Skocz do zawartości

Pierre Celis

Members
  • Postów

    4 642
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    7

Treść opublikowana przez Pierre Celis

  1. Mild alejest tradycyjnym, brytyjskim piwem górnej fermentacji o ciemnym zabarwieniu, występującym także w jaśniejszych wariantach. Jest trunkiem bardzo lekkim (2,5-4% alk. obj.) i ukierunkowanym na aromaty pochodzące od słodów, zwłaszcza tych ciemniejszych, dzięki czemu sprawia wrażenie pełnego, pomimo ekstraktu początkowego, oscylującego w granicach 7-10 st. Blg. Goryczka w przypadku tego piwa powinna być mocno wycofana (10-25 IBU). Bukiet smakowy, poza akcentami słodowymi, powinien składać się z nut wnoszonych przez angielskie szczepy drożdży (przede wszystkim estrów). Milduważany jest dziś na Wyspach Brytyjskich za piwo zagrożone wymarciem. Warto prześledzić jego historię, bowiem jego obecna wersja bardzo odbiega od tych, które warzono choćby na początku XX wieku. W angielskiej nomenklaturze piwnej termin „mild” stosowano już w XVIII wieku. Dotyczył on całej gamy piw (beer oraz ale), które sprzedawano świeże, nie poddając ich długiemu leżakowaniu. Piwa leżakowane określano jako „stale”, „stock” lub „keeping”. W owym czasie piwa dzielono z uwagi na sposób ich przyprawiania – beer(chmielone) i ale (przyprawiane rozmaitymi ziołami), barwę (pale, brown, amber) oraz ich moc wynikającą ze sposobu wyrobu brzeczki (parti-gyle) – strong (stock), middle (common) i small (table). Kategoria small odnosiła się tylko do grupy beer, a nie stosowane jej względem ale. Fot.: Thomas Cizauskas (CC) W XVIII wieku angielskie piwowarstwo zaczęło się bardzo zmieniać. Browary warzyły swe piwa na coraz większą skalę, implementując z czasem nowinki techniczne np.: termometr, cukromierz. Zielony słód zaczęto suszyć według nowej technologii zwanej „indirect kiln”, co pozwoliło na uzyskanie jaśniejszych rodzajów słodu o bardziej subtelnym smaku, niż te suszone dymem. Zaczęły pojawiać się jasne piwa znane jako pale ale, a jasny słód zaczął stanowić postawę zasypu nawet w najciemniejszych piwach. Drugi biegun piwnych nowinek stanowiło ciemne, mocne piwo, znane do dziś jako porter. To właśnie leżakowany porter zasmakował Londyńczykom w czasach owego stulecia. Ci, którym smak starzonego w wielkich beczkach piwa nie przypadł do gustu, mogli mieszać je z piwami świeżymi, słodszymi, określanymi jako „mild”. W okresie XVIII i XIX wieku określano tym mianem także porteri stout, które sprzedawano w krótkim okresie po zakończeniu fermentacji. W kolejnym stuleciu popyt na porter stale malał, a jego miejsce zaczęły zajmować: gin, pale ale oraz bitter. Dane te dotyczą okolic Londynu, bowiem wiadomo, że na angielskiej prowincji w owym czasie popyt na piwa typu mild był już bardzo wysoki, zwłaszcza w północno-wschodniej Anglii – okolice Newcastle. W tym czasie piwa określane tym mianem stanowiły przeciwwagę dla mocniej chmielonych napitków, takich jak pale ale oraz bitter(przy jego wyrobie stosowano połowę ilości chmielu, które zwyczajowo wykorzystywano do produkcji dwóch powyższych). Było to także piwo, którego nie poddawano długiemu leżakowaniu, przez posiadało słodszy smak i było pozbawione kwaśnych i winnych nut, typowych dla piw leżakowanych przez dłuższy czas. W II połowie XIX wieku mild był piwem jasnym, w którego zasypie słody karmelowe stanowiły niewielki dodatek. Cechowała je większa gęstość początkowa i zawartość alkoholu od jego dzisiejszych odpowiedników, bowiem ich ekstrakt początkowy najczęściej oscylował wokół 12-14 stopni Ballinga, jednak występowały też wersje mild ale, w których ta wartość wynosiła 15-25 st. Blg. Najmocniejszych reprezentantów z kategorii mild ale warzono w Burton upon Trent i jego okolicach. Przełom XIX i XX wieku to okres, w którym w Anglii zaczęto preferować piwa lekkie i nie leżakowane przez długi czas. Dodatkowo, w 1880 roku uchwalono Free Mash Tun Act. Był to akt prawny, który po pierwsze wprowadził akcyzę pobieraną od gęstości początkowej brzeczki nastawnej, a także pozwolił piwowarom na stosowanie rozmaitych dodatków – innych niż słód jęczmienny – słodowanych i niesłodowanych. Browary zaczęły systematycznie obniżać ekstrakt początkowy warzonych przez nie piw wychodząc naprzeciw oczekiwaniom klientów, jednocześnie płacąc niższą akcyzę. Od początku XX wieku widoczny stał się trend polegający na modyfikacji zasypu mild ale, dzięki czemu piwa te zaczęły przybierać ciemniejszą postać. Piwowarzy dodawali nie tylko ciemniejsze słody, ale także ciemne cukry dla nadania tym piwom ich koloru. W pierwszych latach minionego stulecia, mild ale charakteryzowało się mniejszą zawartością alkoholu niż inne piwa. Dla przykładu, mild ale o ekstrakcie wynoszącym około 14 st. Blg zawierało tyle samo alkoholu objętościowo (ok 4.2%), co bitter o gęstości początkowej wynoszącej niecałe 12 st. Blg. Rodzaje mild ale w epoce wiktoriańskiej Nazwa OG Stopnie Blg X Mild 1035-1040 8.8-10 XX Mild 1045-1050 11,2-12,4 XXX Mild 1055-1060 13,6-14,7 XXXX Mild 1065-1075 15,9-18,2 Źródło: Martyn Cornell: „Interpreting Vicotiran Beer Ads”, Kolejnym etapem w ewolucji mild ale był okres I wojny światowej, kiedy wprowadzono ograniczenia dla browarów, jeżeli chodzi o użycie jęczmienia i innych zbóż do celów piwowarskich. Spowodowało to kolejne obniżenie ekstraktu produkowanych piw. W okresie lat 1914-1918 ekstrakt początkowy przeciętnego mild ale obniżono z 11-12 st. Blg do 7-8 st. Blg. Przetrwały tylko najsłabsze wersje tych piw – X i XX, a mocniejsze – XXX oraz XXXX zniknęły w zupełności. W latach 30-tych XX wieku podniesiono gęstość początkową tej grupy piw do 9-10 st. Blg, a także zaczęto warzyć je prawie wyłącznie jako piwa ciemne. Ostoją jasnej wersji tychże trunków było Manchester i jego okolice. Niektóre browary w owej dekadzie wróciły do warzenia mocniejszej wersji mild ale, określanej jako XXX. Podczas II wojny światowej nadal istniały dwie wersje mild ale: X Mild (ok. 9 st. Blg) oraz XX Mild (ok. 10 st. Blg). W owym czasie piwo tego typu stanowiło około 50% produkowanego piwa w całej Wielkiej Brytanii. Na przestrzeni dekad mild ale stało się piwem, które kojarzone było z klasą robotniczą (w miastach i na wsiach). Od kiedy porter przestał być popularny pośród pracujących fizycznie mężczyzn, w ich spektrum zainteresowania znalazło się właśnie to piwo, ponieważ było niedrogie, lekkie i skutecznie gasiło pragnienie. Nierzadko pracownikom fizycznym część wynagrodzenia wypłacano w postaci dziennego przydziału piwa. Robotnicy chętnie pili je po pracy także i w powojennej Anglii podczas spotkań w pubach. Jego popularność w latach 60-tych XX wieku zaczęła systematycznie spadać, przez co duże browary zaprzestały jego produkcji. Młodsze pokolenia preferowały piwo typu bitter lub jasne lagery. Mild ale, jego konsumenci oraz ich styl życia wydawały się młodym i gniewnym Brytyjczykom archaiczne, nie pasujące do nowych czasów. W roku 1980 mild stanowił 11% rynku piwnego w Anglii (44% udział w nim przypadł bitterom, a 24% - jasnym lagerom). W 1999 roku produkcja mild alew Wielkiej Brytanii wynosiła zaledwie 4% w skali całego rynku. W tym miejscu warto zaznaczyć, że w okresie powojennym (lata 50-te) jego udział w rynku wynosił nawet 60%, Istnieją pojedyncze przykłady piw komercyjnych, reprezentujących ten styl, które odwołują się do mild ale sprzed okresu I wojny światowej, np.: Sarah Hughes Dark Ruby o mocy 6% alk. obj. Dziś mild ale warzone jest w Anglii przede wszystkim przez małe, rzemieślnicze browary. Powstała w 1971 roku brytyjska inicjatywa Campaign for Real Ale (CAMRA) stara się promować ten (i nie tylko) styl wśród brytyjskich piwoszy i piwowarów, aby uchronić go przed zapomnieniem. Od 1977 roku, jedną z kampanii promocyjnych w ramach tego przedsięwzięcia jest akcja „May Is the Mild Month”, zachęcająca browary do warzenia tego rodzaju piwa, a puby do jego wyszynku. Maj jest miesiącem, w którym CAMRA sugeruje brytyjskim piwoszom picie piw z grupy mild ale. Nie brakuje głosów sceptycznych wobec skuteczności tej akcji. Argumentami są przede wszystkim preferencje dzisiejszych klientów, oczekujących od piwa wyrazistego smaku, czego mild z założenia nie jest im w stanie dać, a także brak wyraźnego wzrostu popularności tego stylu. Dyskusja na ten temat rozgorzała w zeszłym roku, gdy 30 kwietnia browar Robinsons Brewery w Stockport ogłosił swą decyzję o zaprzestaniu produkcji swojego mild ale, warzonego tam nieprzerwanie od 1892 roku. Styl ten poza Wielką Brytanią nie odniósł spektakularnego sukcesu rynkowego. Jedynym piwem, które wywodzi się od mild ale jest nowozelandzkie piwo „Kiwi Brown” (znane też jako „Draught” lub „NZ Draught”), posiadające wiele cech wspólnych z tym lekkim, angielskim trunkiem. W USA browary rzemieślnicze warzą piwa w tym stylu, jednak są to wypusty nieregularne i sezonowe, traktowane raczej jako ciekawostka dla tamtejszych piwoszy. Warto wspomnieć, że w zeszłym roku z inicjatywy amerykańskiego piwnego blogera - Alistaira Reece’a (Fuggled) zorganizowano w Stanach Zjednoczonych akcję na wzór tej, promującej mild ale na Wyspach Brytyjskich. Nazwano ją „American Mild Month”, polegającą na promocji tego wyspiarskiego stylu piwnego w tymże kraju oraz warzenia mild ale na modłę amerykańską – z użyciem lokalnych słodów i odmian chmielu. Na miesiąc promocji tego trunku także wybrano maj. Zdaniem inicjatora akcji, mild ale ma szansę odnaleźć się na amerykańskim rynku z uwagi na przesuwające się spektrum zainteresowania tamtejszych piwoszy ku piwom sesyjnym. Według niego sama „amerykanizacja” stylu na pewno mogłaby się okazać pomocna w zdobywaniu sympatii konsumentów po drugiej stronie Oceanu Atlantyckiego. W zeszłym roku w owej kampanii wzięło udział kilkadziesiąt browarów rzemieślniczych, które uwarzyły swoje interpretacje mild ale. W tym roku planowana jest kolejna edycja tego przedsięwzięcia. Na polskim rynku doczekaliśmy się piwa w tym stylu od Pracowni Piwa („Dżok”). Wypust AleBrowaru („Orthodox Mild”) moim zdaniem nie wpisywał się w założenia stylu z uwagi na zbyt mocną goryczkę. Temat tego stylu będzie kontynuowany w najbliższej przyszłości. Fot.: Pracownia Piwa © Bibliografia: David Sutula: „Mild Ale: History, Brewing Techniques, Recipes”, Brewers Publications, 1999, Martyn Cornell: „Amber, Gold & Black: The History of Britain’s Great Beers”, The History Press, 2010, Martyn Cornell: „What Colour Was Mild?”, na: „Zythophile”, http://zythophile.co.uk/2008/04/09/what-colour-was-mild/, Chris Moss: „Why Don’t Men Drink Mild Ale Any More?”, w: „The Telegraph”, http://www.telegraph.co.uk/men/thinking-man/11602616/Why-dont-men-drink-mild-ale-any-more.html, „Mild”, na: „Campaign for Real Ale”, http://www.camra.org.uk/mild, „May is a Mild Month”, na: „Campaign for Real Ale”, http://www.camra.org.uk/mild-month, Jeff Alworth: „Can Mild Ale Make It In Ametica?” w: „All About Beer Magazine”, http://allaboutbeer.com/can-mild-ale-make-it-in-america/, http://www.mildmonth.com/, Tony Naylor: „Has Craft Beer Called Last Orders on Mild?”, w: „The Guardian”, http://www.theguardian.com/lifeandstyle/wordofmouth/2015/may/08/craft-beer-mild-robinsons-campaign-for-real-ale-camra, Ron Pattinson: „A Short History of Mild”, na „Shut Up About Barclay Perkins”, http://barclayperkins.blogspot.com/2008/05/short-history-of-mild.html. Wyświetl pełny artykuł
  2. Wielokrany oferujące wyłącznie zagraniczne piwo to wciąż u nas rzadkość. Co prawda, pierwszym „nowożytnym” lokalem z dobrym piwem w stolicy była otwarta 5 lat temu Czeska Baszta, ale potem nastąpiła już ofensywa polskiego craftu. Polskie piwa albo stanowią całość oferty, albo są w zdecydowanej przewadze, albo są dostępne chociażby na jednym kranie. W Heritage Birreria Artigianale nic polskiego nie ma. W porządku. Znaczy to, że rynek rzemieślniczego piwa, przynajmniej w Warszawie osiągnął stan dojrzałości. Zresztą niedługo otwiera się firmowy lokal szkockiego BrewDoga, a to świadczy o potencjale Warszawy. Ale do rzeczy. Otwarty w październiku ubiegłego roku kameralny lokal na Powiślu prowadzony jest przez Marzenę i Piotra. Wcześniej mieścił się tu sklep z artykułami biurowymi. Efektowne przeszklenie umożliwia podziwianie wnętrza i półek z butelkami wprost z ulicy. Krany oczywiście też są – sztuk dziesięć, z czego mniej więcej po połowie obsadzone przez wyroby włoskiego craftu oraz przez angielski Thornbridge. Podczas wizyty spróbowaliśmy wszystkich dostępnych piw i na szczęście nie poczułem wielkiego żalu, że koncentruję się na piwach krajowych. Najfajniejsze ze wszystkich tu spróbowanych były Strike z weneckiego B.A.V. – aromatyczna, grejpfrutowa AIPA oraz Cocoa z angielskiego Thorbridge’a z wyrazistymi motywami czekolady i wanilii. Aktualną ofertę zawsze możecie sprawdzić na ontap.pl. Heritage Birreria Artigianale, Warszawa, Tamka 9 Facebook Wyświetl pełny artykuł
  3. Cardiff wraz z przyległymi do niego miasteczkami, uchodzi w lokalnym światku za centrum piwowarskie, w którym to kreowane są gusta miejscowych piwoszy. Po części trudno z tą tezą się nie zgodzić. Wystarczy wspomnieć o dziesiątkach małych browarów, które na przekór tamtejszej tradycji, warzą piwa o nowofalowym rodowodzie. Niestety, znaczna część z nich produkuje piwa, które w mojej opinii nie mają prawa zachwycać. Zapraszam was na przedmieścia Pontypridd, gdzie od 2005 roku funkcjonuje browar „Otley Brewing Company”. Zasłyną on w całym kraju z niesztampowej oferty, jak i rzadko stosowanego w tychże okolicach, agresywnego marketingu, tak lubianego przez nasze rodzime browary. Podobnie jak większość browarów rzemieślniczych działających w Wielkiej Brytanii i ten browar znajduje się w mało urokliwej strefie przemysłowej. Najbliższa okolica wręcz powala swoim wdziękiem. Parcela na której znajduje się browar z jednej strony sąsiaduje bezpośrednio z oczyszczalnią ścieków a z drugiej zaś strony, przylega on do dość ruchliwej szosy łączącej Cardiff z północnymi dzielnicami Anglii. Przyznacie sami, wymarzona miejscówka na wypoczynek dla każdego piwnego turysty. W podobnej tonacji utrzymany jest i sam budynek, w którym to przyszło funkcjonować tytułowemu browarowi. Schematyczny blaszany magazyn podzielony na kilka małych boksów, w których to funkcjonują firmy trudniące się dość szerokim wachlarzem usług. Jak nie trudno się domyśleć, wnętrza są tak ciasne i małe, że zachodzę do tej pory w głowę, w jaki sposób umieścili dziesięciobaryłkową warzelnię oraz zbiorniki fermentacyjne na tak małej przestrzeni. Z pewnością piwowar ma nie lada mały kłopot z poruszaniem się po swoim królestwie, szczególnie podczas procesu gotowania brzeczki. Mimo, że wnętrza browaru są mikroskopijne, to już sama oferta browaru jest ku mojemu zaskoczeniu nad wyraz rozbudowana. Co prawda produkowane są tutaj typowo wyspiarskie gatunki, jak: Pale Ale (4,0% alk.), Golden Ale (4,% alk 4,2% alk.), Bitter (4,4% alk.), Porter (6,6% alk.), to jednak największą uwagę poświęcają gatunkom, które rodowodem sięgają współczesnej nowomody. Jak przystało na browar, który uważa się za część piwnej rewolucji, obowiązkowo warzy American Red Ale (4,8% alk.), Strong Ale (8,0% alk.), Black IPA (5,5% alk.), American India Pale Ale (7,5% alk.) oraz…ku mojej uciesze.. jasną pszenicę (5,0% alk.) oraz filtrowaną jasne pszenicę (4,8% alk.). A jak smakują? No cóż, piwa może nie posiadają ewidentnych wad, aczkolwiek są pozbawione indywidualnego charakteru. Wydaje mi się nawet, że w niektórych przypadkach były one wyprane z jakichkolwiek smaków. Podobieństwo do piw masowych było tutaj aż nadto widoczne. Szkoda. Liczyłem na coś więcej. Najwyraźniej teza mówiąca o krowie głośno ryczącej, jest i w tym przypadku nader adekwatna. No cóż, takie jest życie. . . . . . Wyświetl pełny artykuł
  4. Zgodnie z ostatnim trendem, każdy szanujący się wielokran musi uwarzyć kooperacyjne piwo z którymś z rzemieślników. O wspólnym projekcie warszawskiego Sketcha oraz Browaru Bednary czyli Kumkwat Ale pisałem już w relacji z warzenia, które odbyło się 5 stycznia. Praktycznie miesiąc później spotkaliśmy się z Łukaszem i Rafałem na premierze tego piwa. Po raz pierwszy poczułem ten dreszczyk emocji, który zapewne towarzyszy piwowarowi gdy próbuje gotowe już piwo. A skoro zostałem wymieniony na etykiecie, to fajnie by piwo wstydu nie przyniosło. Ok, zatem otrzymuję nalane i już oko cieszy ciemnozłota opalizująca barwa i gęsta biała piana, która potem redukuje się do cienkiej ale stabilnej warstwy. W zapachu pierwsze odczucie to ulga bo żadnej wady nie ma. Cytrus średnio intensywny, mięty nie czuć. Pierwszy łyk i zaskoczenie intensywnością goryczki. Jak na apa trochę zbyt mocna. Jednak już w połowie smak się adaptuje i wrażenie robi czysty smak piwa, wyczuwalna jest też świeżość i rześkość nadawana przez miętę. Doznanie intensywności kumkwatu w smaku z każdym łykiem tylko rośnie. Świetnie pijalne piwo i pewnie tak bym kontynuował cały wieczór z Kumkwat Ale. Nie mogłem jednak odpuścić specjału, który pojawił się w ramach obchodów drugich urodzin Bednar czyli Saint Satanislava. Dwa pokale wystarczyły, abym musiał przejść się na dłuższy spacer Podsumowując – Kumkwat Ale mnie nie zawiodło i bez wątpienia jest to najlepsze apa/aipa uwarzone w Bednarach. A niedługo czekają nas kolejne kooperacyjne piwa z Bednar! W bonusie oczywiście wideo Wyświetl pełny artykuł
  5. Imperialny stout mleczny??? Brzmi niepokojąco. Na taki pomysł mógł wpaść chyba tylko Mason, wtedy jeszcze w kontraktowej Piwotece. Piwo uwarzone zostało do spółki z ekipą Kraftwerka, a jego premiera odbyła się symultanicznie 5 lutego w łódzkiej Piwotece Narodowej i warszawskim Jabeerwocky. 25 ballingów z czego pięć z laktozy, 10 % alko. Kłopoty gwarantowane. Przekonaliśmy się o tym już podczas nagrywania wideo, gdzie trzeba było zrobić dublet. Filmy nagrały się obydwa ale oszczędzam Wam czasu i wrzucam tylko ten drugi. Smacznego! Wyświetl pełny artykuł
  6. Baba Jaga zaserwowała nam Elixir, który jak się okazało smakował nieco inaczej, niż się spodziewałem. Russian Imperial Stout z płatkami wiśni, ekstrakt 21 Plato. The post Baba Jaga Elixir – RIS z ukrytym składnikiem appeared first on Małe Piwko Blog. Wyświetl pełny artykuł
  7. Zaczynamy trzeci rocznik zestawienia Debiutu Miesiąca. Przypomnijmy, rok 2014 to prawie 500 rzemieślniczych premier, rok później już ponad 1000! Nic nie wskazuje na to, by rok obecny miał być inny niż miniony. Magiczna liczba tysiąca została jednak już osiągnięta i nie widzę celu i potrzeby by stymulować kolejne rekordy. Więcej nie znaczy lepiej. A zdarza się tak, że kolejna premiera jest metodą na zatarcie złego wrażenia po poprzedniku. W takim wypadku wysokie liczby mogą świadczyć zarówno o kreatywności jak i słabości polskiego craftu. W związku z tym wprowadzam zmiany w zestawieniu. Główny motyw pozostaje nienaruszony – najlepsze w mojej ocenie premierowe piwo uzyskuje tytuł Debiutu Miesiąca, dodatkowo prezentuję piwa zasługujące na wyróżnienie. Natomiast zamiast pozostałych premier wymieniał będę nowe browary i inicjatywy kontraktowe, które w danym miesiącu zaprezentowały swoje debiutanckie piwo. Myślę, że liczba nowych przedsięwzięć, w szczególności fizycznie istniejących browarów, lepiej będzie oddawać dynamikę rynku. W pierwszym miesiącu roku 2016 mieliśmy okazję celebrować pierwszą edycję Święta Porteru Bałtyckiego, którego gwiazdą stał się mający premierę wyjątkowy specjał. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że właśnie to piwo zasłużyło na tytuł w styczniu? Browar Kormoran – Imperium Prunum Imperialny porter bałtycki 26° Blg, 11 % alk. Gdy pod koniec ubiegłego roku pojawiła się wizualizacja czarnej malowanej butelki z lakowanym kapslem zapakowanej w dedykowany karton, było już wiadome, że szykuje się piwo wyjątkowe. To miał być drugi po Imperatorze Bałtyckim z Pinty imperialny bałtycki porter. Tym razem jednak zamiast amerykańskiego chmielu, w składzie znalazł się inny ekstra dodatek – suska sechlońska czyli dymiona drewnem bukowym śliwka z okolic małopolskiej Sechny. I faktycznie, suska nadała temu piwu wyjątkowy charakter zarówno w aromacie jak i smaku. No ale sama śliwka nie powoduje, że to piwo jest tak dobre. To przede wszystkim świetne ułożenie, treściwość, gładka tekstura smaku i optymalnie schowany alkohol powodują, że Imperium mimo wysokich parametrów jest tak wyśmienicie pijalne. Pierwsza warka tego piwa rozeszła się właściwie na pniu, na kolejną trzeba będzie poczekać do końca roku. Miejmy nadzieję, że będzie tak samo świetne! Relacja z premiery Imperium Prunum tutaj, a ocena wersji butelkowej tutaj. Styczeń to kolejny miesiąc w którym pojawiają się piwa z udziałem słodu wędzonego torfem. Jako że jestem zwolennikiem tego trendu, a peated dobrze wychodzą naszym rzemieślnikom, to jest ich tu całkiem sporo. Dodatkowo mamy dobre IPA na słowiańskich odmianach chmielu, smaczny robust porter i przyjemne (nie-słodkie!) imperialne AIPA! AleBrowar/Artezan – Ale Cocones Ocena piwa Piwne Podziemie – Smogger Ocena piwa Setka (Wąsosz) – Viking Pils Ocena piwa Setka (Wąsosz) – Apollo 19 Ocena piwa Tattooed Beer (Szczyrzycki Browar Cystersów Gryf) – Slava Ocena piwa Waszczukowe (Szczyrzycki Browar Cystersów Gryf) – Łycha Zbycha Ocena piwa Nowe browary: Nowe inicjatywy kontraktowe: Wyświetl pełny artykuł
  8. Wypiłem ostatnio bardzo dobre piwo – z diacetylem i aldehydem octowym. Przyznacie, że powyższe zdanie brzmi jak oksymoron. No bo jak wadliwe piwo z diacetylem i aldehydem octowym może być dobre? W świecie piwnych geeków panuje swego rodzaju fetysz wad. Każdy jest piwnym sędzią, którego ulubioną lekturą do poduszki jest przewodnik po stylach BJCP. Im więcej... Read More The post Czy wadliwe piwo może być dobre? appeared first on Małe Piwko Blog. Wyświetl pełny artykuł
  9. Nie uwierzycie. Minął dopiero pierwszy miesiąc 2016 roku, a ja mogę już z czystym sumieniem stwierdzić, że kilka dni temu byłem świadkiem najciekawszego wydarzenia, jakie wydarzyło się w tym roku. Prawda, że jest to niebywałe?! Zapraszam was na kaszubszczyznę, do pełnego uroku Bytowa. Właśnie tam, na skraju miasteczka, w budynku gdzie przed półwieczem funkcjonowała mleczarnia, a w latach 1997-2006 działał „Browar Goch”, rozpoczął działalność nowy byt na piwowarskiej scenie Polski. Mowa o browarze „Bytów – Browar Kaszubski”, który dosłownie kilka dni temu rozlał do butelek swoje pierwsze piwo. Zanim jednak do tego wiekopomnego wydarzenia doszło, dokonano tam gruntownej modernizacji całego parku technologicznego, który (o dziwo!) ostał się w całości po poprzednich właścicielach. Mimo, że cały sprzęt wymagał licznych modyfikacji, inwestorom potrzeba było jedynie dwóch kwartałów, aby cały sprzęt mógł ponownie pełnić swoją pierwotną rolę. Zwieńczeniem ich ciężkiej pracy była data 18 grudnia, kiedy to uwarzono pierwszą warkę piwa na trójnaczyniowej warzelni o wybiciu 36 hektolitrów Jednakże zanim skosztowałem tejże historycznej warki, piwo na początek powędrowało do jednego z siedmiu zamkniętych zbiorników fermentacyjnych, który każdy liczy sobie 128 hektolitrów. Następnie po upływie około tygodnia piwo zostało przetoczone do jednego z dziewięciu tanków leżakowych, który każdy liczy sobie 105 hektolitrów pojemności. Finalnie, tuż przed rozlewem, piwo ostatni już raz zostało przetoczone, tym razem do jednego z trzech tanków pośredniczących. Od tamtej chwili w Bytowie uwarzono już prawie 20 warek, w sześciu aż stylach. Nie ukrywam, że największa frajdę sprawiała na mnie informacja, że browar nie uległ konwenansom i uwarzył na pierwszy ogień dwa jasne lagery o charakterystyce 12,5blg oraz 9,5blg oraz lekką pszenicę o 10,5 ekstrakcie. Dopiero w kolejnym rzucie browar zdecydował się uwarzyć coś co obecnie jest na topie wśród piwnych freaków , czyli polską IPA (12,5% alk.) oraz AIPA z dodatkiem soku z melona i z marakui (12,5blg). Jednakże, browar uwarzył jeszcze jedno piwo, które jak dobrze pamiętam, zostało pierwszy raz uwarzone komercyjnie w naszym kraju od 1945 roku. Jak już się z pewnością domyślacie jest to piwo Jopejskie, na które z pewnością będziemy musieli poczekać długie miesiące. Przyznacie sami, oferta jest dość szeroka i dość urozmaicona. A to z pewnością nie koniec niespodzianek jakie dla nas szykuje Browar Kaszubski. Czy warto wypatrywać tychże piw? Z pewnością tak! Jeżeli wszystkie piwa będą trzymały ten sam wysoki poziom co piwa do tej pory wyprodukowane, jestem spokojny o przyszłość browaru. Wszak, jasne 9,5 czyli znana wszystkim „Polka”, próbowana w Bytowie smakowała niebywale dobrze. Oby więcej takich piw było na naszym rynku! Trzymam mocno kciuki za dalszy rozwój browaru! Nie tylko dlatego, że jest to dopiero czwarty browar funkcjonujący na obszarze całych Kaszub, ale przede wszystkim z tego względu na to, że pojawiła się realna szansa na wyśmienite piwo dostępne od ręki na terenie całej kaszubszczyzny! Oby tak dalej panowie! Wasze zdrowie, rzecz jasna wybornym„Bytowem”! Jak przystało na rasowy browar, jest i komin! . Od lewej: kadź filtracyjna oraz kadź zacierna . Kadź warzelna . Pionowe zbiorniki fermentacyjne . Leżakownia . . Pasteryzator tunelowy . . „Bytów” czyli jasne pełne na tle bytowskiego zamku . . Jasne 9,5 prosto z tanka leżakowego . Pszeniczne . Jeszcze nieco „zielona” PIPA. Wyświetl pełny artykuł
  10. Ekipa poznańskiego SzałPiwu czyli Wojtek, Janek i Sebastian zjawili się 29 stycznia w warszawskim Hoppiness aby zaprezentować porządnie wyleżakowanego quadruppla o nazwie Fest Buba. 25° Blg i 11% alko budzi respekt, dlatego na samym początku zasugerowałem Eli by zaopatrzyła nas w solidną porcję wody Fest Bubę miałem okazję próbować już na Lubelskich Targach Piw Rzemieślniczych ale wtedy była jeszcze nie ułożona. Co innego teraz – wyrazisty aromat śliwki, rodzynek, czekolady i lekkiego alkoholu. W smaku pełne, gęste o solidnym ale dobrze schowanym woltażu. Mamy tu powtórzony z zapachu motyw śliwki i rodzynek, całość jest dość słodka i chłopaki w kolejnych próbach będą dążyli do większego odfermentowania. Więcej na temat Fest Buby w materiale . Super niespodzianką było trzyletnie Flanders Grand Cru 16° Blg leżakowane 18 miesięcy w beczce po czerwonym winie. W zapachu miks octu i czerwonych owoców. Smak natomiast to rzecz jakiej jeszcze nie spotkałem. Wyrazista, mocna kwaśność na pierwszym planie przechodziła w zadziwiający posmak będący połączeniem orzecha, biszkoptu i chlebowości pochodzących zapewne od drewna. To piwo ma służyć do kupażowania i jego część będzie dodana do nowej edycji Duke of Flanders! Cieszy mnie też niezmiernie, że wkrótce będzie nowa warka Kociambra czyli piwa będącego Debiutem Miesiąca w lipcu. Może przybliży nam choć trochę cieplejsze miesiące, choć zima z wysokimi ballingami nie jest taka zła Wyświetl pełny artykuł
  11. W z Jackiem Materskim i Piotrem Wypychem jaką przeprowadziłem na początku stycznia padło stwierdzenie, że browar w Błoniu nie będzie już rozbudowywany. Przynajmniej obecnie na ma takich planów. Można więc chyba mówić o pierwszym polskim browarze rzemieślniczym, który zakończył dynamiczny rozwój i właściwie stał się kompletny. Wszystko co powinno być, tu jest – spora warzelnia o wybiciu 30 hl, niedawno sprowadzone dwa duże tankofermentory 70 hl, trzy 60 hl i trzy trzydziestki na piwa kreatywne. Do tego piwniczka z drewnianymi beczkami i oczywiście monoblok o roboczym przerobie ok. 1600 butelek na godzinę. Można by powiedzieć, że do wymarzonego zestawu brakuje wyszynku ale Artezan rozwiązał tę sprawę inaczej. Po pierwsze – za jakiś czas otwiera swój firmowy lokal w Warszawie. Po drugie – w lipcu organizuje przybrowarniany festiwal.Przy okazji warzenia Grand Hurko w Hopium udało się odwiedzić Artezanów, którzy byli w ferworze pracy. Po raz pierwszy zobaczyłem artezanowy monoblok w akcji. Co prawda chłopakom marzy się bardziej bezawaryjne urządzenie ale to już jest inna półka cenowa. Zobaczcie jak wyglądało napełnianie Czarnej Wołgi Super bonusem wizyty był leżakujący miesiąc Preparat. Intensywny wędzony aromat kojarzył się z pierwowzorem, a w smaku zaskakiwała niska jak na młodego barley wine’a słodowość. Rokuje dobrze, premiera zapewne na wiosennej edycji WFP! Wyświetl pełny artykuł
  12. Opus Magnum imprezowej sztuki kulinarnej Tak jak wspominałem na FB mój przepis od kilku lat wisi sobie grzecznie na Wygrywam z Anoreksją. Zresztą przez rozmowę o jedzeniu, a przede wszystkim właśnie o bekonie, poznałem się z Maciejem. A skoro przepis już gotowy, to czemu nie przenieść go w formę wideo? Wyświetl pełny artykuł
  13. fot. Sławek Lubowicki Tak właśnie powinna wyglądać nagroda w każdym porządnym konkursie piwowarów domowych – możliwość uwarzenia w browarze opartego na swojej recepturze piwa. Stało się tak w przypadku Warszawskich Bitew Piwnych, których wielki finał w stylu Double IPA odbył się 12 grudnia ubiegłego roku. Zwycięzcą pierwszego cyklu został Olek Hurko i to on miał swoje Double IPA uwarzyć w Browarze Hopium! 26 stycznia z samego rana wraz z ekipą Warszawskiej Akcji Warzelnej zjawiliśmy się w podżyrardowskim Hopium. Od czasu mojej pierwszej wizyty niewiele uległo tu zmianie, no może poza drugim psem, który pojawił się w obejściu. Okazało się, że słód już jest ześrutowany więc Olkowi odpadło sporo roboty Zatem do dzieła! Najpierw wrzucanie śruty do kadzi zaciernej. Przyznam się, że tak wspaniałego zapachu słodu jeszcze nie czułem. Zazwyczaj otwór w kadzi zaciernej jest dość mały, tu otwiera się połowa pokrywy więc i zapachu wydostało się zdecydowanie więcej. Po osiągnięciu temperatury 79° mieszadło zostało wyłączone i czekaliśmy na ułożenie się złoża filtracyjnego. W Hopium kadź zacierna wyposażona jest w „fałszywe dno” (czyli umieszczone w niewielkiej odległości nad dnem sito) i pełni jednocześnie funkcję kadzi filtracyjnej. Przelewanie zacieru do specjalnie przerobionego kega a stamtąd do kadzi warzelnej zajęło dobrych kilka godzin, tym bardziej, że na półtorej godziny wyłączono prąd…My w tym czasie wybraliśmy się jednak na objazd mazowieckich browarów czyli Artezana i Beer Bros (relacja wkrótce!). Gdy kadź warzelna została już napełniona zaczęło się gotowanie brzeczki. Olek natomiast przystąpił do opróżniania kadzi zaciernej z młóta. Nikt nie mówił, że będzie lekko…Na sam koniec gotowania wrzucona została cała paczka zamrożonego granulatu Iungi. 10 godzin minęło, dla nas finito! No ale to przecież dopiero połowa procesu. Fermentacja, leżakowanie i chmielenie na zimno będzie już doglądane przez Bartka. W razie nieoczekiwanych sytuacji zawsze będzie możliwy telefon do przyjaciela… Aha, byłbym zapomniał o tytułowej kwestii. Nagrywając uświadomiłem sobie, że zwycięskie piwo Warszawskich Bitew Piwnych nie ma określenia. Wymyśliliśmy zatem nazwę Grand Hurko na cześć pierwszego triumfatora warszawskich zmagań Do zobaczenia za miesiąc na premierze! Wyświetl pełny artykuł
  14. Od czasów Starożytnych głównym przeświadczeniem o powstawaniu pewnych zjawisk w przyrodzie była arystotelesowska teoria samorództwa - abiogeneza, według której materia ożywiona miała powstawać z tej nieożywionej. Z czasem stopniowo zaczęto ją obalać. Przykładowo stwierdzono, że muchy nie powstają z rozkładającego się mięsa, lecz składają w nim jaja, z których wykluwają się ich larwy. Odkrycia tego dokonał Włoch – Fransesco Redi (1626-1679). Nie inaczej postrzegano drożdże, które pojawiały się w soku winogronowym i brzeczce nie wiadomo skąd i powodowały przemianę tychże w napoje alkoholowe. W 1697 roku Georg Ernst Stahl (1659-1734) stwierdził, że fermentacja alkoholowa to efekt działania powietrza (i zawartej w nim siły życiowej) na soki roślinne. W wyniku tego procesu ulegają one degradacji, bowiem ich stabilność zostaje zaburzona przez sam "ferment", będący z natury niestabilnym. Twierdził też, że tym, co powoduje tę reakcję chemiczną nie jest żadna substancja chemiczna, ale jest to pewien rodzaj aktywności. Drożdże według niego były rozkładającym się ciałem, będącym bezpośrednim rezultatem zajścia procesu fermentacji. Do rozwoju badan nad drożdżami przyczyniło się przede wszystkim wynalezienie mikroskopu przez Zachariasa Jansena (1580-1632). Soczewki powiększające były znane już w czasach średniowiecznych, jednak to ten holenderski optyk wykorzystał dwie soczewki w swoim urządzeniu, aby dawało ono jeszcze lepsze możliwości obserwacji z uwagi na większą moc. Pierwszym człowiekiem, który miał okazję lepiej przyjrzeć się drożdżom był rodak Z. Jansena – Antonie van Leeuwenhoek (1632-1723), który obserwował te mikroby pod mikroskopem powiększającym około 240-krotnie i opisał je jako skupiska kulistych ciał o jednakowych rozmiarach. Dodatkowo, wykorzystywał do swoich obserwacji światło, które przepuszczał przez badany obiekt, co czyniło jego badania bardziej efektywnymi. Francuski chemik Antoine Laurent de Lavoisier (1743-1794) odkrył, że w wyniku reakcji fermentacji alkoholowej cukry zawarte w cieczy zostają zamienione na alkohol etylowy oraz dwutlenek węgla. To on także w 1789 roku ogłosił, że cząstki cukrów składają się z: wodoru, tlenu i węgla. Nie wskazał w swych pracach na czynnik powodujący zachodzenie procesu przemiany cukrów w alkohol, ale podał dane ilościowe dotyczące samych przemian. Według niego z 100 części cukru wagowo w wyniku wyżej opisanej reakcji chemicznej 60,17% było zamieniane na alkohol, 36,81% na dwutlenek węgla, a 2,61% – kwas octowy. W 1810 roku inny francuski chemik, Joseph Louis Gay-Lussac, wykonał eksperyment, w którym sok winogronowy zamknął w szczelnych pojemnikach i umieścił je na pewien czas we wrzącej wodzie. Otworzył je dopiero po roku i dopiero wtedy nastąpiła fermentacja alkoholowa. Gay-Lussac stwierdził, że dostęp do powietrza zainicjował tę reakcję i powstał w jej wyniku „ferment”, cechujący się dobrą rozpuszczalnością w wodzie, który przemienił sok winogronowy w wino. Ponadto, skorygował on założenie Lavoisiera, co do ilościowego rozkładu produktów fermentacji alkoholowej. Według Gay-Lussaca ze 100 części cukru 51,34 miało być zamieniane na alkohol, a 48,66 – dwutlenek węgla. Coraz większe możliwości wynikające ze stałego udoskonalania mikroskopów pozwoliły na kolejne odkrycia trzem naukowcom, którzy prowadzili swoje badania nad drożdżami niezależnie w latach 1836-1838. Pierwszym z nich był Charles Cagniard de la Tour (1777-1854). Swoje obserwacje drożdży w piwie i w winie wykonywał za pomocą mikroskopu o 500-krotnym powiększeniu. Stwierdził on, że drożdże posiadają kulisty kształt i tworzą zorganizowane struktury. Uznał je za żywe organizmy, które zaliczył do królestwa roślin. Zauważył, że w trakcie fermentacji mikroby te namnażają się poprzez pączkowanie. W ramach obserwacji odkrył także blizny w ścianach komórkowych, które połączył ze sposobem ich rozmnażania się. Ocenił rozmiar ich komórek na 7 mikrometrów. Inną tezą, którą sformułował był fakt, że komórki drożdży są zdolne do przeprowadzenia fermentacji alkoholowej tylko wtedy, gdy są żywe. Badacz ten ogłosił swoje wnioski w 1837 roku. W tym samym roku Friedrich Traugott Kützing (1807-1893) opublikował rysunki komórek drożdżowych wraz z opisami. Według niego, komórki drożdżowe posiadać miały rozmiar circa 6-9 mikrometrów. Przypuszczał, że za konkretny rodzaj fermentacji odpowiadają inne drobnoustroje. Najbardziej znanym ze wszystkich trzech był Theodor Schwann (1810-1882). W jednym ze swoich doświadczeń, dodał on drożdże do wodnego roztworu cukru i rozlał je do 4 naczyń, które zakorkował i trzymał w gorącej wodzie przez 10 minut. Po schłodzeniu do 2 z nich dodał powietrze, które przepuścił przez rozgrzaną szklaną rurkę, po czym ponownie je zakorkował. Dwa pozostałe naczynia napowietrzył powietrzem o temperaturze pokojowej. Po 4-6 tygodniach przetrzymywania naczyń w temperaturze w przedziale 13-18 st. C, okazało się, że proces fermentacji pojawił się w dwóch próbkach napowietrzonych zimnym powietrzem. Stwierdził, że fermentacja jest czymś w rodzaju zepsucia i reakcja ta nie jest wywoływana przez tlen znajdujący się w powietrzu. Schwann zaobserwował pojedyncze komórki drożdżowe oraz ich zorganizowane skupiska. Uznał, że cukry zawarte w soku winogronowym stanowią dla drożdży źródło pożywienia, które pozwala się im namnażać. Odkrył też, że oprócz cukru, drożdże potrzebują także związków chemicznych zawierających azot. Odpowiednie warunki do rozwoju tych grzybów stanowią przyczynek do rozpoczęcia się fermentacji alkoholowej. To on nazwał drożdże „cukrowymi grzybami” (Zuckerpilz), skąd ich dzisiejsza taksonomiczna nazwa - Saccharomyces. Teza o tym, że fermentację alkoholową wywołuje czynnik biologiczny, a nie chemiczny, odbiła się wielkim echem w kręgach akademickich ówczesnej Europy. Wielu badaczy postanowiło zgłębić odkrycia powyższej trójki naukowców. Warto jednak wspomnieć o tym, że owe epokowe odkrycie spotkało się także z głosami krytyki. Do najbardziej zagorzałych krytyków teorii głoszącej, że drożdże to żywe organizmy, a nie substancja chemiczna należeli: Justus von Liebig (1803-1873), Friedrich Wöhler (1800-1882) oraz Jöns Jacob Berzelius (1779-1848). Deprecjonowali oni teorię, według której drożdże miały być żywymi istotami. Optowali za tym, że fermentacja alkoholowa to efekt oddziaływania powietrza na soki roślinne, które zawierają cukry. Wöhler i von Liebig byli na tyle zażarci, że w jednym z naukowych periodyków opublikowali (anonimowo) satyryczną rycinę mającą stanowić odpowiedź na wyniki badań Schwanna, Kützinga i de la Toura. Zatytułowano ją „Rozwiązanie zagadki fermentacji alkoholowej”, a przedstawiała ona żyjątko widziane pod mikroskopem, które swym kształtem przypominało aparaturę do destylacji alkoholu, żywiło się cukrem, a wydalało alkohol i kwas węglowy. Z kolei J.J. Berzelius twierdził, że badania T. Schwanna są bezwartościowe, a same drożdże mają tyle wspólnego ze światem ożywionym, co osad aluminiowy. Sceptyczni chemicy podtrzymywali tezy wygłoszone przez G. E. Stahla w 1697 roku. Berzelius twierdził, że fermentacji nie przeprowadzają żywe organizmy, lecz siła katalityczna przenoszona do słodkich napojów przez powietrze. J. von Liebig za niestabilność soków roślinnych i powstawanie „fermentu” obwiniał zawarte w nich związki azotu. Trwający rozłam w świecie nauki, który dotyczył istoty drożdży został ostatecznie zażegnany dzięki badaniom Louisa Pasteura (1822-1895), który w sposób jednoznaczny wyjaśnił czym są drożdże oraz rolę, jaką odgrywają w procesie przemiany cukrów w alkohol etylowy. Fot.: Masur(CC) Bibliografia: Ian S. Hornsey: „A History Of Beer And Brewing”, RSC, Cambridge, 2003, Chris White, Jamil Zainasheff: „Yeast: The Practical Guide To Beer Fermentation”, Brewers Publications, Boulder, 2010, James A. Barnett: „A History Of Research On Yeast I: Work By Chemists And Biologists 1789-1850”, w: „Yeast”, Issue No. 14, 1998. Wyświetl pełny artykuł
  15. i jednocześnie test nowej konwencji wideo W tym roku w końcu zamierzam ruszyć kanał na YouTube. Kolejne materiały w planach, więc z czasem wszystko powinno „się dotrzeć” do satysfakcjonującego mnie poziomu. Oczywiście nie mogę wstawić playlisty, bo to by było zbyt proste. Ale jeżeli chcecie obejrzeć wszystkie filmy longiem – . Wyświetl pełny artykuł
  16. Dziś o browarze, który na pierwszy rzut oka może wydawać się mało ciekawy. Na całe szczęście to tylko pozory. Zabieram was dzisiaj do Środkowej Frankonii, która nie tylko słynie z wyjątkowych krajobrazów, ale także z browarów, które warzą nadzwyczaj smaczne piwa. Nie inaczej było i w tym przypadku. Zapraszam was do niewielkiej osady Pahres, położonej z dala od większych skupisk ludzkich. Przestrzeń jaka otacza wspominaną miejscowość jest wręcz hipnotyzująca. Pełne wdzięku żyzne pola wraz z malowniczymi pagórkami, tworzą klimat, który sprawia, że człowiek zapomina tutaj o wszystkich troskach dnia codziennego. Nie mniejszą cegiełkę do tego idyllicznego zestawu dorzuca miejscowy browar „Brauerei Hofmann”, który funkcjonuje na tym terenie już od 1663 roku. Mimo, że w pierwszej chwili sam budynek browaru może nie wzbudza większego entuzjazmu, szybko się można przekonać o wyjątkowości tegoż miejsca. Nie dlatego, że odnajdziemy tam przepiękne detale na elewacji budynku z połowy XX wieku, ale dla tego, że kryje on w sobie warzelnię, która wypuściła na świat nie jedno już znakomite piwo oraz magiczne piwnice, w których to znajdują się kadzie służące otwartej fermentacji. Niestety (lub stety) ze względu na duże zainteresowanie piwami z Pahres, browar jest obecnie na etapie znaczącego zwiększenia produkcji. W tym konkretnym przypadku oznacza to, że browar wybuduje nieopodal swojej głównej siedziby bezduszny hangar, do którego zostanie przeniesiona cała obecna produkcja. Szkoda. Na otwartą fermentację z pewnością nie będzie co już liczyć, a i smak piwa może znacząco odbiegać od tego do czego już się przyzwyczaili lojalni konsumenci piw z pod znaku Hofmann. Ciekaw jestem także tego, czy zostanie zachowane aktualne portfolio browaru w postaci Pilsnera (11,8 blg), Lagera (11,5 blg), Marzena (13,7 lg), Pilsa (11,9 blg), Doppelbocka (19,3 blg), Weizenbocka (16,5 blg), Festbiera (13,3 blg), Weissbiera (12,4 blg), Dunkela (12,5 blg), Landbiera (11,7 blg) oraz zdobywającego coraz większe uznanie na lokalnym rynku, piwo American India Pale Ale (7,3 % alk.). No cóż, czas pokaże, czy będziemy mieli za rok jeszcze szansę napić się wyjątkowych piwa z Pahres, czy jedynie tylko cząstkę tego, co było nam dane jeszcze nie tak dawno. Do tego czasu gorąco was zachęcam do odwiedzin tego przepięknego miejsca, które jeszcze zachowało swój wyjątkowy klimat. Śpieszcie się , z pewnością tego wyboru nie pożałujecie! . . . Wyświetl pełny artykuł
  17. Z Mateuszem Waszczukiem, piwowarem kontraktowego Browaru Waszczukowe degustowaliśmy na początku lipca ubiegłego roku. Teraz Mateusz dał znać, że wraca ze świeżo rozlanymi piwami z browaru, w którym obecnie warzy swoje piwo czyli ze szczyrzyckiego Gryfa. No i że warto je spróbować. Propozycja wyglądała na taką nie do odrzucenia, tym bardziej że wśród piw miał być przedpremierowy whisky stout o nazwie „Łycha Zbycha”. Spotkaliśmy się zatem w gwarnych Spiskowcach Rozkoszy aby sprawdzić jak smakują: Postrach Szoszonów wersja AIPA, Postrach Szoszonów wersja Brown IPA, Łycha Zbycha oraz Pal Licho Black IPA! Wyświetl pełny artykuł
  18. Od mojej pierwszej wizyty w Pracowni Piwa minęło przeszło półtora roku. Już wtedy było wiadomo, że browar będzie się rozbudowywał. Miała być nowa warzelnia, miały być nowe tanki. I w porządku, na fotach wrzucanych na FB widać było, że wszystko udało się zrealizować, ja jednak wyczekiwałem okazji, by móc to wszystko zobaczyć na własne oczy. W końcu przy kolejnej wizycie w Krakowie udało się umówić z Tomkiem Rogaczewskim na szybką, ale jak się okazało, efektywną wizytę. Obchód zaczynamy od firmowego sklepiku. Świetna sprawa gdy bezpośrednio w browarze można nabyć piwo. Sklepik działa w soboty i można tu zakupić piwo w wersji butelkowej. Na kontuarze są też nalewaki ale póki co nie są w użyciu…Przechodzimy do głównego pomieszczenia, którego obraz zapamiętałem gdy trwały tam jeszcze prace wykończeniowe. Czteronaczyniowa warzelnia to widok który znam, ale po raz pierwszy zobaczyłem że w tym samym pomieszczeniu stoi 12 trzydziestohektolitrowych tanków! Kolosalna zmiana w stosunku do tego co było półtora roku temu i obrazek świetnie pokazujący ewolucję polskiego piwowarstwa rzemieślniczego. Od dziesięcio-hektolitrowych warzelni upchniętych w ciasnych pomieszczeniach i leżakowni z dziesięcioma analogicznej pojemności tankami, do browaru o co najmniej trzykrotnie powiększonych mocach produkcyjnych. Sprawa kolejna – linia butelkowa. Wtedy półautomatyczna „karuzela” słynąca z niemałych strat przy rozlewie, teraz profesjonalna linia ze Stanów przystosowana do butelek 330 ml. Tomek wieści, że niedługo cały craft przesiądzie się na tę pojemność. Ja sądzę, że będą miały zastosowanie dla piw powyżej 16° Blg. No dobrze, ale my tu gadu gadu a trzeba czegoś spróbować. Na początek nowa apa o nazwie Róg Brackiej chmielona Sorachi Ace. Ta odmiana chmielu jest mocno specyficzna i wymaga swoich amatorów. Początkowo łudząco podobny do siarkowego aromat zmienia się w dziwne połączenie mięty i pieprzu. Ja jeśli chodzi o apa zostaję przy klasycznym cytrusie. Kolejne nalane przez Tomka to już gruby kaliber – nowa warka 400! Lekko naftowo-cytrusowy aromat, w pierwszym łyku gładka słodowość za którą od razu idzie wyraźna goryczka. Na pewno ta goryczka była mocniejsza niż przy premierowej warce. Czas na mojego faworyta w kwestii imperialnego IPA czyli Dragon Fire. Aromat nikły, za to smak podwójnie intensywny. Po pierwsze mocna pieprzowa pikantność, po drugie podobnie mocna jak w 400! goryczka. Tomek mówił że te piwa są jeszcze nienagazowane i na pewno ich charakterystyka się zmieni. Dlatego fajnie popróbować ich w pierwotnej formie na leżakowni Przechodzimy do clue programu. 22 Special Double IPA. 22° Blg, 220 IBU, 22 dawki chmielu. A ja je próbuję przed ostatnim, dwudziestym drugim chmieleniem…Po nalaniu zadziwia jasnożółta barwa. Ale to nic. Ze szkła bucha silny aromat cytryny i cytrusowych skórek. Przy takim ballingu??? Biorę łyk….uuuu jest moc!!! Alkohol jest dobrze schowany ale od razu czuć woltaż ponad dziesięciu alko. Kop potężny. Tym bardziej że zaraz na języku pojawia się mocna goryczka. Czegoś takiego to jeszcze nie piłem. Słodowość stanowi tu tylko podbudowę, potężny ekstrakt jest właściwie niezauważalny. Niesamowite piwo, cholernie jestem ciekaw czy będzie miało podobny profil, gdy już ukaże się na rynku (premiera oczywiście 22 stycznia). Z Tomkiem pogadaliśmy o współczesnej kondycji rzemieślniczego piwowarstwa i jak mnogość inicjatyw kontraktowych tworzonych często przez ludzi, którzy chcą mocno biznesowo wykorzystać sprzyjający moment, wpływa na rynek. Konkurencja jest coraz większa, kluczową sprawą jest stabilna jakość. A w tej kwestii chyba nikt nie ma wątpliwości, że Pracownia Piwa to absolutna czołówka! Po wizycie w browarze podjechałem do firmowego lokalu Pracowni czyli Tap House. Szkoda, że Pracownia nie robi kwasów ale dostępny tu żurawinowy sour od zaprzyjaźnionego SzałPiwu skutecznie mnie orzeźwił po trudach degustacji imperialnych IPA Potem przyszedł czas na mocno przyprawowego Saison Hey Now oraz świetną Hadrę. Nie można ominąć „tapa” będąc w Krakowie! Wyświetl pełny artykuł
  19. różne podejścia do tematu Wszystko już było, a na całym świecie problemy i rozterki są podobne. Trafiłem akurat na allaboutbeer.com na ciekawy artykuł dotyczący kontraktowego warzenia piwa. Obserwuję, że i na naszym rodzimym rynku ten typ produkcji/browarów zaczyna być drażliwym tematem, z wielu powodów. Jak to wygląda u Amerykanów? Praktycznie cały wpis dotyczy Two Roads Brewing Co. Dlaczego? Poza własną produkcją, warzą również piwa dla innych browarów rzemieślniczych. Często znajdujących się kilka stanów dalej. Podniesiona zostaje również kwestia browarów (w rozumieniu – zakładów produkcyjnych) powstających głównie w celu warzenia piwa dla innych podmiotów. Wypisz wymaluj – Zarzecze. Czyli temat bardzo mi bliski. Długi cytat, ale uważam że warto wkleić żeby nie trzeba było czytać obu tekstów naraz. „The idea of one company brewing and packaging beer for another is nothing new. Simply put, contract brewing is when an existing brewery—usually very large—rents out its equipment, from brew house to bright tanks, to another brewery, with the goal being increased production. In some cases the smaller brewery works closely with the contract operation, overseeing every step, including recipe development and the actual brewing. In other cases, it’s a simple matter of writing a check and having the contract brewer handle every step from recipe creation to brewing, packaging and shipping. It’s that second point that has fostered the impression by some that contract is a dirty word. That the breweries contracting out don’t “have skin in the game” or are in the industry for profit, not passion.” I tu leży pies pogrzebany, jak zresztą wielokrotnie w różnych prywatnych dyskusjach już się przekonałem. Czym innym jest produkcja na zasadzie „tu macie recepturę, tu szatę graficzną, ogarnijcie temat, faktura na koniec każdego miesiąca” a czym innym „wynajęcie browaru” i traktowanie instalacji jak własnej. Swego czasu widziałem dyskusję wśród amerykańskich konsumentów piwa rzemieślniczego na temat konieczności językowego oddzielenia obu przypadków, ponieważ słowo „kontrakt” przestało być wystarczające i w swym znaczeniu jest zbyt szerokie. Właśnie ze względu na drastyczne różnice w podejściu do produkcji. Dygresja – nie dziwi mnie, że konsumenci mogą czuć się oszukani w przypadku, gdy piwo jest warzone „zdalnie”. Jednak płacąc odpowiednio wyższą kwotę za produkt spożywczy, wraz z całą jego otoczką, oczekujemy że stoją za nim konkretni ludzie. I to stoją bezpośrednio i „aktywnie”. Oczywiście nie zawsze tak jest, jednak nie każdy jest Mikkelem by mówić wprost, że interesuje go tylko kreowanie receptury, sam proces produkcji już niekoniecznie. Wracając jednak do samego zjawiska. I u nas być może takie rozdzielenie będzie wskazane w przyszłości. Posiadanie browaru stało się przecież wręcz modnym zjawiskiem. Czymś do pochwalenia się przed znajomymi. A na jakiej zasadzie to już kwestia drugorzędna. Ważne by mieć piwo z własną etykietą. Wszystkie dostępne wolne moce produkcyjne są od razu wykorzystywane. Nawet, jeżeli są to moce produkcyjne browarów, których jeszcze do niedawna nikt nie chciałby dotknąć kijem przez szmatę. Tak wielkie jest ciśnienie „by mieć własny browar”. Wypadałoby jednak nie zapominać, że to jak ze śpiewaniem – „warzyć każdy może, ale nie każdy powinien”. Co szybko zacznie weryfikować rynek. Paradoksalnie być może najlepszym biznesem w tym momencie jest inwestycja w instalacje i budynek i wpuszczenie do niego kontraktowców. Rodzi to pytanie: źle to czy jednak dobrze? Mimo wspomnianych wcześniej wad i testowania granic tolerancji konsumentów uważam, że różnorodność rynku jest atutem. Dobry produkt obroni się sam. Piwo warzone na odległość też przecież może być dobre, tylko nie ma co wtedy dorabiać historyjek. Wyświetl pełny artykuł
  20. Zgodnie z moimi oczekiwaniami tegoroczna zima jest mocno torfowa. Nie spodziewałem się jednak, że tak szybko doczekamy się dodania słodu wędzonego torfem do piwa jasnego. I to do pilsa! Takim właśnie cymesem uraczyła na kontraktowa Setka. Jak sprawdził się torfowy motyw w klasycznym piwie? Zobaczcie degustację w chłodni nowego warszawskiego wielokranu Beerokracja! Wyświetl pełny artykuł
  21. Z pewnością już wielokrotnie wam wspominałem, że największą dla mnie radością jest odwiedzanie tych miejsc, które z jednej strony znajdują z dala od głównych szlaków turystycznych, a z drugiej zaś strony, znajdujące się tam wybitnie urocze zakątki. Tak było i w tym przypadku. Zapraszam was na półwysep Gower, które nie tylko słynie z przepięknych krajobrazów, ale również z warzonego tam piwa. Mimo tak fascynującego atrybutu tego miejsca, zdecydowana większość turystów, która zapuszcza się w ten zakątek świata, skupia się wyłącznie na zapoznaniu się z dwiema głównymi atrakcjami tychże ziem. Czy popełniają przy tym błąd? Z pewnością tak! Nie ukrywam, że zobaczenie z bliska Trzech Klifów znajdujących się przy Three Cliffs Bay oraz spacer po rozległych, pełnych magii plażach, zapada na długo w pamięć. Jednakże, aby móc w pełni przypieczętować obecność w tymże miejscu, nie sposób nie odwiedzić jednego z trzech browarów działających w tej okolicy. W końcu, czym byłaby wycieczka po Penrhyn Gŵyr, gdyby nie odwiedziło się portowego The Pilot Brewery funkcjonującego w The Mumbles, pełnego tajemnic, przydrożnego Gower Brewery w okolicach Old Walls oraz wiejskiego Swansea Brewing Company z Bishopston? Według mnie, byłby to wyłącznie nic nie znaczący epizod w życiu każdego podróżnika. Co w nich jest takiego fascynującego? To dość złożone pytanie, na które postaram się dziś po części odpowiedzieć. W tymże celu zapraszam was do pełnej uroku osady Bishopston. Mimo, żaden mi znany pisany przewodnik po tych ziemiach nie poświęcił choć jednej linijki tekstu na rzecz tejże wsi, karygodnym błędem było by nie zobaczyć tego miejsca. Nie dlatego, że odnajdziemy tam zabytki klasy zerowej ale dlatego, że najbliższa okolica jest niebywale piękna. Z jednej strony znajdują się tam soczysto zielone wzgórza, a z drugiej zaś strony, odnajdziemy tam pełne uroku łąki i pola, które gwałtownie urywają się nad brzegiem morza Celtyckiego. Czymże jednak byłaby przepiękna przyroda, gdy zabrakło miejscowego piwa, które jest wyrabiane od dwudziestu laty w tamtejszym pubie „Joiners Arms”. Aż strach byłby pomyśleć. Zanim jednak odwiedzimy miejscowy browarek, warto rozgościć się w gościnnych progach „Joiners Arms”. Mimo, że lokal nie oferuje strudzonym wędrowcom gorącej strawy, ma do zaproponowania coś więcej. Niebywały klimat, którego można ze świecą szukać w innych zakątach świata. Zachodząc do niego można poczuć atmosferę z minionych dekad. Panujący tam lekki półmrok, który sprzyja wielogodzinnym dysputom o wszystkim i niczym. Natomiast piwo, które toczone jest tam aż z pięciu pomp, jedynie podsyca atmosferę wspólnego zrozumienia spraw ważkich jak i błahych. Jednakże każda wizyta w tejże gospodzie nie może zakończyć się jedynie na jej zwizytowaniu. Konieczna jest degustacja miejscowych napitków. Mimo, że miejsce to oferuje pięć pomp oraz drugie tyle kranów z wielkoprzemysłowym chłamem, warto przyjrzeć się z bliska trzech piwom, które na stałe goszczą w tymże lokalu. Nie tylko dlatego, że są to wyśmienite piwa, ale między innymi dla tego, że wyrabiane są one w przybudówce przylegającej bezpośrednio do tej karczmy. Z pewnością miłośnicy nowych trendów nie będą usatysfakcjonowani ofertą ale dla nas było to spełnienie wszystkich pragnień. Wiejski pub z klasyczną ofertą w postaci Golden Ale (4,7% alk.), Bittera (4,0% alk.) i Old Ejla (5,2% alk.). Czego można chcieć więcej?! Nie mniejsze wrażenie wywarł na nas tytułowy browar z którego pochodziły wyżej wymienione piwa. Całość sprzętu to dość swobodna zbieranina wszelakich maszyn i zbiorników, zainstalowanych w 1996 roku przez głównego pomysłodawcę tegoż browaru. Za warzelnię uchodzą tutaj dwa zbiorniki o pojemności około 500 litrów. Kolejnymi ciekawostkami są dwa plastikowe baniaki, które pełnia tutaj rolę fermentatorów, o analogicznej wielości co warzelnia. Cały sprzęt mimo, że nie wygląda na zbyt ekspozycyjny z pewnością udowadnia tezę, że browar to nie apteka. I nawet z takiego parku maszyn można (jeżeli się potrafi) uwarzyć całkiem solidne piwa. Koniecznie odwiedźcie ten browar, z pewnością będziecie nim oczarowani. Polecam! W tejże oto przybudówce odnajdziemy tytułowy browar. Prawda, że piękny? . Warzelnia . Zbiorniki fermentacyjne . Bitter . Old Ale . Wnętrze gospody Wyświetl pełny artykuł
  22. Browar Baba Jaga wystartował we wrześniu 2015, a pierwsze piwo miało swoją premierę pod konieć tegoż roku. Od tamtego czasu pojawiło się kilka kolejnych piw z tego browaru – głównie amerykańsko chmielonych. W moje ręce trafił najnowszy produkt – Luna – piwo w stylu West Coast IPA. Przy okazji degustacji opowiadam o samym stylu i […] Post Luna, Baba Jaga :: Piwo Tygodnia pojawił się poraz pierwszy w Piwolog radzi .... Wyświetl pełny artykuł
  23. Czy nie zastanawialiście się nigdy na tym, dlaczego każda piwna nacja posiada w swoim dorobku piwo pszeniczne, ale nie ma wśród nich Wielkiej Brytanii? Pytanie to zaczęło mnie nurtować już dwa lata temu, gdy pisałem cykl pod tytułem: „Bogaty świat piw pszenicznych”. Nie odczuwałem wtedy imperatywu, aby pochylić się nad tym tematem, jednak niedawno z pomocą przyszła mi książka autorstwa Martyna Cornella zatytułowana: „Amber, Gold And Black: The History Of Britain’s Great Beers”, w której autor postanowił tę kwestię wyjaśnić, co w zupełności zaspokoiło moją ciekawość, a także zmotywowało do stworzenia poniższego wpisu. Tradycyjne brytyjskie piwowarstwo słynęło z bardzo szerokiego wachlarza surowców piwowarskich, których używano do warzenia piwa (beer i ale) na tych ziemiach. Stosowano między innymi: słodowaną pszenicę, owies, groch, fasolę, rozmaite zioła, etc. Sytuacja uległa drastycznej zmianie podczas trwającej w latach 1688-1697 wojny, która ogarnęła większość zachodniej Europy, a przeszła ona do historii jako „wojna dziewięcioletnia” lub „wojna o Palatynat”. W teatrze wojennym znalazła się także Anglia, w której panowanie rozpoczął holenderski król Wilhelm Orański – nazwany w ojczyźnie Szekspira – Williamem III. Nowy król angielski musiał walczyć o swoją pozycję ze zdetronizowanym monarchą Jakubem II z dynastii Stuartów wspieranym przez Francję. Wojna kosztuje, a skoro toczy się ją za publiczne pieniądze, to wiadomo kto poniesie jej koszty. Nie inaczej było w 1697 roku, kiedy w Anglii opodatkowano słód jęczmienny i nakazano prawnie wykorzystywanie tylko tego surowca do wyrobu piwa (na początku XVIII wieku paralelne rozwiązanie prawne zastosowano wobec chmielu). Dla piwowarstwa tego kraju był to potężny cios godzący w tradycję, jednak jak mawiali starożytni Rzymianie – „dura lex sed lex”. Z zachowanych do dziś relacji wiadomo, że o ile piwowarzy komercyjni przestrzegali tego nakazu, o tyle ci warzący na własne potrzeby zdawali się nim w ogóle nie przejmować. Z czasem przepisy zliberalizowano lecz pewnych rzeczy nie można już było cofnąć. Z wielu piw warzonych z udziałem pszenicy w zasypie do historii przeszły jedynie dwa –Devon White Beer oraz Mum. Pierwsze z nich warzono w Kornwalii. Zwano je także White Cornish Ale, West Country White Ale lub Sweet Devon Ale. W zasypie tego napoju znajdował się słód jęczmienny (jasny i bursztynowy) oraz zmielona na mąkę pszenica. Piwo to nazywano „gęstym i pożywnym” ze względu na to, że brzeczki nie poddawano gotowaniu lub gotowano ją bardzo krótko, przez co nie wytrącały się osady białkowe. Stosowano symboliczne ilości chmielu przy jego wyrobie, a często w ogóle rezygnowano z tego surowca. Dla przyspieszenia fermentacji wykorzystywano starter, będący czymś podobnym do zakwasu. Mąkę pszenną i jęczmienną mieszano z wodą i czekano, aż rozpocznie się proces fermentacji, po czym dodawano go do naczynia z brzeczką. W niektórych recepturach zachowały się informacje o dodatku jajek do nastawu. Trunek ten pito we wczesnej fazie fermentacji, przez co był on jeszcze słodki. Zdecydowanie doradzano z odwlekaniem jego konsumpcji, gdyż szybko stawał się zbyt kwaśny i niepijany. Zalecano go przede wszystkim kobietom w okresie laktacji, bowiem uważano że ją skutecznie stymuluje. Warzono go do II połowy XIX wieku. Drugim piwem pszenicznym było Mum. Jego nazwa wywodziła się od Braunschweiger Mumme, mocnego napitku pochodzącego z niemieckiego miasta Brunszwik. Moc tego napoju predestynowała go do długotrwałego przechowywania, a także bardzo dobrze znosił on podróże, przez co eksportowano je nawet w takie egzotyczne regiony świata jak Karaiby. Jego konsystencja przypominała likier lub syrop. W Anglii w XVII wieku można było nabyć Mum importowane z Niemiec lub lokalne imitacje tego produktu. Angielskim piwowarom ten kontynentalny „wynalazek” był bardzo nie w smak, bowiem – w ich przekonaniu – znacząco obniżał obroty krajowego piwowarstwa. W 1673 roku angielski parlament wydał akt prawny, na mocy którego spożycie Mum zostało zakazane (na równi z kawą, brandy oraz herbatą). Ustawodawca uznał, że spożywanie wyżej wymienionych produktów jest bardzo niebezpieczne, zwłaszcza gdy wejdzie w nawyk, w porównaniu z konsumpcją lokalnych dóbr piwowarskich, zwłaszcza piw jęczmiennych. Mum często sprzedawano w specjalnych lokalach, zwanych „Mum Houses”. Zasyp tego piwa stanowił w ponad 75% słód pszeniczny. Pozostałymi surowcami był słodowany owies oraz skiełkowany jęczmień. Napój ten warzono bez dodatku chmielu, jednak z zachowanych relacji wynika, że był on i tak wyraźnie gorzki, ponieważ wachlarz składników wykorzystywanych do przyprawienia tego fermentum był nad wyraz szeroki: kora jodły, pędy brzozy, pędy jodły, ziele drapacza lekarskiego, ziele rosiczki, kwiat bzu, petunię, tymianek, ziarna kardamonu oraz liście mięty. W niektórych zachowanych recepturach korę i pędy jodły zastępowano imbirem, omanem wielkim, sasafrasem, marzanną barwierską, a także korą pterokarpusa sandałowego. Obecność tego ostatniego składnika może sugerować, że angielska wersja Mumme była czerwona, a przynajmniej posiadała różowe zabarwienie. Mum zniknęło z angielskiego rynku ustępując miejsca tradycyjnym angielskim piwom, a także kawie oraz herbacie. W roku 1880 uchwalono w Wielkiej Brytanii „Free Mash Tun Act”, który dopuszczał stosowanie piwowarstwie nie tylko słodowanego jęczmienia, ale i innych zbóż, jednak niemal 200 lat ograniczeń, które odcisnęło swe piętno na kilku pokoleniach piwowarów, zrobiło swoje i komercyjni producenci piwa nieszczególnie garnęli się do tego, aby urozmaicać zasyp swoich produktów o ziarno innych zbóż. Z czasem po słód pszeniczny zaczęto sięgać, jednak pełnił on w zasypie symboliczną rolę, a mianowicie stanowił do 10% całości śruty w kadzi zaciernej, aby poprawić retencję piany w gotowym piwie. Zwyczaj ten kontynuowany jest do dziś. Warto w tym miejscu dodać, że przywołany wyżej akt prawny zmieniał system poboru opłat na rzecz państwa w przypadku piwowarów komercyjnych. Opodatkowaniu nie podlegały już konkretne surowce piwowarskie, ale podatek akcyzowy naliczano od gęstości początkowej brzeczki nastawnej. Martyn Cornell podaje w swojej publikacji konkretne przykłady piw pszenicznych, które powstały w Wielkiej Brytanii w latach 80-tych i 90-tych XX wieku, jednak większość z nich była nawiązaniem do niemieckich piw pszenicznych (lub belgijskich). Autor podkreśla jednak, że pszeniczne piwa warzone przez angielskie browary to produkty wybitnie niszowe. Wyraża on tez nadzieję, że któryś z brytyjskich producentów piwa postanowi uwarzyć współczesną interpretację dawnego białego, pszenicznego piwa z Kornwalii. Fot.: Sleepy Claus (CC) Bibliografia: Martyn Cornell: „Amber, Gold And Black: The History Of Britain’s Great Beers”, The History Press, 2010. Wyświetl pełny artykuł
  24. 16 stycznia po raz pierwszy obchodziliśmy Święto Porteru Bałtyckiego. Pomysłodawcą przedsięwzięcia jest Mason, nic więc dziwnego że główne obchody odbyły się w miejscu gdzie menedżuje czyli Jabeerwocky. Rzeczą oczywistą było, że na kranie pojawi się jego pożegnalne piwo uwarzone w ramach kontraktowej Piwoteki czyli Porter Bałucki. Wydarzeniem wieczoru była jednak premiera Imperium Prunum z Browaru Kormoran. Rzecz zasługiwała na wyjątkową uwagę z co najmniej dwóch powodów. To najmocniejszy jak do tej pory imperialny porter bałtycki uwarzony w Polsce – 26° Blg i 11% alkoholu! Browar Kormoran tak jak i inne browary „regionalne” (czyli o mocach produkcyjnych między 20 a 200 tys. rocznie) znane są z tego, że koncentrują się na ofercie butelek, mocno zaniedbując ofertę beczkową. Premiera wersji beczkowej była zatem drugim powodem, dla którego po prostu nie można było ominąć tego wydarzenia. Z tego samego założenia wyszło mnóstwo osób. Takie tłumy, jakie pojawiły się w sobotę widziałem na warszawskich premierach jakiś rok temu! No ale jeśli imperialny porter bałtycki nie przyciągnął by ludzi, to można byłoby wieścić krach rewolucji Czy Imperium Prunum spełniło wysokie oczekiwania? Pierwsze wrażenia możecie zobaczyć oglądając i rozmowę z Pawłem Błażewiczem z Browaru Kormoran. Jednak przy takich piwach kluczową sprawą jest temperatura. Gdy piwo się ogrzało, pokazało moc suski sechlońskiej, która początkowo była dość stonowana, później jednak jej dymiony charakter był w smaku wyraźnie wyczuwalny. Zdecydowanie warto wrócić do tego piwa i na spokojnie podelektować się jego smakiem! Wrażenia odnośnie drugiego bohatera wieczoru czyli Portera Bałuckiego w rozmowie z Masonem! Wyświetl pełny artykuł
  25. Mimo, że w ostatnim okresie czasu, każdą wolną chwilę poświęcam na szczegółowe planowanie mojej podróży do Azji południowo-wschodniej, nadal znajduje czas na wspominki z wiązane z moim jesiennym wyjazdem do Walii. Sam już nie wiem co mnie bardziej oczarowało w tej krainie. Przyroda? Zabytki? A może browary, które warzą grzechu warte piwa? Z pewnością każdy z tych elementów wpłynął na ostateczną ocenę. Jednakże jakość tamtejszych piw była tym decydującym czynnikiem, która sprawiła, że zakochałem się w Walii na zabój. Przykładów, które sprawiły, że od trzech miesięcy mam taki a nie inny stosunek do tej krainy, jest wiele. Z pewnością jednym z takich miejsc, gdzie można przekonać się o wyjątkowości tego zakątka jest browar Grey Trees Brewery z miasta Aberdare. Rodowód tego browaru sięga 2011 roku, kiedy to kilkoro przyjaciół zdecydowało się rozpocząć przygodę z komercyjnym warzeniem na sprzęcie, który jak dla mnie nie miał żadnego uzasadnienia ekonomicznego . Na całe szczęście projekt ten na tyle przypadł do gustu miejscowym piwoszom, że inwestorzy Grey Trees byli zmuszeni po upływie dwóch lat, przenieść się w bardziej przestronne mury. Wybór padł na peryferyjne dzielnice tegoż miasteczka, do jednego z garaży, które sąsiadują w bezpośrednim sąsiedztwie z bazą autobusową. Mimo, że najbliższa okolica nie zachwyca swoim pięknem, wystarczy przekroczyć próg browaru, aby móc rozkoszować się ujmującym na wskroś widokiem nowej dziesięciobaryłkowej warzelni, pochodzącej od rodzimego producenta. Tuż koło niej, zapewne aby spotęgować tenże widok, zostały zainstalowane w jednym rzędzie zbiorniki fermentacyjne w liczbie sześciu. Mało tego, gdy wizytowaliśmy ten browar u podnóża tychże zbiorników, odbywał się proces napełniania klasycznych casków, specjałami, których tak brakuje mi na co dzień. Jak dla mnie był to widok wręcz hipnotyzujący. Jednakże sam widok nie sprawił, że tak tęskno mi za tym browarem. Z pewnością głównym sprawcą a może raczej sprawcami były tamtejsze piwa, które urzekały swoją prostolinijnością a jednocześnie niosły w sobie cząstkę czegoś porywającego. Co prawda piwne gusta mam już od dawna wyrobione, to i tak stałem jak zamurowany, gdy piwowar mi recytował wszystkie piwa jakie obecnie oferują. Muszę przyznać było tego trochę. Chociażby: APA w dwóch wariantach chmielenia (5,4% alk. oraz 4,2% alk.), Bitter w dwóch odsłonach (4,7%alk. oraz 4,2% alk.), Golden Ale (4,2% alk.), angielski Porter (4,6% alk.), ESB (5,2% alk.), Stout (4,0% alk.), Pale Ale (4,7% alk.) oraz Wheat Beer (4,5% alk.). Przyznacie sami, jest w czym wybierać! Proszę was o jedno, jak tylko będziecie mieli możność otrzymać/nabyć walijskie piwa, żądajcie m.in. piw z Grey Trees Brewery. Z pewnością tego wyboru nie pożałujecie! . . . . . Wyświetl pełny artykuł
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.