Skocz do zawartości

Pierre Celis

Members
  • Postów

    4 642
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    7

Treść opublikowana przez Pierre Celis

  1. Podczas krakowskiego Craft Beerweek doszło do spotkania na szczycie. Na dachu klubu Fabryka, gdzie odbywał się festiwal, razem z ekipą HoppyNews.com przeprowadziłem trzyczęściową rozmowę z Tomkiem Kopyrą. W pierwszej części opowiada on o swojej drodze do zostania najbardziej rozpoznawalnym polskim piwnym blogerem, w drugiej części ja opowiadam swoją historię, a w części ostatniej zastanawiamy się nad perspektywami rozwoju polskiego piwowarstwa rzemieślniczego. Wyświetl pełny artykuł
  2. fanaberie inżyniera Dzisiejszy wpis nie ma nic wspólnego z Ogólnopolskim Dniem Wychodzenia Plebsu z Szafy (żenujące żarciki w pakiecie) zwanym dla niepoznaki Prima Aprilis. Ot, ile można pisać tylko i wyłącznie o piwie? Blog powstał z założeniem trochę szerszej tematyki, więc wypadałoby w końcu coś z tym zrobić. Od razu ważna uwaga – każdy ma swój rozum i wie czego może potrzebować na drodze. Zupełnie inne wyposażenie przyda się jeżdżąc tylko wokół komina, a inne jeżeli robimy 2,5k km w dwa dni. W deszczu. Po ciemku. Traktujcie więc ten wpis na zasadzie podpowiedzi a nie słów wyrytych na granitowych płytach. To co wożę ze sobą wynika z doświadczenia i przejechanych kilometrów, ale jednocześnie mojego stylu jazdy, posiadanego motocykla i konkretnych potrzeb. Plus mam naturę chomika oraz uznaję antyczną zasadę „lepiej mieć i nie potrzebować niż w drugą stronę”. Zresztą sami zaraz zobaczycie Pomaga mi w tym fakt, że F6C Valkyrie w wersji Tourer ma całkiem sporą ładowność. Same kufry boczne mają po 32 kwarty każdy. Niestety w pewne rejony tego wspaniałego świata wraz z cywilizacją nie dotarł jeszcze system metryczny i twardo trzymają się pogańskich rytuałów. Nie jestem pewien czy to kwarty „suche” czy „mokre”, więc uznajmy po prostu, że mają około 30 litrów pojemności. Plus mały schowek pod siodłem, wystarczający jednak na parę przydatnych drobiazgów. Przylepiony na gluta kabelek jest od bocznych świateł pozycji/kierunku. Co więc wożę przy sobie? Zestaw spod siodła: żarówka stopu, żarówki kierunkowskazów, latarka z porządną diodą, Victorinox, zestaw kluczy „przydasie”. W zasadzie dość oczywisty zestaw i nie trzeba się nad nim rozwodzić. Zapasowe żarówki wymagane są w wielu krajach UE, pozostałe trzy przedmioty przydają się często w okolicznościach towarzyszących, ot grill czy insze ognisko. Lewa sakwa: zestaw Slime z kompresorem, saperka, litr oliwy, rękawice, pasy. Lecąc po kolei: - Slime Moto: rzecz z gatunku „mam nadzieję, że nigdy nie będę musiał testować”. W przypadku punktowego przebicia gumy powinien uratować sytuację na tyle by dojechać do najbliższego warsztatu (w przypadku opon motocyklowych termin „najbliższy” jest mocno dyskusyjny). Natomiast jeżeli ją rozerwiemy powinniśmy się cieszyć, że jesteśmy w stanie ocenić skalę zniszczeń. Zestaw o tyle przydatny, że wyposażony w mini kompresor. Ten akurat sprawdziłem dobijając opony podczas zimowania – daje radę. Plus ma trzy możliwości podpięcia do zasilania (standardowa „zapalniczka”/klemy/wtyk prądowy do motocykli). Wadą jest beznadziejne podłączanie do wentyla, ale generalnie polecam. - Saperka: „przydasie”. Jak widać używana, więc nie jest to przesada - Rękawice: wiadomo, głupio by było sobie środek rękawic motocyklowych uwalić smarem. Wtedy to przepadło, na zawsze. - Oliwa: nie wiem po co ją wożę, jeżdżę Hondą nie HD. - Pasy: wielokrotnie już przymykałem klapy kufrów pasami po większych zakupach. Plus zawsze można coś przytroczyć do siodła pasażera. Tak, tutaj właśnie widać moją pewną skłonność do przesadyzmu i zbytniego zaopatrzenia. Przy okazji nie mam pojęcia gdzie została ustawiona ostrość zdjęcia, ale już trudno. Pełen dobrobyt: zestaw do kołkowania kół, manometr, apteczka, kamizelka odblaskowa, dodatkowe żarówki reflektora, kapturki do wentyli, pizdryki vel trytytki, „bomba” do kół, WD40, taśma „wszystkoklejąca”, śrubokręty płaski i krzyżak, kombinerki z obcęgami. - Zestaw do kołkowania Procycle: znowu „mam nadzieję, że nigdy”. Kupiłem przed zestawem Slime, a że nie zajmuje dużo miejsca to został. - Pancerny manometr: wg mnie wyposażenie obowiązkowe każdego pojazdu, a jednośladu w szczególności. Sprawdzam ciśnienie kół raz na tydzień/dwa tygodnie. Różnica w prowadzeniu nawet przy małym spadku ciśnienia jest dramatyczna. - Apteczka: wiadomo. - Kamizelka odblaskowa: jak wyżej. - Dodatkowe żarówki reflektora: taka sama sytuacja jak w przypadku zapasu do stopu i kierunków. Trzeba mieć i tyle. - Kapturki do wentyli: sprzedawane w ilości małego stada. Warto mieć, nie zajmują dużo miejsca. - Pizdryki/WD40/taśma: klasyka gatunku „Jeżeli coś się rusza a nie powinno – taśma. Jeżeli nie rusza a powinno – WD 40.”. A jeżeli chcesz przymocować coś do czegoś to wtedy pizdryk dla pewności. - „Bomba” do kół: używałem raz w życiu w samochodzie. Warto mieć nawet jak nie dla siebie to dla pewności towarzystwa z którym się jeździ. - Śrubokręty: coś się obluzowało a nie chcemy używać taśmy ani pizdryków. Ewentualnie chcemy coś odkręcić, np. zdjąć klosze od świateł do ich wymiany. - Kombinerki: a po co taki pizdryk zaciśnięty ma latać i denerwować na wietrze? Sporo tego, ale powtórzę – latam dużo, nawet bardzo. Dodatkowo w miejsca, które Honda nie przewidziała dla motocykla bądź co bądź szosowego, o ciężarze małego kutra rybackiego. Dla bardziej wrażliwych – lokowania produktów nie ma, wszystko to rzeczy kupione za moją ciężką krwawicę Do zobaczenia na trasie. Wyświetl pełny artykuł
  3. Mając w pamięci moje poprzednie kontakty z piwowarstwem francuskim, które przede wszystkim upodobało sobie produkcję styli belgijskich, moje zainteresowanie tą sceną piwowarską było dość ambiwalentne. Czy słusznie? Okazuje się, że po kilku latach mojej nieobecności na tej ziemi, tamtejszy rynek wygląda zgoła odmiennie. Fakt, nadal pozostało uwielbienie do belgijskiego rzemiosła, jednak na tamtejszym rynku na dobre zadomowiły się również style rodem za oceanu, ale także (co mnie niezmiernie cieszy) style brytyjskie. Zapraszam was mało urodziwego miasteczka Saint-Louis, znajdującego się na alzackiej ziemi. Właśnie tam, w październiku 2010 roku, po 50 lat nieobecności piwowarstwa na tych ziemiach, został założony niewielki browar rzemieślniczy Brasserie de Saint-Louis. Z początku browar na swoim sprzęcie, której wydajność jest obliczona na dwa tysiące hektolitrów rocznie, zaoferował swoim klientom wyłącznie mdły standard. Bo, czym innym może być Blonde (5,0% alk.), Rousse (5,0% alk.), Brune (6,0% alk.) oraz Blanche (4,6% alk.). Z czasem jednak browar wszedł na drogę eksperymentowania. Ten, że ruch okazał się na tyle śmiały a jednocześnie przemyślany, że browar stał się rozpoznawalny nie tylko w swoim departamencie, ale również i na terenie całego kraju. Sam jestem ciekaw, czy francuskiego piwosza bardziej zaciekawiła IPA chmielona Amarillo (5,8% alk.), czy też może APA chmielona Simcoe (6,7% alk.)? A może coś jeszcze innego? Z pewnością ich kolejnymi perełkami w ich portfolio jest Ale z dodatkiem herbaty Shejoma (6,0% alk.) oraz Bière de Garde z dodatkiem… hostii (co zaświadcza certyfikat wydany przez państwo Watykan). Z pewnością nie można zapominać również o ich jasnym lagerze ((5,0% alk.), który nawiązuje do dobrej niemieckiej szkoły. Co udało mi się ustalić, browar nie zamierza spocząć na laurach i zapowiada dalsze eksperymenty. Jakie? Czas pokaże. Kolejnym dobrym posunięciem browaru, było utworzenie przy browarze sklepu firmowego, w którym to nie tylko w znośnych cenach zakupimy wszystkie ich piwa, ale również inne towary spożywcze pochodzące od Alzackich producentów. Reasumując, będąc w tamtych rejonach nie wolno nie odwiedzić ich i nie nabyć ich piw. W przeciwnym razie nie będzie wam dane przekonać się, czym jest współczesne francuskie piwowarstwo. . . . . . . . Wyświetl pełny artykuł
  4. To był niezły maraton – czwartek Zawiercie i Kraków razem z Pintą i To Øl, piątek to kranoprzejęcie Redena i Kraftwerka w Samych Kraftach. A i sobota zapowiadała się grubo – najpierw jubileusz Gościszewa w Kuflach i Kapslach na czele z premierą wędzonego portera bałtyckiego 24° Blg, a potem premiery „Hard Bride” od AleBrowaru i uwarzonego wspólnie z Artezanem „So Far, So Dark” w Chmielarni Marszałkowska. Zacząłem jednak od „Drwala” czyli nowości z Gościszewa. Aromat przypomniał mi pierwsze piwa uwarzone za kadencji Michała Saksa w Gościszewie, które premierę miały na ubiegłorocznym Wrocławskim Festiwalu Dobrego Piwa. Czyli siarka niestety. W smaku wyraźna, grejpfrutowa goryczka nasuwająca skojarzenia z AleBrowarowym podejściem. Gdyby poprawić aromat to byłby pierwszy AleBrowarowy lager No dobra, ale to piwo to miała być tylko przygrywka do bohatera wieczoru czyli wędzonego portera bałtyckiego uwarzonego specjalnie na 24 urodziny gościszewskiego browaru. Tutaj już nie chcę Wam psuć zabawy i odsyłam do materiału , który nagrałem razem z Michałem Saksem. 24° Blg to nie żarty, więc trochę się zeszło zanim dotarliśmy do Chmielarni. Tam powitał nas istny tłum ludzi, a dopchanie się do baru i szybkie zamówienie było możliwe tylko dla zasłużonych i znajomych królika. Na pierwszy ogień poszło kooperacyjne So Far, So Dark. Nie ma co ukrywać, nie przepadam za lukrecją i obawiałem się efektu jej zastosowania. W aromacie jednak nie było tak źle, lukrecja była tylko w tle. W smaku też niezgorzej jednak po kilku łykach wyczuwało się ten specyficzny posmak. Lepsze wrażenie wywarło na mnie Hard Bride. Początkowo wyraziście goryczkowe, czuć że amerykański chmiel został tu hojnie użyty. Od połowy piwo natomiast ujawniało swój słodowy, mocny, typowy dla barley wine charakter. Także tego wieczoru zaserwowano nam solidny woltaż, ale co ciekawe zamiast odczuwać ból głowy następnego dnia, obudziłem się rześki o 7 rano. Craft leczy W bonusie dwa materiały wideo – pierwszy to kilka słów od ekipy Browaru Gościszewo, drugi to degustacja jubileuszowego wędzonego portera bałtyckiego! Wyświetl pełny artykuł
  5. Uwarzenie poprawnego marzena lub lagera wiedeńskiego nie jest skomplikowane, jednak prosty zasyp, umiarkowane chmielenie, dolna fermentacja – wszystko to sprawia, że w przypadku tych piw nie ma miejsca na pomyłki… ZACIERANIE Jeśli tylko mamy taką możliwość dobrze jest przeprowadzić zacieranie dekokcyjne, ale nie jest to konieczne i prawdę powiedziawszy rzadko […] Wyświetl pełny artykuł
  6. Nie upłynęło wiele czasu od z ekipą Redena i kontraktowego Kraftwerka na krakowskim Craft Beerweek, a znowu mieliśmy okazję na wspólne wychylenie kilku nowych piw. Co ja będę się rozpisywał – spójrzcie na tablicę, która tego dnia obowiązywała w Samych Kraftach i sami zobaczcie ile tego było. Trzy nowe piwa oceniam w materiale wideo ale kilka słów o piwach zamieszczę od razu. Na pewno warto sięgnąć po delikatnie wędzoną pszenicę na polskich płynnych drożdżach z Fermentum Mobile. Tym razem aromat już jest jak najbardziej goździkowy z lekkim muśnięciem banana więc drożdże doszły do optymalnej formy. Piwem, przy którym spędziłem wieczór było M16 – dobrze pijalna, zbalansowana, rześka AIPA. Odradzam natomiast Południcę, no chyba że lubicie połączenie ciemnego piwa z przyprawą Maggi Wydarzeniem wieczoru miało być uwarzone wspólnie przez Reden i Kraftwerk piwo Zabobon i owszem, aromat jest tu całkiem złożony z typowymi dla brown ejla motywami połączonymi z delikatną wanilią od dębowych płatków sherry. Jednak smak jest dość mało głęboki i mało kompleksowy. Podejrzewam że leżakowanie może poprawić walory smakowe tego piwa, tym bardziej, że będzie ono butelkowane w szkło o pojemności 330 ml. A kolejnym moim podejrzeniem jest to, że w związku z dwukrotnym powiększeniem liczby tanków fermentacyjno-leżakowych w Redenie, może do tego browaru ustawić się wkrótce kolejka kontraktowców… Wyświetl pełny artykuł
  7. Wyciskając sok z jabłek przez 150 lat można się co nieco nauczyć. Zapewne dlatego Brytyjczycy mogą pić świetne cydry, a Polacy… muszą je sprowadzać. Hrabstwo Somerset to jabłkowe zagłębie. A farma Burrow Hill to cydrownia, której w poszukiwaniu doskonałego cydru po prostu nie można pominąć. Niewielka miejscowość Kingsbury Episcopi leży gdzieś między Ilchester, a Taunton. […] Wyświetl pełny artykuł
  8. 26 marca 2015 nastąpił kolejny krok milowy w historii pioniera polskiego craftu czyli PINTY. Otóż po raz pierwszy w dziejach PINTY piwo w kooperacji z zagranicznymi piwowarami uwarzone zostało w Polsce. Palma pierwszeństwa w tym zakresie należy do AleBrowaru i piwa Deep Love uwarzonego w Gościszewie z norweskim Nøgne Ø. PINTA także weszła w kooperację z podmiotem z górnej półki rzemieślniczego piwowarstwa, a mianowicie duńskim To Øl. To podobnie jak PINTA inicjatywa kontraktowa, a warzenie odbywa się w belgijskim De Proefbrouwerij. Do Zawiercia zawitał Tobias Emil Jensen czyli połowa tandemu To Øl. Jaki styl został wybrany na kooperację? Ziemek pierwotnie myślał o wędzonym sahti ale ostatecznie stanęło na żytnim kwaśnym ale i osobiście jestem zadowolony z takiego obrotu sprawy. W końcu to już najwyższy czas na sour ejle! A do czego sprowadził się udział To Øl przy warzeniu tego piwa? Po pierwsze do dostarczenia know-how, bo zrobienie dobrego soura i nie zakażenie przy okazji całego browaru to jest jakaś umiejętność. Po drugie, do dostarczenia z samej Danii sprawdzonych bakterii Lactobacillus. Śmieliśmy się, że gdyby kurier nie dotarł na czas, to trzeba byłoby skoczyć do sklepu obok po kefir, w końcu to bakterie kwasu mlekowego. Roztwór z Lacto został dodany do pierwszej warki piwa, która w ogóle nie była chmielona aby nie zabić bakterii. Do fermentora powędrują następnie kolejne trzy warki, a piąta warka zostanie nachmielona nowozelandzkim Green Bullet oraz przefermentowana drożdżami US-05. W końcu cztery zakwaszone warki zostaną skupażowane z nachmieloną i odfermentowaną warką nr 5. Warzenie stało się okazją do zaproszenia grona przyjaciół wśród których była część ekipy Setki, Jarek z Omerty i Viva la PINTY, Roch i Cedrik ze SmakPiwa.pl, a dodatkowo całkiem pokaźne blogerskie grono. W programie nie zabrakło oczywiście tego, co tygrysy lubią najbardziej czyli degustacji piw nalanych wprost z tanka leżakowego. Jak odmiennie smakuje Atak Chmielu możecie przekonać się oglądając . W przypadku pozostałych próbowanych piw – Oto Mata IPA, Oki Doki oraz Viva la PINTA!, ich cechą charakterystyczną była względnie mocna goryczka. Widocznie aż tak mocno trzeba chmielić te piwa, by po rozlewie utrzymać chmielowy charakter. Prócz stosunkowo mocnej goryczki, piwa charakteryzowały się intensywnym aromatem oraz drobną pianą. Takie rzeczy tylko w browarze! Po warzeniu teleportowaliśmy się do Krakowa, gdzie w Viva la PINTA zorganizowano urodzinową imprezkę PINTY. To już 4 lata od kiedy PINTA zmieniła rynek piwa w Polsce! Główną atrakcją w Viva la PINTA, prócz suto zastawionego stołu, była degustacja piw To Øl dostarczonych przez Rocha i Cedrika. Oj, było na bogato tym bardziej że postanowiłem złamać konwencję i próbować od największego woltażu w dół Udało się jednak zdążyć na styk na powrotny autobus o 1:30 w nocy więc imprezę uważam za wielce udaną. Wielkie dzięki dla wszystkich uczestników spotkania w Zawierciu i Krakowie i oczywiście wszystkiego dobrego dla PINTY! W bonusie wideodegustacja niefiltrowanej wersji Ataku Chmielu! Wyświetl pełny artykuł
  9. “Des pommes et du talent”, czyli jabłka i talent – to motto bretońskiej cydrowni Kerisac. Jakość surowca oraz umiejętności cydrownika, to wartości na których oparł filozofię firmy założyciel, Edmunt Guillet. Tym też kieruje się jego rodzina, nadal zarządzającą spółką Guillet Frères. Czy da się to poczuć w cydrze, który robią dla Marksa&Spencera? Niewielka miejscowość Guenrouët, […] Wyświetl pełny artykuł
  10. To nie żart. Kompania Piwowarska widać dostrzegła swoje błędy i postanowiła się poprawić. Zamiast serwować nam ciągle swoje średnio smaczne wypusty – postanowiła sprzedawać w końcu w miarę dobre piwo. A ponieważ chyba nie bardzo wie jak je zrobić… postanowiła... Continue Reading → Wyświetl pełny artykuł
  11. Degustacja porównawcza dwóch porterów bałtyckich warzonych w Browarze Zamkowym Cieszyn. Czy nowy Porter Cieszyński to zupełnie nowe piwo, czy też może po prostu Żywiec Porter w nowym opakowaniu? Tropiciel klonów postanowił zbadać tę sprawę. The post Tropiciel klonów #4 – Czy Porter Cieszyński to rzeczywiście nowy porter na rynku? appeared first on Małe Piwko Blog. Wyświetl pełny artykuł
  12. Trzeci cydr z Carrefoura. Tym razem z serii Reflet de France, która ma prezentować najciekawsze produkty z każdego regionu Francji. Wytwarzane zgodnie z tradycją w niedużych manufakturach, a często nawet ręcznie (jak zapewnia Carrefour na swych stronach). Produktów jest więc całe mnóstwo, bo w specjałach kuchni francuzi są mocni. Są więc sery z alpejskiego mleka, […] Wyświetl pełny artykuł
  13. Degustacja porównawcza dwóch jasnych lagerów z Cieszyna. Jeden to znane już od dawna Brackie, a drugi to jedno z trzech najnowszych piw z nowej serii, które dopiero wejdą do sprzedaży. Czy Lager Cieszyński to jest dokładnie to samo piwo, co Brackie, a włodarze browaru wciskają nam ciemnotę? Czy może jednak postarali się i zrobili coś... Read More The post Tropiciel klonów #3 – Czy Lager Cieszyński to to samo piwo, co Brackie appeared first on Małe Piwko Blog. Wyświetl pełny artykuł
  14. Degustacja nowego, ale dziwnie znajomego piwa z Cieszyna, jednego z reprezentantów najnowszej oferty browaru, który zamierza zawojować rynek piw rzemieślniczych. Czy Double IPA jest tym samym piwem, co Grand Champion 2013 wg receptury Czesława Dziełaka, czy tylko jest nim inspirowane? Postanowiłem to sprawdzić. The post Cieszyńskie Double IPA z Browaru Zamkowego appeared first on Małe Piwko Blog. Wyświetl pełny artykuł
  15. Drugi odcinek „Lekko pod wpływem” (pierwszy, pilotażowy zaginął w akcji), pierwszego blogerskiego show piwnego na żywo i na wesoło. Ten odcinek poświęcony był świętu Świętego Patryka, w związku z czym degustowaliśmy następujące piwa: Pilsweizer Aloes & Curacao, PINTA Dobry Wieczór, PINTA Call Me Simon, Jurajskie Stout Czekoladowy, Jabłonowo Belfast, O’Hara’s Leann Folain i bonusowo Jabłonowo... Read More The post Lekko pod wpływem #2 – Święto Patryka [Livestream 17.03.2015r.] appeared first on Małe Piwko Blog. Wyświetl pełny artykuł
  16. Drugi francuz z Bretanii, z równie brzydką etykietą co poprzedni. Tym razem wersja: Brut, czyli bardziej brutalna. Nie będzie tu słodko! Historia cydrownictwa we Francji jest długa i sięga Galów i Rzymian. Niektórzy badacze dowodzą, że owoce niegdyś uprawiano głównie w celach konsumpcji nie bezpośredniej, ale w postaci sfermentowanych płynów. Przypadek francuskiego jabłeczniku zdaje się […] Wyświetl pełny artykuł
  17. pierwsza lokalu, druga już bardziej standardowo Poprzedni tydzień był wyjątkowo intensywny. Najpierw Intel Extreme Masters w Katowicach, następnie 17 marca i dzień św. Patryka, dzień kawowy w Samych Kraftach i na sam koniec wspomniane w tytule premiery. Co też takiego się wydarzyło? Piątkowa premiera trochę bardziej pro forma, w końcu knajpa działała już od poniedziałku. Ale to akurat nie dziwi, nikt nie wiedział kiedy w końcu dojdzie do wykucia ostatniego podpisu na granitowej płycie z koncesją. Skoro udało się wcześniej (aczkolwiek i tak później niż pierwotnie zakładano) to tym lepiej. Opisywaną knajpą jest oczywiście, druga już, warszawska Chmielarnia. Co z kolei jest też ciekawym zrządzeniem losu, w końcu niedawno otworzono drugą linię metra dzięki czemu na Twardą jedzie się już całkiem sympatycznie i ze stacji Rondo ONZ są raptem trzy rzuty kamieniem. Ale Chmielarnię 1 już kiedyś opisywałem. Teraz pora na drugi lokal. I różnice są, napisać że znaczne to nie napisać nic. O ile „Jedynka” przypomina klimatem lokale do których chodziłem za czasów późnego liceum i na studiach, tak „Dwójka” jest już zdecydowanie bardziej otwarta dla przypadkowych gości. Przestrzeni jest od groma – z tego co zapamiętałem około 200 metrów kwadratowych, podzielonych zresztą na kilka pomieszczeń. Duże okna będą dawać sporo światła i zachęcać przechodzących Marszałkowską do zainteresowania się lokalem. Świetny jest długi bar, cieszy również powtórzenie patentu z podświetleniem chłodni i zainstalowaniem w nim okna. Oczywiście nie mogło zabraknąć tradycyjnej już dla Chmielarni kuchni tajsko-nepalskiej, co przy sporej ilości miejsc siedzących dobrze rokuje na przyszłość. Kranów w tym przypadku mamy dwanaście, zrezygnowano również z najmniejszej pojemności 0,25 zostawiając standardowe „małe” i „duże” piwo. Czy to źle czy dobrze – czas pokaże. Nie ukrywam, że uważam patent z serwowaniem piwa w pojemności 0,25 za dobry, zwłaszcza w przypadku ekstraktywniejszych i ekstremalniejszych przypadków. Na otwarciu pojawiła się praktycznie cała warszawska branża, część wróciła chyba tylko na chwilę do domu w celu zregenerowania sił by pojawić się następnego dnia na premierze Imperial Citra z Browaru Birbant. Nadmiar wrażeń? Na pewno nie dla Jarka i Krzyśka, after party odbyło się w Piwnej Sprawie. Jest to już kolejny after, który odbywa się w tym, nie ukrywajmy, dość daleko położonym od względnej cywilizacji miejscu. I kolejny oficjalny. Cieszy mnie taka współpraca między poszczególnymi lokalami i browarami, pokazuje że można zrobić coś razem a piwny rynek i branża nie są jako postaw czerwonego sukna za który ciągnie kto żyw Z kolei samo premierowe piwo bardzo przyjemne, jak normalnie dość wrogo podchodzę do idei single hopów, tak w przypadku Citry chłopakom udało się elegancko zbalansować piwo. Nie trując dłużej – galeria z dwóch dni. PS. Złośliwość rzeczy martwych. Akurat bez wyraźnej przyczyny wywaliła się wtyczka od galerii. Być może namyśli się i zacznie działać, jak nie to zajmę się tym po powrocie z warzenia nowego piwa Wyświetl pełny artykuł
  18. Czy to już jakiś niepisany zwyczaj, że jak ekipa Piwnego Podziemia przyjeżdża z nowym piwem do Warszawy to pojawia się też inna piwowarska załoga? Tak było w styczniu, kiedy Piwne Podziemie zawitało do Chmielarni, a w Jednej Trzeciej odbywało się kranoprzejęcie Pinty, tak było i w ubiegłą sobotę. Tym razem Darek i Ewelina gościli w Kuflach i Kapslach, natomiast nową Chmielarnię na Marszałkowskiej nawiedzili Krzysiek i Jarek z kontraktowego Birbanta. Piwne Podziemie przygotowało mocne uderzenie – aż trzy nowe piwa w stylu IPA! A więc po kolei: Citrus IPA „It’s a Rainy Day Sunshine Baby” – przepuszczone przez zest z różnych cytrusów (pomarańcze, cytryny, grejpfruty) przed samym rozlewem. Charakteryzuje się wyrazistym aromatem, w którym wybija się motyw mandarynek. Goryczka początkowo wyrazista, w typie ziołowym, wraz z ogrzewaniem piwa bardziej zauważalna staje się słodowa podbudowa. Całkiem fajna IPA, w którym główny akcent położony jest na aromat. Kolejne piwo to Lactose (Milk) IPA „Underground Cow” – z dodatkiem laktozy. W życiu jeszcze nie piłem jasnego piwa z laktozą, która zazwyczaj stosowana jest do milk stoutów. Okazało się że nie jest ona tak wyrazista jak mogłoby się wydawać. Piwo bardzo stonowane, mi średnio przypadło do gustu. W końcu Smoked Black Rye IPA „Smoke and Mirrors”. Ciemne IPA z dodatkiem słódów wędzonego oraz żytniego. No właśnie takie hybrydy stylowe uwielbiam! Każdy łyk tego piwa zapewnia fascynujące bogactwo doznań. Mamy wędzonkę, mamy żytnią przyprawowość, jest goryczka, jest rześki cytrus. Wszystkie składniki idealnie są zbalansowane, nie ma wrażenie przeładowania czy przekombinowania. Fascynujące piwo! Po spróbowaniu nowości z Piwnego Podziemia przenieśliśmy się do Chmielarni, gdzie mieliśmy odczucie małego déjà vu. Czyżby połowa z tych osób, które tam były, nie wyszła jeszcze z inaguracyjnej imprezy która odbyła się dnia poprzedniego? Zadziwiające. Chłopaki z Birbanta przywieźli swoje najnowsze Imperial Citra IPA i cóż, tego wieczoru byłem pod wrażeniem „Smoke and Mirrors”. Zapamiętałem je jako nieźle zbalansowane, bez zbytniej słodkości często obecnej w tego typu piwach. Niedługo ukaże się wideo z degustacji i rozmowy z chłopakami więc szczegółowe wrażenia na pewno będą właśnie w tym materiale. Po wypiciu kilku piw w Chmielarni wróciliśmy do Kafli na „Smoke and Mirrors”. Okazało się, że w przyszłym tygodniu czeka nas premiera kolejnych trzech piw IPA od Piwnego Podziemia. Mam nadzieję, że będzie wśród nich co najmniej jedna taka petarda jak „Smoke and Mirrors”! Materiał wideo z premiery: Wyświetl pełny artykuł
  19. No i bach! Mamy w Wawie kolejny wielokran. Tym razem rozpączkowała się Chmielarnia, idąc trendem zapoczątkowanym przez Kufle i Kapsle, które w październiku ubiegłego roku otworzyły swój przyczółek na Żoliborzu. Jednak Chmielarnia wykonała ruch nie od, ale w stronę ścisłego centrum, bo na pewno nie można powiedzieć, że jej macierzysta lokalizacja znajdowała na uczęszczanym szlaku komunikacyjnym. Mamy zatem oddział „Chmielarnia Marszałkowska”. Po pierwsze na jednej z bardziej ruchliwych ulic, między Placem Zbawiciela a Placem Unii Lubelskiej. Po drugie, Chmielarnia wyszła z podziemia. Są przestronne okna, widać świat. Szok! Po trzecie w końcu, jest sporo miejsca. Nawet więcej jak sporo, bo w porównaniu do „starej” Chmielarni jest ona około trzy razy większa! No dobra, wszystko brzmi nieźle ale niestety nie jest tak różowo. Skupmy się na piwie – mamy tu 12 kranów. Czy nie miało być 16 jak na Twardej? Najgorsze jednak, że zrezygnowano z degustacyjnej pojemności 250 ml. Mamy więc klasyczne 500 oraz 300 ml. Do tego oczywiście mocny zestaw dań kuchni tajsko-nepalskiej serwowanych w pełnym indyjskich motywów anturażu (wcześniej był tu lokal z kuchnią indyjską) i co by nie mówić, jedna z najładniejszych toalet Całość sprawia wrażenie, że lokal celuje w ludzi średnio zorientowanych w piwie, którzy przechodząc zajrzą z zaciekawieniem przez szybę i skuszą się na nieznane im piwo lub zamówią takie do obiadowego dania. Nie mówię że to źle. Wręcz przeciwnie – ta lokalizacja właśnie po to jest, by przyciągać taką właśnie klientelę. A dla piwnych maniaków chyba lepszym wyborem będzie podziemna miejscówka na Twardej. Kilka słów o samym uroczystym otwarciu. Słuchajcie, te tłumy to raz ale już dawno nie widziałem zgromadzonej w jednym miejscu tak licznej śmietanki warszawskiego (i nie tylko) piwnego półświatka. Artezan, Piwne Podziemie, Beer Geek Madness, Zakład Usług Piwnych, oczywiście masa blogerów, hejterów i piwnych menedżerów W opisie pierwszej edycji WFP był taki tekst, że gdyby zawaliła się tam hala to zginęła by cała polska piwa rewolucja. Tutaj byłoby podobnie, przynajmniej w skali Warszawy… Chmielarnia Marszałkowska, Warszawa, Marszałkowska 10/16 Facebook Wyświetl pełny artykuł
  20. Dosłownie kilka godzin dzieli mnie od kolejnego wyjazdu . Tym razem za swój cel obrałem browary działające w Szwarcwaldzie oraz na pograniczu francusko – szwajcarskim. Według znawców tematu, ziemie te nie tylko obfitują w małe, rzemieślnicze browary, ale również oferują one nad wyraz smaczne piwa. Czy tak się okaże, czas pokaże. Byłym w pełni usatysfakcjonowany, gdyby na mojej podróżniczej drodze, napotykałbym wyłącznie takie browary, jak ten, o którym dziś wspomnę. Zapraszam was do Frankonii Środkowej, gdzie wśród gęstych lasów i żyznych pól, znajduje się mała wieś o nazwie Jochsberg. Trudno odnaleźć w niej coś fascynującego oprócz zachwycających pejzaży otaczających tą wioskę oraz rzecz jasna browaru, który cieszy swoją obecnością mieszkańców już od 1663 roku. Znajduje się on, jak przystało na ważny obiekt użyteczności publicznej, w samym sercu malowniczej wioski. Browar ten swoją XIX wieczną architekturą, pięknie się uzupełnia z dominującą w tych okolicach wiejską zabudową. Znakomicie odrestaurowany browar, nie tylko wygląda zjawiskowo, ale również produkuje wyjątkowo smaczne piwa. Co prawda można ubolewać nad faktem, że w 1992 roku browar zaniechał stosowania otwartej fermentacji i przeszedł na zamkniętą. Z pewnością trudno także mi pogodzić się z pozbyciem starej warzelni, która została zastąpiona naczyniami warzelnymi z kwasoodpornej stali. Jednak mimo tych modyfikacji technologicznych, browar warzy nadal doskonałe piwa. Z pewnością wielu powie, że ich oferta wieje nudą. Jednak dla mnie to coś więcej niż tylko nudna klasyka, to przede wszystkim esencja tych ziem. Po dziś dzień doskonale pamiętam jak zachwycająco smakował mi Pils (11,6 blg) oraz pięknie zbalansowany Landbier (12,7 blg). Nie sposób nie zapamiętać ich Hefe-Weizenem (12,7 blg), który oczarowywał oraz wyraźnie słodowym Dunkelem (13,6 blg). Nic tylko próbować, próbować…. . . . . . Wyświetl pełny artykuł
  21. Po Warszawie oraz Wrocławiu nadszedł czas na kranoszwędanie po Krakowie, a dokładniej po tej jego części, która w ostatnim czasie jest świadkiem najbardziej dynamicznego przyrostu lokali z dobrym piwem. Chodzi oczywiście o Stare Miasto i znajdujące się w jego obrębie Tap House, Viva la Pinta oraz Multi Qlti Tap Bar. Piwne tournee uskuteczniłem wraz z Beatą z Piwnego Lublina w sobotni wieczór po drugim dniu festiwalu Craft Beerweek. Tap House Zaczynamy od Tap House – Pracownia Piwa i Przyjaciele, gdzie odbył się nieoficjalny pofestiwalowy after. Mimo że lokal usytuowany jest w turystycznej części miasta, nie jest jakoś specjalnie oznaczony i łatwo go przeoczyć. Znaczy, że to miejsce dla tych co wiedzą czego szukają. Wystrój na parterze dość sterylny, od razu widać, że najważniejsze jest tu piwo. Sytuacja zmienia się po wejściu do przestronnych piwnic, gdzie z Tomkiem i Patrycją z Pracowni Piwa i ekipą HoppyNews.com nagraliśmy wideodegustację dwóch wersji Mr. Hard Rock’s. Tutaj jest już mocno klimatycznie, wkrótce piwnice zostaną udostępnione gościom Tap House! Lokal wystartował w sierpniu 2014 i piwo serwuje się tu z dwudziestu kranów w dwóch pojemnościach 400 oraz 200 ml – co istotne w proporcjonalnych cenach! Prócz tego plusem jest ogarnięta ekipa za barem, która obstawiała również stoisko Pracowni Piwa na różnych krajowych festiwalach. Mam nadzieję, że takie referencyjne lokale Pracowni Piwa powstaną i w kolejnych dużych miastach Polski. św. Jana 30 Facebook Viva la PINTA Kolejne kroki skierowaliśmy do działającego od czerwca 2014 lokalu Viva la PINTA. Jak sama nazwa wskazuje, patronem tego wielokranu jest PINTA i z 14 kranów leją się głównie piwa prekursora polskiego craftu. Niestety pojemności, a właściwie ich ceny nie są przyjazne degustacji. Piwo 300 ml jest tylko złotówkę tańsze od 500 ml. Bez sensu. Dla mniej obeznanych w temacie piwa rzemieślniczego jest „Pintownik” czyli degustacyjna deska ośmiu piw w pojemności 150 ml. Na plus za to całkiem spory ogródek, świetne miejsce na nasiadówkę podczas ciepłych miesięcy. Istotne info dla jedzących – mają ciepłe dania Floriańska 13 Facebook Multi Qlti Tap Bar Kranoszwędanie zakończyliśmy w otwartym w sierpniu 2014 roku Multi Qlti Tap Bar. Usytuowany jest dość nietypowo, bo nie na poziomie ulicy (lub pod nią) ale na piętrze zabytkowej kamienicy. Właściwie lokal urządzono w mieszkaniu. Miejsca jednak jest całkiem dużo, a poszczególne pokoje/sale różnią się wystrojem. W odróżnieniu od dwóch poprzednich nie jest to lokal „patronacki” więc na dwudziestu kranach znajdziemy całkiem szeroki przegląd z rzemieślniczych i regionalnych browarów. Piwa podawane są w pojemnościach 150, 300 oraz 500 ml. Wydaje się, że miejsce to przeznaczone jest dla szerszej klienteli ale tym samym dopełnia obraz różnorodnych lokali na krakowskim Starym Mieście. Specjalne podziękowania dla współwłaściciela Rafała za świetne ugoszczenie! Szewska 21 Facebook Wyświetl pełny artykuł
  22. Co się składa na finalną cenę piwa na sklepowej półce? Dlaczego piwa rzemieślnicze czy restauracyjne tyle kosztują? Wiele osób zastanawia się, czy cena jest zasadna. Sporządziłem poniższe opracowanie, które daje odpowiedź na te pytania. Bazowałem na moich doświadczeniach z pracy w browarze restauracyjnym. Oczywiście: w każdym browarze wygląda to nieco inaczej, a moje wyliczenia mają charakter bardzo subiektywny. Niemniej jednak myślę, że dają obraz tego ile co w piwie kosztuje. A więc zacznijmy od podstaw. Piwo to woda, słód, chmiel i drożdże. Dlatego zaczniemy od tych składników. Liczyć będziemy dla piwa o ekstrakcie 15 Plato. Woda – niektóre browary korzystają z własnych ujęć, niektóre z sieci miejskich. Browar zużywa dużo wody, na 1000 litrów piwa wykorzystuje od 4000 do 12000 l. Licząc po warszawskich cenach, przy skrajnie dużym zużyciu, otrzymamy zawrotną kwotę 0,06 zł. Słód – rozstrzał cen jest spory, bo od 1800 zł do 2600 zł za tonę słodu bazowego. Czy to dużo? Tu koszt zależy od stylu piwa, jakości surowców, kosztów transportu słodu. Bezpieczną, dość wysoką granicą będzie jeśli założymy, że w naszej butelce stanowi on 0,35 zł Chmiel – temat rzeka. Amerykańskie chmiele po 125 zł/kg, polskie po 30 zł/kg, angielskie 50 zł/kg. Ilość użytego chmielu w browarze – w zależności od stylu. Zakładając że nasze piwo to APA, liczmy, że na 10hl użyliśmy go 4-5 kg. Przy założeniu że korzystamy tylko z amerykańskich odmian, wyjdzie nam coś około 0,31 zł Drożdże – to jeszcze większe pole do popisu. Są tacy, którzy kupują drożdże po 3 zł/kg od dużych browarów. Rzemieślnicy korzystają jednak na ogół ze sprawdzonych źródeł. Znane piwowarom domowym S04 na 10 hl kosztują nieco ponad 100 zł. Rozsądnie będzie jeśli napiszę że koszt drożdży w piwie to 0,1 zł. SUROWCE RAZEM – 0,82 zł W czymś to wszystko trzeba uwarzyć, a więc koszty technologiczne. Technologia to zarówno urządzenia, jak i koszt ich obsługi, czyli praca piwowara. Postaram się jednak te tematy oddzielić. Jest to przede wszystkim energia potrzebna do działania urządzeń. Nie chodzi tu tylko o warzelnie, która może mieć różne źródła zasilania, ale także o wytwornice wody lodowej, agregaty chłodnicze, pompy, bojlery itd. z których duża część jest uruchomiona na browarze zawsze. W przypadku browaru restauracyjnego na którego sprzęcie mam okazję pracować, koszt energii wynosi około 0,60 zł na litr piwa. Można tu także umieścić koszty serwisowe, koszt zakupu części zamiennych który może stanowić nawet 0,10 zł na litr piwa. Dorzucę tu jeszcze koszty chemii do mycia i CO2. TECHNOLOGIA – 0,42 zł Ktoś to wszystko musi ogarniać, i to raczej nie za darmo. Liczmy że piwowar otrzymuje około 50 gr za butelkę piwa. Skąd się ta kwota wzięła? Załóżmy że nasz browar produkuje 1000 hl rocznie. Miesięcznie daje to nam 83 hl. Przy rzemieślniczym wybiciu 10hl trzeba więc robić 8 warek miesięcznie. 8 dni pracy to w sumie nie dużo, ale do tego dochodzi rozlew, mycie, śrutowanie, kwestie logistyczne i wiele innych. 8 warek miesięcznie to jednak sporo pracy jak na jedną osobę. Zakładając że na litrze piwa piwowar ma zarobić 1 zł, wyjdzie z tego zawrotna kwota 100 000 zł rocznie co miesięcznie będzie dawać nam 8 300zł. Dużo? Jeśli całość trafia do kieszeni piwowara wydaje się być dobrą kasą. Ale tak różowo nie jest nigdy. Na marginesie dodam, że wydaje mi się, że przy takiej produkcji trzeba by też opłacić pomocnika. Ile czasu kosztuje ręczny rozlew 1000 litrów piwa do butelek nie chce mi się nawet myśleć. PIWOWAR – 0,50 zł Browar musi zapłacić także akcyzę, która dla naszego przykładowego piwa o ekstrakcie 15 Plato wyniesie 0,43 zł. W chwili obecnej obowiązującą stawką jest 7,79 zł mnożone przez ilość i ekstrakt piwa. Browar może też skorzystać z ulgi i taki który produkuje do 20 000 hl rocznie zapłaci 30 zł/100 l piwa mniej. AKCYZA – 0,43 zł Marketing – coś o czym nie mam pojęcia ile może kosztować, niemniej jednak coś trzeba na tą butelkę nakleić, ktoś to musi zaprojektować. Liczmy 0,40 zł MARKETING – 0,40 zł Kupujemy piwo w butelce, więc ciekawe ile browar za butelkę zapłacił. A zapłacił coś koło 50 gr. Zapłacił też za kapsle i kartony w których te butelki będzie wysyłał. OPAKOWANIE – 0,60 zł Na chwilę obecną mamy więc SUMĘ 2,87 zł. Niby niewiele, ale liczmy że koszt logistyki sprzedaży wyniesie coś koło 0,30 i już mamy 3,17 zł. Pora też żeby zarobił coś właściciel browaru, który ma na głowie koszty kredytu, leasingu, wynajmu lokalu i takich tam drobiazgów jak choćby amortyzacja, więc dorzuca do ceny 1,20 zł i sprzedaje piwo do hurtownika po 4,37 zł. Hurtownik dorzuci sobie 10-15% na butelce i sprzedaje po 5,02 zł do sklepu, który w zależności od miejsca doda od siebie 30-40% i wychodzi w ten sposób 7,03 zł. Może wydawać się że sklep robi na tym najlepszy deal, ale pamiętać trzeba że sprzedawca również ponosi spore koszty związane z lokalem, pracą, czy pozwoleniem na sprzedaż piwa. Oraz ryzyka, że piwo może się przeterminować – a to się zdarza. Gdy dodamy jeszcze VAT wychodzi nam 8,64 zł. Nie wiedzieć kiedy wyszła nam przeciętna cena sklepowa. Trzeba pamiętać że samych podatków w takim piwie (akcyza, vat, pozwolenie na sprzedaż hurtowa browaru i detaliczna sklepu) zapłacimy naszemu państwu ponad 2 zł. Myślę że każdy piwosz może śmiało się nazwać patriotą. Podsumowując Z powyższych wyliczeń może wynikać że bardziej opłaca się piwo sprzedawać niż produkować. Nie jest to nic odkrywczego bo tak sprawa wygląda w całym przemyśle spożywczym, co może potwierdzić drugi autor tej strony. Nasuwa mi się także pytanie: czy mityczny dobry pils za 3 zł jest możliwy do wyprodukowania w małym browarze? Patrząc na udział poszczególnych kosztów finalnej ceny – ja w to nie wierzę. Jeśli komuś moje wyliczenia wydają się dalekie od prawdy będę wdzięczny za każdą uwagę. Kuba Piesio Wyświetl pełny artykuł
  23. Gdybym miał wybierać cydr po etykiecie, to ten byłby moim ostatnim zakupem. Paskudna etykieta z wielkim Carrefour i koślawym dopiskiem Doux kojarzy się z produktem o kiepskiej jakości. Jednak stare przysłowie pszczół powiada: nie sądź jabłecznika po etykiecie. Jakże czasem można się pomylić! Widzę tu pewną analogię z polskimi cydrami o pięknych etykietach.Tylko jakby w drugą stronę. Francja wreszcie zawitała na strony Piwa i Cydru. W rezultacie wyprawy do supermarketu „C” udało mi się nabyć trzy francuskie cydry w butelkach 0,75 l. Dwa z Bretanii z paskudną etykietą, doux i brut, oraz jeden z Normandii (również brut). Te właśnie dwa regiony na północy Francji słyną z produkcji cydru, który jak wieść niesie, bywał nie mniej popularny i doceniany niż wino. Cydry znad Sekwany zazwyczaj zamykane są w grubych, szampańskich butelkach, które radośnie strzelają korkiem podczas otwierania. Oznaczenie brut – oznacza, że cydr jest wytrawny, doux – słodki, demi-sec mieści się pomiędzy jednym, a drugim. Dodatkowo, na jabłecznikach zakupionych w Carrefourze znajduje się europejski znak jakości: Indication géographique protégée, czyli chronione oznaczenie geograficzne. Europejskie znaki jakości jakoś nie zdobyły popularności w Polsce, pewnie trochę szkoda. Sam musiałem sprawdzić, co chronione oznaczenie oznacza: „Produkt ten posiada szczególną specyficzną jakość, reputację, cieszy się uznaniem lub też posiada inne cechy przypisywane temu pochodzeniu geograficznemu„. Pora zatem sprawdzić tę reputację. 2,5% alkoholu, słodki, korkowana butelka 750 ml, Francja, Bretania, producent: nieznany (wyprodukowane dla Carrefour) Barwa jasnożółta wpadająca w jasnozłotą, pełna. Cydr jest klarowny i lśniący. Zapach jest wyraźnie jabłkowy, kwaskowaty, kojarzący się z cytrusami, nawet nieco mandarynkowy. Obecne również aromaty gruszek oraz delikatne kwiatowe nuty dzikiego bzu. W smaku cydr jest dość słodki, co za chwilę kontrowane jest średnio-niską kwaskowatością. Podobnie jak w aromacie, w smaku także pojawiają się skojarzenia cytrusowe, pomarańczowe oraz miodowe w tle. Obecne są posmaki kojarzące się ze skórką jabłka, pestkami, nutami pieprzowymi, leśnej ściółki – wszystkie na niskim poziomie. Trzeci element cydrowej układanki – taniny równoważą słodko-kwaśne smaki. Ich obecność wywołuje wrażenie lekkiego ściągania w ustach, podkreślanego przez dość wysokie nagazowanie. Ciało niskie. Podsumowanie: Leciutki (2,5% alkoholu), przyjemny i całkiem dobrze zbudowany cydr. Niezbyt treściwy, a jednak nie wodnisty i oferujący całkiem przyjemne, choć subtelne doznania. Cydr jest słodki, ale nie przesłodzony, zbalansowany kwaśnością i taninami. Przypadł mi do gustu, jakby w zaprzeczeniu do naprawdę kiepskiej etykiety. Co prawda w smaku nie znalazłem pieczonych jabłek, jak sugerowała mi etykieta, ale i tak byłem usatysfakcjonowany. I ten wystrzał z armaty na początek! W sam raz do świętowania. Szkoda, że nie znam producenta, chętnie spróbowałbym także innych cydrów z jego wytwórni. Douxa z Carrefoura – polecam. Skład (dodatkowa etykieta z tłumaczeniem): sok z jabłek cydrowych z Bretanii, częściowo na bazie fermentowanego koncentratu, dwutlenek węgla, zawiera siarczyny. Przemek Iwanek Wyświetl pełny artykuł
  24. Test zakończony, wyniki znane, tylko dyplomy czekają jeszcze na rozesłanie do browarów. Pora zatem na drobne podsumowanie Testu. Kto wygrał, a kto przegrał? I co przyniesie przyszłość? Zapraszam do zapoznania się z moją analizą. A po co to? Pierwszy test porterów za nami. No, prawie pierwszy, bo wcześniej test konsumencki zorganizowaliśmy w Siedlcach. A tym razem, w stolicy, było już całkiem poważnie. Do oceny wytypowaliśmy 13 najpopularniejszych porterów bałtyckich szeroko dostępnych na rynku. Pierwszego dnia w ślepym teście piwa oceniali sędziowie piwni certyfikowani przez PSPD, drugiego – konsumenci. Wczoraj 4 letni syn moich znajomych zadał mi ok. 1 mln pytań: Po co to? Pomyślałem, że również czytelnicy bloga mogą być ciekawi, po co ten test? Już wyjaśniam. Przy organizacji przyświecały nam trzy główne idee: 1. integracja środowiska sędziowskiego i możliwość szkolenia swoich umiejętności (dla sędziów – bardzo ważne) 2. docenienie portera bałtyckiego: naszego lokalnego stylu piwa, w którym jesteśmy mocni i z którego warto być dumnym 3. zorganizowanie spotkania, w którym konsumenci mogliby wyrazić swoje zdanie i pooceniać tak, jak sędziowie Sędziowie W sobotę 7 maja sędziowie stawili się w liczbie 14 – z tego co wiem, nigdy tylu sędziów naraz nie oceniało żadnych piw komercyjnych! Można więc mówić o dużej bezstronności i rzetelności wyników. Jeśli coś w piwie było dobrego, oni to docenili. Jeśli złego – z pewnością zostało to wypunktowane. Przy 14 niezależnych oceniających – raczej nie można mówić o błędach. Sprawę rozwiązuje statystyka. W tym miejscu muszę podziękować sędziom, którzy wzięli udział – brawo dla Was! Konsumenci Wczesnym popołudniem w Dzień Kobiet (8 marca) do Bloku Żab nadciągnęli konsumenci. Trzeba przyznać: twarde sztuki! Dostali niełatwe zadanie: ocenić 14 porterów tak, jak sędziowie. Bez przeszkolenia, pierwszy raz pracowali na finałowym arkuszu sędziowskim. Dodatkowo, oceniali w rygorze czasowym: 10 minut na jedno piwo. To naprawdę nie jest prosta sprawa, a moc portera (nie mniej niż 9%) nie ułatwiała zadania. Jestem pod wrażeniem tego, czego dokonali: arkusze wypełnione przez nich często wyglądały naprawdę profesjonalnie! Choć frekwencja nie była zbyt wysoka, myślę że także część konsumencką testu należy uznać za udaną. Bez stylu Sprawne oko, doświadczone w kontakcie ze stylami piwa, bez trudu wychwyci na powyższym zdjęciu jedną, drobiazg: 12C. Cóż to takiego? Otóż oznaczenie stylu BJCP. Portery bowiem oceniane były według opisu stworzonego przez amerykański Beer Judge Certification Program. Dlaczego polscy sędziowie, certyfikowani przez Polskie Stowarzyszenie Piwowarów Domowych, sędziują typowo polski styl na podstawie amerykańskich wytycznych? Sprawa jest bardzo prosta: NIE MA polskiego opisu stylu. Moim zdaniem: duże zaniedbanie. Myślę, że PSDP powinno niezwłocznie opracować własne wytyczne stylu. Żeby nie skończyło się na gadaniu – oficjalnie oświadczam, że sam rozpocznę starania o stworzenie opisu. Jeśli ktoś czuje się kompetentny do pomocy – zapraszam. Podsumowanie wyników Porównując wyniki dwóch części Testu, sędziowskiej i konsumenckiej, można odnieść wrażenie, że są nieporównywalne. A przecież testy były przeprowadzane na piwach z tej samej partii, w tych samych warunkach i na tych samych zasadach. Skąd więc taki rozjazd pomiędzy wynikami? Proponuję nieco uważniej przyjrzeć się wynikom. Jako pierwsze będę wymieniał wyniki z testu sędziowskiego, drugie konsumenckiego. Zacznę od pozycji, które są do siebie zbliżone. Porter Jurajski w obu testach zajął wysoką, drugą pozycję. To wielki sukces piwa, które pojawiło się niedawno i od razu namieszało na rynku. W ślepym teście zyskało uznanie zarówno sędziów, jak i konsumentów. Mocną, 5 i 4 pozycję utrzymał także Okocim Porter – moim zadaniem przez wielu niesłusznie niedoceniany. Środek stawki również był wyrównany. Cornelius uplasował się w połowie, zajmując 9 i 8 pozycję, co może być pewnym zaskoczeniem, patrząc jakie „pewniaki” znalazły się poniżej. Podobnie Grand Imperial Porter z Ambera: 8 i 6 miejsce i Perła Porter: 7 i 9 miejsce. Z kolei w obu testach dół tabeli, 12 i 13, okupował Porter Raciborski – zdecydowanie słabo mieszczący się w stylu. Tylko nieco wyżej uplasował się Żywiec Porter, zajmując 10 i 12 miejsce. Co się stało z tym piwem? Na Teście był zdecydowanie wodnisty, z mocną palonością, właściwie wyprany z jakichkolwiek innych aromatów i smaków (nawet z żelaza). Jak widać, 7 porterów z 13 miało dość zbliżone pozycje na obu testach. Pora przeanalizować rozbieżności. Stosunkowo wysoką pozycję 4 i 1, zresztą całkiem zasłużenie, otrzymał Porter Warmiński. Kormoran nie zawodzi. Co prawda sędziowie wyżej ocenili inne piwa, ale miejsce tuż poza podium świadczy o wysokiej klasie piwa. Większą niespodzianą, niestety negatywną, jest Komes Porter – 6 i 11 miejsce to żaden powód do radości. Zwłaszcza, że porter Fortuny jest uważany za jednego z najwybitniejszych przedstawicieli gatunku, co zresztą potwierdzały zdobyte przez niego zagraniczne nagrody. Próbowałem go na Teście – rzeczywiście nie robił oszałamiającego wrażenia. Mocna paloność, trochę karmelu w aromacie; w smaku pustawy i nieco nijaki. Myślę, że właśnie ta głęboka wytrawność skazała go na niską pozycję wśród konsumentów. Podobnie z Lwówkiem – myślę, że to jego słodkawy smak pozwolił mu zająć wysoką, 5 pozycję wśród konsumentów, natomiast jego braki – skazały go na ostatnie, 13 miejsce w uznaniu sędziów. To oczywiście tylko moje przypuszczenia. Należy wziąć pod uwagę jeszcze inne czynniki: w przeciwieństwie do większości konsumentów, sędziowie dobrze znają wymogi stylu i to nim posługują się podczas oceny. Konsumenci – mimo, że opis leżał pod ich ręką, kierowali się raczej własnym odczuciem tego, co przyjemne. A jak wiadomo, słodycz jest odbierana zazwyczaj pozytywnie. Podobnie z wadami: niećwiczone zmysły mogą nie dostrzegać pewnych dyskwalifikujących piwo niuansów (jak przesławny diacetyl). Testy sensoryczne przeprowadzane przez szkolonych specjalistów zazwyczaj różnią się od testów preferencji konsumenckich. Zresztą, w analizie sensorycznej mają inne zadania. Ten przykład także to potwierdza. Ostatnia teoria, uknuta wspólnie przeze mnie i Kubę, wyjaśnia różne pozycje 2 piw: Portera Łódzkiego (3 i 10 miejsce) oraz Portera Witnickiego (11 i 3 miejsce). Teoria ta ma całkiem solidne podstawy, które wymagałyby dalszych studiów. Oba te piwa zajęły nadspodziewanie dobre miejsca: Łódzki w ocenach sędziowskich, a Witnicki – konsumenckich. Zauważyliśmy pewną prawidłowość: na tych testach piwa zostały podane jako pierwsze. Jest prawdopodobne, że to „efekt świeżości” pierwszej próbki spowodował wysoką punktację. Sprawa wymaga głębszego zbadania, jednak niewątpliwie – coś jest na rzeczy. Oczywiście niewykluczone, że swój udział miały też przyczyny wymienione wcześniej. Jak by nie patrzeć: znaczące różnice wystąpiły właściwie w 4 przypadkach na ocenianych 13 piw, w pozostałych wyniki sędziowskie były zbliżone z konsumenckimi. Przyszłość Testu Czy Test ma przyszłość przed sobą? Uważam, że tak. Powinniśmy promować swoje style, jak porter bałtycki, czy grodziskie. Testy piw dostępnych na rynku, do których można by włączyć także piwa zagraniczne, byłyby do tego świetną okazją. Oceny dokonywane z jednej strony przez specjalistów – sędziów, z drugie przez konsumentów, mogą być niezwykle przydatne także dla browarów. Zarówno wizerunkowo, jak i jako wyznacznik preferencji klientów. Być może warto zatem w jakiś sposób współpracować z browarami przy organizacji kolejnych spotkań. Tymczasem: do zwycięzców roześlę dyplomy wraz z listem gratulacyjnym i zbiorczymi metryczkami sędziowskimi z obu części Wielkiego Testu Porterów Bałtyckich. I – do zobaczenia za rok! tekst: Przemek Iwanek, zdjęcia: Tomasz Piszczelski Wyświetl pełny artykuł
  25. Czy Polski Craft premierami stoi? Po części na pewno tak. ElDesmadre w swoim tekście słusznie zauważył, że ilość nowych piw w miesiącu sięgnęła już takiego poziomu, że właściwie tylko ja jestem w stanie trzymać rękę na pulsie. I to też nie bez zadyszki. ElDesmadre twierdzi, że to właśnie pogoń za ciągłymi nowościami jest powodem słabej jakości krajowych piw rzemieślniczych. Czy aby na pewno? Aby się do tego odnieść należy poruszyć kilka kwestii: 1. Dlaczego nowości? Uważa się (a przynajmniej ja tak uważam), że najlepsi rzemieślnicy to ci, którzy warzą u siebie, to znaczy mają własny browar. Ranking Piw 2014 pokazuje, że najlepsze piwa w ubiegłym roku warzyła Pracownia Piwa oraz Artezan. A oni są na swoim. Specyfika tych browarów powoduje, że gros produkcji sprzedawane jest w beczkach do lokali. Wiadomo, zakup linii do butelkowania to większy wydatek. A czego oczekują właściciele lokali? Co przyciągnie ludzi do odwiedzenia wielokranu? Oczywiście piwna premiera i nowe piwo. Kultura piwna w naszym kraju kilka lat temu właściwie nie istniała, w szczególności jeśli chodzi o lokale z dobrym piwem. Wszystko to trzeba budować niemal od zera i tak to wyszło, że model wielokranu to model piwa rotacyjnego, ciągle zmienianego. A najłatwiej zakomunikować jakąś piwną nowość podczas hucznej premiery, najlepiej w obecności półnagich tancerek i darmowych próbek, no w ostateczności jakichś przekąsek i piwowarów, którzy nam o piwie opowiedzą. A skoro liderzy ostro atakują nowościami, to i reszta nie chce zostać w tyle. 2. Flagowe okręty na dnie? To zależy. Browary generalnie obrały strategie rzucenia się na nowości ale absolutnie nie zrezygnowały ze swoich flagowych piw. Pinta ma Atak Chmielu, AleBrowar Rowing Jacka, Artezan Pacifica, a Pracownia Piwa Dwa Smoki. Czy te piwa trzymają poziom? Według mnie tak. No dobra, Rowing nie trzyma. Ale do Dwóch Smoków czy Pacifica zawsze chętnie wracam w dalszej części wieczoru po spróbowaniu nowości. Także nie jest źle. Problem zaczyna się w momencie, jeśli browar nie zbudował sobie takiego flagowca. Wtedy rzeczywiście może usilnie szukać swojego Świętego Gralla próbując trafić w gust klienteli kolejnymi nowościami. W takiej sytuacji po prostu nie ma innego wyboru. 3. Czy nowe piwa to zło? Eldesmadre twierdzi, że poziom craftu jest niski. Naprawdę? To żyjemy w innej rzeczywistości. On żyje w rzeczywistości piwa butelkowego, ja w rzeczywistości piwa beczkowego. Czy naprawdę między tymi światami jest aż taka różnica? Bardzo możliwe. W takiej sytuacji jedyną nadzieją jest rozpoczęcie butelkowania i zbudowania szerszej dystrybucji przez „jakościowych liderów”. Naturalną koleją rzeczy wytną oni z rynku tych, którzy nie trzymają odpowiedniego poziomu. A co do nowych piw to uwielbiam ten motyw ciągłej niespodzianki, nowego smaku który mam możliwość spróbowania podczas wizyty w lokalu. A po degustacji mogę albo wrócić do piwa, które tego wieczoru najbardziej mi podpasowało albo do jednej z tych flagowych marek, które zazwyczaj są obecne na kranie. W świecie wielokranów jest dobrze, naprawdę 4. Bolączka wieku dziecięcego Nie to żebym uważał, że jest idealnie. Dlatego podejmuję polemikę z ElDesmadre, bo poruszył ważną kwestię dojrzałości naszego piwnego rynku. Po latach ostrej posuchy, można powiedzieć mamy piwny raj. To znaczy na tę chwilę raj mają mieszkańcy dużych miast, w których działają wielokrany. Reszta zdana jest na butelki, które jak się okazuje, nie trzymają formy. Ale spokojnie, ten zalew nowości to kwestia odreagowania na ten wieloletni piwny post. Faktem jest, że zaczyna to przybierać trochę groteskowe formy „piwnej biegunki”, której nikt nie będzie mógł zatamować. Dlatego mam nadzieję, że rynek wkrótce trochę okrzepnie, a tocząca się dyskusja na ten temat da do myślenia rzemieślnikom. Bowiem mają oni dbać zarówno o poszukiwaczy ciągłych nowości jak i umysły, które „lubią rzeczy, które już znają” Wyświetl pełny artykuł
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.