Skocz do zawartości

Pierre Celis

Members
  • Postów

    4 710
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    8

Treść opublikowana przez Pierre Celis

  1. Mówi się, że „kraft to ludzie”. Jest w tym bez wątpienia sporo racji. Browary kojarzone są poprzez pryzmat warzonych przez nie piw, etykiet, czasem jakichś afer, ale każdy z nich jest projektem realizowanym przez jedną lub kilka osób. Być może brzmi to nieco truistycznie, jednak należy mieć to na uwadze w czasie, gdy coraz więcej graczy debiutuje na piwnym rynku. Każdy browar to czyjaś pasja, chęć pogodzenia jej ze sposobem na życie, marzenia, etc. Jako pasjonat piwa, ale także starego kina, postanowiłem zadać kilka pytań Andrzejowi Kiryziukowi, „mózgowi” browaru Raduga. Fot.: Browar Raduga © Maciej Hus: Czym zajmujecie się na co dzień? Andrzej Kiryziuk: Przede wszystkim piciem piwa (śmiech). A na poważnie - na początku istnienia Radugi pracowałem jako kontroler finansowy. Odszedłem z pracy, żeby móc całkowicie oddać się robieniu piwa. Od 6 miesięcy zajmuję się wyłącznie rozwijaniem Radugi. Pomagają mi w zakresie marketingu jeszcze dwie osoby blisko ze mną związane. M.H.: Od jak dawna warzycie piwo w domu? A.K.: Od dwóch lat. M.H.: Natknąłem się na informację, że przy domowym warzeniu piwa – oprócz kotła i wanny –wykorzystywaliście też samochód marki SAAB. Jaką pełnił on funkcję w tym procesie? Wiem, że niektórzy zabierają fermentory z brzeczką „na przejażdżki”, by ją napowietrzyć. A.K.: Mieszkanie, w którym mieszkam nie ma balkonu ani piwnicy. Problem jest więc z właściwym pomieszczeniem do fermentacji - chodzi o odpowiednią temperaturę. Mam za to miejsce na parkingu podziemnym. Na początku piwa fermentowały więc najczęściej w bagażniku Saaba 9-3 na parkingu podziemnym. Było sporo zachodu z wyjmowaniem i noszeniem fermentorów, więc kupiłem lodówkę specjalnie na potrzeby fermentacji. Mimo tego Saaba wciąż używam jako mobilną fermentownię, gdy robię kilka piw na raz. M.H.: Czy to prawda, że nazwa browaru związana jest z Waszym dzieciństwem, a konkretnie z pewną zabawką? A.K.: Szukaliśmy czegoś dobrze brzmiącego i możliwego do wymówienia przez obcokrajowców. Na wakacjach w Tajlandii przypomniałem sobie o samochodziku, który kiedyś miałem będąc dzieckiem. Tak powstała nazwa browaru (śmiech). M.H.: Kiedy podjęliście decyzję o założeniu browaru? Czy długo zastanawialiście się przed jej podjęciem? A.K.: Zacząłem poważnie o tym myśleć jesienią 2013 roku. Tak więc to była raczej szybka decyzja zważywszy na procedury i negocjacje z browarami, które zakończyliśmy w kwietniu 2014. M.H.: Czy założenie działalności gospodarczej jako browar kontraktowy to przysłowiowa „droga przez mękę”? Pytam, bo pewnie niejeden piwosz marzy o warzeniu piwa na komercyjną skalę, a poza tym warzenie kontraktowe wydaje się być prostsze i tańsze od stawiania własnego browaru? A.K.: Głównym problemem jest konieczność posiadania lub wynajmowania zatwierdzonego przez odpowiednie urzędy magazynu. Trzeba oczywiście załatwić też kilka innych zaświadczeń i pozwoleń – najdroższe jest pozwolenie na sprzedaż hurtową – kosztuje 4000. Sprawy urzędowe to jednak nie największy problem. Rzeczą kluczową jest znalezienie browaru, który będzie miał wolne moce i odpowiednią wielkość – a takich browarów w Polsce jest bardzo mało. M.H.: Nazwy Waszych piw („Metropolis”, „Nosferatu”, „Sunset Boulevard”, „Lost Weekend” i „Naked City” ) to tytuły filmów z okresu od lat 20-tych do 50-tych XX wieku. Czy jesteście miłośnikami starego kina? Pytam, bo ja je uwielbiam. A.K.: Idea wykorzystania nazw i motywów starych filmów bardzo pasuje do stylistyki etykiet, jakie zdecydowaliśmy się umieszczać na butelkach. Tak więc była raczej pochodną upodobań graficznych niż miłości do starego kina (śmiech). M.H.: Kto jest autorem Waszych etykiet? Trzeba przyznać, że Wasze „ety” to kawał dobrej roboty. A.K.: Etykiety projektuje Przemek Kędzierski, ale jest nie do podkupienia (śmiech). M.H.: Wracając do piwa, jakie są Wasze ulubione style piwne? A.K.: AIPA, Black IPA, RIS, Barley Wine, Oatmeal Stout, Witbier. M.H.: Jakie piwa zrobiły na Was największe wrażenie? A.K.: Ostatnio „Wheat Wine” z Pracowni Piwa. Poza tym Russian River „Pliny the Younger”, Mikkeller „Beer Geek Brunch Weasel”. M.H.: Wszystkie Wasze dotychczasowe piwa to wariacje na temat stylu IPA. Czy przy kolejnych premierach nie baliście się krytyki i hejtu ze strony konsumentów podnoszących postulat, że polska scena rzemieślnicza jest zdominowana przez ten styl? A.K.: Konsumenci na całym świecie włączając nas uwielbiają IPA i to oni kształtują rynek. Słuchamy krytyki jeśli chodzi o ocenę naszego piwa. Jeśli jednak konsumenci chcą pić IPA, a my uwielbiamy IPA, to nie widzę powodu, dlaczego mielibyśmy działać wbrew im i sobie. Osobiście nie uważam, że w Polsce jest za dużo dobrych IPA (śmiech). M.H.: Czy Wasze kolejne piwa będą kolejnymi wariacjami na ten temat, czy planujecie podążyć innym szlakiem? A.K.: Będziemy warzyć IPA oraz inne style - 11 kwietnia mieliśmy premierę Oatmeal Stout, planujemy Witbier i American Wheat na lato. Marzymy o RISach i BW jeśli tylko będą takie możliwości w browarze. Fot.: Browar Raduga © M.H .: Czy filmowa konwencja Waszych piw zostanie utrzymana? A.K.: Na razie tak, wydaje nam się, że nasze etykiety są udane i dobrze przyjmowane. M.H.: Jak duże warki warzycie? A.K.: 100 hl w Witnicy i 75 hl w Zodiaku. M.H.: Czy przestawienie się z warek o pojemności kilkudziesięciu litrów, warzonych w warunkach domowych, na warki rzędu kilkudziesięciu hektolitrów jest trudne? Co sprawia największe problemy? A.K.: W domu wszystko jest proste i wykonalne – wystarczy tylko mieć Saaba 9-3 (śmiech). W browarze cała przygoda z piwowarstwem zaczyna się od nowa. Ekstrakcja surowców i dodatków ma inną wydajność, co powoduje konieczność skorygowania receptur. Największym problemem są jednak ograniczenia sprzętowe – nie wszystko da się zrobić tak, jak byśmy chcieli i trzeba przemodelować proces produkcji z uwzględnieniem specyfiki danego browaru. M.H.: Planujecie pozostać browarem kontraktowym czy myślicie, aby w przyszłości stać się browarem rzemieślniczym? A.K.: Chcielibyśmy mieć swój własny browar w przyszłości, aby móc urządzić proces produkcji specyficznie pod własne potrzeby i móc go kontrolować na każdym etapie. M.H.: Dziękuję za poświęcony czas i rozmowę. Życzę samych sukcesów, związanych z Radugą i tylko udanych piw. Fot.: Browar Raduga © Wyświetl pełny artykuł
  2. Gdy ogłaszano pierwszą edycję tej imprezy, czułem że to może być coś wyjątkowego. I się nie myliłem. Pierwsze BGM, mimo drobnych organizacyjnych niedociągnięć, okazało się wielkim sukcesem. Nie mogło być zatem inaczej, by ten nowy wrocławski festiwal nie wpisał się na stałe do mojego piwnego grafika. Przed wyjazdem nakreśliłem sobie plan, rozrysowałem taktykę niczym słynny […] Post Beer Geek Madness 2 pojawił się poraz pierwszy w Piwolog radzi .... Wyświetl pełny artykuł
  3. Właśnie ruszył długi sezon piwnych imprez i festiwali. Jeszcze nie opadł kurz po Beer Geek Madness, niedawno odbył się Craft Beer Week w Krakowie, a lada moment czekają nas festiwale w Warszawie i Wrocławiu. Potem jeszcze kilka innych porządnych imprez. Wszystkie one, choć Wrocławski Festiwal Dobrego Piwa najmniej, mają jedną wspólną cechę: adresowane są głównie... Read More The post Czy polski craft kisi się we własnym sosie? appeared first on Małe Piwko Blog. Wyświetl pełny artykuł
  4. Druga edycja wyjątkowej imprezy piwnej przeszła do historii. Motywem przewodnim było hasło „piwna alchemia” ze względu na gościa specjalnego z USA – browar The Alchemist. Ja jednak skupiam się na piwowarstwie krajowym i moją uwagę zaprzątały przede wszystkim piwa przygotowane specjalnie na BGM. A było na czym się skupiać – polscy rzemieślnicy zaoferowali 13 nowych piw! Zanim jednak o piwie, to kilka słów na temat samej imprezy. Miejsce pozostało to samo czyli wrocławskie Zaklęte Rewiry. Nie wiem jak to się stało, ale dopiero teraz dowiedziałem się, że budynek wchodził w skład browaru Haasego (Haase Brauerei). Zatem lokalizacja na piwną imprezę idealna. Tym razem udostępnione zostało jakieś trzy razy więcej miejsca niż na edycji pierwszej. Gdy Daniel Mielczarek, jeden z organizatorów BGM, oprowadzał nas po terenie imprezy dzień wcześniej, wrażenie było spore. Mnóstwo nowych przestrzeni, na czele ze sporym placem na dachu budynku. Układ pomieszczeń na trzech kondygnacjach powodował, że łatwo się można było zgubić. Gdy dzień później pojawili się w środku ludzie w ilościach idących w tysiące, dobra orientacja w przestrzeni była kluczowa w sprawnym poruszaniu się po Zaklętych Rewirach. Wymieńmy zatem organizacyjne plusy BGM 2: zwiększenie powierzchni na której odbywała się impreza, ciekawe, zróżnicowane aranżacje wielu pomieszczeń, wydzielenie strefy kulinarnej (już nie w przejściu), w końcu piękne i bardzo odporne szkło Sensorik. O wielości piw do spróbowania nawet nie wspominam, to przecież jeden z głównych atutów imprezy. A co należałoby poprawić w kolejnych edycjach? Po pierwsze więcej miejsca do siedzenia! Kilka godzin na nogach może dać nieźle w kość, a dostępne miejsca w strefie kulinarnej opanowanej przez jedzeniowe zapachy nie są kuszącą opcją. Sprawa kolejna to miejsca na zewnątrz. W pewnym momencie uniemożliwione zostało swobodne wychodzenie na schody, gdzie „na dymku” kwitło życie towarzyskie. Nie było opcji by wyjść na chwilę na zewnątrz, a w środku zaczęło robić się duszno. Na szczęście zrezygnowano po jakimś czasie z tej koncepcji. Wcześniejsze niż o północy otwarcie placu na dachu byłoby optymalnym rozwiązaniem. Przyznam też, że ubiegłoroczny model, gdzie piwowar przynajmniej przez jakiś czas osobiście polewał piwo sprzyjał budowaniu więzi browar-klient. Teraz prócz debiutującej Profesji, na stoiskach pojawiły się w większości osoby do nalewania wynajęte, z którymi o specyfice serwowanego piwa raczej trudno porozmawiać. No ale rozumiem, że piwowarzy też chcieli zabawić się na BGM 2, w końcu stoją za nalewakami pozostałych krajowych imprez Niemiłą niespodzianką było też dość szybkie wykończenie lanych piw z USA. Pozostało mi obejść się aromatami pozostałego w nalewarkach piwa…Zresztą i polskie piwa (przynajmniej te premierowe) też w większości uległy wykończeniu sporo przed północą. Większość uwag spowodowana jest bardzo liczną frekwencją, która w tym roku oscylowała wokół 3 tysięcy. Ogólnie BGM 2 jest postępem w stosunku do edycji pierwszej, choć szczerze powiem, że „kameralny” w porównaniu do edycji obecnej klimat chyba bardziej mi pasował. No ale wiadomo jak jest – imprezy z piwowarstwem rzemieślniczym będą tylko coraz większe i okazalsze… A jakie piwa zrobiły na mnie najlepsze wrażenie? Po pierwsze – X z Widawy – leżakowane 4 miesiące w beczce po Jacku Danielsie West Coast IPA, wypychane azotem. Kwaskowo orzeźwiające, z zachowanym cytrusowym i goryczkowym motywem pierwotnego piwa. Bardzo dobrze pokazujące potencjał leżakowania w beczkach po whisky, które wcale nie musi dawać piwu waniliowego charakteru. W dodatku z piękną „azotową” pianą, co było rzeczą unikalną wśród piw serwowanych na BGM2. X zostało wybrane piwem imprezy i sądzę, że jak najbardziej zasłużenie. Ważne też jest, że to Wojtek Frączyk poprzez import drewnianych beczek zrobił najwięcej w kwestii popularyzacji tego sposobu kondycjonowania piwa. Świetnym piwem był Funky Cherry z SzałPiwu. Bardzo rześkie, wyraziście owocowe, z optymalnie wyważonym, „dzikim” motywem drożdży Brettanomyces. Unikalną rzeczą był Wild Wild East z Birbanta. Wyraziście kwaśny, czekoladowy, 24-ballingowy imperialny stout. Prócz kwaskowości i czekolady charakter temu piwu nadawała mocna owocowość jeżyn/ dzikich jagód i dobrze ukryty, rozgrzewający dopiero w żołądku alkohol. Bardzo fajnym piwem było Nigredo z Browaru Stu Mostów. Odpowiednia jak na foreign extra stout treściwość i pełnia czekoladowego aromatu i smaku, świetnie uzupełniona przyjemną miętą. Wśród najlepszych według mnie piw mogła też znaleźć się takAHaka z Pinty o wielce złożonym, kompleksowym smaku. Czego tu nie było – goryczka, cytrusy, czekolada, świetnie ukryta moc. Szkoda tylko, że w aromacie była raczej zbożowa kawa z nutką cykorii. A jak pozostałe piwa? Zdecydowana ziołowość Magic Dragon z Pracowni Piwa nie każdemu mogła przypaść do gustu. Podobnie jak wyczuwalna słodycz w Mgłach Chwaliszewa z Szałpiwu. Tu jednak należy się specjalne wyróżnienie za najbardziej spektakularnie serwowane piwo imprezy – ta dawka mgły w szkle to była prawdziwa alchemia! Dobrze było powitać kolejny nowy browar rzemieślniczy Profesja z Wrocławia. Choć z piwami, jak to na początku bywa, było średnio – Alchemik w stylu Wild IPA był bardziej belgijsko fenolowy niż brettowy, a Bursztynnik zamiast amerykańskiego amber ale, bardziej przypominał takowe brown ale. Wspólną przypadłością witków przygotowanych na BGM, a więc Lunatic z Kingpina oraz Albedo z Piwoteki była obecność siarkowego motywu w aromacie, dobrze że z ich treściwością i pełnią smaku nie było problemu. Bo w takim Rubedo Masona, którego dane mi było trochę spróbować od ekipy Piwnego Lublina nie było właściwie nic. Woda powinna być w gratisie, sorry. Piw z Kraftwerka i Doctor Brew nie zdążyłem spróbować. Widzimy więc, że poziom oferowanych piw był różny, ale może jak w soczewce zobrazował się tu obraz rzemieślniczego rynku A.D. 2015. Czy Beer Geek Madness 3 będzie jeszcze bardziej okazalsze niż miniona edycja? Niby trudno to sobie wyobrazić w przypadku imprezy przeprowadzonej ponownie w tym samym miejscu. Jednak Zaklęte Rewiry to ciągle miejsce z potencjałem. Przestrzeni jest sporo, można ją aranżować w różny sposób i bardziej intensywnie korzystać z miejsca na dachu. A w 2016 ruszyć już na podbój Europy, bo i takie plany są opracowywane w sztabie Beer Geek Madness! Wyświetl pełny artykuł
  5. Po ogromnym sukcesie pierwszej edycji, którego dowodem był choćby wynik plebiscytu „Piwne gwiazdy i czarne dziury”, nie mogłem sobie pozwolić na nieobecność na kolejnym Beer Geek Madness. Oczekiwania były spore, czas więc sprawdzić jak wypadły w zderzeniu z brutalną rzeczywistością. 1. Miejsce Zaklęte rewiry to miejsce w bardzo dobrej lokalizacji, dobrze skomunikowane z centrum, położone stosunkowo niedaleko... Read More The post Beer Geek Madness 2 – relacja z imprezy appeared first on Małe Piwko Blog. Wyświetl pełny artykuł
  6. W poprzedniej recenzji, w której pisałem o jabłkach vintage, wspomniałem także o nadzwyczajnej popularności, jaką cieszy stara odmiana Kingston Black. Nic nie dzieje się bez przyczyny – tradycyjni cydrownicy kochają te jabłka, bo potrafią dać doskonale zbalansowany smakowo cydru. A sprawa wcale nie jest taka prosta. „Skonstruowanie” odpowiednio zbalansowanego cydru wymaga dużej wiedzy i doświadczenia. […] Wyświetl pełny artykuł
  7. Degustacja piwa będącego blendem imperialnego stoutu (Yin) z imperialnym IPA (Yang). Co wyniknie z takiej mieszanki? Które z piw zdominuje to połączenie? A może piwowarom Eviltwin Brewing udało się osiągnąć idealną równowagę? Piwa będzie można spróbować na odbywającym się dzisiaj Beer Geek Madness we Wrocławiu. The post Yin & Yang – Eviltwin Brewing appeared first on Małe Piwko Blog. Wyświetl pełny artykuł
  8. Na rozgrzewkę przed Beer Geek Madness 2 postanowiłem spróbować piwa, które będzie dostępne podczas imprezy, a które akurat miałem w swojej piwniczce. Too Cream Stout to mocny stout mleczny uwarzony w amerykańskim browarze Dark Horse. The post Too Cream Stout z Dark Horse Brewing appeared first on Małe Piwko Blog. Wyświetl pełny artykuł
  9. Z wielką przyjemnością zapraszamy na naszą degustację cydrów podczas Warszawskiego Festiwalu Piwa. W piątek 24 kwietnia zaprezentujemy Wam kilka doskonałych cydrów brytyjskich. Chcemy pokazać, jak ciekawym i szerokim tematem jest cydr. Jak wiele smaków i nieoczekiwanych doznań może kryć się w jabłeczniku. Opowiemy nieco o historii, rodzajach cydru oraz sposobach degustacji. Jeśli lubicie cydr i […] Wyświetl pełny artykuł
  10. Jeśli jesteście miłośnikami nowofalowego piwa, wiecie, że jest składnik, który w ostatnich latach wywrócił do góry nogami cały świat piwowarstwa: amerykański chmiel. Nazwa brzmi zupełnie niepozornie: po prostu chmiel zza oceanu. W Wielkiej Brytanii są nazwy, które w równym stopniu elektryzują cydrowników. Kingston Black i Stoke Red to odmiany jabłek. Zwykła sprawa? Otóż zupełnie nadzwyczajna. […] Wyświetl pełny artykuł
  11. Po ostatnich podróżach, wieńczonych zwykle wizytami w rozmaitych przybytkach z dobrym piwem, przybyło mi sporo notatek idealnie pasujących do cyklu „Jedno, do pięciu”. Pora więc zacząć nadrabianie zaległości. Na pierwszy rzut idzie deska piw zamówiona w katowickiej Kontynuacji. Swoją drogą, deska piw to coś absolutnie fantastycznego, a w knajpach z kranami w liczbie powyżej 10, wręcz... Read More The post [Jedno, do pięciu] Strzała Południa, Raj z Rajs, Południca, Winter in Bangalore i Józek z pompy appeared first on Małe Piwko Blog. Wyświetl pełny artykuł
  12. Samo słowo „gyle” w języku angielskim posiada kilka znaczeń: może to być ogół odebranej (nieprzefermentowanej) brzeczki, może ono oznaczać brzeczkę per se lub zbiornik służący do jej fermentacji. Parti-gyle to stara technika piwowarska polegająca na tym, że po skończeniu zacierania nie wysładzano złoża do uzyskania odpowiedniej ilości brzeczki przedniej lub do określonej gęstości wody wysłodkowej, ale odbierano część płynną, pozostawiając śrutę, którą ponownie zalewano wodą, zacierano (lub nie) i odbierano brzeczkę przednią. Czynność tę wykonywano dwu, trzy lub nawet czterokrotnie, w razie potrzeby dodając słód lub inne źródła cukru przy kolejnych brzeczkach przednich, z których każda miała coraz niższy ekstrakt. Każdą z nich gotowano i fermentowano osobno. Metoda ta była od niepamiętnych czasów wykorzystywana w angielskim piwowarstwie. Parti-gyle w szkockim browarnictwie jest kwestią dyskusyjną jeżeli chodzi o powszechność stosowania tej praktyki. Według jednych, była ona bardzo popularna w Szkocji, inni zaś twierdzą, że odgrywała w szkockiej tradycji piwowarskiej nieszczególnie znaczną rolę. Wiadomo też, że z owej metody korzystali piwowarzy belgijscy i właśnie jej zastosowanie ma być genezą dla dzisiejszych nazw piw klasztornych, znanych jako Dubbel i Tripel. Dawniej istniała także kategoria piwa klasztornego zwanego Enker (najsłabsze z warzonych piw, które dziś warzone jest w niektórych klasztorach pod nazwą „petit”, będące cienkuszem wytwarzanym na potrzeby mnichów). Wiadomo, że z wód wysłodkowych po mocniejszych piwach belgijskich (np.: Peeterman) warzono piwa słabsze określane petite biere. Najlepiej udokumentowane jest wykorzystywanie tej techniki w piwowarstwie angielskim. Dziś owa metoda polegająca na uzyskaniu kilku piw z jednej kadzi zaciernej jest stosowana niezwykle rzadko. W XVIII wieku sytuacja w Anglii wyglądała zupełnie inaczej. Piwa warzono praktycznie wyłącznie z użyciem partii-gyle. Uzyskiwano w sten sposób najczęściej trzy piwa o różnej zawartości alkoholu: strong (stock), common (middle) oraz small (table). Moc spożywanego piwa najczęściej skorelowana była z zasobnością portfela konsumenta. Bogatsi obywatele pili piwa mocniejsze, a ubogim pozostawało „small beer”. Narodziny porteru w XVIII wieku, zaczęły nieco przewartościowywać podejście angielskich piwowarów do partii-gyle. Porter był piwem nowofalowym, które w odróżnieniu od londyńskiego Brown Ale, było piwem ciemniejszym (ale nie palonym), mocniej chmielonym, relatywnie mocnym (co predestynowało je do leżakowania – „stale porter”). Zanim porter upowszechnił się pod jego obecnym mianem, często nazywano to piwo „entire” z dwóch powodów. Po pierwsze, było ono nalewane z jednej beczki, w odróżnieniu od popularnego w owym czasie „three threads”, czyli połączenia trzech różnych piw. Drugi i ważniejszy powód to sposób, w jaki postępowano w nim podczas zacierania. Całość odebranej brzeczki przedniej łączono w kotle warzelnym, a następnie poddawano fermentacji. I tak obok partii-gyle pojawiło się określenie entire-gyle (single-gyle). Dużym ułatwieniem dla angielskich piwowarów (i nie tylko) stały się wynalazki z okresu epoki oświecenia i początków rewolucji przemysłowej. Jednym z nich – obok termometru – był areometr. Dzięki niemu piwowar, wiedział, jaką gęstość posiada uzyskana przez niego brzeczka. W efekcie w XIX wieku angielscy piwowarzy zaczęli mieszać ze sobą poszczególne brzeczki, dzięki czemu posiadając trzy receptury mogli wytworzyć nawet kilkanaście różnych piw. W owym czasie do Anglii dotarła praktyka wysładzania złoża filtracyjnego, powszechnie stosowana za Kanałem La Manche. W XX wieku praktykę tę stosowano coraz rzadziej w Anglii i obecnie wykorzystywana jest ona w kilku małych, rodzinnych browarach. Szkoci mieli stosować partii-gyle tylko w przypadku warzenia najmocniejszych piw, a wysłodzin z wysoko ekstraktywnych brzeczek częstokroć używali jako zamiennika wody przy zacieraniu kolejnej warki.. Nie stosowali oni angielskiej maniery, określanej przez nich jako „double mash”. Zamiast tego, paktykowali najczęściej wysładzanie i single-gyle. Wiadomo, że w XX wieku Szkoci opanowali tę sztukę do perfekcji i istniały browary, które na bazie jednej receptury mogły wytworzyć wszystkie warzone przez siebie piwa poprzez kombinację brzeczek. Zachowały się informacje o szkockich piwach stołowych, które otrzymywano z wysłodzin, przepłukując śrutę po odebraniu wysoko ekstraktywnej brzeczki. Piwa te miał charakteryzować wyraźny posmak torfowy, i fenolowy na skutek wypłukiwania z łuski zbożowej garbników. Piwa te porównywano do smaku oleju napędowego. Parti-gyle stosowane jest często przez piwowarów domowych, zwłaszcza, gdy warzone jest mocne piwo. Po odebraniu konkretnej ilości wysoko ekstraktywnej brzeczki przedniej, w młócie pozostaje jeszcze sporo cukrów, z których będzie można uwarzyć drugie, słabsze piwo. Niewątpliwym plusem tej metody jest możliwość uwarzenia dwóch różnych piw, przy czym warto mieć na uwadze, że barwa i inne właściwości tego mocnego determinują profil piwa słabszego. W wymiarze komercyjnym jej zwolennicy podkreślają, że browar może tak podzielić brzeczkę, że odebrana zostanie niewielka jej ilość, która w zamierzeniu będzie piwem mocnym, nie sprzedającym się tak dobrze jak piwa z regularnej oferty, które powstanie z pozostałej części brzeczki, co pozwoli uniknąć strat. Spotkałem się z opiniami, że przy podziale zacieru 1/3 i 2/3 uzyskuje się mniej więcej równy podział cukrów, zatem piwo z pierwszej odebranej części powinno być dwa razy mocniejsze od drugiego. Jeśli zastosować podział 50/50, wtedy w pierwszej części znajdzie się około 58% cukrów, a w drugiej – 42%. Informacje na temat sposobu koniecznych obliczeń znajdują się w tym artykule oraz tutaj. Autorzy źródeł, z których korzystałem, podkreślają, że partii-gyle to metoda raczej dla doświadczonych piwowarów. Po pierwsze, już samo warzenie mocnego piwa jest wyzwaniem, wymaga wprawy, zaplecza sprzętowego i pewnej wiedzy. Mocne piwa mogą sprawiać problemy przy filtracji, ich fermentacja często też nastręcza kłopotów (efekt Crabtree), należy przegotować solidny starter drożdżowy, etc. Jest to także technika polecana wyłącznie piwowarom warzącym piwa z użyciem słodów. Uwarzenie dwóch piw nawet z jednego zacieru to dwa razy więcej pracy i czasu, zwłaszcza jeśli korzysta się tylko z jednego kotła warzelnego. Reszta to precyzyjne obliczenia związane z gęstością początkową obydwu brzeczek, barwy, zasypu, poziomu goryczki, etc. Niemniej, jeśli piwowar porywa się na uwarzenie czegoś mocnego, to grzechem byłoby zmarnować cukry zawarte w młócie, z których można zrobić bardzo dobry pożytek… Bibliografia: Ron Pattinson: „Parti-gyle: Deburking The Myths”, w: „Zymurgy”, November.December 2014, Chris Colby: „Parti-gyle Brewing: One Mash, Three Beers: Getting The Most From Your Grains”, w: „Brew Your Own”, Jannuary 2001, Randy Mosher: „Parti-gyle Brewing”, w: „Brewing Techniques”, March/April 1994, wersja online tekstu dostępna tutaj, Terry Foster: „Parti-gyle Brewing: Techniques”, w: „Brew Your Own”, Jannuary/February 2010, wersja online dostępna tutaj, http://www.homebrewtalk.com/wiki/index.php/Parti-gyle, Gregory J. Noonan: „Scotch Ale”, Brewers Publications, 1993, Dan Rabin, Carl Forget: „Dictionary Of Beer And Brewing”, Brewers Publications, 1998, Second Edition. Wyświetl pełny artykuł
  13. Zapraszam na degustację piwa Mózg w stylu Extra Special Bitter, uwarzonego w Starym Browarze Kościerzyna przez browar kontraktowy Brodacz. Jest to dobra okazja do sprawdzenia, czy na polskim rynku jest miejsce na klasyczne style i czy rzeczywiście klasyka musi oznaczać nudę. Przy okazji współpracy z Browarem Brodacz zapraszam na premiery Mózgu i Bez Sensu, które... Read More The post Mózg z browaru Brodacz appeared first on Małe Piwko Blog. Wyświetl pełny artykuł
  14. Niewątpliwą zaletą warszawskich bitew piwnych jest rotacyjność lokali goszczących u siebie to wydarzenie. Inauguracyjna bitwa odbyła się w Spiskowcach Rozkoszy, natomiast edycja druga przeprowadzona została w Hopsters. Stylem obowiązującym tym razem był dry stout, a piwa przygotowali Adam Szewczyk oraz Dariusz Chachulski. Bitwę wygrał ten drugi ale mam wrażenie, że głównie wskutek tego, że piwo Adama nie mieściło się w ramach stylu. Przy 18,2° Blg był to raczej foreign extra stout, w dodatku z laktozą i kawą. Po drugiej bitwie mam niezbyt wesołą refleksję odnośnie poziomu zaprezentowanych do tej pory piw. Albo sporo im brakuje do wytycznych stylu w ramach których dokonujemy oceny albo mają wady, głównie utlenienie. Cóż, przyzwyczajony jestem do naprawdę wysokiej klasy piw uwarzonych przez domowych piwowarów ale może tylko ich najlepszymi piwami jestem częstowany No nic, mam nadzieję, że w kolejnych edycjach będzie już tylko lepiej. Okazja do sprawdzenia będzie już w środę 15 kwietnia – spotykamy się w Czeskiej Piwiarni Tarchomin na ocenie american pale ale! Wyświetl pełny artykuł
  15. Sint Bernardus vs Sint Sixtus Mam nadzieję, że nie wyjdą z tego wpisu zamieszki. W końcu bardzo długo Westvleteren XII otaczał nimb sławy, co dodatkowo było podbite słabą dostępnością. Co w praktyce oznaczało, że jak już pojawiły się w sprzedaży pojedyncze butelki to potrafiły kosztować i ponad 100 złotych. Czy jest tego warte? Nie ma co powtarzać wcześniejszego wpisu. Jak to wygląda z St. Bernardusem Abt 12 i Westvleteren 12 opisałem już tutaj. Warto rzucić okiem, żeby było wiadomo o co chodzi. Natomiast najważniejsza uwaga przed resztą tekstu – Belgowie siedzący w branży (z którymi miałem przyjemność rozmawiać) większą estymą darzą jednak browar z Watou niż z mitycznego Westvleterena. Pewnie wynika to z faktu, że Belgię można przerzucić kamieniem i akurat tam te piwa aż tak bardzo nie są niedostępne. Plus bądźmy szczerzy – cała otoczka związana z rezerwacją piwa jest dość karykaturalna – telefoniczne umówienie się na dany termin wraz z podaniem numeru rejestracji pojazdu, cała tabelka z możliwymi terminami. Perfekcyjnie ograny tandem popyt/podaż. St. Bernardus Abt 12 vs Westvleteren 12 St. Bernardus Abt 12 piana: bujna, widać, że z wynika to z wysokiego wysycenia. Kremowa, dość szybko opada znacząc szkło i zostawia cienki dywanik. Westvleteren 12 piana: tutaj historia początkowo jest podobna. Opada jednak odrobinę wolniej i zostawia ciut grubszą warstwę. St. Bernardus Abt 12 barwa: mocno ciemny i intensywny mahoń, opalizujące. Westvleteren 12 barwa: o ton ciemniejsze od piwa z Watou. Natomiast mimo odstania bardzo dużo zawiesiny w środku. Stąd też może być różnica w barwie, jest wręcz upstrzone kłaczkami. St. Bernardus Abt 12 aromat: pełen przegląd owocowych estrów – ciemne dojrzałe wiśnie, morele, brzoskwinie, gruszki, rodzynki. Pełno jest również nut typowo winnych, lekko beczkowych, porto, sherry. Solidna dawka słodowości i słodów karmelowych, leciutka przyprawkowość kojarzy się z Belgią. Bernardus nie zawodzi. Westvleteren 12 aromat: Alkoholowe, estry głównie brzoskwiniowe, trochę wiśni. Utlenienie poszło w gorszą stronę niż w przypadku Bernardusa, wydaje się wręcz zleżałe co jest dość szokujące przy tego typu piwie. Słodowość nikła, nie ma tak przyjemnych nut jak w przypadku piwa z Watou. Nie ma też nut typowo „belgijskich”. W tym momencie pojawia się pierwsza znacząca różnica pomiędzy tymi piwami. W porównaniu do St. Bernardusa aromat Westvleteren jest wręcz ubogi. Nie dość, że bardzo mało się dzieje, to jeszcze jest wybitnie alkoholowe i zleżałe. Zdecydowanie pojedynek w tej rundzie wygrywa Watou. St. Bernardus Abt 12 smak: Mocno musujące. Kolejny raz piję to piwo i kolejny jestem zachwycony jak bardzo jest ono ułożone. Pierwszy akord brzmi pełnią, słodowością, lekką wręcz oleistością. W drugim następuje potężne uderzenie smaków i aromatów: wszystkie owocowe estry, karmelowe słody, suszone owoce, lekka likierowość, pikantność. Finisz mocno rozgrzewający i lekko drapieżny z delikatną, ale pasującą do całości goryczką. Westvleteren 12 smak: Średnie wysycenie, po pianie spodziewałem się większego. Podobnie jak w przypadku aromatu. Nie czuć mocy, strasznie ciężko mi uwierzyć w to 10,2%. Pierwszy akord jest znacznie mniej dobitny niż w przypadku Watou, bardzo szybko też mija. W drugim pojawiają się czerwone owoce, brzoskwinia, bardzo dużo karmelu, trochę nut winnych. Finisz wyjątkowo nijaki. Brak goryczki, dość wyczuwalny alkohol. Zero goryczki. No i trochę głupio. Westvleteren otacza nimb epickości, „hype” jest wręcz niesamowity, dodatkowo podbijany przez lata przekazami słownymi. Jak już wspomniałem na początku sporą wyrwą w tej opowieści była wizyta w Belgii w 2013 podczas której autochtoni jednak starali się trochę naprostować poglądy. Nie dziwię im się, St Bernardus Abt 12 jest piwem do którego wracam często. Bezbłędne, potężne i przede wszystkim porządnie zrobione i przemyślane. Westvleteren 12 okazał się w bezpośredniej konfrontacji po prostu biedny, połowa smaku i aromatu. Być może w innych okolicznościach przyrody, na miejscu, bez skupiania się na szczegółach byłoby to ciekawe doznanie. Brutalnego testu najzwyczajniej na świecie nie przetrwał. Paradoksalnie można napisać, że z tego względu Westvleteren 12 jest bardziej pijalnym piwem, „łatwiej wchodzi”. Ale nie ukrywajmy – nie tego oczekujemy przy piwie takiego kalibru i renomy. Trochę z rozpędu zobaczmy jak tam przedstawia się sytuacja w przypadku ósemek. St Bernardus Prior 8 vs Westvleteren 8 St Bernardus Prior 8 piana: Bujna, beżowa, ale o dość słabej strukturze. Szybko opada do cienkiego dywanika na którym widać znaczne musowanie. Westvleteren 8 piana: Sytuacja analogiczna jak przy 12. I tutaj zostaje trochę więcej piany niż w piwie z Watou. St Bernardus Prior 8 barwa: Bardzo ciemna wiśnia/mahoń, opalizujące. Na zdjęciu ustawienie lampy trochę prześwietliło toń. Westvleteren 8 barwa: Bardzo ciemna wiśnia/mahoń. Pływa bardzo dużo strzępków. Westvleteren wydaje się o ton ciemniejszy, ale jest to wg mnie spowodowane niesamowitą ilością zbitego w kłaczki osadu jaki pływa w piwie. Naprawdę jest tego od groma, piwo wręcz się skrzy przypominając zabawkowe kule śniegowe. St Bernardus Prior 8 aromat: Bardzo podobny do Abt 12. Trochę bardziej w stronę dojrzałych moreli, mirabelek, lekko kwaskowaty aromat typowy dla belgijskiego ciemnego syropu cukrowego. Pełny, bogaty, ułożony. Absolutnie pierwszym skojarzeniem jest „klasztorność”. Westvleteren 8 aromat: Ponownie dużo mniej intensywny. Dojrzałe jabłko, klapsa, w tle czai się jakiś dziwny dysonans aromatyczny. Bardzo rozpuszczalnikowe. W zasadzie ciężko tutaj cokolwiek powiedzieć pozytywnego. Przy usilnym wwąchaniu jest trochę słodowości, estrów owocowych, karmelu. St Bernardus Prior 8 smak: Bardzo mocno wysycone, musujące wręcz. Jest to o tyle dobre, że kwaskowatość związana z dwutlenkiem węgla ożywia profil, działając z pełnią. Pierwszy akord brzmi pełnią, słodowością karmelem, lekkim kwaskiem wysycenia. W drugim pojawia się pełen zakres czerwonych owoców, dalej brzmi karmel wespół z posmakami typowymi dla wspomnianego w aromacie syropu cukrowego. Lekkie nuty klasztorne. Finisz zbalansowany, przyjemny, o delikatnej goryczce. Alkohol pojawia się dopiero po pewnym czasie od przełknięcia. Klasa. Westvleteren 8 smak: Mniejsze wysycenie, ale również w zakresie uznawanym za musujące. Wydaje się bardziej ulepkowate, cukrowe. Wprost niesamowicie rozpuszczalnikowe. Pierwszy akord słodki, pełny, ulepkowaty. W drugim kontynuowana jest cukrowość i słodycz, pojawia się potężny rozpuszczalnik. W tle majaczą estry owocowe, głównie wspomniane jabłko i gruszka. Finisz totalnie rozpuszczalnikowy, nieułożony, szorstki. Cóż. Tutaj ewidentnie przydałoby się je potrzymać w piwnicy jeszcze ze dwa lata. Traktujcie to porównanie w kategorii ciekawostki etnicznej. Czy tak samo będzie Westvleteren smakował w Belgii pity w knajpie obok browaru? Nie wiem, kiedyś się pewnie przekonam z ciekawości. Prawda natomiast jest taka, że St. Bernardus to browar, który bardzo często przewija się u mnie w domu czy też w szkle w knajpie, jeżeli akurat jest na kranie. I od 2013 nie trafiłem jeszcze słabej warki, może miałem szczęście a może aż tak bardzo dbają o swoje piwa. Może jedno i drugie. Czy warto spróbować Westvleteren? Paradoksalnie – myślę, że tak (aczkolwiek nie za 100pln – taka mała uwaga). I dobrze by było właśnie porównać z browarem z Watou. W degustacjach piwnych trzeba gromadzić wszelką wiedzę i doświadczenia, te negatywne również. I wyrabiać sobie swoje własne zdanie. Wyświetl pełny artykuł
  16. Po gdańskiej Piwowar Battle oraz Szczecińskiej Lidze Piwowarów przyszedł czas na przeprowadzenie takiej imprezy w Warszawie, wszak piwowarów domowych mamy tu pokaźne grono. Zasady są proste – dwóch piwowarów staje w bezpośrednie szranki w uprzednio wylosowanym stylu. Jako że bitwa przeprowadzana jest w lokalu, wygrany wybierany jest przez przybyłą publiczność (aczkolwiek wymagane są uprzednie zapisy na degustację). Następnie systemem turniejowym wybierany jest zwyciężca całego cyklu. Warszawskie Bitwy Piwne organizowane są przez pasjonatów domowego piwowarstwa skupionych w Warszawskiej Akcji Warzelnej. Pierwszy pojedynek odbył się w Spiskowcach Rozkoszy, a przedmiotem oceny były piwa w stylu Witbier uwarzone przez Łukasza Sędzielowskiego oraz Tomasza Tymińskiego. Cóż, styl to nie łatwy i można było to odczuć podczas degustacji próbek przygotowanych przez obydwu piwowarów. W Rudym Witku od Tomasza mieliśmy miodowy akcent od utlenienia i zbyt wyraźną słodycz w smaku, natomiast St. Vitus Dance Łukasza charakteryzowało się zbyt mocną goryczką i obecnością cynamonu w aromacie. Ostatecznie wygrał Tomasz ale najważniejsze było wspólne spotkanie fascynatów piwa, którzy szczelnie zapełnili piwniczną salkę Spiskowców. Nie pozostaje zatem nic innego jak zjawić się na kolejnej bitwie, która odbędzie się już w tę środę, 8 kwietnia w Hopsters. Tym razem naprzeciwko siebie staną Adam Szewczyk i Dariusz Chachulski, a oceniać będziemy piwa w stylu dry stout! Wyświetl pełny artykuł
  17. Długo dochodziłam do idealnej receptury na lekkie orzeźwiające American Wheat. Amerykańska pszenica to jedno z najczęściej warzonych piw w uCiesznym Browarku. Nie jest to receptura dla miłośników mocnej goryczki i intensywnego aromatu amerykańskich chmieli, za to zadowoli wszystkich którym marzy się jasne, lekkie, sesyjne piwo, które można pić jedno po […] Wyświetl pełny artykuł
  18. W niedawno zakończonym Szczecińskim Konkursie Piw Domowych mieliśmy kategorię „Piwo czekoladowe”. By odpowiednio się przygotować, postanowiłem spróbować kilku dostępnych na rynku piw czekoladowych. Skutek był delikatnie mówiąc – taki sobie. Większość piw, w tym ikony „stylu”, nie zrobiła na mnie wielkiego wrażenia, a kilka srogo mnie zawiodło. Inaczej było z Organic Chocolate Stout z brytyjskiego […] Post Organic Chocolate Stout :: Piwne osobliwości pojawił się poraz pierwszy w Piwolog radzi .... Wyświetl pełny artykuł
  19. Podczas krakowskiego Craft Beerweek doszło do spotkania na szczycie. Na dachu klubu Fabryka, gdzie odbywał się festiwal, razem z ekipą HoppyNews.com przeprowadziłem trzyczęściową rozmowę z Tomkiem Kopyrą. W pierwszej części opowiada on o swojej drodze do zostania najbardziej rozpoznawalnym polskim piwnym blogerem, w drugiej części ja opowiadam swoją historię, a w części ostatniej zastanawiamy się nad perspektywami rozwoju polskiego piwowarstwa rzemieślniczego. Wyświetl pełny artykuł
  20. fanaberie inżyniera Dzisiejszy wpis nie ma nic wspólnego z Ogólnopolskim Dniem Wychodzenia Plebsu z Szafy (żenujące żarciki w pakiecie) zwanym dla niepoznaki Prima Aprilis. Ot, ile można pisać tylko i wyłącznie o piwie? Blog powstał z założeniem trochę szerszej tematyki, więc wypadałoby w końcu coś z tym zrobić. Od razu ważna uwaga – każdy ma swój rozum i wie czego może potrzebować na drodze. Zupełnie inne wyposażenie przyda się jeżdżąc tylko wokół komina, a inne jeżeli robimy 2,5k km w dwa dni. W deszczu. Po ciemku. Traktujcie więc ten wpis na zasadzie podpowiedzi a nie słów wyrytych na granitowych płytach. To co wożę ze sobą wynika z doświadczenia i przejechanych kilometrów, ale jednocześnie mojego stylu jazdy, posiadanego motocykla i konkretnych potrzeb. Plus mam naturę chomika oraz uznaję antyczną zasadę „lepiej mieć i nie potrzebować niż w drugą stronę”. Zresztą sami zaraz zobaczycie Pomaga mi w tym fakt, że F6C Valkyrie w wersji Tourer ma całkiem sporą ładowność. Same kufry boczne mają po 32 kwarty każdy. Niestety w pewne rejony tego wspaniałego świata wraz z cywilizacją nie dotarł jeszcze system metryczny i twardo trzymają się pogańskich rytuałów. Nie jestem pewien czy to kwarty „suche” czy „mokre”, więc uznajmy po prostu, że mają około 30 litrów pojemności. Plus mały schowek pod siodłem, wystarczający jednak na parę przydatnych drobiazgów. Przylepiony na gluta kabelek jest od bocznych świateł pozycji/kierunku. Co więc wożę przy sobie? Zestaw spod siodła: żarówka stopu, żarówki kierunkowskazów, latarka z porządną diodą, Victorinox, zestaw kluczy „przydasie”. W zasadzie dość oczywisty zestaw i nie trzeba się nad nim rozwodzić. Zapasowe żarówki wymagane są w wielu krajach UE, pozostałe trzy przedmioty przydają się często w okolicznościach towarzyszących, ot grill czy insze ognisko. Lewa sakwa: zestaw Slime z kompresorem, saperka, litr oliwy, rękawice, pasy. Lecąc po kolei: - Slime Moto: rzecz z gatunku „mam nadzieję, że nigdy nie będę musiał testować”. W przypadku punktowego przebicia gumy powinien uratować sytuację na tyle by dojechać do najbliższego warsztatu (w przypadku opon motocyklowych termin „najbliższy” jest mocno dyskusyjny). Natomiast jeżeli ją rozerwiemy powinniśmy się cieszyć, że jesteśmy w stanie ocenić skalę zniszczeń. Zestaw o tyle przydatny, że wyposażony w mini kompresor. Ten akurat sprawdziłem dobijając opony podczas zimowania – daje radę. Plus ma trzy możliwości podpięcia do zasilania (standardowa „zapalniczka”/klemy/wtyk prądowy do motocykli). Wadą jest beznadziejne podłączanie do wentyla, ale generalnie polecam. - Saperka: „przydasie”. Jak widać używana, więc nie jest to przesada - Rękawice: wiadomo, głupio by było sobie środek rękawic motocyklowych uwalić smarem. Wtedy to przepadło, na zawsze. - Oliwa: nie wiem po co ją wożę, jeżdżę Hondą nie HD. - Pasy: wielokrotnie już przymykałem klapy kufrów pasami po większych zakupach. Plus zawsze można coś przytroczyć do siodła pasażera. Tak, tutaj właśnie widać moją pewną skłonność do przesadyzmu i zbytniego zaopatrzenia. Przy okazji nie mam pojęcia gdzie została ustawiona ostrość zdjęcia, ale już trudno. Pełen dobrobyt: zestaw do kołkowania kół, manometr, apteczka, kamizelka odblaskowa, dodatkowe żarówki reflektora, kapturki do wentyli, pizdryki vel trytytki, „bomba” do kół, WD40, taśma „wszystkoklejąca”, śrubokręty płaski i krzyżak, kombinerki z obcęgami. - Zestaw do kołkowania Procycle: znowu „mam nadzieję, że nigdy”. Kupiłem przed zestawem Slime, a że nie zajmuje dużo miejsca to został. - Pancerny manometr: wg mnie wyposażenie obowiązkowe każdego pojazdu, a jednośladu w szczególności. Sprawdzam ciśnienie kół raz na tydzień/dwa tygodnie. Różnica w prowadzeniu nawet przy małym spadku ciśnienia jest dramatyczna. - Apteczka: wiadomo. - Kamizelka odblaskowa: jak wyżej. - Dodatkowe żarówki reflektora: taka sama sytuacja jak w przypadku zapasu do stopu i kierunków. Trzeba mieć i tyle. - Kapturki do wentyli: sprzedawane w ilości małego stada. Warto mieć, nie zajmują dużo miejsca. - Pizdryki/WD40/taśma: klasyka gatunku „Jeżeli coś się rusza a nie powinno – taśma. Jeżeli nie rusza a powinno – WD 40.”. A jeżeli chcesz przymocować coś do czegoś to wtedy pizdryk dla pewności. - „Bomba” do kół: używałem raz w życiu w samochodzie. Warto mieć nawet jak nie dla siebie to dla pewności towarzystwa z którym się jeździ. - Śrubokręty: coś się obluzowało a nie chcemy używać taśmy ani pizdryków. Ewentualnie chcemy coś odkręcić, np. zdjąć klosze od świateł do ich wymiany. - Kombinerki: a po co taki pizdryk zaciśnięty ma latać i denerwować na wietrze? Sporo tego, ale powtórzę – latam dużo, nawet bardzo. Dodatkowo w miejsca, które Honda nie przewidziała dla motocykla bądź co bądź szosowego, o ciężarze małego kutra rybackiego. Dla bardziej wrażliwych – lokowania produktów nie ma, wszystko to rzeczy kupione za moją ciężką krwawicę Do zobaczenia na trasie. Wyświetl pełny artykuł
  21. Mając w pamięci moje poprzednie kontakty z piwowarstwem francuskim, które przede wszystkim upodobało sobie produkcję styli belgijskich, moje zainteresowanie tą sceną piwowarską było dość ambiwalentne. Czy słusznie? Okazuje się, że po kilku latach mojej nieobecności na tej ziemi, tamtejszy rynek wygląda zgoła odmiennie. Fakt, nadal pozostało uwielbienie do belgijskiego rzemiosła, jednak na tamtejszym rynku na dobre zadomowiły się również style rodem za oceanu, ale także (co mnie niezmiernie cieszy) style brytyjskie. Zapraszam was mało urodziwego miasteczka Saint-Louis, znajdującego się na alzackiej ziemi. Właśnie tam, w październiku 2010 roku, po 50 lat nieobecności piwowarstwa na tych ziemiach, został założony niewielki browar rzemieślniczy Brasserie de Saint-Louis. Z początku browar na swoim sprzęcie, której wydajność jest obliczona na dwa tysiące hektolitrów rocznie, zaoferował swoim klientom wyłącznie mdły standard. Bo, czym innym może być Blonde (5,0% alk.), Rousse (5,0% alk.), Brune (6,0% alk.) oraz Blanche (4,6% alk.). Z czasem jednak browar wszedł na drogę eksperymentowania. Ten, że ruch okazał się na tyle śmiały a jednocześnie przemyślany, że browar stał się rozpoznawalny nie tylko w swoim departamencie, ale również i na terenie całego kraju. Sam jestem ciekaw, czy francuskiego piwosza bardziej zaciekawiła IPA chmielona Amarillo (5,8% alk.), czy też może APA chmielona Simcoe (6,7% alk.)? A może coś jeszcze innego? Z pewnością ich kolejnymi perełkami w ich portfolio jest Ale z dodatkiem herbaty Shejoma (6,0% alk.) oraz Bière de Garde z dodatkiem… hostii (co zaświadcza certyfikat wydany przez państwo Watykan). Z pewnością nie można zapominać również o ich jasnym lagerze ((5,0% alk.), który nawiązuje do dobrej niemieckiej szkoły. Co udało mi się ustalić, browar nie zamierza spocząć na laurach i zapowiada dalsze eksperymenty. Jakie? Czas pokaże. Kolejnym dobrym posunięciem browaru, było utworzenie przy browarze sklepu firmowego, w którym to nie tylko w znośnych cenach zakupimy wszystkie ich piwa, ale również inne towary spożywcze pochodzące od Alzackich producentów. Reasumując, będąc w tamtych rejonach nie wolno nie odwiedzić ich i nie nabyć ich piw. W przeciwnym razie nie będzie wam dane przekonać się, czym jest współczesne francuskie piwowarstwo. . . . . . . . Wyświetl pełny artykuł
  22. To był niezły maraton – czwartek Zawiercie i Kraków razem z Pintą i To Øl, piątek to kranoprzejęcie Redena i Kraftwerka w Samych Kraftach. A i sobota zapowiadała się grubo – najpierw jubileusz Gościszewa w Kuflach i Kapslach na czele z premierą wędzonego portera bałtyckiego 24° Blg, a potem premiery „Hard Bride” od AleBrowaru i uwarzonego wspólnie z Artezanem „So Far, So Dark” w Chmielarni Marszałkowska. Zacząłem jednak od „Drwala” czyli nowości z Gościszewa. Aromat przypomniał mi pierwsze piwa uwarzone za kadencji Michała Saksa w Gościszewie, które premierę miały na ubiegłorocznym Wrocławskim Festiwalu Dobrego Piwa. Czyli siarka niestety. W smaku wyraźna, grejpfrutowa goryczka nasuwająca skojarzenia z AleBrowarowym podejściem. Gdyby poprawić aromat to byłby pierwszy AleBrowarowy lager No dobra, ale to piwo to miała być tylko przygrywka do bohatera wieczoru czyli wędzonego portera bałtyckiego uwarzonego specjalnie na 24 urodziny gościszewskiego browaru. Tutaj już nie chcę Wam psuć zabawy i odsyłam do materiału , który nagrałem razem z Michałem Saksem. 24° Blg to nie żarty, więc trochę się zeszło zanim dotarliśmy do Chmielarni. Tam powitał nas istny tłum ludzi, a dopchanie się do baru i szybkie zamówienie było możliwe tylko dla zasłużonych i znajomych królika. Na pierwszy ogień poszło kooperacyjne So Far, So Dark. Nie ma co ukrywać, nie przepadam za lukrecją i obawiałem się efektu jej zastosowania. W aromacie jednak nie było tak źle, lukrecja była tylko w tle. W smaku też niezgorzej jednak po kilku łykach wyczuwało się ten specyficzny posmak. Lepsze wrażenie wywarło na mnie Hard Bride. Początkowo wyraziście goryczkowe, czuć że amerykański chmiel został tu hojnie użyty. Od połowy piwo natomiast ujawniało swój słodowy, mocny, typowy dla barley wine charakter. Także tego wieczoru zaserwowano nam solidny woltaż, ale co ciekawe zamiast odczuwać ból głowy następnego dnia, obudziłem się rześki o 7 rano. Craft leczy W bonusie dwa materiały wideo – pierwszy to kilka słów od ekipy Browaru Gościszewo, drugi to degustacja jubileuszowego wędzonego portera bałtyckiego! Wyświetl pełny artykuł
  23. Uwarzenie poprawnego marzena lub lagera wiedeńskiego nie jest skomplikowane, jednak prosty zasyp, umiarkowane chmielenie, dolna fermentacja – wszystko to sprawia, że w przypadku tych piw nie ma miejsca na pomyłki… ZACIERANIE Jeśli tylko mamy taką możliwość dobrze jest przeprowadzić zacieranie dekokcyjne, ale nie jest to konieczne i prawdę powiedziawszy rzadko […] Wyświetl pełny artykuł
  24. Nie upłynęło wiele czasu od z ekipą Redena i kontraktowego Kraftwerka na krakowskim Craft Beerweek, a znowu mieliśmy okazję na wspólne wychylenie kilku nowych piw. Co ja będę się rozpisywał – spójrzcie na tablicę, która tego dnia obowiązywała w Samych Kraftach i sami zobaczcie ile tego było. Trzy nowe piwa oceniam w materiale wideo ale kilka słów o piwach zamieszczę od razu. Na pewno warto sięgnąć po delikatnie wędzoną pszenicę na polskich płynnych drożdżach z Fermentum Mobile. Tym razem aromat już jest jak najbardziej goździkowy z lekkim muśnięciem banana więc drożdże doszły do optymalnej formy. Piwem, przy którym spędziłem wieczór było M16 – dobrze pijalna, zbalansowana, rześka AIPA. Odradzam natomiast Południcę, no chyba że lubicie połączenie ciemnego piwa z przyprawą Maggi Wydarzeniem wieczoru miało być uwarzone wspólnie przez Reden i Kraftwerk piwo Zabobon i owszem, aromat jest tu całkiem złożony z typowymi dla brown ejla motywami połączonymi z delikatną wanilią od dębowych płatków sherry. Jednak smak jest dość mało głęboki i mało kompleksowy. Podejrzewam że leżakowanie może poprawić walory smakowe tego piwa, tym bardziej, że będzie ono butelkowane w szkło o pojemności 330 ml. A kolejnym moim podejrzeniem jest to, że w związku z dwukrotnym powiększeniem liczby tanków fermentacyjno-leżakowych w Redenie, może do tego browaru ustawić się wkrótce kolejka kontraktowców… Wyświetl pełny artykuł
  25. Wyciskając sok z jabłek przez 150 lat można się co nieco nauczyć. Zapewne dlatego Brytyjczycy mogą pić świetne cydry, a Polacy… muszą je sprowadzać. Hrabstwo Somerset to jabłkowe zagłębie. A farma Burrow Hill to cydrownia, której w poszukiwaniu doskonałego cydru po prostu nie można pominąć. Niewielka miejscowość Kingsbury Episcopi leży gdzieś między Ilchester, a Taunton. […] Wyświetl pełny artykuł
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.