam na koncie ponad 80 piw – każde inne. Trochę dobrych, trochę kiepskich. Jak to w życiu. Nie wiem, czy to kwestia wody, czy umiejętności, ale zdecydowanie lepiej wychodzą mi w domu stouty, niż piwa mocno chmielone. Sebastian: Ja zacząłem w 2012 roku. Buszując po blogach piwnych, jakimś trafem trafiłem na stronę Browamatora. Zamówiłem brewkit „St Peter’s IPA” i zrobiłem (trudno mówić tu o warzeniu) swoje pierwsze piwo. Ledwo rozlałem je do butelek a nastawione miałem już kolejne - jakiś bitter od Coopersa. Piwa, jak na moją ówczesną piwną świadomość, wyszły nad wyraz dobrze. Wyłożyłem kasę na stół, kupiłem garnek, termometr, resztę niezbędnego badziewia i poszło. Bardzo miło wspominam swoją pierwszą zacieraną warkę. Zacząłem o 6:00, a kończyłem jakoś o 21:00. Pamiętam, że był to SMASH: wiedeński i Chinook. Wyszło niesamowicie grejpfrutowe, tak przynajmniej je zapamiętałem. Muszę je kiedyś powtórzyć, może na większą skalę. Michał: Od lutego 2014 roku. Jakie są Wasze ulubione style piwne? Jakie piwa zrobiły na Was największe wrażenie? Artur: Najbardziej lubię RISy, barley wine i piwa kwaśne. Jestem też miłośnikiem słodu wędzonego torfem. Gdybym miał opisać swój ideał stylu piwa, to byłby to żytni RIS wędzony torfem, z dodatkiem dobrej kawy i chili, leżakowany w beczce po bourbonie. Najlepiej też, gdyby miał ze 30° Blg i był ze dwa lata po terminie. Beergasm gwarantowany. Poza tym nigdy nie pogardzę dobrym, bardzo intensywnym w aromacie American IPA. Nie lubię natomiast piw nudnych – klasycznych europejskich stylów, mało wyrazistych i zbalansowanych. Jak we wszystkim w życiu – preferuję esencję. Jestem . Z komercyjnie dostępnych pozycji najmilej wspominam „Mikkeller Black” oraz „Emelisse White Label Imperial Stout Ardbeg BA”. Jeśli chodzi o piwa jasne, chmielowe, to uwielbiam wszystko od BrewDoga, zwłaszcza dobre warki „Jackhammera”. Oprócz tego – należę do tej grupy osób, która kocha aromat chmielu odmian Sorachi Ace i Nelson Sauvin. Sebastian: Preferuję wszystko, co mocno chmielone i stouty w każdym wydaniu, zwłaszcza imperialne. Ogromną miłością pałam też do grodziskiego, ale staram się nie ograniczać. Ciągle próbuję nowych rzeczy, próbuje wyciągnąć jak najwięcej nawet ze zwykłego pilsa. Z piw, które najlepiej zapamiętałem, to będzie chyba „Tactical Nuclear Penguin”. Nalewka czekoladowo–wiśniowa: niesamowita gęstość, szlachetny alkohol. Tak, jak nie przepadam za alkoholami 20%+, tak to piwo wywarło na mnie ogromne wrażenie. Michał: RIS jako najbogatszy w smak i aromat, amerykańskie pale ale jako piwo na co dzień. Największe wrażenie zrobił na mnie „Bourbon County Stout” - bogactwo smaku i aromatu powala, do tego idealnie wkomponowany bourbon. Nie piłem chyba nic lepszego do tej pory. Długo zastanawialiście nad się możliwością komercyjnego warzenia piwa? Kiedy pojawił się pomysł, aby założyć browar? Artur: Myślę, że była to naturalna konsekwencja warzenia w domu i wspólnych degustacji w poznańskich wielokranach. Każdy z nas o tym myślał we własnych czterech ścianach i marzył o podzieleniu się swoją pasją ze światem. W końcu taka propozycja musiała paść. Pierwsze przymiarki miały miejsce wiosną zeszłego roku, w lipcu założyliśmy spółkę, a w grudniu wypuściliśmy „Dybuka”. Sebastian: Za mną chodziło to od kiedy uwarzyłem pierwszą warkę z zacieraniem. Musiało to trochę dojrzeć w mojej głowie no i musiałem poznać odpowiednich ludzi, czyli Artura i Michała. Warzycie swoje piwa w browarze w Kamionce. Jak duża była warka „Dybuka”? Wszyscy: „Dybuk” w wersji finalnej trafił na rynek w ilości 41,5 hl gotowego piwa. „Dybuk” jako Wasz debiut nasuwa pewne supozycje wobec Waszego podejścia do piwowarstwa. Żytni porter z dodatkiem łuski kakaowca oraz soli. Rozumiem, że planujecie warzyć piwa wymykające się klasyfikacji na konkretne style i z rozmaitymi dodatkami? Artur: Chcemy przede wszystkim warzyć dobre i wyraziste piwa. Nie chcemy wypuszczać nudnych, nijakich pozycji, które giną w tłumie. Wszystko to planujemy uzyskać bez uszczerbku na pijalności. Co do dodatków, to nasze drugie dziecko będzie także miało ciekawy twist, ale o tym poniżej. Sebastian: Z grubsza tak to będzie wyglądać, ale nic na siłę. Każdy składnik piwa musi być dodany racjonalnie. Na pewno nie chcemy ładować łopatą losowo wybranych chwastów i chwalić się swoją oryginalnością. Oczywiście nie ma też co szaleć, czasem niestandardowy dodatek wnosi coś fajnego a czasami jest po prostu zbędny. Chcemy robić piwa o bogatym smaku, niekoniecznie o długiej liście składników. Planujecie już kolejne piwa? Jeśli tak, to czy możecie uchylić rąbka tajemnicy? Wszyscy: W drugiej połowie lutego premierę będzie miało nasze drugie piwo – „Mazal Adar Dagim”. Będzie to amerykańska pszenica ze słodem wiedeńskim, 12,5° Blg, chmielona Tomahawkiem, Cascadem i Mosaikiem, z dodatkiem mirtu cytrynowego. Mirt, który dodamy na późnym etapie gotowania, pachnie jak świeżo starta skórka z cytryny z lekką nutą herbacianą i ziołową. W ten sposób przegonimy zimę i powitamy przedwiośnie. Czy planujecie, w bliższej lub dalszej przyszłości, „warzyć u siebie”? Artur: Na pewno dobrze by było mieć własny browar, ale to jest melodia przyszłości. Póki co dopiero warzymy nasze drugie piwo kontraktowo. Nie wykluczamy, że kiedyś tak się stanie, aczkolwiek konkretnych planów na najbliższy czas w tej materii nie ma. Sebastian: Kto by nie chciał warzyć u siebie? Na razie wizja poza naszym zasięgiem, ale kto wie… Czy trudno jest przestawić się na warzenie na większą skalę? Jeśli tak, to które aspekty są najbardziej problematyczne? Artur: Paradoksalnie, największym wyzwaniem wcale nie jest samo kontraktowanie czy ustalanie receptur. Najwięcej czasu i nerwów kosztują sprawy urzędowe. Załatwianie setek papierów, koncesji, odbiorów, itd. Do tego wszystkiego jeszcze ciągły strach, że każda pomyłka czy niedopatrzenie może zakończyć się tragicznie dla całej firmy. To może skutecznie zniechęcić mniej odporne psychicznie osoby do robienia jakiegokolwiek biznesu w Polsce, zwłaszcza koncesjonowanego. Wiesz – czytałem taką historię o facecie z Polski, który otworzył oddział swojej firmy w USA. Nauczony polskimi doświadczeniami był pełen obaw, a tam burmistrz go przywitał z otwartymi rękami, zaoferował pomoc we wszystkich formalnościach, wyprawił mu uroczyste powitanie w mieście, itd. Po prostu w Ameryce ludzie rozumieją, że przedsiębiorca to jest ktoś, dzięki komu inni mają pracę – i go szanują. U nas wciąż pokutuje postkomunistyczna mentalność. Co do samego warzenia, to musimy zrewidować ilości chmielu i dodatków. W „Dybuku”, moim zdaniem, goryczka ma zbyt zalegający charakter – co, myślę, jest wynikiem zarówno użycia chmielu Magnum z dość dużą ilością kohumulonu, jak i większej izomeryzacji alfakwasów na dużym sprzęcie. Z kolei dodanych na leżak płatków dębowych powinno być o wiele więcej niż obecnie, jak i sposób ich podania być może ulegnie zmianie. Wszystko po to, aby aromat wanilii był intensywniejszy. Jest jeszcze sprawa chmielenia na zimno w przyszłych piwach – warunki technologiczne nie pozwalają nam na dochmielanie w trakcie leżakowania. Chmiel ma kontakt z piwem przez cały jego okres. Inna sprawa, to temperatura chmielenia na zimno, która mogłaby być wyższa. Sebastian: Dla mnie najbardziej problematyczne jest dostosowanie chmielenia. Ekstrakcja alfakwasów w większym kotle jest podwyższona, do tego dochodzi dłuższe odwirowanie osadów. Goryczka w „Dybuku” nie była do końca taka, jak chciałem. Czy Browar Golem będzie można spotkać na piwnych festiwalach w tym roku? Sezon za kilkanaście tygodni rusza, stąd to pytanie. Artur: Na pewno będziemy chcieli wziąć udział w kilku festiwalach. Sebastian: Naturalnie. Pojawimy się tu i ówdzie. Mamy początek roku. Czas podsumowań roku minionego oraz planowania i prognozowania nadchodzącego. Jaki był Waszym zdaniem rok 2015? Czego spodziewacie się w tym roku (trendy, wydarzenia, etc)? Artur: Uważam, że rok 2015 był bardzo udany. W końcu w Polsce zaczęto w większej liczbie wypuszczać piwa leżakowane w beczkach oraz kwaśne. Polska scena piwna się rozwija, wielokranów przybywa, browary rosną jak grzyby po deszczu. Oby tak dalej. Braliśmy („po cywilu”) udział w kilku festiwalach – od kameralnych, niemalże rodzinnych, jak Craft Beer Camp, po duże, typu Beer Geek Madness czy Poznańskie Targi Piwne. Z każdego z nich przywieźliśmy niezapomniane wrażenia, dużo ciekawych doświadczeń i dobre samopoczucie. Jeśli chodzi o trendy – to rynek zacznie powoli weryfikować słabe browary, zwłaszcza kontraktowe. Naszym celem jest oczywiście być jednym z tych, które zweryfikuje pozytywnie. Zapewne będzie też kilka fakapów w social media i złości niezadowolonych ofiar negatywnych recenzji. Co do samego piwa – więcej beczek, więcej kwasów, ale i powrót do lekkich, sesyjnych piw. Myślę też, że możemy liczyć na nowe, ciekawe kooperacje i – jak zwykle – świetne festiwale. Cieszy mnie też, że w końcu ktoś odważył się uwarzyć komercyjnie piwo jopejskie. Brawo Olimp! Jeśli chodzi o rynek, to prognozuję, iż kraft trafi do mniejszych miejscowości, także turystycznych. Osobiście bardzo bym chciał, aby w społecznej świadomości piwo uzyskało status wina – to znaczy pełnoprawnego towarzysza wykwintnego jedzenia. Może moje marzenie się spełni i 2016 będzie rokiem beer pairingu? Sebastian: Rok 2015 nazwałbym rokiem piw kwaśnych. Obstawiam, że ten jeszcze bardziej będzie szedł w tym kierunku. Mocno liczę na nowe polskie odmiany chmieli. Może wreszcie polscy rzemieślnicy będą mogli uwarzyć porządne Polskie IPA? Na pewno będzie coraz więcej piwnych festiwali i browarów. I dobrze, czym większy wybór - tym lepiej. Michał: 2015 - trendami przewodzącymi były piwa kwaśne i piwa leżakowane w beczkach. Doszło również do paru ciekawych, wspólnych inicjatyw pomiędzy browarami krajowymi i zagranicznymi. 2016 - raczej nie spodziewałbym się wielkiej zmiany w trendach. Myślę, że będzie podobnie do 2015: dużo nowych piw, liczba piw kwaśnych i leżakowanych wzrośnie, bo każdy większy browar będzie chciał mieć coś takiego w swoim portfolio. Dziękuję za poświęcony czas i rozmowę. Życzę samych sukcesów Wam oraz Waszej inicjatywie – Browarowi Golem – i samych udanych warek. Wszyscy: Dziękujemy również i powodzenia we wszystkich aspektach życia! Fot.: Browar Golem © Wyświetl pełny artykuł
  23. Z okazji zbliżającego się Święta Porterów Bałtyckich (16 stycznia) dzisiaj materiał rzecz jasna o porterach. Żeglując po otchłani internetów trafiłem na dyskusję dotyczącą wyrobu lidlowego o nazwie Argus Porter. Dysputa owa próbowała wyjaśnić czym jest ów tajemniczy napitek. Nie ma na nim nazwy browaru, nie ma miejsca produkcji – pozostają więc domysły. Spojrzałem w swoje […] Post Czym jest Argus Porter? pojawił się poraz pierwszy w Piwolog radzi .... Wyświetl pełny artykuł
  24. Pamiętacie podsumowanie roku 2014 nagrane z Darkiem ‚darko’ Doroszkiewiczem z Browaru Artezan? Tradycji musi stać się zadość i teraz podobną rozmowę przeprowadziłem z resztą załogi Artezana czyli Jackiem ‚hasintusem’ Materskim i Piotrem ‚coderem’ Wypychem. Spotkaliśmy się w Krakowie przy okazji premiery kooperacyjnego AleCocones. Czy chłopaki są zadowoleni z nowego browaru i czy można go jeszcze rozbudować? Czy kontraktowcy są zagrożeniem dla rynku? I czy Coder przenosi się do Browaru Łańcut? Posłuchajcie co do powiedzenia mają prekursorzy polskiego rzemieślnictwa! Wyświetl pełny artykuł
  25. Jedną z konkluzji panelu dotyczącego wielokranów, który miałem przyjemność poprowadzić podczas ostatniej edycji Warszawskiego Festiwalu Piwa, była perspektywa zacieśniania relacji między lokalami a browarami. Może przybierać to formę patronatu, jednak drogą częściej wykorzystywaną jest i będzie warzenie piw w kooperacji. Dla lokalu to sprawa prestiżowa. Oprócz wyłączności w kwestii dystrybucji, piwo odzwierciedlać ma pewien autorski pomysł ekipy lokalu. Obydwie strony, przynajmniej teoretycznie, z takiej współpracy powinny być zadowolone. Lokal dostaje piwo spełniające pewne wcześniej sprecyzowane założenia, a browar ma zagwarantowaną sprzedaż całej warki. Takim kooperacyjnym projektem jest Kumkwat Ale – piwo ekipy wielokranu Sketch oraz Browaru Bednary. Na warzenie, które odbyło się 5 stycznia, zostałem zaproszony przez Łukasza Iwana, piwnego menedżera Sketcha. Łukasza znałem już z premier Grand Championa, które odbywały się w Sketchu przez ostatnie dwa lata (tak było w 2014, a tak w 2015). W trakcie rozmów okazało się, że Łukasz ma już za sobą pierwsze warki piwa, które o tyle ciężko nazwać domowym, gdyż warzone było za kontuarem samego Sketcha Jednak prawdziwym profesjonalistą jest w kwestii drinków. To nasunęło mu pomysł na piwny odpowiednik drinka o nazwie Kumkwat Sour. Drugi człon nazwy sugeruje rzucenie się na głęboką wodę ale spokojnie, Kumkwat Ale to american pale ale z dodatkiem owocu Kumkwatu, chmielone na zimno liśćmi mięty. Sam Kumkwat aromatem przypomina połączenie cytryny, pomarańczy i mandarynki. Jako że cytrusy w piwie uwielbiam, uważam to za ciekawą propozycję. W Bednarach pojawiliśmy się już dzień wcześniej i co tu dużo ukrywać – wieczór minął nam na testowaniu torfowych stoutów Wrażenie zrobiła też na mnie specjalna, torfowa wersja Ambergrisa. Ten brown ale z 15% dodatkiem słodu wędzonego torfem był optymalnym połączeniem motywów orzechowo-owocowych z torfową wyrazistością. Rafał Łopusiński, właściciel browaru ugościł nas wzorcowo! Następnego dnia już o 8:30 rano pojawiliśmy się w browarze gotowi na kolejny intensywny dzień. Widok skąpanych w porannym słońcu tanków leżakowych był jednym z bardziej wyjątkowych, jakie kiedykolwiek widziałem w browarze. W takich warunkach po prostu trzeba było otworzyć amerykańską pszenicę. Piwo okazało się przyjemnie cytrusowe z zaskakująco solidną goryczką. Chyba z samego rana kubki smakowe inaczej pracują bo wczoraj to piwo wydawało się bardziej łagodne… Chłopaki natomiast mieli do odwalenia kawał ciężkiej roboty. Okazało się, że kooperacyjny udział Łukasza nie ograniczył się do pomysłu na piwo ale też i do aktywnego uczestnictwa w tak fascynujących czynnościach w życiu piwowara jak śrutowanie słodu, dźwiganie kilkudziesięcio kilogramowych worków, wywalanie młóta, czyszczenie podłóg itp. Jako że warzenie to właściwie całodzienna sprawa, to w międzyczasie wybraliśmy się do Karczmy Bednarskiej sprawdzić jak wygląda kwestia serwowania miejscowych piw. Okazało się, że beczki Bednary Pale Ale oraz Amber Ale umieszczone są w kegeratorze czyli zintegrowanej z kolumną nalewaków chłodziarce z petainerami w środku. Piwa po nalaniu były niesamowicie klarowne, a podanie ich w szkle Żywca tylko zwiększało konsternację. Na szczęście co do smaku uwag nie było. Przy okazji udało się zjeść obiad Gdy wróciliśmy do browaru, ustaliliśmy by nie stosować pierwotnie wybranego chmielu Mosaic. Nie tylko z tego względu że go nagle zabrakło, ale też by uniknąć obecnych w ostatnich partiach nut naftowo-cebulowo-czosnkowych Czas płynął nieubłaganie i trzeba było wracać do Wawy. Nie załapałem się na wrzucanie Kumkwatu, które miało miejsce na sam koniec warzenia. Pozostaje zatem wspólnie ocenić efekt pracy chłopaków 6 lutego. Wtedy odbędzie się w Sketchu impreza urodzinowa Browaru Bednary i oczywiście premiera Kumkwat Ale. Do zobaczenia! Wyświetl pełny artykuł
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.