Panie i Panowie Szlachta, pozwolcie odswiezyc i zapytac - celem uspokojenia sie.
Popelnilem cos a'la kolonskie na sucharach K-97 (czy sie to komus podoba, czy nie - zainteresowana osoba wie, czego dotyczy ten koment :-) pozdrawiam przy okazji).
Fermentacja 16 dni w jednym wiadrze w temp. otoczenia ok. 15 stopni, zeszlo w 6 dni z 11,5 BLG to 2,5, potem juz stalo w miejscu. Potem zlane na klarowanie - 7 dni na balkonie w temp. miedzy 0 a 5 stopni (wiadro stalo w pudle styropianowym, wiec az tak skokow dzienno-nocnych temperatury raczej nie odczuwalo, mam nadzieje). Po crashu rozmieszane porzadnie z syropem (0,7L wody i prawie 120g cukru) i zabutelkowane, wyszlo lacznie 20,5L piwa. Tydzien w mieszkaniu w ok. 18 stopniach, potem do piwnicy, temp. otoczenia 13 stopni.
I teraz: od butelkowania minely 2 tygodnie, a gazu jak na lekarstwo. Malenkie pssyk przy otwarciu, ledwo-ledwo cos przy nalewaniu, lekko wyczuwalny gaz przy degustacji, ale niewidoczny praktycznie, o pianie nie ma mowy - jedynie lekki slad na szkle. Oczywiscie nie oczekuje gotowego trunku po 2 tygodniach, nie krzyczcie na dziecko, otworzylem kontrolnie...
Dalem doopy crashujac tak dlugo, czy keep calm i gotuj nastepne piwo chlopaku? Wiem, ze nikt nie ma szklanej kuli, ale moze jednak ma ktos z Was jakies znajomosci u wrozki i podpowie?
Dzieki i smacznego piwa swiatecznego, o wedzonkach nie wspominajac:-)