Skocz do zawartości

Pierre Celis

Members
  • Postów

    4 652
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    7

Treść opublikowana przez Pierre Celis

  1. czyli Wyleżakowane portery odcinek 3. Jedyne w tym towarzystwie (Żywiec Porter, Staropolski i Komes) piwo zagraniczne. Co prawda można by powiedzieć, że jako to zagranica? To nasz kochany Lwów, ale nie bądźmy jak Ci organizatorzy z European Beer Star, którzy … Continue reading → Wyświetl pełny artykuł
  2. czyli Wyleżakowane portery odcinek 2. Staropolskie Mocne Ciemne, to po prostu porter z browaru w Zduńskiej Woli. Niestety 22. października ubiegłego roku złożono wniosek o upadłość Browaru Staropolskiego. Ironią losu jest, że stało się to kiedy browar świętował 120-lecie. Wróćmy jednak … Continue reading → Wyświetl pełny artykuł
  3. czyli Wyleżakowane portery odcinek 1. Zaczynamy serial pt. Wyleżakowane portery. Pilot serialu, czyli wstęp teoretyczny tutaj, a wykład teoretyczny o stylu jakim jest porter bałtycki tutaj. Jako pierwsze do degustacji idzie piwo najmłodsze, czyli Żywiec Porter – 12,5 miesiąca po … Continue reading → Wyświetl pełny artykuł
  4. czasami się udają, czasami nie Poprzedni rok, a w szczególności okres letni, zdecydowanie był pod znakiem radlera. Desant takich mieszanek piwno-oranżadowych był całkiem srogi pod względem liczebności, zresztą na naszym rynku zostały wypuszczone chociażby Lech Shandy i Warka Radler. Aczkolwiek pojawiały się i takie paskudztwa jak tutaj. W zasadzie nic nie mam przeciwko takim wynalazkom. U Niemców radler to normalny napój, mający swoje użyteczne uzasadnienie. Mieszanka piwa (głównie pilsa) pół na pół z oranżadą (w dzisiejszych czasach taką rolę odgrywa Sprite) świetnie nadaje się w momencie, gdy niemiłosiernie grzeje słońce. Raz, że mniejsza zawartość alkoholu tak szybko nie ścina w momencie przygrzania, a dwa, że w sumie ciężko to traktować jako piwo. Ot, oranżadka. Na szkoleniach staram się mieć Corneliusa Grejpfrutowego, o ile grupa jest mieszana. Prawda jest taka, że to piwo cholernie smakuje płci pięknej. Browar z Piotrkowa ma chyba tendencję do wypuszczania takich mieszanek po sezonie. Ostatnio do sprzedaży trafiły Corneliusy Banan i Cytryna. Tak jak i Grejpfrut oparte na jasnej pszenicy. Co poradzić, trzeba sprawdzić. Cornelius Pszeniczne Banan Z nowego wypustu chyba bardziej obawiałem się tego piwa. O ile cytryna jakoś się zakorzeniła w radlerowym świecie, tak pszenica z dodatkiem banana? Skąd zło? Piana: Beznadziejna, opadła w czasie robienia zdjęć. Barwa: Złoty, mętny i nieprzejrzysty. Zapach: Przejrzałe banany, takie co już zaczynają się same rozpływać. Plus maślany diacetyl. Smak: Mózg rozjebany. Smakuje jak musujący koktajl bananowy zmieszany z piwem, być może nawet i pszenicznym. Zostawia dziwne uczucie kłucia na języku. W zasadzie nie wiem co mogę napisać o tym wynalazku. To po prostu cholernie dziwny pomysł. Ale z drugiej strony mocno schłodzone, pite z butelki na jakiejś imprezie może się i sprawdzić. Szczególnie w przypadku dziewcząt, które nie przepadają za goryczkowymi piwami. Czy też piwami w ogóle. Cornelius Pszeniczne Cytryna Piana: Bujna, biała, opada do dywanika. Czyli zupełne przeciwieństwo bliźniaka. Barwa: Nomen omen cytrynowe. Nieklarowne. Zapach: Cytryna, ale co ciekawe w tle aromat pieprzowych fenoli. Smak: Tak jak w poprzednim, ciężko wyczuć, że to jest pszenica. Mocno kwaśne, cytrynowe, co ciekawe trochę słone. Cierpkie i lekko mydlane. Co ciekawe, banan był lepszy. To jest jeszcze dziwniejsze niż poprzednie. Dobra, to teraz zobaczymy jak sobie radzą mieszkańcy Albionu z bananem w piwie. W końcu to surowiec, który raczej byśmy trzymali z daleka od piwa. Banana Bread Beer Piana: Biała, drobna, pozostawia kożuszek. Barwa: Bursztynowa, klarowne. Zapach: Sztuczny aromat bananów, guma balonowa jak jasna cholera i kukurydza. Smak: Płaski a paskudny. Jestem ciekaw jak im się to udało, w dodatku piwo szczypie w boki języka. Posmak gumy Donald, podszyty chmielową goryczką. I to by było na tyle. Co za świństwo. Widząc ten wynalazek na sklepowej półce trzymajcie mocno portfele. Jest to autentycznie jedno z najgorszych piw jakie zdarzyło mi się pić. Mała konkluzja na koniec: „piwa” mocno wydziwione. Natomiast jeżeli koniecznie, ale to cholernie koniecznie chcecie spróbować którekolwiek z opisanych tutaj piw – Cornelius Banan będzie wystarczający. Są pewne granice. Wyświetl pełny artykuł
  5. czyli, po co pić przeterminowane piwo. O tym, że picie przeterminowanego piwa nie grozi zejściem śmiertelnym pisałem już dawno temu. Ale żeby świadomie kupować piwo i czekać aż się przeterminuje? Czy w tym szaleństwie jest metoda? Owszem, pod warunkiem, że … Continue reading → Wyświetl pełny artykuł
  6. Szkoda, że to piwo nie nazywa się Dębowe, Drwal cza jakoś podobnie. Wtedy wszystko byłoby OK. A tak, wiele osób pokręci głową pijąc Saint No More z AleBrowaru. Sięgnąłem po to piwo nie tylko dlatego, że pozycjonowane jest jako Christmas Ale, ale przede wszystkim w celach poznawczo-rozpoznawczych smaków płatków dębowych dodawanych podczas produkcji piwa. http://4.bp.blogspot.com/-nB8KsqDsFcA/UO2WqPeRiBI/AAAAAAAABpY/i-67z5y57iI/s320/IMG_0671.JPG Wcześniej opisywałem Gonzo z Flying Dog, leżakowane w dębowych beczkach po winie, Renifera z Widawy z dodatkiem czipsów dębowych i Tokyo z BrewDoga również z płatkami. Saint No More wypadł zdecydowanie najbardziej "dębowo, drzewnie, lesiście". Już aromat przywodzi na myśl drzewo, korę, las, wióry, dąb. W tle majaczy słodycz jabłka i wanilii. Smak to znowu skojarzenia lesiste, drzewiaste z dobrze ułożoną goryczką. Piwo jest półwytrawne, z wytrawną końcówką. Nie jest to piwo świąteczne w klasycznym rozumieniu: słodkie, mocne, korzenne, piernikowe, owocowe itp. To piwna specjalność wyłącznie dla koneserów. Masowy klient nie będzie zadowolony, a koneserów piwa w Polsce dużo nie ma, więc pewnie kolejna edycja tego piwa będzie już inna. Spośród piw z dodatkiem płatków dębowych, jakie degustowałem, to miało najbardziej charakterystyczny rys drzewa dębowego - czuć go było w ustach. Ale z tego powodu piwo to nie jest łatwe. Trzeba lubić ten odcień smakowy, trzeba być na niego przygotowanym, inaczej można kręcić głową. To kolejne offowe piwo AleBrowaru. Jeżeli ktoś szuka nietypowego smaku w piwie będzie zadowolony, jeżeli chce sprawdzić jak smakuje piwo z dodatkiem dębiny, nich spróbuje Saint No More. Ale jak ktoś szuka klasycznego piwa na święta czy karnawał, to się zawiedzie. Ale może tak właśnie należy rozumieć nazwę piwa: świąteczne - nieświąteczne?View the full article
  7. Szkoda, że to piwo nie nazywa się Dębowe, Drwal cza jakoś podobnie. Wtedy wszystko byłoby OK. A tak, wiele osób pokręci głową pijąc Saint No More z AleBrowaru. Sięgnąłem po to piwo nie tylko dlatego, że pozycjonowane jest jako Christmas Ale, ale przede wszystkim w celach poznawczo-rozpoznawczych smaków płatków dębowych dodawanych podczas produkcji piwa. Wcześniej opisywałem Gonzo z Flying Dog, leżakowane w dębowych beczkach po winie, Renifera z Widawy z dodatkiem czipsów dębowych i Tokyo z BrewDoga również z płatkami. Saint No More wypadł zdecydowanie najbardziej "dębowo, drzewnie, lesiście". Już aromat przywodzi na myśl drzewo, korę, las, wióry, dąb. W tle majaczy słodycz jabłka i wanilii. Smak to znowu skojarzenia lesiste, drzewiaste z dobrze ułożoną goryczką. Piwo jest półwytrawne, z wytrawną końcówką. Nie jest to piwo świąteczne w klasycznym rozumieniu: słodkie, mocne, korzenne, piernikowe, owocowe itp. To piwna specjalność wyłącznie dla koneserów. Masowy klient nie będzie zadowolony, a koneserów piwa w Polsce dużo nie ma, więc pewnie kolejna edycja tego piwa będzie już inna. Spośród piw z dodatkiem płatków dębowych, jakie degustowałem, to miało najbardziej charakterystyczny rys drzewa dębowego - czuć go było w ustach. Ale z tego powodu piwo to nie jest łatwe. Trzeba lubić ten odcień smakowy, trzeba być na niego przygotowanym, inaczej można kręcić głową. To kolejne offowe piwo AleBrowaru. Jeżeli ktoś szuka nietypowego smaku w piwie będzie zadowolony, jeżeli chce sprawdzić jak smakuje piwo z dodatkiem dębiny, nich spróbuje Saint No More. Ale jak ktoś szuka klasycznego piwa na święta czy karnawał, to się zawiedzie. Ale może tak właśnie należy rozumieć nazwę piwa: świąteczne - nieświąteczne? Czytaj całość na blogu autora
  8. czyli dlaczego Polacy piją etykiety? Z piwem niepasteryzowanym spotkał się każdy miłośnik piwa w Polsce. W powszechnej świadomości jest ono lepsze od piwa pasteryzowanego. W czym lepsze? No jak to w czym? Jest zdrowsze, ma witaminy, no i przede wszystkim … Continue reading → Wyświetl pełny artykuł
  9. nemesis, przekleństwo czy nic nie znaczący szczegół? Dobra, wpis z partyzanta. Nie planowałem dzisiaj niczego szczególnego wrzucać na bloga, ale wczoraj pieprznęła w środowisku piwnym solidna bomba. I to z gatunku mocno okopanych w glebie, dzięki czemu odłamkami i błotem zostali obrzuceni wszyscy choć trochę zbliżeni do tematu. Zacznijmy od samej sensoryki diacetylu, którego to obecność w piwie już zresztą opisywałem tutaj. Można kupić Lubuskie z Witnicy, ale w sumie jeżeli dokładnie nie wiemy czego w piwie szukamy to tak trochę czcza gadanina. Jak ktoś chciałby już nie mieć żadnych wątpliwości to w warunkach domowych robimy taką akcję: kupujemy dwa jasne, koncernowe lagery (koncernowe dlatego, że mają czysty profil). Byle w brązowej butelce, ewentualnie puszce. I tej samej serii, tak na wszelki. Strzeżonego i tak dalej. kupujemy maślaną zaprawkę (aromat) cukierniczą. Jak nie będzie w naszym ulubionym sklepie to spokojnie można znaleźć w jednym z dziesiątków sklepów z tego rodzaju produktami w necie. Piwo chłodzimy w lodówce do, powiedzmy, 10 stopni. W zasadzie większość lodówek ma mniej więcej taką temperaturę jako standard w komorze chłodniczej. Po schłodzeniu przelewamy do dwóch takich samych szklanek/kufli/pokali. I zaczynamy alchemię. Do pierwszego szkła dodajemy jedną kroplę aromatu, mieszamy i wąchamy. Potem wąchamy „czyste” piwo. Jest różnica? No to dodajemy kolejną kroplę i powtarzamy czynności. I kolejną. I tak dalej do kiedy uznamy za stosowne przestać. W ten oto sposób zrobiliśmy sobie piwo naszprycowane diacetylem. Dzięki bezpośredniemu porównaniu z takim samym piwem, ale saute, wiemy gdzie tkwi różnica i czym ten zapach charakteryzuje się w piwie. OK, to teraz podnosimy poprzeczkę i trochę teorii. Szczęśliwie czytają mnie ludzie inteligentni, więc będę miał z tego frajdę. Nie mam natomiast zamiaru zarzucać nazwami wszystkich związków, reakcji i cholera wie czego jeszcze. Tu nie szkoła. Jak już wspominałem, diacetyl w piwie możemy mieć z trzech powodów: doszło do zakażenia bakteriami Pediococcus, drożdże były zmaltretowane, zmutowane i już nie dały rady nic z tym zrobić, błędu w sztuce. Diacetyl jest w każdym możliwym źródle podawany jako oznaka niedojrzałego, młodego piwa. Na czym cały wic polega? Drożdże w trakcie swojego metabolizmu tworzą coś takiego jak AAL. Sam ten związek jest bezzapachowy. Natomiast w trakcie fermentacji przechodzi w diacetyl, który zapach już jak najbardziej ma. O ile drożdże nie mogły szarpnąć AAL, tak diacetyl już z przyjemnością oszamią. I przerobią na związek, który ma bardzo wysoki próg wyczuwalności. Im wyższa temperatura, tym cały proces szybciej zachodzi. Reasumując wygląda to tak: tworzenie prekursorów → przekształcenie prekursorów → zredukowanie diacetylu Załóżmy, że w piwie będącym przedmiotem wojny domowej i darcia szat nie było ani zakażenia ani za niskiej dawki drożdży (czy też drożdży w nędznej kondycji). Co z tego wynika? Że w procesie technologicznym był ostry fakap. Pierwsze o czym wszyscy pomyśleli to niedoleżakowanie piwa. Czym w zasadzie jest leżakowanie? Patent polega na tym, że w piwie mamy od groma związków chemicznych. To nie jest gorzała, gdzie w zasadzie chodzi nam o przefermentowanie czegośtam i destylację. Piwo żyje, zmienia się, dojrzewa. Związki, które w procesie destylacji lecą do kosza, w piwie zostają i coś musi się z nimi stać. Smaki, aromaty muszą się ułożyć. Wiadomo, że leżakowanie odbywa się w bardzo niskiej temperaturze. Ale reakcje nadal zachodzą, tyle, że wolniej. Ile powinno trwać leżakowanie? Stara szkoła, z gatunku przekazywanych ustnie z nutką bogobojnej trwogi w głosie, twierdzi, że w przypadku lagerów mamy dać jeden tydzień leżakowania na jeden stopień ekstraktu. W przypadku górniaków tyle tygodni ile wynosi połowa ekstraktu. W zasadzie w warunkach domowych nikomu to nie szkodzi, szczególnie, że piwo refermentuje w butelce. Ale nikt nie będzie zajmował leżaka na 3 miesiące dla lekkiego lagera, bo to bez sensu. Piwa, którym najlepiej robi dłuższe leżakowanie są tęgie, mocne, a najlepiej jeszcze ciemne. Lekkie, jasne piwa powinny szybciej wylatywać z browaru. No i ok, ale dlaczego konsumenci podnieśli argument „niedoleżakowania”? Wspomniałem parę akapitów wcześniej o tym, że diacetyl jest uznawany za najlepszy wskaźnik niedojrzałego piwa. Niedojrzałe → niedoleżakowane, dosyć logiczny ciąg dla osoby nie związanej z technologią. Jak również i skrót myślowy, tak jak przykładowo wszystkie buty sportowe nazywamy adidasami. Przyjęło się i już. Dobra, to ile przedmiot sporu powinien leżakować? Wg prawideł, około 7 tygodni. Wg mnie i mojego doświadczenia, biorąc pod uwagę skalę mikrobrowarową i wycelowanie w chmiel, około 5 tygodni. Wynika z tego, że i tak leżakował za krótko, także protekcjonalne traktowanie, bądź co bądź, klientów jest chyba nie na miejscu. Ale mamy tutaj regułę wahadła, właśnie odbiło w drugą stronę. Wracając do meritum, skąd takie różnice między butelkami i tak wysoki poziom masła? Sprawa wyjaśniła się w postaci scenariusza, którego ja bym nie przewidział. Mianowicie została przerwana główna fermentacja. Ucięto gdzieś ze 2-3 dni, bo był wolny tank i piwo zostało przepompowane. Przetaczanie piwa w trakcie fermentacji jest jednym z wektorów stresu środowiskowego dla drożdży, który skutkuje właśnie większym stężeniem diacetylu. Nie będę wnikał dlaczego tak zrobiono, skutek w każdym razie jest jaki jest. Piwo zostało wg mnie przetoczone kiedy jeszcze wesoło pływały sobie prekursory diacetylu. Teraz w zależności od tego jak butelka złapie temperaturę, AAL przechodzi w diacetyl i mamy masło. Czy w związku z tym krótsze leżakowanie jest w tej sytuacji błędem? W zasadzie nie. Taki fakap jaki tutaj zaszedł jest już nie do naprawienia. Jedyne czym można się ratować to właśnie krótsze leżakowanie, aczkolwiek nie wiem czy to wyszło w tej sytuacji przypadkiem czy specjalnie. Jeżeli ktoś jeszcze ma Sępa to zalecałbym go trzymać w lodówce i wypić jak najszybciej. Masło będzie tylko się wzmagać. Już tak całkowicie prywatnie ode mnie: nie mogę się oprzeć wrażeniu, że piwo padło ofiarą pogoni za chmielem i aromatem chmielowym. W trakcie fermentacji piwo traci i na goryczce i na aromacie. Związki z chmielu oblepiają komórki drożdżowe (małe, pazerne łajzy!) i są wraz z nimi usuwane, czy to w postaci gęstwy czy deki. Tak samo aromat zmniejsza się wraz z leżakowaniem. Przy okazji moje zdanie na temat leżakowania. Nie wiem czy ktoś kojarzy taką jankeską whiskey jak Maker’s Mark. Mają bardzo fajne motto: „We age Maker’s Mark to taste, not to age”. A i jeszcze jedna sprawa. Ja nie stoję po żadnej stronie barykady innej niż moja własna. Próba zaszufladkowania i nałożenia mi jakichkolwiek ram jest bez sensu i z góry skazana na porażkę. Wszystkie ramy są tylko i wyłącznie ograniczaniem horyzontu poznawczego. Wolę sobie wesoło harcować. Kuźwa, a miał być krótki tekst. Radzę go zresztą traktować czysto technologicznie, zgodnie z moją intencją. Co miałem do powiedzenia na temat Sępa czy sytuacji na rynku, powiedziałem już wcześniej. Wyświetl pełny artykuł
  10. Pod względem cen piwa poprzedni rok był niezwykle ciekawy. Na początku do głosu doszły dyskonty, które oferowały piwo nawet poniżej 2,00 zł. Oczywiście było to możliwe dzięki kooperacji największych browarów z największymi sieciami handlowymi. Kompania Piwowarska czy Grupa Żywiec twierdzą, że dzięki cenom dyskontowym udało im się utrzymać, a nawet zwiększyć produkcję i sprzedaż piwa. I to mimo coraz gorszych nastrojów społecznych związanych z kryzysem. Ogromna polaryzacja cen nastąpiła jednak dopiero w drugim półroczu, kiedy nastąpił wysyp piw niszowych z browarów kontraktowych, restauracyjnych, rzemieślniczych i regionalnych. Konsument zobaczył nagle ceny grubo ponad 5,00 zł, a nawet ponad 10,00 za 0,5 l piwa. Różnica między najtańszymi piwami z największych browarów, a najdroższymi piwami z najmniejszych browarów może być nawet cztero- pięciokrotna. Dotyczy to zresztą nie tylko polskich piw. Coraz więcej mamy piw zagranicznych z Niemiec, Czech, Belgii, USA. Stoimy przed półką i widzimy ich cenę. Pytanie jest gdzie leży granica między piwami tanimi, a drogimi. Jakie mamy pierwsze odczucia widząc w sklepie cenę jakiegoś piwa? Ile jesteśmy w stanie wydać za butelkę piwa w ciemno, nie zastanawiając się zbytnio nad ceną? Gdzie w końcu leży granica cenowa, za którą zaczniemy się wahać: kupić czy nie kupić? Wypełnij ankietę na lewym panelu i zaznacz opcję cenową, od której dla Ciebie zaczyna się drogie piwo. powyżej 3zł powyżej 4 zł itd. Ankieta jest anonimowa, trwa 14 dni. Czytaj całość na blogu autora
  11. Czasami człowiek pije tyle zacnego piwa, że już przestaje doceniać jego walory i stara się znaleźć dziurę w całym. A to aromat nie taki, a to goryczka nieprzyjemna. Klęska urodzaju normalnie. Czasem jednak trzeba zejść na ziemię, wyskalować się na nowo. Wlać w siebie coś gorszego, by docenić to co naprawdę dobre. I tak właśnie dochodzę do meritum czyli Antidotum, nazywanego przez niektórych anty-piwem. Debiut tego browaru kontraktowego był tragiczny. Wadliwe piwa, bez daty przydatności, często przeterminowane i kwaśne. Zgniłe jajo w pięknym opakowaniu. Pierwszy wypust ominąłem szerokim łukiem, ale przy drugiej serii nie zdołałem się oprzeć. Mam nadzieję, że moje egzemplarze przynajmniej nie będą popsute. “Prawdziwe” pszeniczne Ekstrakt 12Blg alkohol 4,7% Wygląd: kolor złoty, intensywny, ładna mętność. Piana biała, puszysta, niezbyt obfita, lecz trwała i ładnie oblepia szkło. Aromat: bananowo-ciasteczkowy, słodki, całkiem przyjemny. Goździka ciężko się doszukać. Gdzieś tam jednak w postaci śladowej występuje. Byłoby nieźle, gdyby nie stęchlizna, która z czasem coraz bardziej daje o sobie znać, skutecznie zniechęcając do dalszego picia. Wysycenie: średnie, do tego szybko się odgazowuje. Do poprawy! Smak: mdły, słodowy z lekką kwaskowatością. Goryczka śladowa, jak należy. Odczucie w ustach: piwo jest dość treściwe i zbyt nisko nagazowane, przez co sprawia wrażenie ciężkiego i mdłego. Po kilku łykach po prostu zatyka. Wrażenie ogólne: Prawdziwie Pszeniczne jest imitacją dobrego piwa. Jest znakomitym przykładem na to, że przy kupnie piwa nie warto kierować się wyglądem butelki. Bo schludna, elegancka etykieta, to w zasadzie jedyna mocna strona tego piwa. Zawartość jest grubo poniżej przeciętnej. Może gdyby je schłodzić i wypić bez wąchania, to dało by radę. Ja wymiękam po kilku łykach. Ocena: 2.5/10 “Prawdziwy” pilzner Ekstrakt 12Blg alkohol 4,9% Wygląd: elegancki złoty kolor i stosunkowo obfita biała piana, która pięknie zdobi szkło po każdym łyku. Tylko, że w piwie pływają drobne farfocle. Czyżby było zepsute? Aromat: wzorowy warzywniak. Dawno nie spotkałem takiej ilości gotowanej kukurydzy (dms – dwusiarczej metylu) w komercyjnym piwie. Ewitentny błąd. Oprócz DMS’u występuje aromat słodowy, a daleko w tle odrobina trawiastego chmielu. To ma być pilzner? Wysycenie: średnie, zbyt małe jak na styl, ale mi nawet odpowiada. Smak: wyraźny, słodowo-chmielowy. Do tego przyjemna średnio-wysoka goryczka. Tu jest zdecydowanie lepiej niż w aromacie. Odczucie w ustach: średnia treściwość i odpowiednio dobrana do niego goryczka. Hm, całkiem przyzwoita kompozycja. Wysycenie mogłoby być minimalnie wyższe, ale nie ma się co czepiać. Gdyby nie miało zapachu, piło by się przyjemnie. Wrażenie ogólne: Prawdziwy Pilzner to to nie jest, choć ma pewne zadatki na dobre piwo. Baza smakowa jest przyzwoita. Jak by dodać więcej chmielu na aromat i wywalić warzywka, było by nieźle. Na razie jest piwo ze sporymi wadami. Do tego te farfocle. Prawdziwemu pilznerowi farfocle nie przystoją. Starając się nie wąchać, wypiłem do końca. Jest zdecydowanie bardziej pijalne od pszenicznego, ale do pełni szczęścia dużo jeszcze brakuje. Ocena: 3/10 “Prawdziwy” Dunkel Ekstrakt 13Blg alkohol 5,2% Wygląd: bardzo atrakcyjny brązowy kolor o czerwonych przebłyskach. Piwo jest na tyle jasne, że przejrzyste, klarowne. Piana koloru jasnobeżowego jest początkowo bardzo obfita, ale szybko też redukuje się do cieniutkiej kołderki. Aromat: słodki, karmelowy, opiekany, toffi, chleba pumpernikiel. Jest też wyraźny DMS (aromat gotowanych warzyw), który tutaj ma się w czym zakamuflować. Nie przeszkadza aż tak bardzo jak w pilznerze. Wysycenie: umiarkowane, dobrze dobrane. Smak: słodowe, ale w odbiorze nieco kwaskowate (czyżby efekt psucia?). Ujawniają się lekkie aromaty opiekane, palonych brak. Goryczka chmielowa niska, symboliczna, ale wyczuwalna Odczucie w ustach: treściwość średnia do niskiej, wysycenie wyraźne. Sprawia wrażenie lekkiego, wysoce pijalnego. Wrażenie ogólne: Powtórka z rozrywki. Znowu piwo, które ma zadatki na niezły trunek, ale ma zasadniczą wadę – DMS. Bardzo mi się podba jego lekkość i brak przesadzonej słodyczy, która jest wspólnym mianownikiem większości polskich piw ciemnych. Jako, że DMS jest mniejszy lub po prostu lepiej ukrywa się w innych aromatach, piwo otrzymuje ocenę najwyższą z trójcy Antidotum. Ocena: 3.5/10 Bardzo obawiałem się tej degustacji. Po opiniach krążących po internecie można się było spodziewać najgorszego, z piwem zepsutym włącznie. Sam podkręciłem sobie jeszcze stopień ryzyka, bo piwo leżąc u mnie w lodówce przekroczyło termin spożycia o dwa dni. Przy każdym innym piwie niczego złego bym się nie obawiał, ale nie w przypadku Antidotum. Sumarycznie trafiło mi się jedno piwo wypijalne (dunkel), jedno ledwie pijalne (pilzner) i jedno niepijalne (przeniczne). Antidotum ma przed sobą jeszcze dużo pracy, jeśli chce celować wyżej od regionalnych cieniaków typu Witnica czy inny Koreb. Piwa mają ewidentne wady i na chwile obecną nie są warte nawet połowy swojej ceny. Poza tym istnieje spore ryzyko trafienia piwa zepsutego. Już lepiej kupić taniochę z Biedry czy innego Lidla niż ryzykować Antidotum. Jeśli jednak lubisz dreszczyk emocji, możesz zainwestować swoje złoto w kupno butelki spod znaku Antidotum. Tylko żeby nie było, że Piwolog cię nie ostrzegał! Wyświetl pełny artykuł
  12. Piwowarstwo gatunkowe nie jest co prawda zjawiskiem nowym, ale dopiero od kilkudziesięciu lat przeżywa swój renesans i dynamiczny rozwój. Od samego początku warzenia piwa czyli od kilku tysięcy lat mamy do czynienia nie ze zwykłym piwem lecz z jego różnymi odmianami. Najstarsza cywilizacja Sumerów warzyła piwo ciemne w 16 odmianach i piwo pszeniczne lekkie. Starożytni Egipcjanie przyrządzali kilkanaście różnych odmian piw. Średniowieczna Europa znała przynajmniej kilkanaście gatunków i wiele odmian piw. Na początku XIX wieku F. Hermbstädt w swoim dziele "Chemiczne podstawy warzenia piwa" wymienia 72 gatunki piwa dodając, że istnieje więcej, lecz nie są mu znane. Znajomość tych gatunków to na pewno był wówczas największy problem. Piwo nie było utrwalane, transport mu nie służył, więc tylko sławniejsze piwa eksportowane były poza lokalną społeczność. U nas słynne było np. piwo Świdnickie. Lager Barbarzyńca Rozwój piwowarstwa gatunkowego poważnie ograniczyła, a nawet wręcz zastopowała rewolucja przemysłowa oraz pojawienie się nowego stylu - jasnego piwa dolnej fermentacji. W połowie XIX wieku zbiegła się ogromna popularność piw pilzneńskich z rozwojem techniki browarniczej. Cała Europa i Ameryka zalana została piwami typu jasny lager, które zatopiły inne odmiany piwa. Ich popularność była tak wielka, że podział gatunkowy w najbardziej piwnych państwach ograniczał się niemal jedynie do prymitywnego określenia przedziału gęstości brzeczki. W Niemczech czy Polsce podział obejmował piwa lekkie, pełne (10-15 st. Blg) i mocne, w Czechach pojawiły się dziesiątki czy dwunastki. Poszczególne państwa rezerwowały sobie miejsce na znane lokalne odmiany jak stout (Wielka Brytania), pszeniczne, koźlak (Niemcy) czy czarne (tmave, Czechy), ale ich popularność ograniczała się wyłącznie do terenu danego państwa. Wszelkie inne piwa były poza obowiązującą klasyfikacją i tylko dzięki bardzo lokalnej popularności mogły uchodzić za piwne specjalności. Jackson Beerhunter Tak naprawdę rozwój nowoczesnego piwowarstwa gatunkowego zawdzięczamy Michaelowi Jacksonowi - brytyjskiemu krytykowi piwnemu, który podróżując po całym świecie zaczął opisywać i propagować poszczególne typy piw. Jego wydana w 1977 r. książka The World Guide To Beer otworzyła nowy rozdział w typologicznym podziale piw. M. Jackson był pierwszym, który zebrał, usystematyzował i scharakteryzował poszczególne style piwne niemal z całego świata. Książka ta otworzyła oczy wielu piwowarom i konsumentom i skierowała ich zainteresowania na inne gatunki piw, w jednym państwie nieznane i nieobecne, w innym natomiast popularne lub choćby od wielu lat tradycyjnie warzone. Prace M. Jacksona i jego uczniów przysłużyły się też do stworzenia współcześnie obowiązującego podziału piw na piwa dolnej i górnej fermentacji z wieloma podgrupami i odmianami. Home and Craft Brewing Wzrost świadomości i zainteresowania stylami piwnymi zbiegł się z rozwojem piwowarstwa domowego i rzemieślniczego. Piwowarzy domowi chcąc uwarzyć piwo muszą zadać sobie pytanie: jakie piwo? Takie jak w sklepie, czy inne? Piwowarzy z małych browarów zadają sobie podobne pytanie: jakie piwo wprowadzić na rynek? Takie jak produkują wielkie browary, czy inne? Próba odpowiedzi na te pytania, to właśnie próba poszukiwań czegoś innego, mniej typowego, mniej znanego. Efektem tego jest bardzo często sięgnięcie po style lokalnie nieznane lub mało popularne. Również konsument musi zadać sobie pytanie: jak zwykle jasne pełne, czy coś innego? Beer Judge Certification Program Ogromną rolę w ułatwieniu tych poszukiwań odegrał BJCP, czyli Program Certyfikowania Sędziów Piwnych, który powstał w 1985 roku z pomocą American Homebrewers Association i Home Wine and Beer Trade Association. Zadaniem BJCP było i jest scharakteryzowanie i możliwe dokładne opisanie piwnych stylów jak również wielostopniowe szkolenie kandydatów na piwnych jurorów. Dziś opis stylów wg BJCP mimo, że nie doskonały i nie kompletny stanowi punkt odniesienia stylowości piwa na całym świecie. Największy zbiór gatunków piw opracował jednak The Brewers Association z USA. Obecnie opis stylów tej organizacji obejmuje 140 gatunków. Konkursy Pojęcie stylowości i szczegółowa klasyfikacja piwa odzwierciedlają się również podczas konkursów piwa. Konkursy takie organizowane są już co prawda od ponad stu lat, jednak dopiero w ostatnich dekadach piwa mogą konkurować między sobą właśnie w poszczególnych stylach-kategoriach. A pojęcie stylowości, do tej pory nie stosowane, jest właśnie jednym z najważniejszych kryteriów oceny piwa. Amerykański konkurs World Beer Cup zorganizowany po raz pierwszy w 1996 r. posiada najdokładniejszą i najbardziej skrupulatną kategoryzację. Konkurs organizowany jest co dwa lata, a w tegorocznej edycji kilka tysięcy piw z całego świata walczyło o zwycięstwo w 95 kategoriach. World Beer Awards również z USA zorganizowany w tym roku po raz szósty oferował browarom 65 kategorii. Natomiast niemiecki European Beer Star dzieli piwa na 50 stylów - kategorii konkursowych. W jednej z nich - porterze bałtyckim - I miejsce zajął Porter Warmiński z Browaru Kormoran. Co prawda nagrody w konkursach nie przekładają się bezpośrednio na popularność danego piwa, stanowią jednak ogromne uznanie dla browaru, piwowara i samego piwa. Uznanie w środowisku piwowarskim jak i u świadomych konsumentów. A w kontekście pojęcia stylowości można powiedzieć, że Warmiński jak i pozostałe nagrodzone piwa wyznaczają standardy danego gatunku i stanowią punkt odniesienia dla innych. A w Polsce? W Polsce piwowarstwo gatunkowe dopiero się zaczyna. Jeszcze 10 lat temu mało kto wiedział, że istnieje choćby piwo pszeniczne. Ale rozwój tej dziedziny następuje dość szybko. Tylko w tym roku mieliśmy kilka ciekawych premier piw w stylach do tej pory nigdy w Polsce nie warzonych. Dzięki piwowarstwu kontraktowemu, browarom restauracyjnym, ale i ciekawym inicjatywom większych browarów pojawiły się na naszych stołach takie piwne style jak: American India Pale Ale, Altbier, Rauchbock, Milk Stout, marcowe dymione, Extra Special Bitter i inne. Piwna konwencja Piwowarstwo gatunkowe jest niezwykle trudne. Wydawać by się mogło, że istnieją gotowe rozwiązania jak uwarzyć piwo w danym stylu, że nie trzeba się wysilać, tylko powielić gotowy i sprawdzony schemat. W praktyce jednak browar wypuszczając piwo w danym stylu daje konkretny przekaz co to jest za piwo. Konsument jeszcze nim go spróbuje, ma pewne wyobrażenia jak powinno smakować czy wyglądać. Sprostać tym wyobrażeniom jest niezwykle trudno, tym bardziej że fani danego gatunku wypili czasami więcej piw w tym stylu niż piwowar - autor danego piwa. Świadomi konsumenci świetnie znają dany styl i jego konwencję, kupując więc piwo mają konkretne oczekiwania w stosunku do niego. Z jednej strony chcą sprawdzić czy rzeczywiście piwo spełnia wszelkie zasady danego gatunku, z drugiej strony chcą być jednak zaskoczeni i otrzymać nie zwykłe marcowe, lecz wybitne marcowe! Klasyfikacja stylów piwnych cały czas jest otwarta. Piwowarstwo stylowe dopiero w ostatnich latach przeżywa ogromny rozwój, a dzięki stosunkowo nowym możliwościom wymiany informacji jak specjalne strony i fora internetowe nieustannie się rozwija i inspiruje do nowych poszukiwań. Poszukiwania te tworzą nowe zjawisko, zjawisko które dopiero raczkuje, ale już jest niezwykle ciekawe: gatunki już okrzepłe zaczynają się krzyżować, powstają piwa hybrydalne i piwowarstwo, które można nazwać autorskim. Jego wyznacznikiem będzie indywidualny styl i charakterystyczna wizja piwowara lub browaru. Już więc jest ciekawie, a będzie jeszcze lepiej. Do poczytania o samych stylach piwnych polecam: Gatunki piw na wikipedii - sukcesywnie redaguję to hasło od 3 lat i końca nie widać Gatunki piw wg BJCP w tłumaczeniu polskim na Piwo.org - niemal kompletne tłumaczenie opisu stylów wg BJCP BJCP Style Guidelines - oryginalny przewodnik po stylach zredagowany przez BJCP w jęz. angielskim Classic styles - lista referencyjnych piw wg BJCP Czytaj całość na blogu autora
  13. sztandarowe hasło polskiej piwnej rewolucji Jakoś już tak wychodzi, że większość rewolucji jest z dupy i przynosi nędzne efekty. Poza przemysłową, ta akurat dała radę, silniki parowe są zajebiste. W każdym razie nic dziwnego, że natura działa na zasadzie ewolucji. Jak coś się nie sprawdza to się nie sprawdza i tyle, nie ma co dywagować i kontynuować pomysłu. Mój portfel z coraz większą irytacją obserwuje kolejne osiągnięcia polskiej piwnej rewolucji (w skrócie PPR). W zasadzie wkurwienie rosło i we mnie już od jakiegoś czasu, ale w tym momencie mi się przelało. Trzymałem łapy z dala od klawiatury przy okazji dyskusji o cenach piwa. W końcu powszechnie wiadomo: jeżeli powie się, że pozycjonowanie cenowe piwa niczym butelki mineralki na pustyni Gobi w środku lata jest przesadzone – jest się piwnym plebsem i powinno się spieprzać do swojego mieszkania, z boazerią i meblościanką, pić Lecha/Żywca/Okocimia, zagryzając paprykarzem i cebulą. Z kolei w drugą stronę – o, piwna szlachta, burżuazja, kułak i obszarnik. Won do pałacu, bo pogonimy kłonicami. Prawda jest taka, że to dwie strony tego samego medalu i obie należy leczyć. Przypomniała mi się taka sytuacja sprzed paru lat, gdy na festiwalu muzycznym na stadionie w Chorzowie firma obsługująca imprezę pod kątem gastronomicznym poczuła krew i raczyła sprzedawać najtańszą marketową mineralkę po 15 pln za 1,5 litra. W końcu pogoda piękna, lato, pełne słońce, 20kilka stopni, się sprzeda. Dostali wilczy bilet i już więcej nie mieli okazji się nachapać. O ile jestem w stanie zrozumieć wysokie ceny piw importowanych, przeliczniki walutowe, wyszynk w knajpie, wysokie ceny piw krajowych, które na to zasługują ze względu na praco- i surowcochłonność to coraz częściej trafiają mi się gówniane piwa za 7-8pln wzwyż. I cholernie mi się to nie podoba. Jesteśmy na takim etapie rozwoju rynku, że wchłonie on wszystko. Szczególnie, że podaż nie jest jakoś szczególnie wielka. Co to za problem sprzedać w skali kraju 10 hekto? Szczególnie przy nakręceniu hype’u. Potem są dyskusje i wzajemne obrzucanie się błotem w myśl zasady „jak to nie smakuje skoro smakuje”, lub w drugą stronę. Człowiek to dziwne zwierzę, zeżre wszystko. W końcu ludzie jedzą wynalazki, z którymi ja nie chciałbym przebywać w tym samym pomieszczeniu, a co dopiero skonsumować. Wystarczy wspomnieć o Casu Marzu, Hákarla czy Surströmming. Na takim tle piwo walące kocią sralnią czy maselnicą w zasadzie wydaje się nieszkodliwe i całkiem zacne. Jeszcze nie tak dawno było zżymanie się na wynalazki typu Edi czy Koreb, handlujące kwasiżurami. W końcu piwo regionalne i tradycyjne ma być mocno mętne i kwaśne, nie? Bareja był wizjonerem nie tylko odnośnie polityki. „Pani kierowniczko, ja to wszystko rozumiem! Ja rozumiem, że wam jest zimno! Ale jak jest zima, to musi być zimno, tak? Pani kierowniczko, takie jest odwieczne prawo natury!” Wredne koncerny czy chytre browary regionalne skracały leżakowanie piw, czas to pieniądz. A tu proszę, romantyczne ideały „jeden stopień Plato to jeden tydzień leżakowania” jakoś nagle poszły w cholerę, kiedy toczy się wyścig premier. Jak się popatrzy kiedy browary ogłaszają warzenie nowej warki, a kiedy jej sprzedaż to coś strasznie szybko piwo wypychane jest z browaru. Czy przy pozycjonowaniu cenowym mocno premium, w dodatku podszytym teoriami o „uzdrawianiu poprzez rewolucję” rynku piwa, nie jest to aby sprzedawanie niepełnowartościowego produktu? Najbardziej jaskrawym przykładem ostatnich dni był wg mnie Sęp. Już o tym wspominałem we wczorajszym wpisie, mój szósty piwowarski zmysł sprawił, że szarpnąłem się na dwie butelki. Dzięki czemu miałem pogląd na całość sprawy. I przepraszam bardzo, ale jeżeli jechałem po Antidotum jak po łysej kobyle, to co mam niby zrobić w tym przypadku? Nie dość, że droższe a mniejsze to tak samo niepijalne. Równie dobrze Antoditum mogło się tłumaczyć, że kiszonka w piwie to zaplanowane, bo tak miało być, a poza tym sok z kapusty jest zdrowy i chroni kiszki przed robakami. No kurde, jakbym chciał piwo z diacetylem to napiłbym się Witnicy albo czeskiego pilsa. Nie dorabiajmy RTB do ewidentnych wad. Zresztą pozostając przy tym temacie, byłem jechany z lewa i z prawa za mój brak zachwytu nad piwami duetu Kopyr&Widawa. W tym momencie reszta Internetów też zaczyna się burzyć. W tym momencie możemy liczyć tylko na większą konkurencję w tym segmencie. Przy kolejnych paru browarach czy to kontraktowych czy rzemieślniczych piwne premiery stracą swoją rację bytu. Gdy tego było relatywnie mało jeszcze można było się pobawić. Ja nie mam czasu ani chęci biegać co tydzień na jakąś premierę, czasami chciałbym się po prostu napić piwa bez konieczności jego oceniania. Zresztą i tak już ciężko mi pogodzić treningi z piwem. Konsumenci też nie mają nieograniczonych funduszy na używki, a jako takie należy piwo rozpatrywać. Piwa, które w tym momencie schodzą na pniu, zaczną zalegać po knajpach, sklepach, magazynach. Po co kupować coś nędznego, skoro konkurencja ma w ofercie produkt dopracowany? Zamiast wesołej bylejakości zacznie się kombinowanie z recepturami, technologiami, tylko po to, żeby mieć jak najlepszy produkt. Wracając do tytułowej przypadkowości. Parę razy zdarzyło mi się odstąpić od recenzji wersji butelkowej, ze względu na fakt, że wcześniej piłem beczkową, która była zacnym piwem. Z kolei wersja butelkowa okazywała się wtopą. Ale to na początku, potem już nie miałem tyle miłosierdzia w sercu. Wymagam produktu, który można polecić znajomym bez możliwości przepieprzenia dukatów, bo okaże się, że butelka butelce nie równa. Czego i Wam i sobie życzę. Jestem ciekaw jaki będzie odzew na moje wywody. Polaryzacja będzie niezła. Wyświetl pełny artykuł
  14. na przykładach Köstritzera i Oettingera. Schwarzbier to jeden z niewielu stylów kojarzonych z DDR-em, dla młodszych czytelników Niemcy Wschodnie. Ikoną tego stylu jest Köstritzer Schwarzbier. Jak wypadnie jego porównanie z piwem z niższej półki pod marką Oettinger. Osobiście nie jestem wielkim … Continue reading → Wyświetl pełny artykuł
  15. Witam wszystkich po Nowym Roku!Dzisiaj trochę nietypowo z mojej strony, a to dlatego, że nie recenzuję żadnego piwa. Mam jednak nadzieję, że będzie ciekawie. Porwałem się bowiem tym razem na trochę inny temat, a mianowicie cały browar!Pod lupę poszedł pierwszy rzemieślniczy browar w jakim byłem [...] Wyświetl pełny artykuł
  16. jak to z tymi AIPA sprawa wygląda AIPA jest chyba najbardziej jaskrawym symbolem PPR. Tylko, że często w kulawej wersji, totalnie niezbalansowanej i bez sensu. Nie wiem skąd idea, że dobre AIPA musi być przechmielone w opór i w zasadzie wyróżniać się tylko tym. Ostatnio w internetach zrobił się dym związany z Sępem. Z premedytacją opis Sępa dam na sam koniec, najpierw przyjrzymy się 3 innym przykładom stylu. Czy AIPA musi być bez sensu? Czy to styl na granicy pijalności? Czy jest się nad czym brandzlować? Trzeba to sprawdzić. Na pierwszy ogień leci Flying Dog Snake Dog AIPA. Piana: Biała, drobnopęcherzykowata, dosyć trwała. Barwa: Brzoskwiniowe/bursztynowe, lekko opalizujące. Zapach: Delikatny aromat amerykańskich chmieli, cytrusy, grejpfruty, lekka żywiczność i sosna. Czuć też aromaty pochodzące od słodów, lekki miód, mocną słodowość. Aromat bardzo przyjemny i zachęcający do spożycia, nie jest przesadzony. Smak: Wysycenie dosyć niskie. Mocna, ale przemyślana goryczka skontrowana jest słodowością. Obecny jest również miód, mocniejszy niż w aromacie. Nie męczący finisz. Goryczka jest bardziej żywiczna niż cytrusowa, lekko pozostająca, ale nie męczy. Piwo jak najbardziej pijalne. Jak widać Jankesi mają trochę inną wizję jak AIPA ma smakować. Gorycz skontrowana jest słodyczą, piwo w żadnej mierze nie jest jednowymiarowe czy męczące. Anderson Valley Hop Ottin IPA Piwa z browaru Anderson lubię. Ich Oatmeal Stout jest wybitny i niesamowicie pijalny. Piana: Bujna, drobnopęcherzykowata. Trwała, oblepia szkło. Barwa: Ciemny bursztyn, klarowne. Zapach: Amerykańskie chmiele, słody karmelowe, estry, lekki aromat suchych szyszek chmielowych. Żywiczne. Smak: Mocno wysycone, szczypie w język. Stonowana goryczka obecna jest zarówno na początku jak i na finiszu, ale tutaj także jest skontrowana słodami. W charakterze jest dosyć żywiczna, jednak nie męczy. Ze wszystkich opisywanych dzisiaj piw te jest zdecydowanie najlepsze. Niesamowicie pijalne, przemyślane, sesyjne wręcz. Jak widać po raz kolejny, AIPA nie musi być jednowymiarowa. Nie jest to pogoń za jak największym IBU, jak najmocniejszym chmieleniem. Brew Dog Punk IPA Piana: Biała, bujna, drobnopęcherzykowata. Barwa: Bursztynowa, klarowne. Zapach: Dominują amerykańskie chmiele. W tle owocowe i kwiatowe estry. Lekko mydlane. Smak: Co ciekawe, w smaku znacznie mniej chmielone niż w zapachu. Wysycenie powyżej średniej. Słodkawe, o wyraźnej chmielowej goryczce. Ale poza tym piwo jest płaskie w profilu smakowym i puste. Tutaj też wychodzi lekkie mydło, plus kwaskowatość. Przynajmniej goryczka nie zalega. Słabe piwo. Można sprawdzić, ale zdecydowanie gorsze od chociażby Ataku Chmielu czy Rowing Jacka. Po raz kolejny nie rozumiem zachwytu Brew Dogiem. Browar Kopyra/Browar Widawa Sęp Dobra, doszliśmy do clou programu. Mój piwowarski szósty zmysł sprawił, że kupiłem dwie butelki. Potem w domu się zastanawiałem czemu byłem taki głupi, ani piwa z Widawy nie trafiają w mój gust, ani kolaboracja. Okazało się jednak, że słusznie uczyniłem. Dobra, opis pierwszej butelki. Testowanej w warunkach domowych. Piana: Początkowo średniobujna, o zróżnicowanej strukturze. Opada do kożucha i się utrzymuje. Barwa: Pilsowa, wszystkie AIPA jakie piłem były zdecydowanie ciemniejsze. Opalizujące. Zapach: Słodki Jezu a nasz Panie, czego tutaj nie ma. Amerykańskie chmiele i wszystko z tym związane, karton, papier, wanilia, utlenione chmiele, estry, diacetyl. I teraz tak, wbrew pozorom i chyba przyjętym założeniom (MOAR HOPS MOAAAAAARRRRRR!!!!) chmiele nie są aż tak szczególnie wyczuwalne. Owszem są, ale spodziewałem się mega jebnięcia aromatu, a tutaj nic takiego nie występuje. Szczerze, wraz z diacetylem i utlenieniem pachnie mikrobrowarowo. Bieda no. Smak: O ile chmiele w zapachu nie były aż tak wyczuwalne, to w smaku są zatykające. Wszechogarniająca, w żadnej mierze nie zbalansowana ani nie skontrowana, pozostawiająca paskudną, zatykającą i ściągającą goryczkę. Cholernie długo trwa, jest wręcz zgagowata. Ma się ochotę przepłukać gardło piwem. Dobra, to pierwsza butelka. Nie została dopita, wylałem w cholerę. Nie widzę sensu męczyć się piwem. Drugą zabrałem na Sylwestra, byłem ciekaw co powiedzą osoby, które nie mają odchyłu w stronę piwnej bohemy. Stężenie diacetylu w tym egzemplarzu było zatrważające. Pierwsze co sąd kapturowy stwierdził to masło i maślanka. Miałem okazję zabłysnąć w towarzystwie i wytłumaczyć, że to takie ciekawy związek jak diacetyl i skąd on się w piwie bierze. Marna to pociecha. Kumpel lubiący goryczkę stwierdził, że gdyby nie ten przykry aspekt to sam poziom goryczki w smaku byłby akceptowalny. Reszta nie była tak entuzjastyczna. W zasadzie nie będę cytował innych opinii. A i dodatkowo diacetyl przykrył aromat chmielu. Wyszło na moje. Już od jakiegoś czasu słodkie joby były słane w moim kierunku za opinię na temat Kawki i Kangura. W końcu się nie znam. A tu nagle zaskoczenie, zabolało po portfelu (8,50 za butelkę 0,33 – el oł el) za piwo na poziomie Witnicy i mamy zwrot o 180 stopni. Dla mnie Sęp jest taką samą ligą Porażki 2012 jak piwa z Antidotum. Nie ma ani jednego elementu, który byłby sensowny. Piwo zostało zrobione z de facto odpadków (nikt mi nie wmówi, że chmiele zgarnięte ze słoików na targach są pełnoprawnym surowcem), w dodatku na odpierdol się (warzone pod koniec listopada, wypuszczone pod koniec grudnia – mistrzowskie tempo. No, ale to aromat chmielu był priorytetem). Masakryczny poziom diacetylu świadczy tylko o warsztacie. Jutro zresztą więcej napiszę na ten i pokrewne tematy, bo się zirytowałem. Wyświetl pełny artykuł
  17. Jeszcze parę lat temu jedynym znanym powszechnie polskim piwem miodowym był pewien Ciechan. Od tamtej pory rodzimy rynek browarniczy wręcz nurza się we wszelakich miodopodobnych produktach i żeby trafić na smaczne małe co nieco, trzeba się nieźle naszukać. Cóż, lepiej mieć wybór, niż nie mieć go [...] Wyświetl pełny artykuł
  18. jeżeli ktoś lubi takie klimaty to Yamaha miała coś w ofercie Brak możliwości śmigania coraz bardziej daje mi się we znaki. Niestety przy moich oponach „na Kalifornię” poniżej 5 stopni Celsjusza jeździ się co najmniej kwadratowo, więc zostaje mi ślinienie motocykla w garażu. Na szczęście jest już bliżej niż dalej początku sezonu i jak szczęście dopisze od początku marca już będzie można rozgrzać cylindry. Z zadowoleniem obserwuję, że coraz więcej ludzi robi papiery na motocykle. A skoro coraz więcej jest glejtów, to coraz większe będzie zainteresowanie motocyklami. Pamiętam ile czasu sam spędziłem na różnej maści serwisach netowych, forach i literaturze przedmiotu wybierając swój pierwszy motocykl. Miał być cruiser, inne mnie nie jarają. Może jeszcze kiedyś sobie sprawię golasa na miasto. Wybranie typu w zasadzie jest najmniej problematyczne. Wiemy co lubimy, wiemy co nas kręci i co będzie do nas pasowało. Schody zaczynają się przy wyborze nawet nie konkretnego egzemplarza, tylko na etapie modelu. Harleye na początek odpadają, za drogie. No to trzeba popatrzeć co tam ma w ofercie japoński desant – Honda, Yamaha, Suzuki, Kawasaki. I się poprzymierzać. Jeżeli ktoś ma co najmniej 180cm wzrostu na takiej Hondzie Shadow czy Yamasze Virago będzie wyglądał jak na psie, dosyć deprymująca opcja. Nawet nowe Shadowki cierpią na taką przypadłość. Z ciekawości przymierzyłem się do jednej na targach i niestety, nie ma opcji. Dobra, ma być ciężko, ma być klasycznie, ma wyglądać i brzmieć. Przeglądając Allegro okazuje się, że od cholery jest Drag Starów od Yamahy. Stare, nowsze, europejskie, amerykańskie, edycje specjalne. Do wyboru do koloru. I trzymają cenę, bydlaki. Szybkie podliczenie funduszy, wychodzi, że będzie 650tka. Classic, bo Customy są brzydkie jak nieszczęście. Na początek całkiem zacnie. Co nam fabryka daje? Dwa cylindry w koszernej fałce chłodzonej powietrzem, dwa gaźniki, 40 kucy, wał kardana, szyk styl i blichtr. Plus takie retro smaki jak sprzęgło na lince, czy tylny amor schowany pod siodłem, dzięki czemu moto wygląda na hard tail’a. Moc dupy nie urywa, co najwyżej może zmierzwić czuprynę i włosy na klacie, ale na pierwszy nabytek wystarczy. Zresztą w dwie osoby, z bagażem i z szybą da radę rozwinąć 140km/h pod wiatr, więc nie jest źle. Ale najważniejsze jest to czego nie widać na pierwszy rzut oka: zajebiste, ale to naprawdę zajebiste prowadzenie. Smoczyca jest jak czuła kochanka, reagująca na każdy dotyk, ba wręcz na myśl. Robi wszystko to czego się od niej chce. Środek ciężkości jest bardzo nisko, dzięki czemu przechodzenie z zakrętu w zakręt jest wręcz intuicyjne. Szuranie podestami po asfalcie to norma, ja jeszcze dodatkowo mam pozdzierane gmole od spodu. Wiadomo, na kolano się nie zejdzie, nie ten wagomiar. Dodatkowo spore gumy wersji klasycznej pozwalają pobawić się trochę w „offroad”. Jeździłem już po błocie, sypkim piasku, dołach i motocykl, jeżeli mu się nie przeszkadza, da radę. Wbrew powszechnej opinii hamowanie nie jest złe. Jeżeli ktoś przycwaniakuje i wsadzi twarde klocki, bo w końcu takie się mniej zużywają, to niech się nie dziwi, że droga hamowania jest cokolwiek długa. Dobre, miękkie klocki, wymiana przewodu hamulcowego na oplot i jest całkiem przyjemnie. Inna rzecz: po dołożeniu kufra i sakw mamy sporo miejsca na bambetle. Już sprawdziłem, że w konfiguracji jaką ja mam mieści się 40 butelek piwa. Co prawda motocykl prowadzi się wtedy średnio, ale daje radę. Na wiosnę zrobiłem ponad 1000km robiąc szkolenia na Śląsku wożąc laptopa i ciuchy na zmianę i nie było żadnego problemu. Plecaczek też nie ma powodów do narzekania, w przeciwieństwie do podpaski pod dupę w wersji Custom, Classic ma niezgorsze siedzisko, a razem z sissi barem siedzi się w miarę komfortowo. Czy są wady? W zasadzie tylko jedna. O mocy, o tym, że silnik jest chłodzony powietrzem i jeżeli zostanie zalany cienkuszem to można go przegrzać wiadomo przed kupnem. Natomiast wadą ewidentnie jest przekładnia wtórna, zwana potocznie dyfrem. Który przy jednym kole dyfrem nie jest, bo niczego nie różnicuje. Wadą zaczyna być w momencie, gdy nam pieprznie na trasie, bo nie był ogarnięty. Sam tak zostałem uziemiony w Krakowie wracając z Żywca. A tak poprzedni właściciel zarzekał, że wszystko jest w porządku, kurde. Problem polega na tym, że jedyne co osłania bebechy przekładni to uszczelka. Jeżeli nie będzie regularnie sprawdzana, cały syf z drogi leci pod obudowę. Dodajmy do tego jeszcze brak smarowania wieloklinu (bo przecież instrukcja serwisowa tego nie przewiduje) i mamy taki efekt. Na szczęście mój kumpel Arsen jest geniuszem, ogarnął klucz do rozmontowania obudowy (w całej Polsce w żadnym serwisie Yamahy nie ma, w końcu po co) i podmienił wałek atakujący. Bo tak się radośnie składa, że do Draga 650 pasuje dyfer od Virażki. Co prawda pasowanie części zajęło cały dzień, ale wszystko bangla. Teraz wystarczy raz na rok przesmarować pastą molibdenową i jest elegancko. Dlatego wg mnie jedną z podstawowych czynności przy kupnie Draga jest zabranie go na podnośnik, zrzucenie tylnego koła i sprawdzenie wieloklinu. Roboty na 30 minut, a sporo kasy i nerwów można oszczędzić. Dobra, rozpisałem się. W żadnym wypadku nie jest to fachowa recenzja, od takich polecam gości z MotoRmanii. Natomiast po 2 latach jazdy Smoczycą jestem w stanie polecić ją na pierwsze ciężkie moto, nadaje się jak jasna cholera. Wyświetl pełny artykuł
  19. O Grodziskim, szansach na jego reaktywację oraz browarze Szałpiw. Na blogu inauguracja nowego cyklu, czyli wywiady z ciekawymi ludźmi. Co prawda nie jest to pierwszy wywiad w mojej karierze, bo na blogu pojawił się wywiad z Honzą Kočką a w … Continue reading → Wyświetl pełny artykuł
  20. W 2012 roku ukazała się jeszcze jedna pozycja dotycząca piwa. Jest to elektroniczna publikacja Jana Kochańczyka pt. Piwo: napój narodowy. Chociaż jest to wersja online dostępna w internecie posiada oficjalny międzynarodowy numer książki ISBN. 14-stronicowy tekst opatrzony jest podtytułem "Tajne i poufne sekrety historii". Jest on bez wątpienia na wyrost i ma za zadanie jedynie wzbudzić zainteresowanie. Treścią publikacji są różne fakty i anegdoty dotyczące piwa wśród polskiej arystokracji począwszy od Piastów, a skończywszy na średniowiecznych królach i książętach. Generalnie nie ma tu nic czego nie można by gdzieś indziej znaleźć w internecie, choćby na wikipedii. Jednakże jeżeli ktoś nie ma żadnego pojęcia o pozycji piwa w najdawniejszej Polsce, szybko może nadrobić zaległości w sposób lekki i przyjemny. Publikacja dostępna jest pod adresem: http://pl.scribd.com/doc/78499098/Jan-Kocha%C5%84czyk-Piwo-napoj-narodowy Czytaj całość na blogu autora
  21. Soul Food Bus zadaje szyku i fasonu Akurat na koniec tygodnia „roboczego” temat z podkładką imprezową. Jakoś tak się przyjęło, że paszą imprezową są kebaby albo McDonald’s. W sumie nic dziwnego, kebsy są praktycznie na każdym rogu, a jankeska inwazja smaku wszędzie jest taka sama i bezpieczna. Sam uważam McD za rozsądny wybór na trasie, kiedy trzeba coś szybko opędzlować, żeby żołądek się sam nie strawił. Ale co w przypadku, gdy chce się więcej? Jestem zaciekłym mięsożercą, co można w sumie wywnioskować z moich kulinarnych dokonań. Ostatnio z kolei nową modą są burgerownie z ambicjami. Temat już delikatnie poruszyłem przy okazji wściekania się na daremność Lokalu Bistro. Wspomniałem wtedy też o Soul Food Bus. Cóż, teraz nadarzyła się wyborna okazja, żeby o chłopakach napisać coś więcej. A jaka to okazja? Wasz ulubiony piwny bloger został aktualnym czempionem SFB w zaszczytnej kategorii „kto zeżre więcej”. Mój customowy poczwórny burger z serem i bekonem dzierży w tym momencie sztandar glorii i chwały mięsożerców. Patrzcie na tego bydlaka, po prostu patrzcie i podziwiajcie. Czyż nie jest piękny? To jest cholerna sztuka. A teraz rzućcie okiem na menu. Czy dobrze widzicie? Podstawowy burger ze 150 gramów świeżej, mielonej wołowiny, wysmażonej tak jak Matka Natura przykazała, za całe 12 pln? Do tego mamy quesadillas, steki i hot dogi. Przy czym to bardziej wskazówki niż rzeczywista oferta. W SFB pracują prawdziwi pasjonaci, zadowoleni z tego co robią i nie ma żadnego problemu, żeby zamówić burgera pod siebie. Już przy moim poprzednim zamówieniu podwójnego Biggie (500gramów mięsa) goście byli zachwyceni. Natomiast przy quattro bacono współwłaściciel dorzucił mi jeszcze od serca dodatków. Ot tak po prostu, w ramach docenienia miłośnika. Prawdziwy mięsożerca zrozumie mój zachwyt. Mięso jest idealnie doprawione i wysmażone, dodatki zawsze świeże, z chłopakami da się pogadać i pożartować, sam klimat też jest zacny. Ba, nawet ostatnio dorzucili 4 przemysłowe beczki w ramach stołów. Wartość dodana to fakt, że nie mają parcia na hipsterskie pozycjonowanie cenowe. Jedyne czego mi brakuje to możliwość napicia się piwa na miejscu. Jeżeli jednak weźmie się pod uwagę lokalizację, która jest o rzut beretem od Po Drugiej Stronie Lustra to mamy bardzo ciekawy pakiet imprezowy. W zasadzie wyszła mi trochę dłuższa recka „gastronautowa”, ale cholernie lubię takie inicjatywy i uważam, że warto je promować. Za rekomendację niech posłuży fakt, że specjalnie w sezonie pakuję rzyć na motocykl (w zimę do auta) i jadę z Ursynowa do Stacji Balon tylko po burgery. A i tak wychodzi taniej niż w takim Lokalu Bistro, ha. Wyświetl pełny artykuł
  22. Kiedy w 2007 roku poprzedni właściciel uciekł do Niemiec wszystkie krany w Lwówku wyschły. Dwa lata trwało bezkrólewie. Wykorzystał je Marek Jakubiak, browarnik, inwestor, miłośnik historii i militariów. Kilka lat wcześniej przejął Browar Ciechan i już snuł wizje oplecenia Polski formacją małych, regionalnych browarów. Jakubiak zasłynął dwa lata temu wydając wojnę wielkim koncernom i wprowadzając na polski rynek nowe pojęcie: piwo nieutrwalone. Nie pasteryzowane, nie lekko pasteryzowane, nie mikrofiltrowane, tylko w ogóle nie utrwalone. Takie są piwa Marka Jakubiaka. Dzięki niemu w Lwówku od dwóch lat znowu gotuje się brzeczka, a właściciel ma czas oddać się również swoim pasjom. Niedawno zainicjował akcję Husaria przed Pałac. Uważa, że podczas przyjmowania oficjalnych delegacji przez prezydenta RP, wartę honorową przed Pałacem pełnić powinni również dwaj husarze. Do swojego pomysłu chce przekonać urzędników kancelarii i oczywiście zwykłych ludzi. Piwną formację kawaleryjską Marka Jakubiaka tworzą obecnie warzelnie w Ciechanowie, Lwówku i od dosłownie paru dni w Bojanowie. Jest on również właścicielem dóbr ziemskich w Darłowie, gdzie ma zamiar wznieść nowy zakład od podstaw. Jego lwówecki zaciąg to kawaleria husarska w liczbie czterech sztuk piwa. Występują one pod wspólną chorągwią Lwówek. W jej skład wchodzi autorament narodowy czyli Lwówek Ratuszowy i Książęcy oraz autorament cudzoziemski czyli Lwówek Belg i Lwówek Wiedeński. Ze względu na brak jakiegokolwiek utrwalania, piwa często prezentują nierówny poziom. Czasami jest to zależne od browaru i poszczególnych warek, czasami od sposobu przechowywania piwa i szybko upływającej daty przydatności do spożycia. Piwo powinno być przechowywane w lodówkach, w niskich temperaturach, a niestety najczęściej wyroby z Lwówka widzę po prostu na półkach sklepowych, w temperaturze otoczenia. We Wrocławiu są dostępne niemal wszędzie. Cechą charakterystyczną wszystkich piw z Lwówka jest brak kontretykiety. Parametry podane są natomiast na krawatce. Z degustowanych przeze mnie egzemplarzy najlepszym okazał się Lwówek Wiedeński - solidne, dobre, gładkie piwo, z wyraźnym słodowym fundamentem i wytrawną końcówką. Nosi on ciemnozłote barwy. Wieńczy go krzepka, ale dość krótka piana. Na etykiecie widnieje ilustracja Mariusza Kozika Chorągiew Husarska z Gniewu. Aromat jest słodowy i lekko chmielowy w tle. Zawiera 13% ekstraktu i 5,7% alkoholu czyli jest piwem dość mocnym i treściwym. Posmak Wiedeńskiego jest półwytrawny z krótką końcówką. Jest to łagodne, uładzone, dobrze ułożone i skomponowane piwo, bez fajerwerków, ale z klasą. Kolejny cudzoziemski zaciąg to Belg o potężnej, solidnej i wytwornej pianie. Jego aromat jest nikły, lekko karmelowy, lekko słodowy, lekko chmielowy i troszkę estrowy. W smaku jest gładkie, subtelne, z dobrą goryczką. Posiada herbaciany kolor, a na etykiecie jest napis o wzorcach belgijskich. Sam Marek Jakubiak przyznał jednak kiedyś, że piwo to jest inspiracją wyrobem domowym Agnieszki Wołczaskiej-Prasolik czyli Marusi. To piwo górnej fermentacji byłoby niemal doskonałe, gdyby nie lekki ziemisty posmak. 5% alkoholu przy 13% stężenia brzeczki to bardzo dobre proporcje. Lwówek Ratuszowy to piwo bardzo mocne, ale alkohol jest niemal niewyczuwalny. Posiada 6,2% alkoholu przy 13,8% ekstraktu. Podczas degustacji solidna piana ładnie osadza się na szkle. Aromat Ratuszowego jest niezbyt intensywny, jest słodowy z wtrąceniami fenolowymi. Smak typowo lagerowy, półwytrawny. Krótka końcówka również jest półwytrawna, ale ściągająca. W Lwówku Książęcym na pierwszym planie pokazał się diacetyl czyli aromat masła. To efekt niedopilnowania temperatury fermentacji. Drugi plan zdradza nutki słodowe i minimalnie chmielowe. Paratmetry Księżęcego to 12,1% ekstraktu i 5,4% alkoholu. Jego piana jest średnioobfita, ale długo się utrzymuje. Posiada ładny, złocisty kolor i umiarkowane nasycenie. W smaku dominuje słód, ale również pojawia się niepożądany fenol. Końcówka jest krótka, półwytrawna. Czytaj całość na blogu autora
  23. czyli Dym i Ogień z De Molen. Czas na piwo z browaru De Molen w Holandii. De Molen oznacza po prostu młyn, a jak wiadomo, w Holandii młyn to wiatrak. Nazwa wzięła się z tego, że browar urządzono w takim … Continue reading → Wyświetl pełny artykuł
  24. ale czuję w kościach, że 2013 będzie jeszcze ciekawszy Podsumowania to ciężki materiał. Można zrobić albo encyklopedyczne pod względem treści albo skrótowe. Pierwsze – mało komu będzie się chciało przeczytać, drugie – można coś pominąć. W branży siedzę już od ośmiu lat, ale dopiero w tym roku stwierdziłem, że pora zacząć blogować. O czymś to świadczy. Blogi ach te blogi Tak samo jak zauważenie tej części polskiej blogosfery przez firmy. Przez lata głównym źródłem feedbacku od konsumentów były fora tematyczne. W zasadzie mało komu z browarów chciało się na nich udzielać. Większość zdecydowanie ograniczała się do samego przeglądania wpisów. Zresztą użytkownicy zazwyczaj są anonimowi dla świata, tylko osoby z danego kręgu wiedzą jak sytuacja wygląda w realu. Zupełnie inaczej jest z blogami. Autor zazwyczaj jest znany z imienia i nazwiska, plus bardzo często jest jeszcze jego (lub jej) zdjęcie. Dzięki czemu ewentualnie wiadomo kogo zaciukać w ciemnej alejce lub wysłać koński łeb. Z kolei agencje wiedzą do kogo się odezwać z „blogpackami” – darmoszkami. Co oznacza, że nagle firmy, które tylko obserwowały z daleka co się dzieje na piwnym podwórku, zaczęły ogarniać tematy i ludzi. W zasadzie przez cały rok latały po Polsce różne darmoszki od browarów większych i mniejszych, Kompania Piwowarska zorganizowała Piwny Blog Day 1.0 w Poznaniu, a następnie spotkanie w Tychach. Samych blogów piwnych nastąpił istny wysyp, czego ja czy Gotowenapiwo.pl jesteśmy przykładem. Blogi zresztą przestały się skupiać głównie na recenzjach piw, pojawiła się ciekawa publicystyka oraz polemika między blogerami. To wszystko będzie zdecydowanie rozwijało się w tym roku. Będą otwierały się nowe blogi, część pewnie zniknie, browary i agencje zmienią podejście w kwestii darmoszek. Skończy się wysyłanie paczek do wszystkich jak leci, bez żadnego monitorowania efektu takich działań. Najlepsi blogerzy zaczną zarabiać na blogowaniu. W końcu chodzi nie tyle o opisywanie rynku, jaki koń jest każdy widzi. Chodzi o jego kreowanie, o potęgę opinii. Rząd dusz, te sprawy. Browary Pinta pokazała, że browar kontraktowy nie musi się ograniczać do zaprojektowania nowej etykietki i wprowadzenia już istniejącego na rynku piwa jako swoją „nową” markę. W tym roku konsekwentnie rozwijała swoje portfolio, z lepszym lub gorszym wynikiem, ale zawsze na poziomie. Wiadomo było, że wcześniej czy później pojawią się kontynuatorzy idei. No i kto by pomyślał, w pierwszej połowie 2012 pojawił się na rynku AleBrowar. Pojawili się z mocnym uderzeniem trzech ciekawych piw, z których Black Hope czy Rowing Jack są zdecydowanie na światowym poziomie. Z dobroci mojego serca i przyjaznego usposobienia napisałem dla chłopaków trzy recenzje od razu po premierze, ale chyba nie chciało im się ich nigdzie opublikować. Także jak pojawi się nowa warka Black Hope, zrobimy sobie porównanie. Nic dziwnego, że przy tak dwóch silnych markach zaczęły się wykluwać gorsze kopie. Pierwsze warki Antidotum wołały o pomstę do Nieba, nie tylko pod względem sensorycznym. Cytrusowe Gniewosze to abominacja. Browar Łebski otrzymuje Official Seal of Epic Fail, za całokształt twórczości. Niech dodadzą go sobie do obrazeczków. W gratisie dorzucam jeszcze dyplom adekwatny do suchości żarcików o piwie, wrzucanych na fanpejdż. Serio, zaprzestańcie. Browary regionalne wypuściły parę ciekawych piw w tym roku. Ciechan, Kormoran, Konstancin, Lwówek – browary, którym warto się w tym roku przyjrzeć. Obserwuję natomiast migrację zwolenników na rzecz browarów kontraktowych i rzemieślniczych. O ile jeszcze parę lat temu taki Ciechan czy Konstancin mogli liczyć na żywą tarczę konsumentów, tak w tym momencie zaczyna się ostrzenie noży. Przykładem Marcowe z Ciechana. Piwo fajne, a w wielu miejscach zostało zjebane. Po raz pierwszy pojawił się na naszej piwnej mapie browar rzemieślniczy – Artezan. Co to zmieniło? Dużo, przede wszystkim pokazali, że jednak się da. Co więcej, przy ograniczonych nakładach finansowych i sprzętowych da się robić cholernie dobre piwa. Wystarczy odpowiednia wiedza i pasja. Jestem przekonany, że właśnie pod względem browarów rzemieślniczych upłynie ten rok. Jak już pisałem, browary korporacyjne butowane są z lewa i prawa. Czy słusznie? Wg mnie nie. Zresztą niektóre korporacje, jak przykładowo Kompania Piwowarska, całkiem nieźle odnajdują się w nowych okolicznościach przyrody. Seria Książęce czy Tyskie Klasyczne są tego przykładem. Współpraca KP z blogerami czy Grupy Żywiec z PSPD przy promocji Grand Championa pokazują, że da się spotkać w pół drogi. Jest jeszcze jeden typ browarów, o których warto wspomnieć. Parę lat temu otwarcie każdego nowego browaru restauracyjnego było świętem. W tym momencie jest ich tyle na rynku, jak również w sporej części sprzedają berbeluchę, którą tylko przy dobrym wstawieniu idzie nazwać piwem, że magia zniknęła. Jasne, dunkel i pszenica jawią się aktualnie jako żart. Pakiet startowy, idzie przepis od producenta, przeszkolimy typa z łapanki i niech się dzieje wola nieba. A czemu kwaśne i wali kukurydzą? Panie, to prawdziwe piwo, ono takie było przed wiekami! Ale są i minibrowary w których pracują ludzie, którzy wiedzą co robią i którym się chce. BrowArmia w Warszawie, Bierhalle, Majer z Gliwic, Brovarnia Gdańsk, Haust Zielonagóra. Będziemy mieli dwa standardy: minibrowary ambitne, tworzące sztukę. Oraz maszynki do robienia pieniędzy, w których browar jest tylko dodatkiem do gastronomii. Skoro jesteśmy przy minibrowarach, pojawiło się ważne słowo – kolaboracja. Oczywiście zapożyczone od zagraniczniaków, w końcu fajniej brzmi niż współpraca. Ja się będę złośliwie trzymał wersji niemieckiej – Kollaboration. Nie zmienia to jednak faktu, że zjawisko to w wersji piwnej jest zdrowe. Współpraca Marcina Chmielarza z Browarem Jabłonowo i BrowArmią, czy Tomka Kopyra z Browarem Widawa zaowocowała paroma ciekawymi obserwacjami. Po pierwsze – da się. Po drugie, o ile w przypadku Jabłonowa czy BrowArmii niewiele to zmienia, tak w przypadku Widawy ile osób by usłyszało o tym minibrowarze czy piło od nich piwo, gdyby nie Kopyr? Więc właśnie. Mogę nie podzielać wizji Tomka odnośnie piw, nie zmienia to faktu, że szanuję to co robi. Z kolei z szałem nowych piw związane jest kolejne zjawisko, które zaczyna powoli wywoływać u mnie apopleksję – premiery piwne. Myślę, że spokojnie z połowa roku upłynęła na piwnych premierach. Gorączkowo nadrabiamy „piwne straty cywilizacyjne”, a więc każda nowa warka, każdy nowy gatunek to okazja do zrobienia fety. Jestem w stanie zrozumieć to w stosunku do wersji lanych, natomiast za cholerę odnośnie piw butelkowych. Z wyjątkiem Grand Championa, przyjęło się jak przyjęło, założenia są takie i nikt nie może udawać debila, że nie wiedział. Trochę tutaj żartuję z tą apopleksją, ale fakt faktem przy nagromadzeniu premier nie jest się w stanie być wszędzie. Natomiast czaję, że dla browarów i dla knajp jest to złoty biznes. W tym roku pewnie dostaniemy szału z tymi premierami Knajpy Na sam koniec ostatnia sprawa: multitapy. Wreszcie zaczynają ruszać na szerszą skalę lokale z większą ilością kranów niż dwa. Po Drugiej Stronie Lustra w Warszawie, Setka w Poznaniu, Omerta w Krakowie. No i oczywiście moja ulubiona Piwoteka w Łodzi. Rynek pod tym względem jeszcze długo będzie nienasycony, mam nadzieję, że w Warszawie jeszcze z jeden czy dwa lokale tego typu się pojawią. Dobra, naklepałem się. Może zrobię jeszcze dwa mini podsumowania niespodzianki. Zakładam, że w tym roku czeka nas wszystkiego więcej, szybciej i w jeszcze bardziej zwariowanym tempie. Sytuacja unormuje się w ciągu 2-3 lat. Czego sobie i Wam życzę. PS. Jeszcze dzięki dla Andrzeja z jestkultura.pl. W zasadzie to on mnie przekonał, że powinienem zacząć blogować. Wyświetl pełny artykuł
  25. czyli barley wine w beczce po koniaku. Piw do zdegustowania sporo, więc nie ma co zasypiać gruszek w popiele, zwłaszcza że nie wiadomo jak będzie z możliwością picia piwa . Jakiś czas temu degustowałem Vintage Ale z browaru Fuller’s i mówiąc … Continue reading → Wyświetl pełny artykuł
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.