Skocz do zawartości

Pierre Celis

Members
  • Postów

    4 641
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    7

Treść opublikowana przez Pierre Celis

  1. Tym razem dużo o nowych piwach: Oto Mata IPA z Pinty, Chateau z Artezana czy Robust Porter z Hausta. Oprócz tego o nowym browarze restauracyjnym w Warszawie i planach Carlsberg Polska na najbliższy rok. Nie ma za to żadnych ciekawych … Continue reading → Wyświetl pełny artykuł
  2. Pinta vs Sierra Nevada Jak zapowiedziałem w zeszłym tygodniu na moim fanpejdżu zrobiłem dwa porównania amerykańskich IPA i imperialnych IPA. W poprzednim wpisie Atak Chmielu zmierzył się z Rowing Jack’iem. Teraz sprawdzimy jak Polska wypada w starciu z silnym przeciwnikiem z Jankeslandu. Sierra Nevada Brewing Company jest o tyle ciekawym przypadkiem, że jest to jeden z pierwszych browarów, które zapoczątkowały ruch piw rzemieślniczych w Stanach Zjednoczonych. Co więcej został założony przez dwóch piwowarów domowych metodą, jak to ostatnio określono u nas w mediach, „na Artezana”. Czyli ze sprzętu, który udało się dostosować do produkcji piwa, a przeznaczonym początkowo do czego innego. Skoro Sierra Nevada razem z Anchor Brewing i, nie istniejącym już, New Albion Brewing Company są ikonami, odnośnikami całego ruchu piwowarstwa rzemieślniczego to oczekiwania są wysokie. Kupiłem 5 dostępnych w Polsce piw Sierra Nevada. Zobaczymy czy jest się czym podniecać. Imperium Atakuje Piana: Średniobujna, drobno i średniopęcherzykowata. Dosyć trwała, oblepia szkło. Ma pomarańczowe zabarwienie. Barwa: Piękny mahoń, klarowne. Zapach: Solidna porcja żywiczno-cytrusowych amerykańskich chmieli, podbudowanych słodową karmelem oraz owocowymi i kwiatowymi estrami. Przyjemnie zbalansowane, wszystko ma swoje miejsce w symfonii zapachów. Smak: Średnio wysycone. Początkowa pełnia słodów karmelowych ustępuje bardzo przyjemnej chmielowej goryczce. Jest bardzo delikatna pestka grejpfrutowa na finiszu, ale zupełnie nie przeszkadza. Obecna edycja jest znacznie lepsza niż zeszłoroczna. Przede wszystkim nie ma diacetylu, co wyjątkowo irytowało mnie rok temu. Wydaje mi się też, że poprzednia edycja była pełniejsza. Pewnie spory w tym udział miał właśnie ten nieszczęsny diacetyl. Po wyeliminowaniu tej wady piwo stało się praktycznie idealne w swojej klasie. Bardzo pijalne. Ze względu na moc nie zalecałbym sesyjności, ale jeżeli jeszcze nie próbowaliście to warto wybrać się do któregoś ze sklepów. Sierra Nevada Torpedo IPA Piana: Umiarkowana, pomarańczowawa i drobnopęcherzykowata. Dosyć szybko zanika. Barwa: Miedziana, klarowne. Zapach: Żywice, cytrusy, truskawki oraz cały zestaw kwiatowych i owocowych estrów. Dodatkowo wyczuwalna jest siarkowa nuta, która razem z truskawkami sprawia, że zachwytu brak. Smak: Mimo słabej piany mocno wysycone, nawet do przesady. Goryczka atakuje podniebienie od razu, nie dając szansy na rozwinięcie profilu smakowego. Pełnia jest dosyć niska. W tle majaczy co prawda słodycz, ale skutecznie jest butowana przez chmielenie. Finisz jest przydługi, a goryczka kojarzy się wręcz z bardzo gorzkimi lekami. Jednowymiarowe, bezpłciowe piwo. Nic specjalnego i zdecydowanie nie za taką kwotę. Wielki hype, a rezultat średni. W tej cenie spokojnie da się kupić zestaw Atak Chmielu plus Imperium Atakuje. Czy też Imperium i Rowing Jack’a. Pinta i AleBrowar mają przed sobą spore wyzwanie: zwiększyć moce produkcyjne przy jednoczesnym zachowaniu jakości. Już w zeszłym roku było dobrze, ale tegoroczne warki to absolutnie światowa liga i powinny iść w świat. Brew Dog, Sierra Nevada? Spoko, ale mamy swoje browary, które wiedzą jak się robi piwo. Wyświetl pełny artykuł
  3. czyli porter bałtycki po czesku. Kocour był kiedyś jednym z kilku browarów, które obdarzałem niekłamanym podziwem i szacunkiem. Niestety po kilku kolejnych rozczarowaniach, szczególnie w wypadku uwielbianego Samurai IPA oraz po informacji, że Honza Kočka odszedł z browaru, jakoś Kocour … Continue reading → Wyświetl pełny artykuł
  4. i pierwsze urodziny browaru Widawa. Nie chce się wierzyć, że browar Widawa obchodzi pierwsze urodziny. Dopiero, pierwsze. To pokazuje w jak szalonym tempie zachodzą zmiany w polskiej branży piwnej. Przecież rok temu, kiedy w browarze Widawa wybito pierwszą warkę, nie … Continue reading → Wyświetl pełny artykuł
  5. czyli amber ale z Kanady. Chyba pierwsze piwo z Kanady, które mam okazję degustować, a na pewno pierwsze z tego kraju, które pojawia się na blogu. Piwo otrzymałem od Janka Szały, który w lecie ubiegłego roku pracował przy uruchomieniu browaru … Continue reading → Wyświetl pełny artykuł
  6. starcie tytanów Bez dwóch zdań AleBrowar i Pinta to konie pociągowe polskiego piwowarstwa kontraktowego. Rowing Jack’a miałem okazję opisać już nawet wielokrotnie, z kolei zeszłoroczna partia Ataku Chmielu skończyła się zanim zacząłem prowadzić bloga. Jak wypada porównanie tych dwóch piw? Oba są reprezentantami „polskich wersji amerykańskich wersji angielskich IPA”. Także tego. Atak Chmielu był zresztą pierwszym komercyjnym piwem w stylu AIPA dostępnym w szerszej dystrybucji. Większość go pokochała, sam niejednokrotnie zabierałem Atak na imprezy. Rowing Jack z kolei jest głównym piwem AleBrowaru. Atak Chmielu Piana: Średniobujna, drobno i średniopęcherzykowata, lekko pomarańczowawa. Barwa: Rubinowo-herbaciana. Idealnie klarowna z iskrą. Zapach: Amerykańskie chmiele skontrowana potężną słodowością i karmelowymi aromatami. Nie ma diacetylu, co w zeszłym roku było problemem Pinty. Zacnie. Smak: Wysycenie średnie. Na początku wchodzi solidna, słodowa pełnia, z fajnymi karmelowymi posmakami. Przechodzi w chmielową goryczkę, by finiszować słodyczą i chmielem. Odpowiada mi taka wersja. Nie spisywałem swoich wrażeń po zeszłorocznej, ale o ile mnie pamięć nie myli była bardziej chmielowa i bardziej goryczkowa. Teraz jest bardziej słodka, treściwa. Już sama treściwość solidnie kontruje chmiel. Być może i przez to są takie odczucia mniejszego chmielenia. Sama receptura być może też została delikatnie zmieniona. Piwo jest na pewno bardzo pijalne, gorycz jest na akceptowalnym przez większość ludzi poziomie. Ale czy to jest nadal Atak? Nie no, jest. Dobre piwo zresztą też jest. Rowing Jack Chyba najczęściej opisywane piwo na moim blogu. Co nie zmienia faktu, że nie mogłem po raz kolejny nie opisać przy takiej okazji. Piana: Jak w przypadku Pinty przybrudzona na pomarańczowo. Bardzo bujna, drobnopęchrzykowata. Jak ubite białko jaja. Oblepia szkło. Barwa: Herbaty z cytryną, zamglone. Zapach: Bardzo silna żywiczność amerykańskich chmieli, pachnie wręcz borem. Również silne cytrusy. Słodycz słabsza niż we wcześniej przeze mnie pitych egzemplarzach. Smak: Dosyć mocne wysycenie. Słodowość i pełnia słodowa jest znacznie niższa niż w przypadku Ataku Chmielu. Jest, ale zdecydowanie dominuje tutaj goryczka i ogólna chmielowość. Przez to piwo wydaje się też bardziej wytrawne. Goryczka jest cytrusowo-żywiczna, trochę zbyt długo pozostająca. Aczkolwiek nowy łyk piwa przemywa podniebienie i język i jest dobrze. Przeciwieństwo Ataku. Tutaj mamy solidną porcję chmielenia, a znacznie niższą pełnię i słodowość. Rowing Jack jest jednym z moich ulubionych piw i już pewnie tak zostanie. Czy któreś z piw jest lepsze? Wątpię. Oba piwa są bardzo dobre, w żadnej z pitych przeze mnie butelek nie stwierdziłem wad. Światowa liga i powód do dumy. Aktualny Atak Chmielu na pewno może być bardzo dobrym wstępem do świata ekstremalnych chmieleń, z kolei potem można delikwentkę lub delikwenta dobić ciosem od AleBrowaru. Są to dwa piwa, których spróbowanie jest absolutną koniecznością, jeżeli ktoś uważa siebie za piwosza. A już na pewno, jeżeli za hop heada. Wyświetl pełny artykuł
  7. czyli milk stout bez laktozy. Dziś degustacja piwa, którego raczej na pewno nie kupicie w Polsce, a nie wiem nawet czy udałoby się kupić je w Europie. Buteleczkę Double Cream Stoutu przywiozłem z Brau Beviale z Norymbergi. Wysępiłem, podobnie jak … Continue reading → Wyświetl pełny artykuł
  8. Czesi pokazują, że potrafią robić inne piwa niż dolniaki Pivovar Kocour ma całkiem niezłą prasę „w internetach”, w związku z czym jak tylko pojawiły się ich piwa w warszawskiej Piwonii od razu została utworzona gorąca linia i prośba o odstawienie paru butelek dla mnie. Trzeba w końcu sprawdzić z kronikarskiego obowiązku czy rzeczywiście jest się czym jarać. Tym oto sposobem udało mi się wejść w posiadania trzech piw: Gypsy Porter, Kocour Saurus oraz Sub Nahradnik. Pierwsze co się rzuca w oczy, jeszcze na sklepowej półce, to całkiem fajne i przemyślane etykiety. Nie jest to może liga rzucająca na kolana, mogą się kojarzyć z etykietami piw domowych, ale co z tego. Raz, że wiele piw domowych ma etykiety, które urywają łeb komercyjnym piwom. Dwa, grafiki są spójne i widać, że to jeden browar jest za nie odpowiedzialny. Swoją drogą nazwa Kocour Saurus jest genialna, tak samo jak etykieta. Sami spójrzcie: Zresztą to było pierwsze piwo z serii, które wypiłem. Kocour Saurus 20° Autorem receptury tego piwa jest Jan Šuráň, mocno udzielający się w czeskim świecie piwnym. Teoretycznie jest to piwo wędzone. Piana: Średniobujna, lekko przybrudzona. Drobnopęcherzykowata, opada wolno do 0,5cm warstwy. Barwa: Ciemniejszy mahoń. Nieklarowne, pływają też większe sflokulowane fragmenty gęstwy drożdżowej. Zapach: Przede wszystkim estry kwiatowe, owocowe i potężna słodycz. Melanoidyny ostro atakują w zapachu. Bardzo delikatny aromat chmielu. Rodzynki i potężny rozpuszczalnikowy octan etylu. Swoją drogą jak na amerykański chmiel to trzeba się ich aromatów doszukiwać. Wędzonki nie stwierdzono. Smak: przepotężna pełnia, co nie powinno dziwić przy takim ekstrakcie. W smaku rozpuszczalnik również jest mocno wyczuwalny. Początkowa słodycz, przechodzi w żywiczno-cytrusową goryczkę. Tu już można stwierdzić pochodzenie chmielu. Finisz jest niestety przydługawy i w dodatku pestkowy. Alkohol wyczuwalny jest dopiero w żołądku. Tutaj również nie wyczułem wędzenia. Przypuszczam, że wędzenie w tym piwie jest bardzo delikatne i w tym egzemplarzu zostało totalnie przykryte przez estry. Gdyby nie ten nie do końca przyjemny finisz, a w szczególności pozostająca goryczka grejpfrutowa Kocour Saurus byłby całkiem zacnym piwem. Na pewno nie sesyjnym, ale do wypicia na wieczór jak najbardziej. Gypsy Porter Piana: Piękna, bujna i drobnopęcherzykowata. Beżowa, o strukturze ubitego białka. Barwa: Czarna niczym otchłań Piekieł. Zapach: Estry owocowe, gorzka czekolada, wanilia, ciemne i jasne słody. Szczerze? Wyjątkowo zacny zapach, zachęca do spróbowania, a i cała ta feeria aromatów tworzy spójną kompozycję. Smak: Dosyć mocno wysycone. Pierwszy akord to jasne słody i ich pełnia, następnie wchodzą posmaki czekoladowe, by finiszować aksamitnymi, waniliowymi posmakami z lekką goryczką i cierpkością ciemnych słodów. Idealnie kontrującymi generalną słodycz tego piwa. Fenomenalne piwo, jedno z najlepszych jakie piłem. Ścisła czołówka ciemnych mocnych piw. Wszystko jest tutaj przemyślane w najdrobniejszych szczegółach i solidnie wykonane. Niby porter, ale niesamowicie pijalny. Gdybym miał możliwość stałego zaopatrzenia się w Gypsy Porter to zawsze jedna butelka byłaby w mojej lodówce. Jeżeli natraficie w jakimś sklepie – kupujcie w ciemno. Kocour SUB Náhradník 11° Piana: Średnio bujna, śnieżnobiała. Dosyć szybko opada i zostawia cieniutki dywan. Barwa: No nie jest to Pale Ale, wbrew etykiecie. Bardziej w stronę Milda. Nieklarowne. Zapach: Amerykańskie chmiele, landrynki, truskawka i diacetyl. Trochę czułem się jakbym wąchał lżejszego Sępa. Dużo estrów kwiatowych i owocowych oraz karmelowe słody. Smak: Paradoksalnie mimo mizernej piany jest dosyć mocno wysycone. Wytrawne, początkowo bardzo delikatne co z kolei zgadzałoby się z ekstraktem. Słody przechodzą w lekko cierpki karmel, finisz goryczkowy. Niestety pestkowo-grejpfrutowy, ale szczęśliwie krótki i przez to nawet jest do zdzierżenia. Mam problem z tym piwem. W smaku jest znacznie lepsze niż w zapachu. Przeszkadza jeszcze wysokie wysycenie. Gdyby nie te dwa aspekty mógłbym je z czystym duchem polecić. A tak to na odpowiedzialność własnego portfela. Wyświetl pełny artykuł
  9. czyli czwarty odcinek kursu sensorycznego W kolejnym odcinku kursu sensorycznego zajmuję się oceną barwy i klarowności degustowanego piwa. O czym należy pamiętać, jakiego błędu się wystrzegać? Jeśli nie oglądałeś któregoś ze wcześniejszych odcinków kursu, gorąco sugeruję, żeby najpierw nadrobić zaległości. … Continue reading → Wyświetl pełny artykuł
  10. czyli dzikus z Mikkellera. Kolejne, po 1000 IBU Ultramate, Black i 19, piwo z duńskiego Mikkellera, choć uwarzone tradycyjnie w belgijskim de Proefbrouwerij. Piwo w stylu belgijskie pale ale. Można wręcz napisać, że jest ono podwójnie belgijskie, bo raz że … Continue reading → Wyświetl pełny artykuł
  11. Kolejny odcinek piwnych newsów, bo dzieje się w branży co niemiara. Dwa kolejne browary rozpoczęły warzenie. Są to browar Reden z Chorzowa i browar Poziomka z Kujanek. Dziennik Gazeta Prawna, a za nią mnóstwo innych portali internetowych podało, że wzrósł … Continue reading → Wyświetl pełny artykuł
  12. czyli Żytnie Pale Ale. W zasadzie miały być piwne newsy, ale że YT stwarza jakieś problemy ze skonwertowaniem pliku, to będzie degustacja żytniego pale ale z browaru Jopen z holenderskiego Haarlemu. Do tej pory z żytem miałem styczność właściwie tylko … Continue reading → Wyświetl pełny artykuł
  13. w dwóch różnych koncepcjach Fermentacja spontaniczna to magiczna sprawa. Niby na początku robi się wszystko, aby piwo spieprzyć. Ale nawet dla Belgów czysty lambik jest ciężko wchłanialny. Podobnie jak czyste Berliner Weisse dla Niemców. Dlatego też ratują sytuację specjalnym cukrem, owocami. Czy niestety też (wiwat cywilizacja i postęp) słodzikami. Uwielbiam Krieki. Framboise zazwyczaj są dla mnie za słodkie, natomiast porządnie zrobiony Oude Kriek to czysta poezja. I są doskonałą alternatywą dla szampana za którym nie przepadam. Jak wspominałem w tekście „walentynkowym”, są również bardzo zacnym pomysłem na właśnie takie okazje. Jeżeli chodzi o opisywane piwa: pierwsze to koszerny wręcz do bólu Oude Kriek. Browar chwali się, że na litr gotowego piwa zużywanych jest 400g wiśni. Cóż, jest to więcej niż idzie na popularne syropy owocowe z gatunku „udajemy, że jest z domowej spiżarni”. Drugie z kolei jest wymysłem Castle Brewery van Honsebrouck i jest połączeniem ich piwa Donker z sokiem wiśniowym i specjalnym wiśniowym likierem. Oude Kriek Boon A L’Ancienne zbiór 2008, niefiltrowany 6,5%, data ważności 29.03.2031 rok Piana: jak na szampanie. Barwa: piękna, truskawkowo-wiśniowa. Zapach: końska derka, fermentacja mlekowa, wiśnie, bardzo świeży. Szkoda, że nie mam większej ilości butelek. Jestem ciekaw jak będzie się zmieniał z czasem. Smak: mocno musujące, kwaśno-cierpkie w smaku, lekko słonawe, o intensywnym aromacie wiśni. Utopię się zaraz we własnej ślinie. Słodycz wiśni idealnie kontrastuje z kwaśno-cierpkim posmakiem. Ślinianki aż chcą eksplodować. Ten Kriek jest wymagającym napojem. Zdecydowanie bardziej pod deser niż solo. Wtedy idealnie zgra się ze słodyczą dania. Jest to zresztą smak do którego się dojrzewa, który jest nabyty a nie wrodzony. Swoją drogą data ważności urywa łeb. Kasteel 8* Rouge Piana: jak na szampanie, tak samo jak w poprzednim. Trochę przybrudzona. Barwa: ciemniejsza niż w przypadku Oude Kriek, ciemna wiśnia. Zapach: bardzo słodki, czuć wiśnie, dębową deskę. Co jest ciekawe w przypadku tego piwa, wydaje mi się, że jest również obecny lekki aromat końskiej derki. Smak: słodko-cierpko-kwaśno-lekko słony. Serio Nie czuć aż takiej mocy alkoholu, aczkolwiek jest delikatny, rozgrzewający finisz. Smak ciemnych wiśni, wysokie wysycenie, generalnie piwo w sam raz jako entry level dla osób, które do tej pory nie miały styczności z lambikami i rzucanie ich na głęboką wodę mogłoby raczej nie zakończyć się sukcesem. Jest głównie słodycz. Piwo jest dosyć dobrze zbalansowane, ale boli mnie ten acesulfam k w składzie. Lindemans też zawiera słodzik i mnie to wyjątkowo wnerwia. Bardzo pijalne, co przy dużej butli oraz zawartości alkoholu jest pułapką. Wyświetl pełny artykuł
  14. czyli piwo z czarnego bzu. Kolejne piwo z browaru braci Williams, słynącego z wrzosowego ale Fraoch. Degustowałem też świerkowo-sosnowe Alba Scots Pine Ale i RIS Profanity Stout. Wg strony browaru Ebulum ma dość wysoki ekstrakt i niską zawartość IBU, co … Continue reading → Wyświetl pełny artykuł
  15. żebyście sami nie musieli tego robić Aktualnie rynek piwny w Polsce przeżywa wyjątkowo żywiołowy rozkwit. Nic więc dziwnego, że ściągane są do kraju różne wynalazki, jak również są takie i u nas warzone. Większość zazwyczaj omija się szerokim łukiem, natomiast czasami diabeł podkusi i szarpniemy się na coś, eufemistycznie ujmując, niestandardowego. Tylko potem głupio się przyznać, że piwo za większe pieniądze zostało po dwóch łykach bezpardonowo zlane do kanalizacji. Są granice brawury i nie ma co się zmuszać do piw, które albo są wstrętne albo wręcz ich wpływ na nasz organizm może być wielką nieznaną i wyprawą na nieodkryte terytoria doznań. Dzisiaj mam akurat trzy takie piwa. Pierwsze dwa to piwa z czeskiego Cieszyna. Jedno i drugie bardzo elegancko opakowane, fajna szata graficzna i etykiety. Chyba jeszcze nie widziałem takiej ilości piktogramów na etykiecie od piwa. Sachsenberg Chilli Piana: Opada minimalnie wolniej niż na coli. Co ciekawe jest różowawa. Barwa: Piękna, rubinowa. Spodziewałem się, że piwo o takiej nazwie może być czerwonawe. Niby jest niefiltrowane, ale mój egzemplarz był idealnie klarowny. Zapach: Cukrowo-żurawinowy. W tle delikatny aromat chilli. W zasadzie nic poza tym. Smak: Kiepskie wysycenie. Samo piwo jest angażujące w smaku, ale jednak nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Pierwsze uderzenie to cukrowa ulepkowatość, przechodząca w pikantność kapsaicyny, bo skończyć gryzącym cukrowo-chilli posmakiem. Makabra. Poszło w cholerę do zlewu. Horror. Sachsenberg Peprove Piana: Brązowawa, wytrzymuje trochę dłużej niż w przypadku Chilli. Również pozostawia po sobie wspomnienie. Barwa: Palisander. Tutaj przynajmniej pod światło widać, że jest opalizujące. Zapach: Świeżo zmielony pieprz. I na tym się zaczyna i kończy. Smak: Niskie wysycenie tak jak w przypadku Chilli. Początkowa lekka słodowość przechodzi w pyliste uczucie pieprzności. W dodatku wrażenie jak po kroplach żołądkowych. Podzieliło los poprzednika. Ale to może przynajmniej do jakiejś marynaty do mięs by się nadawało. Shark v2.0 Zastanawiałem się czy nie być złośliwym i nie wstawić tylko zdjęcia z tekstem „Tak wygląda, nie kupujcie. Poczekajcie na v3.0.” No, ale dobra. Przy okazji jest to edycja mocno kolekcjonerska, na półce Piwonii etykiety Shark 2.0 mieniły się całą feerią barw. Piana: Średnio i drobnopęcherzykowata. Początkowo bujna, utrzymuje się w formie dywanika. Śnieżnobiała. Barwa: Miodu lipowego. Nieklarowne. Zapach: Diacetyl i amerykańskie chmiele. Lekka słodowość daje nam wątpliwą przyjemność wąchania chmielonego jogurtu zbożowego. W sumie powtórka z Sępa tylko, że z mocniejszym aromatem chmielowym. Smak: Bardzo niska pełnia, którą jednak podbija diacetyl. Pierwszy, krótki akord słodu przechodzi w chmielową gorycz oraz paskudną, pozostającą goryczkę grejpfrutową. Trzyma dobre 2-3 minuty po łyku. Jeżeli ktoś kiedyś próbował Citrosept to wie jakie to uczucie. Generalnie ma się ochotę wylizać ścianę, żeby to zetrzeć z języka. Tak jak poprzednie poszło do zlewu. Znowu będzie, że się czepiam Kopyra, ale kurde: nie czepiam się człowieka, czepiam się piwa. A to jest mocno słabe. 8 złotych za małą butelkę męczącego i wadliwego piwa? Ja rozumiem, że rynek to nie konkurs, ale takie piwo zostało by odrzucone już w eliminacjach. Wyświetl pełny artykuł
  16. żebyście sami nie musieli tego robić Aktualnie rynek piwny w Polsce przeżywa wyjątkowo żywiołowy rozkwit. Nic więc dziwnego, że ściągane są do kraju różne wynalazki, jak również są takie i u nas warzone. Większość zazwyczaj omija się szerokim łukiem, natomiast czasami diabeł podkusi i szarpniemy się na coś, eufemistycznie ujmując, niestandardowego. Tylko potem głupio się przyznać, że piwo za większe pieniądze zostało po dwóch łykach bezpardonowo zlane do kanalizacji. Są granice brawury i nie ma co się zmuszać do piw, które albo są wstrętne albo wręcz ich wpływ na nasz organizm może być wielką nieznaną i wyprawą na nieodkryte terytoria doznań. Dzisiaj mam akurat trzy takie piwa. Pierwsze dwa to piwa z czeskiego Cieszyna. Jedno i drugie bardzo elegancko opakowane, fajna szata graficzna i etykiety. Chyba jeszcze nie widziałem takiej ilości piktogramów na etykiecie od piwa. Sachsenberg Chilli Piana: Opada minimalnie wolniej niż na coli. Co ciekawe jest różowawa. Barwa: Piękna, rubinowa. Spodziewałem się, że piwo o takiej nazwie może być czerwonawe. Niby jest niefiltrowane, ale mój egzemplarz był idealnie klarowny. Zapach: Cukrowo-żurawinowy. W tle delikatny aromat chilli. W zasadzie nic poza tym. Smak: Kiepskie wysycenie. Samo piwo jest angażujące w smaku, ale jednak nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Pierwsze uderzenie to cukrowa ulepkowatość, przechodząca w pikantność kapsaicyny, bo skończyć gryzącym cukrowo-chilli posmakiem. Makabra. Poszło w cholerę do zlewu. Horror. Sachsenberg Peprove Piana: Brązowawa, wytrzymuje trochę dłużej niż w przypadku Chilli. Również pozostawia po sobie wspomnienie. Barwa: Palisander. Tutaj przynajmniej pod światło widać, że jest opalizujące. Zapach: Świeżo zmielony pieprz. I na tym się zaczyna i kończy. Smak: Niskie wysycenie tak jak w przypadku Chilli. Początkowa lekka słodowość przechodzi w pyliste uczucie pieprzności. W dodatku wrażenie jak po kroplach żołądkowych. Podzieliło los poprzednika. Ale to może przynajmniej do jakiejś marynaty do mięs by się nadawało. Shark v2.0 Zastanawiałem się czy nie być złośliwym i nie wstawić tylko zdjęcia z tekstem „Tak wygląda, nie kupujcie. Poczekajcie na v3.0.” No, ale dobra. Przy okazji jest to edycja mocno kolekcjonerska, na półce Piwonii etykiety Shark 2.0 mieniły się całą feerią barw. Piana: Średnio i drobnopęcherzykowata. Początkowo bujna, utrzymuje się w formie dywanika. Śnieżnobiała. Barwa: Miodu lipowego. Nieklarowne. Zapach: Diacetyl i amerykańskie chmiele. Lekka słodowość daje nam wątpliwą przyjemność wąchania chmielonego jogurtu zbożowego. W sumie powtórka z Sępa tylko, że z mocniejszym aromatem chmielowym. Smak: Bardzo niska pełnia, którą jednak podbija diacetyl. Pierwszy, krótki akord słodu przechodzi w chmielową gorycz oraz paskudną, pozostającą goryczkę grejpfrutową. Trzyma dobre 2-3 minuty po łyku. Jeżeli ktoś kiedyś próbował Citrosept to wie jakie to uczucie. Generalnie ma się ochotę wylizać ścianę, żeby to zetrzeć z języka. Tak jak poprzednie poszło do zlewu. Znowu będzie, że się czepiam Kopyra, ale kurde: nie czepiam się człowieka, czepiam się piwa. A to jest mocno słabe. 8 złotych za małą butelkę męczącego i wadliwego piwa? Ja rozumiem, że rynek to nie konkurs, ale takie piwo zostało by odrzucone już w eliminacjach. Wyświetl pełny artykuł
  17. czyli piwo sosnowo-świerkowe. Kolejne po Fraoch i Profanity Stout piwo ze szkockiego browaru Williams Bros. O samym browarze więcej w tych wcześniejszych wpisach. Tym razem jest to receptura Wikingów, wykorzystująca młode (tu mam zawsze problem) pędy sosny i świerku. Miałem … Continue reading → Wyświetl pełny artykuł
  18. Abbot Ale – premium bitter / ESB Ekstrakt: 12,1Blg, alkohol 5% Wygląd: kolor ciemnej herbaty, klarowne. Piana kremowa, nietrwała, już po chwili znika bez śladu. W zasadzie jest to typowe dla bitterów, więc nie ma się czym przejmować. Aromat: nikły, karmelowy ze śladową domieszką ziemisto-trawiastego chmielu i odrobiną owocowych estrów. Do tego wyraźny skunksik, czyli efekt trzymania piwa w przezroczystej butelce. Jasna butelka nie zabezpiecza piwa przed promieniami UV, więc piwo jest podatne na efekt nasłonecznienia, w wyniku którego przyjemny aromat chmielowy zamienia się w mniej przyjemny (choć przez wielu lubiany) aromat skunksa. Wysycenie: umiarkowane, typowe dla butelkowych wersji wyspiarskich ejli. Smak: słodowo-karmelowy, ale też chmielowy. Goryczka tępa, średnio-wysoka, długo majaczy na tyłach języka. Odczucie w ustach: pełnia niska, lekko w kierunku średniej. Podszczypujące wysycenie i wyraźna goryczka potęgują uczucie wytrawności, nakłaniając do kolejnego łyku. Wrażenie ogólne: Abbot Ale nie oferuje zbyt wiele, ale ma jeden niezaprzeczalny atut – wysoką pijalność, czyli to co bitter ma głównie oferować. Z założenia jest to piwo do gaszenia pragnienia i długich biesiad. I do tego nadaje się znakomicie. Jedynie goryczka do poprawy, bo nie jest udana, a w miarę picia bardziej męczy niż orzeźwia. Ocena: 5.5/10 Wyświetl pełny artykuł
  19. czyli uczciwy Wojak i rozwadniany Bud. Dziś tylko dwie sprawy i w formule bardziej publicystycznej, niż telexpressowej. Pierwsza dotyczy nowej reklamy Wojaka. Jeśli nie widzieliście jej jeszcze, to musicie to zobaczyć. Druga sprawa, w pewnym sensie zazębia się z pierwszą. … Continue reading → Wyświetl pełny artykuł
  20. czyli co trzeba poprawić. Druga warka Sharka nie jest taka jak sobie wymarzyłem. Może to dlatego, że jak degustowałem 4 przeleżakowane IPA, to przechwalałem się, że Shark je wdpecze w glebę. Może by i wdeptał, ale głównie dlatego, że przeciwnik … Continue reading → Wyświetl pełny artykuł
  21. Za sprawą mało znaczącego artykułu na stronie Fakt.pl, który powielają bez jakiejkolwiek refleksji kolejne portale internetowe wraca temat piwnych mitów, czyli tego jak powstaje piwo koncernowe. Otóż wg Fakt.pl „Promocyjne piwo to mieszanina wody z cukrem alkoholem i chemią z … Continue reading → Wyświetl pełny artykuł
  22. http://4.bp.blogspot.com/-Qzn7N0VlcjY/UGSxSLqzypI/AAAAAAAABPw/EE0K4R5sq1U/s200/images.jpg Jeden z największych na świecie koncernów piwnych Anheuser-Busch InBev musi bronić się przed zarzutami rozcieńczania wodą swoich najpopularniejszych marek jak Budweiser, Bud Ice, Bud Light Platinum i in. Amerykańskie Stowarzyszenie Konsumentów złożyło w kilku stanach pozew przeciw koncernowi, że oszukuje konsumentów deklarując nieprawdziwe dane o zawartości alkoholu na etykietach. Stronę skarżącą wspierają byli pracownicy Anheuser-Busch twierdząc, że rozcieńczanie piw typu premium należało do stałych praktyk koncernu. Koncern odpiera te zarzuty twierdząc, że przy swoich piwach trzyma się dokładnie przepisów o znakowaniu napojów alkoholowych i ich nie łamie. View the full article
  23. Jeden z największych na świecie koncernów piwnych Anheuser-Busch InBev musi bronić się przed zarzutami rozcieńczania wodą swoich najpopularniejszych marek jak Budweiser, Bud Ice, Bud Light Platinum i in. Amerykańskie Stowarzyszenie Konsumentów złożyło w kilku stanach pozew przeciw koncernowi, że oszukuje konsumentów deklarując nieprawdziwe dane o zawartości alkoholu na etykietach. Stronę skarżącą wspierają byli pracownicy Anheuser-Busch twierdząc, że rozcieńczanie piw typu premium należało do stałych praktyk koncernu. Koncern odpiera te zarzuty twierdząc, że przy swoich piwach trzyma się dokładnie przepisów o znakowaniu napojów alkoholowych i ich nie łamie. Czytaj całość na blogu autora
  24. to na pewno przez żółć bydlęcą Akurat kwestia piwnych mitów, a w szczególności oszukiwanie poprzez dodawanie żółci bydlęcej zamiast chmielu, jest tak wyświechtanym tematem, że do tej pory nie chciało mi się nim zajmować. Jakoś tak mam awersję do wymacanych rzeczy. Tylko, że wczoraj jak zobaczyłem na głównej stronie Onetu planszę na ¼ strony alarmującą przed nieuczciwymi producentami pękła mi żyłka pierdząca. Papier jest cierpliwy, z kolei bity (jak pokazuje internetowa rzeczywistość) są jeszcze bardziej. Skoro można na głównej stronie promować artykuł z wypisanymi absolutnymi pierdołami, plus jako źródło podawać tabloid, to zaczynam się zastanawiać dokąd zmierza dziennikarstwo. I jednocześnie obawiać, że przy następnym takim „artykule” dostanę apopleksji. Do tej pory pytanie o dolewanie spirytusu czy właśnie o tą nieszczęsną byczą żółć pojawiało się na każdym evencie czy szkoleniu, który prowadziłem. Ba, nawet ostatnio zostałem zaskoczony mutacją tego mitu, a mianowicie pytaniem czy to prawda, że do piwa dodaje się mocznik bydlęcy. Czyli jednak jest jakaś świadomość istnienia takiego mitu w narodzie, a takie publikacje tylko dowalają do pieca. Bo nie rozwiewają wątpliwości. Ważną kwestią jest ogarnięcie tematu żółci. Co to w ogóle jest i po co jest ssakom? Jeżeli chodzi o kwestię „produkcji” – żółć wydzielana jest przez wątrobę i następnie magazynowana w pęcherzyku żółciowym. Który z kolei jak wiemy z lekcji biologii ma ujście w dwunastnicy. To tak w skrócie. A co się dzieje w dwunastnicy? Odbywają się kolejne etapy trawienia pokarmu. W tym rozbijanie (pięknie zwanym emulgowaniem, stąd też emulgatory) tłuszczy na mniejsze krople, w celu zwiększenia powierzchni trawionego pokarmu. Ot, skuteczniejsze działanie. No dobra, ale żeby żółć mogła rozbić tłuszcze na mniejsze to nie może chyba być za bardzo hydrofilna? Więc właśnie, geniusz natury przerasta percepcję części dziennikarzy. Część molekuł jest hydrofilna, ale część jest hydrofobowa. Nie będę podawał całego składu żółci, ale mamy tutaj też takie substancje jak cholesterol czy lecytynę. Czy w takim razie żółć jest doskonale rozpuszczalna w wodzie? Nie bardzo. Piwo z z jej dodatkiem zasadniczo miałoby piękne oka jak na rosole. Co jednocześnie implikuje brak piany, ponieważ tłuszcze są jednym z jej największych wrogów. Dostaliście piwo z dużą piwną czapą, a nie przepadacie za takim serwowaniem? Potrzyjcie palcem po nosie i dotknijcie nim piany. Et voilà. Ale ale, to skąd w takim razie taki pomysł? Cóż, podania związane z takim procederem są starsze od nas. I zapewne były przekazywane ustnie niepokojącym tonem głosu. Nie udało mi się odnaleźć w źródłach żadnego piwa, które byłoby serwowane z żółcią bydlęcą. Natomiast oczywiście są historie jak to w XV wieku warzono Gruit (piwo bez chmielu, ale z mieszanką różnych ziół, często o działaniu psychotropowym) i między innymi wykorzystywano żółć bydlęcą. Szczerze wątpię, wołowina zawsze była droga. Aż tak wiele z jednej krowy tej żółci się nie wyciśnie. Inna legenda głosi, że po II Wojnie Światowej w Rosji brakło chmielu, więc piwowarowie musieli warzyć piwo z tymże dodatkiem. Ta, no. W Sowieckiej Rosji piwo warzy ciebie. Za Żelazną Kurtyną różne cuda się działy, ale nie sądzę, by w Wódczanej Krainie odbywałaby się taka magia. W zasadzie to po jaką cholerę miałaby być ta żółć dodawana? Przecież to oczywiste: goryczka i kolor. Taki drobny szkopuł: chmiel zawiera kilkaset różnych substancji, żywic i olejków i nie ma szans na jego podrobienie w laboratorium. Słód można zastąpić, chmielu się nie da. Przy okazji, dopiero teraz producenci chmielu zaczęli podawać bardziej zaawansowany skład niż samą zawartość alfa kwasów. A i tak jest to raptem kilka substancji. Co więc wpływa na kolor piwa? słód Podczas produkcji słodu tworzą się melanoidyny w procesie zwanym reakcją Maillarda. Którym to procesem można przy słodowaniu sterować. Dodatkowo słód można prażyć czy palić. woda Im woda, a więc i zacier, są bardziej zasadowe, tym więcej związków barwnych wymywanych jest ze słodu. warzenie Dłuższe, żywiołowe warzenie sprawia, że znowu zachodzi reakcja Maillarda. A nawet karmelizacja. Już w czasie warzenia brzeczka może zauważalnie ściemnieć. W drugą stronę też to działa – podgotowywanie (zamiast porządnego gotowania) sprawi, że nie będzie zimnego i gorącego przełomu i wiele składników zostanie w piwie. Przyciemniając je. fermentacja Część substancji, które wpływają na barwę gotowego piwa może zostać usunięta z tego piwa wraz z komórkami drożdżowymi. Co z kolei rozjaśni barwę. filtracja To akurat rozumie się samo przez się. Spróbujcie nalać pszenicę bez drożdży, oraz nalejcie to samo piwo z drożdżami do drugiego szkła. Które jest ciemniejsze? utlenienie Reakcja piwa z tlenem może przyciemnić barwę. To samo dotyczy gorącej brzeczki zostawionej zbyt długo na whirlpoolu. chmiel Niby jak chmiel może wpłynąć na barwę? Okazuje się, że jeżeli mamy do czynienia z bardzo jasnymi Pale Ale, Pilsami czy India Pale Ale wielokrotne dodawanie chmielu (w tym chmielenie na zimno) może zauważalnie przyciemnić piwo. Skąd w takim razie nadal ten mit jest obecny w kulturze? Abstrahując od krzewienia ciemnoty przez beznadziejne artykuły w internecie. W browarach używane są 2 substancje, które przy sporej dawce samozaparcia (ewentualnie zrobieniu kogoś w jajo i sprzedaniu mu ciemnoty) można uznać za mityczną żółć. Przynajmniej tak wynika z mojego doświadczenia w pracy w browarze. Goryczkowy ekstrakt chmielowy Jak wygląda żółć? Ot takie mało apetyczne paskudztwo, żółto-bure i gęste. A jak ekstrakt goryczkowy? Żółto-zielono-bure, gęste, trochę płynne, a trochę jak scukrzony miód. Przy pewnej dozie krwi w alkoholobiegu można doszukiwać się podobieństw. Szczególnie, jeżeli kogoś zrobi się w konia i powie, że to właśnie jest żółć. Różne pomysły chodzą po ludziach. Przy okazji najstarszy numer świata w browarze polega na daniu do spróbowania takiego ekstraktu. Przez dłuższy czas nie ma się smaku. Ale skoro chmiel jest taki naturalny, to po co coś takiego się stosuje? Czy to już nie oszustwo? Dlaczego niby? To też jest chmiel. Tylko, że w „skompresowanej” formie. Taki chmielowy .zip. Nie jest to może najlepsze porównanie (bo kostki rosołowe mają w cholerę dodatków i uszlachetniaczy), ale to podobna zasada działania i użyteczności co w przypadku kostki rosołowej. Łatwiej zmieścić w kuchni małą paczuszkę z 6 kostkami, niż 6 porządnych brojlerów. Tak samo jest z chmielem. Szyszki zajmują cholernie dużo miejsca, dlatego praktycznie się już ich nie stosuje. To i fakt, że słabo się przechowują w czasie. Granulat pod tym względem jest znacznie bardziej wydajny, ale przy większych ilościach też zaczyna się robić problem. Natomiast jedna puszka takiego ekstraktu jest bardzo wydajna i powierzchniowo ekonomiczna. Drugą substancją jest 80% kwas mlekowy. Jeżeli baniak jest półprzezroczysty to osoba postronna zobaczy gęstą, pomarańczowawą ciecz. No żółć jak nic. Szczególnie, że kwaśno pachnie. Tyle tylko, że kwas mlekowy wykorzystywany jest do korekcji pH wody i zacieru. Żeby uzyskać te 5,2-5,4pH w którym to enzymy mają swoje optimum. Jest jeszcze taka kwestia, że bardzo chciałbym poznać chociażby jednego dziennikarza, który ciemnoty odnośnie żółci puszcza w świat. I zapytać jak wyobraża sobie przemysłowe pozyskiwanie tejże żółci z krów. W skali browaru przemysłowego, chociażby na jeden tankofermentor. Jeżeli ktoś koniecznie chce mieć piwo z żółcią – proszę, tutaj można kupić sobie liofilizowaną żółć w ramach suplementu diety. I następnie dodać do piwa. PS Spirytusu też się nie dolewa do piwa. PS 2 Natomiast można sobie zrobić piwo z kurczakiem. Wyświetl pełny artykuł
  25. Dzisiaj dla odmiany temat kulinarny. Żeby jednak nie był całkiem oderwany od tematyki mojego bloga, będzie o specjale nierozerwalnie z piwem związanym. Nakladany Hermelin to popularna czeska przekąska do piwa. Smaczna i sycąca, a do tego bardzo prosta w przygotowaniu. Jest to po prostu ser Camembert marynowany z cebulą (i opcjonalnie papryką) w ziołowej zalewie. Danie jest kontrastowe. Względnie łagodna, kremowa odmiana sera uzupełniona jest pikantnością cebuli, czosnku i chilli. Całość uzupełnia stosunkowo intensywny aromat ziół. Przekąska będzie się zatem dobrze komponować z wyrazistymi i agresywnymi stylami piwa. Czeski pilzner jest tu oczywistością. Inną propozycją może być IPA w stylu angielskim lub amerykańskim. Składniki: 3 sery Camembert 1 duża cebula 6 ząbków czosnku olej rzepakowy lub słonecznikowy zioła prowansalskie słodka papryka kilka owoców jałowca liść laurowy pieprz cayenne Opcjonalnie: papryka konserwowa lub świeża. Zamiast pieprzu cayenne można także użyć papryczki chilli. Istotnym elementem całej zabawy jest słoik o szerokim wlocie lub wiaderko przeznaczone do żywności (np. po twarogu). Dobrze jest dobrać naczynie do rozmiaru serków. Z jednej strony musi być na tyle szerokie, żeby serki się zmieściły. Z drugiej na tyle wąskie, by nie było zbyt dużo wolnej przestrzeni po bokach. Ja użyłem słoika typu wek. Wybór względnie dobry, ale niestety po umieszczeniu składników zostaje sporo miejsca po bokach i trzeba poświęcić sporą ilość oleju. W efekcie tego ostatniego mi zabrakło i będę musiał w trybie pilnym dokupić i dolać, bo zalewa musi przykrywać całość, koniecznie! Serki dzielimy na pół. Jedną połowę posypujemy szczodrze słodką papryką oraz mniej szczodrze lub nawet oszczędnie pieprzem cayenne (wedle uznania). Ponadto wciskamy po dwa ząbki czosnku i składamy do kupy. Cebulę kroimy w plasterki. Ja akurat dzisiaj użyłem odmiany czerwonej, bo chcę sprawdzić jak się sprawdzi, ale oryginalnie stosuje się cebulę białą. W słoiku umieszczamy na przemian serki i cebulę. Wkładamy listek laurowy, wrzucamy kilka ziaren jałowca posypujemy szczodrze ziołami prowansalskimi. Zalewamy całość olejem tak, aby wszystko było dokładnie przykryte. Chowamy do lodówki na 3-5 dni. Warto po kilku godzinach sprawdzić czy poziom oleju nie opadł i uzupełnić ewentualne braki. Odkryty ser dość szybko pleśnieje. W końcu to ser pleśniowy Smacznego! Aha, po zjedzeniu zawartości oliwę z ziołami można (a nawet należy) wykorzystać do smażenia. Jest bardzo aromatyczna, więc szkoda, by się zmarnowała. Wyświetl pełny artykuł
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.