Ja pasteryzuję tak jak nauczyła mnie babcia, u niej działało to przez dziesiątki lat, więc nie zastanawiam się nad modelem matematyczno- fizycznym wpływu pór roku na moment dociskowy nakrętki do słoja, ale stosuję skuteczną wiedzę praktyczną (a'propos babcia dożyła sędziwego wieku jedząc swoje przetworu)
Babcia pasteryzowała na dwa sposoby:
1. długo - co tam miała wrzucała do słoja zakręcała nakrętkę pozostawiając odrobinę luzu, coby rozszerzające się podczas pasteryzacji powietrze miało gdzie ujść, gotowała w kotle ile cza , wyciągała, dokręcała nakrętkę i do spiżarni - tak czyniła z wekami, które wymagały gotowania (mówię o zawartości);
2. krótko - gotowała (doprowadzała do wrzenia i trzymała przez kilka minut) w garze to co miało trafić do słoja; w czasie bulbotnia zawartości gara przygotowywała słoiki i nakrętki (mycie sparzenie itp), następnie, wlewała do każdego słoja wrzątek. Jak już zalała wszystkie słoje brała je po kolei, wylewała z nich wrzątek, a w jego miejsce wlewała wrzącą zawartość gara zostawiając ok 1cm wolnej przestrzeni, porządnie zakręcała nakrętkę i koniecznie stawiała taki weck do góry nogami (czyli na nakrętce). Po wystudzeniu do spiżarni.
Stosuję opcję "krótko" używając słoików, a ostatnio zielonych butelek - póki co nie trafiłem ani na kwacha, ani na kiełbasę