Skocz do zawartości

Pierre Celis

Members
  • Postów

    4 652
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    7

Treść opublikowana przez Pierre Celis

  1. Miłosław Pilzner Miłosław pilzner – pilsner? Ekstrakt 12,2%, alkohol 5,4% Wygląd: złociste, klarowne, z wątłą białą pianą, która tak szybko znika, jak się pojawia. Aromat: wyraźny, chmielowy, kwiatowo-trawiasty na delikatnej słodowej podbudowie – świeży i rześki. Unikat na naszym rynku. Wysycenie: stosunkowo wysokie, właściwe. Smak: chmielowy i … owocowy. Nie wiem czy to aldehyd octowy czy aromat od chmielu czy może od drożdży, ale wyraźnie czuć jabłka. Trochę jak w rasowym koelschu. Może to wada, ale mi się podoba. A goryczka średnia, krótka i przyjemna. Właściwie dobrana do piwa o stosunkowo niskiej pełni. Odczucie w ustach: mało treściwe, lekkie, porządnie wysycone. Bliżej mu do lekkiej 10-tki niż do pełnej 12-tki. Mi się w każdym razie podoba. Wrażenie ogólne: Aromatyczne, lekkie, świeże piwo. Nie trzyma się może stylu, ale nic w tym złego (no może poza mylącą nazwą). Ani to pils, ani pilzner. Z jednej strony mamy wyraźny chmielowy aromat, z drugiej bardzo delikatną goryczkę i niewielką treściwość. Tak mógłby smakować lokalny polski jasny lager. I nie mam nic przeciwko temu, a wręcz przeciwnie. Bardzo dobre “codzienne” piwo o świetnym stosunku ceny do jakości (cena ok. 3zł). Ocena: 7/10 Wyświetl pełny artykuł
  2. czyli korona piwowarskiego stworzenia. Rosyjski Imperialny Stout to, moim skromnym zdaniem, najciekawszy, najdoskonalszy, najbogatszy styl piwa. To gęste, czarne, słodko-gorzkie, intensywnie czekoladowe piwo, często z oszałamiającym aromatem chmielowym, jest tak wielowymiarowe, że można się w nim rozsmakowywać bez końca. 8. … Continue reading → Wyświetl pełny artykuł
  3. czyli jak wygląda zderzenie z legendą. Chciałem trochę poczekać z wrzucaniem recenzji Brackiego Rauch Bocka, no ale się nie da. Inaczej musiałbym wygadać wszystko w komentarzach, to kto by to potem oglądał. Jeśli nie wiecie jak Rauchbock powinien smakowac zerknijcie … Continue reading → Wyświetl pełny artykuł
  4. Wczoraj już przed godziną 18.00 zaczął we Wrocławiu padać pierwszy śnieg. Droga do Almy była okropnie trudna i niejedno auto tańczyło na jezdni. Jak zwykle, a w zasadzie po raz czwarty premiera Grand Championa rozpoczęła się 6.12. o godzinie 6 wieczorem. Tym razem Grupa Żywiec wpadła na pomysł, by przy stoiskach z piwem zamiast hostess znajdował się jeden z piwowarów domowych, który ubrany w fartuch piwowarski mógłby kompetentnie i wiarygodnie promować piwo. Pomysł podchwycony został przez wielu członków Polskiego Stowarzyszenia Piwowarów Domowych, których nie zraziła nawet konieczność wyrobienia sobie specjalnie w tym celu książeczki Sanepidu, której wymagał sklep. Specjalne stoisko w sklepie, plakaty, piwowar domowy i darmowy snifter za 4 zakupione butelki limitowanego piwa miały promować Rauchbocka i zachęcać do jego kupna. Jak sam się jednak przekonałem i jak wynika z relacji wielu kolegów zachęcanie Polaków do kupna nieznanego im piwa jest trudnym kawałkiem chleba. Ci co wiedzieli o takiej akcji, przyszli i oczywiście nabyli piwo. Dla bardzo, bardzo wielu innych oprawa była co prawda ciekawa, kręcili z uznaniem głowami, podziwiali, czasami o coś zapytali, ale nieufni do nieznanego im piwa, odchodzili z pustym koszykiem. Niełatwo się zmienia przyzwyczajenia polskich piwoszy. Miejmy jednak nadzieję, że kropla drąży skałę i z każdym miesiącem będzie coraz lepiej. Bo w gruncie rzeczy uwarzenie takiego piwa to coś wyjątkowego. A do wyjątkowego piwa przeciętny Polak przyzwyczajony nie jest. Piwowarstwo domowe, czyli to najmniejsze, mikroskopijne, rodzinne kolaboruje z piwną korporacją, gigantem, który roczną produkcję liczy w milionach hektolitrów, a nie w kilkudziesięciu litrach. Współpraca ta miała zresztą od samego początku i ma nadal wielu przeciwników, którzy negatywnie patrzą głównie na PSPD wspólnie z GŻ tworzące ten projekt. Ale Andrzej Miller, autor tegorocznego Rauchbocka nie jest członkiem PSPD. Wygrał, bo uwarzył najlepsze piwo na konkurs w Żywcu. Lepsze niż 370 innych piw. Wybór Grand Championa 2012 - ostateczne głosowanie Czym jest Rauchbock? Koźlakiem dymionym, czyli wprowadzeniem na etapie receptury do klasycznego koźlaka słodów przydymianych, podwędzanych. Słodów tych musi być na tyle dużo, by w gotowym piwie były w aromacie i smaku dobrze wyczuwalne. Z drugiej strony nie mogą one totalnie zdominować i przykryć charakterystycznych dla koźlaków nut słodowych, melonowych, lekko tostowych i nut suszonych owoców. A jakie jest piwo z Brackiego Browaru Zamkowego w Cieszynie autorstwa piwowara domowego Andrzeja Milera? Na głowę bije pierwszą setkę piw, które najlepiej się w Polsce sprzedają. Udało się rzeczywiście nawiązać do charakterystyki piw domowych. Rauchbock pozbawiony jest koncernowej sieczki i nieidentyfikowalnego smaku. Smak jest największym atutem tego piwa. Jest nienachalnie, szlachetnie dymno-melonowy, wyczuwalne są słody monachijskie i pilzneńskie. Posmak jest półwytrawny o zabarwieniu przypominającym ognisko. Wszystko jest umiejętnie skomponowane i lekko stonowane, przeznaczone na suto zastawione, dostojne stoły klasy średniej, pijącej koźlaka dymionego pewnie po raz pierwszy w życiu. Tym bardziej, że oprawa piwa jest najwyższej klasy. Aromat Rauchbocka jest nikły, trochę za nikły. Spodziewałem się tutaj więcej nut dymno-melanoidynowych. Generalnie piwo musi jeszcze trochę poleżakować, wtedy jeszcze lepiej się ułoży i wtrącenia alkoholowe znikną. Oczywiście trudno nie porównać oryginału domowego piwa Andrzeja z przemysłową wersją Grupy Żywiec. Jako przewodniczący Komitetu Organizacyjnego KPD Żywiec 2012 miałem możliwość całkowicie świadomie napić się właśnie tego piwa, które wówczas wygrało. Jeżeli pamięć sensoryczna mnie nie myli - było mimo wszystko inne. Miało więcej pełni smakowej i więcej charakteru - dzięki któremu wygrało. Ale to już chyba kwestia skali warzenia piwa i takich kwestii jak choćby filtracja. Tak czy inaczej dobrze, że mamy w Polsce dobre piwo w kolejnym nowym stylu, zupełnie nieznanym masowemu odbiory. Może przyzwyczajenia Polaków zaczną się powoli zmieniać. Grand Champion z Birofilów z racji dostępności zawsze gra tutaj główną rolę. Czytaj całość na blogu autora
  5. Mam nadzieję, że genezę tego piwa znają już wszyscy. Jeśli nie, to odsyłam do mojego wczorajszego artykułu. Tymczasem nie czekając i nie owijając w bawełnę prezentuję wam premierę roku – Bracki Rauchbock – Grand Champion Festiwalu Birofilia 2012. Tadaaaaa! Bracki Rauchbock – koźlak dymiony (rauchbock, urbock) Ekstrakt 16Blg, alkohol 6,5% Wygląd: piękny rubinowy kolor ze ślicznymi refleksami. Krystalicznie klarowne. Piana beżowa, niezbyt obfita, o średniej wielkości pęcherzykach. Dość szybko opada tworząc trwały kożuszek, ładnie odznaczając się przy tym na dedykowanym szkle. Aromat: zaskakująco złożony. Wędzonka gra tu oczywiście pierwsze skrzypce, ale nie dominuje. Dość dobrze można wyczuć aromaty bazowe – melanoidową słodycz, słód, suszone śliwki. Te ostatnie bardzo mi się podobają, choć nie są typowe dla stylu. Jest też drobna wada w postaci aromatu alkoholu i rozpuszczalnika (acetonu). Wysycenie: umiarkowane, znakomicie komponujące się z tym trunkiem. Smak: słodowy, ale nie słodki. Oprócz tego nieco estrowy, nasuwający skojarzenie z wiśniami i śliwkami, choć w przeciwieństwie do zapachu mamy tutaj do czynienia ze świeżymi owocami. Goryczka średnia, wyraźna, chmielowo-alkoholowa, pozostawiająca nieprzyjemny posmak na podniebieniu. Alkoholowy posmak sugeruje, że piwo może być zbyt młode. Prawdopodobnie czas dobrze mu zrobi. Warto kupić kilka butelek na zapas i schować przynajmniej do wiosny. Odczucie w ustach: jak na swoje parametry Rauchbock jest wyjątkowo lekki. Nawet za bardzo, bo nie ma pod czym ukryć sporej zawartości alkoholu. Ten ostatni wypełnia całe usta pozostawiając nieciekawy posmak. Gdyby nie to, byłoby bardzo przyjemne w odbiorze. Wrażenie ogólne: “Ja wam mówię: jest dobrze, Jest dobrze, jest dobrze, Ale nie najgorzej jest”. Bracki Rauchbock jest piwem genialnie zbalansowanym o ciekawym aromacie, w którym dym nie zakrywa całkowicie wszystkiego innego. Oprócz niego wyczujemy słodowość i ciekawe owocowe niuanse. Jak na koźlaka rauchbock jest całkiem lekki, przez co wykazuje się sporą sesyjnością. Do tego pięknie wygląda, choć nad pianą można by jeszcze trochę popracować. Miłośnicy radykalnych wędzonek w stylu Schlenkerla Urbock mogą się czuć nieco zawiedzeni. Z drugiej strony nowicjusze mogą się spokojnie zaznajomić ze światem piw dymionych bez ryzyka, że aromat wędzarni będzie im wychodził przez skórę przez kolejny tydzień. Na koniec o jednej zasadniczej i przeszkadzającej mi wadzie – alkoholu. Jest on zbyt mocno wyczuwalny. W aromacie można jeszcze jakoś tolerować, ale posmak alkoholowy wypełnia usta i zostaje długo po przełknięciu. To psuje nieco odbiór. Mocne piwo, jakim jest koźlak wymaga odpowiednio długiego leżakowania, tymczasem Grand Champion został uwarzony dopiero we wrześniu i najzwyczajniej tego czasu nie miał. Mam nadzieję, że ktoś wyciągnie z tego wnioski. Jeśli w przyszłym roku Grand Championem zostanie piwo mocne, to może warto je uwarzyć wcześniej i/lub nagiąć nieco tradycję i przesunąć premierę na czas świąt Bożego Narodzenia. Ocena: 6/10 To nie wszystkie atrakcje, które dla was przygotowałem. Mam w planach bezpośrednie porównanie komercyjnego Championa z jego domowym oryginałem. Tak, tak, będę wkrótce w posiadaniu jednej z ostatnich oryginalnych butelek i nie zawaham się jej użyć. Także bądźcie czujni i wyczekujcie kolejnego artykułu. Wyświetl pełny artykuł
  6. na przykładzie Schlenkerla Urbock. Dziś (6. grudnia 2012r.) premiera Brackiego Rauch Bocka, czyli piwa uwarzonego wg receptury Andrzeja Milera, piwowara domowego ze Szczecina. Piwo to wygrało w jednej z 10 kategorii Konkursu Piw Domowych organizowanego przez PSPD podczas Festiwalu Birofilia. … Continue reading → Wyświetl pełny artykuł
  7. Grand Champion Festiwalu Birofilia 2012 Już jutro, 6 grudnia, będziemy celebrować premierę roku. Dokładnie o godzinie 18:00 nalane zostaną pierwsze kufle Grad Championa 2012 – Brackiego Rauchbock’a. Czym jest ten Grand Champion? Co to za styl ten Rauchbock? Już wam wszystko wyjaśniam. Co roku w czerwcu odbywa się w Żywcu impreza o nazwie Festiwal Birofilia. Dawniej giełda birofilów, dzisiaj wielkie święto piwa. Jest aleja piw świata, są piwa domowe i rzemieślnicze, w końcu jest też to od czego się wszystko zaczęło czyli giełda birofiliów. Od 10 lat imprezie towarzyszy także konkurs piw domowych – największy i najważniejszy w Polsce. Spośród wszystkich piw nadesłanych do konkursu i wszystkich kategorii (w tym roku było ich 10) wybierane jest piwo najlepsze z najlepszych. Piwowar, który je uwarzy zdobywa tytuł Grand Championa i w nagrodę może uwarzyć swoje piwo w skali przemysłowej w Browarze Zamkowym w Cieszynie. W tym roku zwycięzcą był mój dobry kolega, znakomity piwowar – Andrzej Miler. Piwo, którym się zachwyciło międzynarodowe jury to koźlak dymiony, czyli z niemieckiego rauchbock. Rauchbock to koźlak warzony z udziałem słodu wędzonego, nadającego mu aromat ogniska, wędzonych śliwek, wędlin czy serów. Oprócz tego, jak każdy koźlak, charakteryzuje się sporą pełnią i bogatą słodowością oraz zwiększoną zawartością alkoholu. W niemieckim Bambergu, uważanego za kolebkę i ostoję piw dymionych, co roku wczesną jesienią rozpoczyna się sezon na koźlaki. Do miasta zjeżdżają rzesze fanów i turystów, odszpuntowane zostają pierwsze beczki i rozpoczyna się wielkie święto, celebracja tego jakże charakterystycznego stylu. Skąd się w ogóle wziął pomysł by uwędzić słód? Teorie są dwie, obie dość prawdopodobne. Pierwsza jest taka, że w czasach dawnych słód suszono w piecach opalanych drewnem. Zatem każdy słód i każde piwo było mniej lub bardziej dymione. Pewnie jest w tym sporo prawdy. Druga teoria, a raczej legenda, głosi że w bamberskiej słodowni wybuchł pożar i słód się najzwyczajniej uwędził. By nie zmarnować zapasu, postanowiono mimo wszystko uwarzyć na nim piwo. Efekt był na tyle zdumiewający, że postanowiono piwo powtarzać już bez wzniecania pożarów. Dziś Bamberg jest chyba jedynym miejscem na świecie, w którym produkuje się słody wędzone i z pewnością ma największe skupienie piw dymionych w przeliczeniu na mieszkańca. “Wędzonki” znakomicie sprawdzają się w połączeniu z jedzeniem. Lżejsze dobrze komponują się z daniami z grilla czy po prostu z pieczystym. Cięższe, jak koźlak, można przekąsić wędzoną wędliną lub rybą, oscypkiem lub deserem w postaci wędzonych śliwek. Piwa dymione są mało powszechne i raczej marne szanse, by na stałe zagościły na naszych stołach. Ciężko się temu dziwić, bo każdy kto się z nimi spotyka po raz pierwszy jest zwykle zaskoczony, a czasem wręcz zniesmaczony. Wędzonkę się kocha albo nienawidzi. Trzeba się przekonać na własnych kubkach smakowych i najlepiej podejść do tematu co najmniej kilka razy. Mało komu przecież smakował pierwszy w życiu łyk piwa, a jednak się jakoś przekonaliśmy. Czego i wam życzę, bo ja osobiście wędzonki uwielbiam i już się nie mogę doczekać spotkania z Brackim Rauchbockiem, który w moim przypadku czeka już w lodówce na degustację. Uszanuję jednak datę i godzinę premiery, więc recenzja na blogu pojawi się …. 6 grudnia o godzinie 18:01. Bądźcie zatem czujni i nie przegapcie prawdopodobnie drugiej* recenzji w polskiej blogosferze. * niektórzy nie utrzymali moczu i wyrwali się przed szereg, psując nieco zabawę Wyświetl pełny artykuł
  8. inaczej obdarowany może odgryźć rękę W Piwnym glosariuszu branżowym opisałem ciekawą sytuację, dotyczącą „darmoszek” dla piwnych blogerów. O ile w przypadku browarów regionalnych odzew jest generalnie pozytywny, to w przypadku koncernów nie ważne co zrobią, piwo może być dostarczone przez półnagie hostessy z wielkim cycem, a i tak zostaną zniszczeni za całokształt twórczości. Obserwując kolejne wpisy na zasadzie „pochwalę się co dostałem, ale jednocześnie wyrażę dyzgust i skalę obrazy mojej osoby takim podarkiem” zastanawiam się co przyświeca agencjom, które wysyłają piwa. Przecież przy niektórych wpisach mniejszą stratą dla marki byłoby wysłanie kraty na mityng AA czy do noclegowni Markotu. Nie ma żadnego monitoringu feedbacku czy w czym tkwi problem? Rozmawiałem ostatnio z paroma osobami na ten temat, między innymi z Kominkiem. I podał on ciekawy casus firm cukierniczych, które wysyłają np. czekolady tylko do blogerek kulinarnych. Co najmniej jakby na całym bożym świecie tylko one były ludźmi jedzącymi czekoladę. Jestem frajer na czekoladę, zawsze mam tabliczkę gorzkiej w lodówce. Szczególnie, że piję w cholerę kawy, a magnez jest na wagę złota. Czy aby ta sama zasada nie dotyczy piwa? Czy jedynymi osobami, które piją piwo to te co oceniają je kilka razy w tygodniu? Jeden fanpejdż popularnej marki piwa koncernowego ma więcej lajków niż wszyscy blogerzy piwni w Polsce razem wzięci. Ale nie, to przecież w ogóle nie świadczy o rynku. Po co wysyłać piwo do ludzi, którzy i tak z założenia mają je w dupie? Nie lepiej wysłać do, przykładowo, blogerów lifestylowych? Andrzej z jestKultura.pl jest tutaj bardzo pozytywnym przykładem takiej współpracy. Nie mówię, że trzeba od razu wysyłać piwo do Niebezpiecznika i liczyć na recenzję. Mnie zawsze lepiej współpracuje się z kimś kto jest otwarty na nowe poglądy czy spojrzenie na daną kwestię, niż z kimś kto uważa, że wie już wszystko i ma jasno ugruntowane poglądy. Świat piwa zostawia sporo pola do manewru na element zaskoczenia i poznawanie „nowego”, Z drugiej strony, nie rozumiem tego imperatywu pochwalenia się czymś co dostaliśmy za darmo tylko po to, żeby to zjebać dla zasady. Wydaje mi się, że współpraca z firmami w blogosferze jest prosta: jeżeli za coś mi nie płacą w ramach, jasno zaznaczonej, reklamy to nie ma przymusu oceny. Ot prezent ot firmy, miło. Swój czas cenię, a pieniądze choć szczęścia nie dają, to pozwalają inwestować w rzeczy, które są już tego szczęścia bardzo blisko. Chociaż może i rozumiem. Z jednej strony szacun na dzielni, że wielkie firmy traktują domowego skrybę prawie jak Mzimu i za każdym razem wysyłają dary. Z drugiej tagi „Tyskie/Żubr/Żywiec” mogą sprawić, że ktoś przypadkiem kliknie w bloga z wyszukiwarki i przy pewnej dozie szczęścia dojdzie lajk do kolekcji? Jestem ciekaw jak się to rozwinie. Sytuacja w której agencje wysyłają piwa blogerom piwnym niczym wojska angielskie na niemieckie okopy raczej nie potrwa zbyt długo. Jest to absolutnie bez sensu i chwały nikomu nie przynosi. Zresztą wydaje mi się, że obowiązują tutaj elementarne zasady kultury. Nikomu nie przyjdzie chyba do głowy powiedzieć swojej starej ciotce, że sweterek, który znowu nam dała pod choinkę jest chujowy. To skąd taka radość ze skopania innego prezentu? Wyświetl pełny artykuł
  9. czyli reklamacja to prezent od klienta. W zasadzie już w podtytule masz odpowiedź. Jeśli tak się zdarzy, że kupisz zepsute piwo, powinieneś je zareklamować. Przy czym od razu zaznaczmy, zepsute, a nie niesmaczne. Piwo, z DMSem, diacetylem, z aromatem mokrego … Continue reading → Wyświetl pełny artykuł
  10. W trójmiejskim dodatku Gazety Wyborczej ukazał się artykuł pt. “Mamy dość piwa produkowanego przez wielkie koncerny. Małe browary rządzą.” traktujący o trendach w polskim piwowarstwie. Miałem okazję się wykazać i dorzucić kilka słów od siebie. Pomimo moderacji nie udało się uniknąć kilku bolesnych, kardynalnych błędów. Tak czy inaczej całość niesie jakieś przesłanie i mam nadzieję, że nawróci kilka zbłąkanych trójmiejskich owieczek na właściwą drogę. Najbardziej podoba mi się mój nowy tytuł. Tak tak, zostałem ogłoszony PIWOLOGIEM i jestem z tego dumny. Nie ważne, że taka specjalność dotąd nie istniała, a geneza samego neologizmu była całkiem inna. Pierwotnie piwolog, to miał być taki luźny zlepek: piwo + blog czy też po informatycznemu piwo + log (dziennik). Sumarycznie brzmi rzeczywiście trochę jak profesja, jak bym był jakimś lekarzem specjalistą. Niech będzie i tak. Od dziś będę leczyć wasze dusze. Jeśli macie problem z piwem, śmiało walcie do PIWOLOGA. Na koniec kilka wyjaśnień odnośnie samego artykułu. Najpopularniejszym stylem piwa w Polsce nie jest ani stout, ani pszeniczne. Dominuje oczywiście eurolager w różnych jego wydaniach (lekkich, mocnych, smakowych). Pszenic i stoutów mamy wprawdzie kilka(naście), ale są to ciągle piwa niszowe i niezbyt szeroko dostępne. Drugie sprostowanie należy się wam odnośnie piwowarstwa w USA. Trendy rzeczywiście płyną stamtąd, ale … rewolucja za wielką wodą rozpoczęła się ponad 30 lat temu, a dominowały wówczas 3 wielkie koncerny, a nie 4-5 jak przekręcono w artykule. No i na koniec – koncernowe szczyny nie są “mniej sfermentowane”, a raczej głębiej odfermentowane, przez co rzeczywiście mniej w nich smaku, a więcej alkoholu. Wyświetl pełny artykuł
  11. wbrew pozorom nie recenzja porno dla gerontofili Nazwy piw w Polsce są coraz dziwniejsze. Nie jestem do końca przekonany czy powinniśmy się z tego cieszyć. O ile w przypadku piw Pinty Koniec Świata był trafny w odniesieniu do sahti, tak ta nazwa jest dla mnie już wymuszona. Rozumiem, że stary gatunek piwa, rozumiem, że Ale. Ale Alt jary nigdy nie był. Alt i Kolsch są gatunkami, które spróbowałem kiedyś i trzeba było mnie ratować bezpośrednim podaniem adrenaliny. Inaczej groziła mi nagła śmierć od zanudzenia. Są to takie mocno podstarzałe drag queen w świecie piwa: nigdy nie były popularne, przebierają się w fatałaszki nie przypisane sobie i egzaltują swoje istnienie. Piana: Początkowo wybitna, drobno i średnio pęcherzykowata. Lekko przybrudzona, fajna. Opada do kożuszka. Barwa: Piękny mahoń. Wyjątkowo mi się podoba. Zapach: A cóż to kot przyniósł? Chmiele i autoliza? Aromat chmielowy bardzo fajny, mocny, ale w tradycyjnie europejskiej wersji. Natomiast ta autoliza znowu zastanawia mnie co do cholery dzieje się z drożdżami w Zawierciu? Oczywiście jest też firmowy diacetyl. Smak: Jest znośnie, co prawda finisz to trochę przydługa goryczka i nadal wyraźna autoliza. Ale ogólnie fajny karmel, fajne ciemne słody, dosyć orzeźwiające. Jest pijalne, przy ekstrakcie 14 jeszcze ewentualnie można pokusić się o stwierdzenie sesyjności. Wysycenie jest adekwatne, nie męczy. Gdyby nie to, że znowu są zamęczone drożdże to byłoby naprawdę fajne piwo do „posiedzenia przy” w knajpie. Wyświetl pełny artykuł
  12. na przykładach: Jever Pilsener, Flensburger Pilsener i Herrenpils. Kolejny odcinek z serii stylów piwa. Bezpośrednio wywodzący się z czeskiego pilznera, jego niemiecka interpretacja ma jednak charakterystyczne cechy. Jest to przede wszystkim głębsze odfermentowanie, co za tym idzie bardziej wytrawny charakter … Continue reading → Wyświetl pełny artykuł
  13. cywilizacja przetrwała Początkowo Pinta planowała wypuścić swoją wersję fińskiego sahti bezpośrednio przed kolejnym przewidywanym terminem ostatecznego końca cywilizacji człowieka. Przypuszczam, że to częściowy powód takiej a nie innej nazwy nowego piwa. Tak się jednak nie stało i wzbogacić swoje piwne doświadczenia można było już w zeszłą sobotę. Pierwsza zaskoczka na plecy to sam fakt wybrania sahti jako kolejnego dzieła Pinty. Drugą metoda serwowania tego wynalazku w wybranych lokalach. Ależ Michale, co też można wymyślić nowego w tej materii? Nowego, raczej nic. Można natomiast sięgnąć do piwnego pogaństwa i polewać z wiadra chochlą. Jak kompot na koloniach. Ambitnie i z jajami. Czy sahti to piwo? Ciężko stwierdzić, z tendencją raczej na nie. Niby używa się słodu, niby się zaciera, ale jednocześnie warzenie jest symboliczne lub wręcz go brak. Filtracja odbywa się przez gałęzie jałowca, używane są drożdże piekarnicze i inne bajery. Jak ktoś jest ciekawy to sobie sprawdzi. Jeszcze jedna rzecz, po raz pierwszy byłem w warszawskiej Gorączce Złota na Wilczej 29. Knajpa zdecydowanie w moich klimatach, przemiła właścicielka, twarde drewniane ławy. Jeżeli komuś, tak jak mnie, cierpnie dupa od samego przejścia obok Galerii Mito to Gorączka wita normalnością. Nota bene w sobotę było tutaj największe zagęszczenie blogerów piwnych na metr kwadratowy w kraju. Piana: była i jej nie ma. Barwa: My dostaliśmy przecier bananowy. Ale to chyba zależało od rejonu wiadra, ponieważ kumpel miał piwo wyglądające już jak bardziej mętna pszenica. Zapach: Drożdże z zaczynu do ciasta. Do tego czarna porzeczka granicząca z kocią kuwetą, siarka i bardzo delikatny aromat jałowca. Jeżeli dostałbym w ramach ślepego testu po samym zapachu bałbym się spróbować i bym zrejterował. Smak: Delikatnie gorzkie, mocno słodkie i lekko kwaskowate. Obawiałem się, że zostanę powalony przez fermentację mlekową, ale szczęśliwie tak się nie wydarzyło. Praktycznie brak wysycenia. Czuć ekstrakt, ale czy ma zakładaną zawartość alkoholu – wątpię. Każdy na pytanie jak smakuje odpowiadał „dziwnie”. W zasadzie najbardziej trafne określenie. Najdziwniejszy piwny wynalazek jaki w życiu piłem. Smakuje jak brzeczka zmieszana z drożdżami. W odbiorze podobne jest do mocnego kozicaka, przy czym chyba jednak wolałbym wypić właśnie kozicaka, który nie zabija drożdżami. Na wszelki wypadek po wchłonięciu takiej ilości komórek po przyjściu do domu zdezynfekowałem się Jagerem. W każdym razie warto spróbować, sam pewnie kupię jeszcze wersję butelkową aby porównać do lanej. Propsy dla Pinty, że rzucili się na głęboką wodę z takim eksperymentem, ale nie rozumiem czemu nie woleli zrobić naszego rodzimego piwa kozicowego. Może następnym razem. Wyświetl pełny artykuł
  14. czyli BIPA, IBA czy CDA? Co to za skróty, pewnie sobie pomyślicie. Już je odszyfrowuje. BIPA – Black India Pale Ale, IBA – India Black Ale, CDA – Cascadian Dark Ale. Oznaczają w zasadzie to samo, czyli piwo czarne w … Continue reading → Wyświetl pełny artykuł
  15. Nie, nie, na szczęście to nie jest tak, że ściganie się browarów o zaprezentowanie nietypowych stylów doszło już do tego, że na naszych stołach będziemy mieli tellę, steinbiera czy chichę. Nie jest też tak, że piwosze na zwykłego RISa leżakowanego trzy lata w dębowych beczkach już patrzyć nie mogą i szukają czegoś ciekawszego i mniej powszedniego. Ale z drugiej strony faktem jest, że sahti to napój tak mocno kojarzony z jednym państwem i tak mało znany w Europie, że pojawienie się go w pubach i sklepach w Polsce musi budzić niezwykłe zdziwienie. A jeżeli do tego dodamy, że trunek ten uwarzony został w polskim browarze przez polskich piwowarów to szok miesza się z myślą: to jakiś żart? Nie, to Pinta serwuje nikomu nie znaną piwną specjalność na zimę. Pamiętasz kiedy ostatni raz jadłeś słynną polską redykołkę. Nie? Nie przejmuj się, przeciętny Fin też ostatnio nie pił sahti. Bo sahti to tradycyjny wyrób fiński, który odchodzi w zapomnienie, ale nie całkiem... Sahti to już jeden z nielicznych przykładów prapiw, piw naszych przodków, przygotowywanych w prosty sposób bez współczesnej aparatury i modyfikowanych surowców. Gotowane jest z większą niż zwykle ilością słodu jęczmiennego z ok. 5 % dodatkiem słodu żytniego. Zacieranie odbywa się w temperaturze 55 stopni. W 65 stopniach odbywa się jedna przerwa, by potem ponownie podgrzać do 80 st. C. Filtracja zacieru następuje przez naturalną warstwę dodanych gałązek jałowca, które nadają brzeczce dodatkowego aromatu i smaku. Wysładzania się nie stosuje. Osiągnięta gęsta i treściwa brzeczka poddawana jest fermentacji przy użyciu drożdży piekarskich. Fermentacja trwa 3 dni w temperaturze 20-25 stopni. Po 10 dniach leżakowania w chłodzie piwo jest gotowe do spożycia. Pije się sahti zawsze świeże, gdyż nie jest gotowane i nie zawiera konserwującego chmielu. Jest praktycznie pozbawione dwutlenku węgla, a tradycyjnie czerpane było z otwartych kadzi drewnianymi cylindrycznymi czerpakami przypominającymi małe wiadro. Właśnie do tej tradycji nawiązała Pinta organizując 1 grudnia na premierze swojego piwa nazwanego Koniec świata piwny performance czyli niezwykłe urozmaicenie w postaci wiader i chochli, przy pomocy których nalewane było sahti. Był to doskonały pomysł, bo piwo we wrocławskim Zakładzie Usług Piwnych sprzedawało się jak nomen omen świeże bułeczki. Koniec świata to piwo rzeczywiście nietypowe, tak jak nietypowe jest sahti. Na dobrą sprawę piwa w dzisiejszym rozumieniu nie przypomina. W aromacie i smaku zdecydowanie pierwsze skrzypce grają nuty bardzo dojrzałych bananów, o które zadbały drożdże piekarskie. Tu ewidentnie nasuwa się skojarzenie z piwami pszenicznymi. Koniec świata jest niezwykle gęste, mętne i treściwe. Blisko 20 stopni Ballinga i brak nowoczesnej filtracji skutecznie przykrywają solidną dawkę alkoholu. Tu moje skojarzenia wędrują dalej w kierunku weizenbocka czy nawet podwójnego weizenbocka, które sahti Pinty rzeczywiście przypomina. Piwo jest tak treściwe, że kiedyś w zimnej Finlandii mogło zastępować, albo uzupełniać posiłek. W średniowieczu mówiło się, że piwo to chleb w płynie. Pijąc sahti rozumiemy dlaczego. Z tego powodu Koniec świata nie jest piwem sesyjnym. Jest jednak trunkiem godnym skosztowania, szczególnie ze względu na walory historyczno-poznawcze. To wielka gratka dla smakoszy i poszukiwaczy piwnych smaków. Wielką też odwagę zaprezentowała Pinta decydując się na uwarzenie tak nietypowego stylu. No i jeżeli Majowie mieli rację, to za niedługo będzie koniec świata. Trzeba się więc spieszyć. Czytaj całość na blogu autora
  16. na przykładzie Sępa. Zastanawialiście się kiedyś jak wygląda warzenie piwa w browarze restauracyjnym? Będziecie mogli to zobaczyć na przykładzie naszego siódmego kolaboracyjnego piwa, czyli Sępa. Jest to piwo w stylu India Pale Ale na wysępionym na Brau Beviale amerykańskim chmielu. … Continue reading → Wyświetl pełny artykuł
  17. Źródło zdjęcia: Facebook – profil Browaru Czarnków W internetach rozpętała się burza po tym, jak ktoś zauważył rażące podobieństwo wyglądu nowych piw z Browaru Łomża do tych produkowanych od lat przez browar Czarnków. Rzeczywiście są tak podobne, że lekko podpity fan, może w sklepie nie zauważyć różnicy i napakować do koszyka czegoś, czego wcale nie chciał. Wszystko jest jeszcze bardziej skomplikowane, bo Łomża zgania winę na Żabkę, dla której to piwo zostało wyprodukowane i która odpowiada za projekt etykiet. Szum, zamieszanie, skąd my to znamy? Zasada starego PRowca mówi “nie ważne jak gadają, byle gadali”. W myśl tej zasady zyska zapewne tłamszony, a straci (czyżby?) oprawca. I kto tu jest teraz poszkodowany? Czy sprawiedliwości stanie się za dość? A gdzie w tym wszystkim produkt i jego jakość? No i w końcu kto tu jest duży, a kto mały? Tajemnicą poliszynela jest, że Łomża to ogromny przemysłowy moloch tylko udający regionalnego malucha. Z kolei Czarnków, choć mniejszy, zalewa cały kraj wątpliwej jakości piwem. Oba browary są moim zdaniem warte siebie. I choć gdzieś tam w głębi serca sympatyzuje z Czarnkowem, bo za sprawą jego produktów przeszedłem na dobrą stroną mocy, życzyłbym sobie żeby bitwę wygrało piwo, a nie dział marketingu. Ciekaw jestem kiedy molochy pójdą o krok dalej i zaczną kupować małe browary, by pod ich szyldem wciskać nam swoje słabe piwo. W USA już to ma miejsce (np. Rolling Rock i koncern Anheuser–Busch InBev), my też mamy na to duże szanse, a to za sprawą niedawnego zakupu browaru w Zwierzyńcu przez lubelską Perłę (koncern Royal Unibrew). Obym nie okazał się złym prorokiem. Słowem podsumowania – bądźcie czujni, bo nigdy nie wiecie kiedy ktoś wam próbuje podsunąć świnię. A dobre piwo obroni się samo, bez żadnego szumu medialnego. Wyświetl pełny artykuł
  18. Internet pełny jest bardziej lub mniej wnikliwych ocen poszczególnych marek piwnych. Istnieją strony internetowe lub specjalne aplikacje pozwalające na wyrażenie swojej opini na temat piwa i skonfrontowanie jej z innymi degustatorami. W Polsce możliwości takie daje tzw. Artomat zintegrowany z forum Browar.biz, jest strona Ocen-piwo.pl, Piwopedia.pl i inne. Istnieją też międzynarodowe strony jak RateBeer czy BeerAdvocate, gdzie ludzie z całego świata w języku angielskim mogą napisać co myślą o danym piwie. To i tak są strony, gdzie pisują bardziej świadomi i zainteresowani tematem piwosze. Ale setki tysięcy ludzi dzieli się wrażeniami z degustacji na milionach innych stron, piszą co myślą, dyskutują, kłócą się, które piwo jest lepsze lub czy aromat niedojrzałego orzecha włoskiego na pewno jest wyczuwalny czy nie. Piszemy swoje oceny na blogach, piszemy na facebooku, w końcu też wymieniamy się wrażeniami w rozmowach z innymi. Możliwości zaprezentowania swojego zdania mamy niemal nieskończoną ilość, ale jeden fakt jest łatwo zauważalny: nasze oceny się różnią. Nie ma się co dziwić: nasze oceny muszą się różnić, bo istnieje ogromna ilość czynników mających na nią wpływ. Ja nie znam się na piwie? JA?!! Najprościej jest powiedzieć, że jednej osobie dane piwo smakuje, innej nie. To częsta przyczyna związana po prostu z tym co lubimy, co preferujemy, a co z góry odrzucamy. Jednak mimo tej prostej odpowiedzi istnieją dużo bardziej zniuansowane czynniki, dla których dwie osoby zupełnie inaczej oceniają to samo piwo. Jednym z ciekawszych i ważniejszych będzie kwestia wiedzy piwnej, piwowarskiej i sensorycznej oceniającego, jego świadomości piwnej, znajomości piw, stylów, browarów itp. W internecie często dyskutujemy z ludźmi, których w ogóle nie znamy i nie wiemy jaką wiedzą i doświadczeniem dysponują. Czy umieją właściwie zinterpretować aromat, wyodrębnić wady piwa? Nie wiemy, czy oceniający ma wiedzę i świadomość stylów, czy jest otwarty na nietypowe doznania, na kreatywne piwowarstwo, na poszukiwanie coraz to nowych piw? Czy może wręcz przeciwnie, przyzwyczajony jest do picia cały czas jednego repertuaru piw, by nie powiedzieć wręcz jednej marki i trudniej znosi konfrontację z odmiennymi stylami, czy nietypowymi dla siebie piwami lub smakami. Tu w ogóle dotykamy pytania o to, czy oceniający odnosi swoją ocenę do stylu piwa porównując je z innymi podobnymi w tym samym gatunku, czy po prostu ocenia piwo jako takie, jego smak, wygląd, aromat bez względu na to czy mieści się w stylu czy nie. Osoba silnie nastawiona pro-stylowo z góry może deprecjonować piwo, które wg producenta jest koźlakiem, ale z racji parametrów nim nie jest. Ktoś inny z kolei nie będzie brał tego pod uwagę i stwierdzi, że piwo jest po prostu świetne. Na mnie reklamy nie działają źródło: Bierbitzch.com Z tym zagadnieniem wiąże się jeszcze inny problem, który czasami pomaga nam ocenić piwo, ale częściej ocenę tę zaburza. Chodzi o fakt, że pijąc piwo w domu czy pubie mamy pełną świadomość, które piwo pijemy, z jakiego browaru, znamy markę, producenta, informacje z etykiety czy kontretykiety, być może nawet świadomie czy podświadomie kojarzymy dane piwo z reklamą. Nie degustujemy więc piwa anonimowo, wręcz przeciwnie pijemy piwo, które niesie ze sobą dużą dawkę informacji, a najczęściej również emocji. Niejednokrotnie w ocenach internetowych można wyczuć, czy dana osoba darzy piwo lub browar sympatią czy antypatią. Każdy ma oczywiście do tego prawo czymkolwiek nie byłoby to uzasadnione, lecz wpływ takich emocji na ocenę piwa jest ogromny. A niejednokrotnie na forach internetowych zdarzają się zażarte polemiki pomiędzy obrońcami danej marki lub browaru, a jego wrogami. Trudno się zresztą od takich emocji całkowicie uwolnić, bo przecież czasami przez lata pielęgnujemy w sobie pozytywne skojarzenia z danym piwem lub antypatię do niego. Podejście do oceny piwa jest na co dzień najczęściej mocno subiektywne. Nie mamy ani warunków ani ochoty, by całkowicie odłożyć na bok nasze preferencje indywidualne i wyłącznie obiektywnie, w odniesieniu do stylu i anonimowo oceniać piwo. Nawet najprostsze rzeczy mogą wpływać na odmienną ocenę. Jeżeli ktoś nie lubi np. piw zbyt goryczkowych, może po prostu niżej oceniać piwa z wysokim IBU lub przynajmniej podświadomie szukać jakichś mankamentów. I odwrotnie, ktoś ceniący sobie wysoki poziom goryczy w piwie, może łagodniejszym okiem patrzyć na mocno goryczkowe piwa. To ma być piwo? To mokra ściera! Emocje nie tylko kotłują się w naszej głowie, dajemy im wyraz również w tekście oceny. Specyficzny, emocjonalny, indywidualny i niepowtarzalny styl, czasami barwny, pełen retorycznych figur, przenośni jest często spotykany i często celowo stosowany. Styl taki jest ciekawy, przykuwający uwagę, nadający charakteru danej wypowiedzi i w natłoku tysięcy innych opinii może autorowi przysporzyć przynajmniej czasowej popularności. Styl ten często kreuje też polemikę, często jest różnie interpretowany, odbierany. Ma on cechy indywidualne, subiektywne, a więc pozbawiony jest suchej, jednoznacznej i powtarzalnej terminologii. Jednym słowem im stylistyka wypowiedzi jest barwniejsza i bardziej zindywidualizowana, tym trudniej o jej jednoznaczną interpretację i łatwe porównanie z wypowiedziami innych osób. Zdarzają się nawet niewłaściwe interpretacje wypowiedzi. Dochodzi wtedy do polmik, które nierzadko kończą się konstatacją: czytający niewłaściwie zrozumiał intencje piszącego, który z kolei nieprecyzyjnie się wypowiedział. 5 - 10 - 15 źródło: terazpiwo.blogspot.com Wydawałoby się, że problem ten dobrze rozwiązuje punktacja, jaka niekiedy jest stosowana przez aplikacje oceniające czy blogerów. I rzeczywiście, w ramach jednego portalu/blogu taka punktacja dobrze się sprawdza i daje miarodajne, choć suche wyniki. Jednakże porównanie wyników punktowych pomiędzy poszczególnymi portalami łatwe już nie jest. Najczęściej stosowana punktacja to 1-5, 1-6, 1-10, 1-50 lub 1-100. Każdy portal czy bloger stosuje więc inną punktację, jak również inne kryteria oceny, a porównanie ich między sobą może nastręczać trudności. Przykładowo najpopularniejszy w Polsce Artomat na forum Browar.biz wylicza średnią za poszczególne parametry w skali 1-5 z trzema miejscami po przecinku! Konia z rzędem, kto szybko i precyzyjnie przeliczy 3,175 z Artomatu na punktację 1-100 z Rate Beer. Zresztą już samo przyznawanie ocen za poszczególne parametry piwa może być bardzo indywidualnie umotywowane i bazować choćby na wiedzy lub niewiedzy oceniającego. Wystarczy porównać odbiór i ocenę tego samego piwa typu jasny lager: “Aromat chmielowy z przyjemną, słodkawą nutą miodową” nota 4/5 vs. “Aromat chmielowy z wadą wskazującą na nieświeżość piwa” nota 2/5. Pizzę i piwo proszę źródło: Wikimedia Commons Przyczyn różnego postrzegania tego samego piwa można szukać też w stanie psychofizycznym oceniającego. Optymistyczny lub pesymistyczny nastrój może lekko modyfikować naszą ocenę piwa. Ogromny wpływ ma również banalne pytanie: co i kiedy oceniający jadł lub pił przed degustacją lub w jej trakcie? A może były to mocne, charakterystyczne smaki, które jeszcze długo zalegają na podniebieniu, a może palił papierosy, a może przed chwilą wypił zupełnie inne w stylu piwo, albo kilka, a może jakiś mocny alkohol, może kawę? Nietrudno sobie wyobrazić, że tego typu aromaty i smaki mocno zaburzają postrzeganie piwa. Odpowiedni dobór piwa do potraw i odwrotnie to sztuka sama w sobie, która powoli się rozwija. Z umiejętnego połączenia profitować może zarówno jedzenie jak i piwo. Jednak czytając w internecie ocenę jakiegoś piwa nie mamy najmniejszej świadomości jak było naprawdę, nie znamy oceniającego, tym bardziej nie wiemy, co przed chwilą robił czy jadł. Jakie piwo? Jasne Zresztą nie tylko o oceniającym wiemy niewiele, również o degustowanym przez niego piwie mamy mgliste pojęcie. Niby wiemy o jakie piwo chodzi, ale czy dwie osoby pijące to samo piwo w dwóch różnych miastach rzczywiście piją to samo piwo? Poszczególne warki różnią się między sobą składem surowcowym, recepturą, długością leżakowania, dojrzewania - browary często, choćby nieznacznie zmieniają te parametry, czy to ze względu na porę roku czy na szybkie dostosowanie się do sytuacji na rynku. Największe koncerny warzą najpopularniejsze piwa w różnych browarach oszczędzając w ten sposób na kosztach transportu lub lepiej wykorzystując moce przerobowe danego browaru. Kupując niektóre piwa nie wiemy nawet, w którym dokładnie browarze były one uwarzone. Porównanie tego samego piwa z dwóch różnych browarów zawsze wykazuje różnice. Czy więc piwo kupione na północy i na południu Polski na pewno pochodzi z tego samego browaru, z tej samej warki? W niektórych przypadkach na pewno nie. Na różnice pomiędzy warkami wpływ mają również surowce. Ich jakość waha się z roku na rok ze względu na pogodę, browary kupują też surowce z różnych terenów, z różnych państw. Jak wykazały badania nawet te same odmiany chmielu uprawiane na różnych plantacjach charakteryzują odmienne parametry aromatyczno-smakowe. Piwo to produkt naturalny, jest więc naturalnie nieprzewidywalny. Z warki na warki może wykazywać pewne różnice, co oczywiście wpływa na recepcję piwa. Temperatura, data, szkło - na co mi to? Na odbiór piwa nawet z tej samej warki mogą też wpływać i inne czynniki. Najczęściej dużą rolę odgrywa tutaj świeżość piwa czyli data przydatności do spożycia i czas, jaki jeszcze do niej pozostał. Piwa zmieniają swój profil już po rozlewie. Te, które powinniśmy pić świeże z czasem wietrzeją. Piwa, które wymagają długiego czasu dojrzewania pite zbyt świeże mają zupełnie inny, często niezharmonizowany smak. Ocena piwa tuż po rozlewie może i bardzo często jest zupełnie inna niż ocena tego samego piwa tuż przed końcem daty przydatności do spożycia. źródło: Wikimedia Commons A gdyby i tego było mało to w grę wchodzić może również kwestia naczynia, z którego degustowane jest piwo. Czy degustujący dobrał szklankę odpowiednią do stylu, a przynajmniej odpowiednią do degustacji, pozwalającą optymalnie wydobyć i ocenić dobroć piwa? Czy wziął pierwszy lepszy kufel, który nawinął się pod ręką? A może był to plastikowy kubek lub wręcz "degustacja" prosto z butelki lub puszki? O czystości szkła doświadczonym piwoszom nie ma co przypominać. Wiadomo, że nawet najdrobniejsze zabrudzenia tłuszczem lub detergentami skutecznie zaburzają tworzenie się piany czy ocenę barwy piwa. A wiadomo jak to jest w domu. Raz szkło domyje się lepiej raz gorzej. Nawet już sam sposób nalewania może znacznie poprawić lub osłabić wartość piwa. Piwa pszeniczne zawierające naturalny osad na dnie butelki, a zarazem bardzo silnie pieniące się wymagają nie tylko wysokiego i odpowiedniego szkła, ale również odpowiedniego sposobu nalewania. Ważnym jest aby takie piwo w całości przelać z butelki do szklanki. No, ale jak nie ma odpowiedniego naczynia, to nalewanie następuje na raty. I nie trudno się domyślić, że piwo spod kapsla jest zupełnie inne, niż to z dna butelki. Również temperatura pitego piwa ma kapitalne znaczenie na jego odbiór. Zbyt niska lub zbyt wysoka temperatura zdecydowanie negatywnie zmienia profil piwa. Klasyczny pilzner pity w temperaturze pokojowej to katorga, a porter o temperaturze 5 st. C jest jak niedogrzana mrożonka. Nawet to samo piwo serwowane w temperaturze 5 st. C jest zupełnie inne niż w temperaturze 10 czy 15 st. C. Nietrudno więc o całkowicie odmienne wrażenia i oceny wypływające z tego właśnie czynnika. U cioci na imieninach jest piwo i jest rodzina źródło: Wikimedia Commons Ale jeszcze nim dojdzie do przelania piwa z butelki do szklanki to przecież piwo to było przechowywane w hurtowni, sklepie, w domu. Jeżeli piwo zostało uwarzone kilka miesięcy temu, to sami nie wiemy co się z nim przez ten czas działo. A może w zimie stało gdzieś na zapleczu sklepu koło kaloryfera, a może w letnie upały gotowało się na półce w nieklimatyzowanym sklepie? Szczególnie piwa niepasteryzowane i niefiltrowane narażone są na silne działanie i wahania temperatury. A wszystkie piwa narażone są na światło. No i potem na niższą ocenę. Z czynników zewnętrznych mających wpływ na odbiór piwa trzeba wymienić jeszcze jeden: warunki oceny, miejsce gdzie dokonywana jest degustacja. Niektórzy piją piwo w pubie, w gronie znajomych, na imprezie w ogrodzie, na plaży podczas wakacji, u cioci na imieninach lub samotnie siedząc późno w nocy przed włączonym ekranem komputera. Niektórzy są mocno skoncentrowani na piwie, inni dają się nieść emocjom otoczenia. Ze scenerią łączy się też pytanie: czy piwo jest dobrze do niej dobrane. Są style sesyjne, są style do degustacji, są piwa na lato, jesień, zimę, bardziej lub mniej wymagające. Wszystkie mogą być dobre, trzeba tylko wiedzieć kiedy je pić. Kwestię picia piwa w pubie i co z tego może wynikać dla oceny pomijam już celowo, by nie przynudzać. Podsumowując: piwo - choć na taki nie wygląda - to jednak trunek naturalnie delikatny, a na jego ocenę w domu wpływ mogą mieć dziesiątki czynników czasami od nas zależnych, czasami nie. Czynniki te powodują, że oceny tego samego piwa rzeczywiście będą się różnić. Ale nie ma w tym nic złego. Wręcz przeciwnie, taka jest właśnie uroda owych subiektywnych ocen. Różnice te mogą zresztą kreować ciekawe dyskusje, służyć pogłębieniu swojej wrażliwości sensorycznej, wymianie doświadczeń. Zresztą pomijając ocenę poszczególnych parametrów piwa, to ogólne wrażenie, ogólny odbiór piwa często łatwo w postach internautów wyczuć. Bywa że emocje pozytywne lub negatywne przeważają, albo wręcz dominują w dłuższym okresie czasu. A jeżeli są to odczucia negatywne to już problem dla browarów. Niech czytają i wyciągają wnioski. Czytaj całość na blogu autora
  19. chcesz kupić szczęście, kup motocykl Wszyscy doskonale wiemy jakie funkcjonuje podejście do motocykli i motocyklistów w zbiorowej świadomości. Motocykl jest niebezpieczny, bo 50 lat temu stryjek wujka dziadka sąsiada miał wypadek i się zabił. Na śmierć! To, że delikwent był na podwójnym gazie, a o jakichkolwiek ochraniaczach wtedy jeszcze nikt nawet nie marzył już nie jest wyszczególniane w opowieści rodzinnej, jako mało istotny fakt. Ale to się zmienia i co ciekawe historia zatacza koło. Mało kto nie spojrzy z nostalgią na przedwojenne motocykle marki Sokół. W dzisiejszych czasach z kolei czysty pragmatyzm, żądza poczucia wolności Easy Ridera, zmieszane z naszą polską, ułańską fantazją sprawiają, że z roku na rok rejestrowanych jest coraz więcej motocykli. Jadąc rano do pracy i obserwując kilometrowe korki ciągnące się od Piaseczna w stronę Centrum nie jestem tym faktem w ogóle zdziwiony. Oszczędność czasu, a także pieniędzy na paliwo i opłaty za parkowanie jest po prostu ogromna. Zrobiłem prawo jazdy kategorii A po 8 latach posiadania prawka na katamaran. Czy to źle czy dobrze? Ciężko stwierdzić. Na pewno ten czas pozwolił mi na sprawdzenie jak wyglądają polskie realia na drogach. Teraz mam za sobą kilkanaście tysięcy kilometrów na dwóch kołach i myślę, że już mogę cokolwiek powiedzieć odnośnie tego jak widzą nas inni kierowcy. Ludzie w większości lubią motocykle. Może jest to jakiś głęboko zakorzeniony w naszej podświadomości atawizm. Mało kto się za motocyklem nie obejrzy. Oczywiście nie ma społecznego przyzwolenia dla idiotów używających wyścigowych, niehomologowanych na warunki drogowe tłumików, którzy będą pałowali silnik o 2 w nocy. Jazda między samochodami na jednym kole także nie jest mile widziana. W miejscu w którym nikomu to nie będzie przeszkadzało, jasne. W normalnym ruchu drogowym, nie. Kiedy tylko pogoda na to pozwala (czyli w zasadzie zawsze, jeżeli tylko jest powyżej 5 stopni Celsjusza i nie ma burzy) oraz nie muszę przewozić ze sobą kilku pudeł wsiadam na motocykl. Zdecydowanie łatwiej jest się skupić na drodze niż w samochodzie. Ba, nawet nie ma innej opcji. Znacznie mniejszy obszar styku opon z asfaltem oraz dwa koła nie wybaczają błędów. Natomiast jestem zdziwiony z jaką sympatią ludzie podchodzą do ciężkich maszyn. Jeżdżę czarnym, ciężkim cruiserem ze sporą ilością chromu i skóry i zwykła ludzka życzliwość z jaką nie sądzę bym się spotkał jeżdżąc samochodem jest niesamowita. Począwszy od krótkich rozmów oczekując na zmianę świateł, a skończywszy na przypadkowych rozmowach o motoryzacji z ludźmi w wieku od przedszkola do późnej starości. Jest to niesamowicie przyjemne doświadczenie, że silnik zamontowany pomiędzy dwoma kołami zezwala na nawiązanie kontaktów z zupełnie nieznanymi ludźmi, nie ważne czy będzie się na Pomorzu czy w Rudzie Śląskiej. A to i tak jest nic w porównaniu do tego jaki entuzjazm wzbudzają Motocyklistki. Moja prywatna narzeczona do kasku przyczepiła sobie pluszowe tygrysie uszka. Powiem szczerze, że sesja zdjęciowa na stacji benzynowej z amerykańskimi turystami nie była najdziwniejszą akcją z tym związaną. Niesamowite jest też poczucie wspólnoty motocyklistów, przejawiające się chociażby pozdrawianiem siebie w drodze. Na 99,9% jeżeli będzie się w potrzebie na trasie, uzyska się pomoc od jakiegoś motocyklisty. A jeżeli sam nie będzie w stanie pomóc, to będzie znał kogoś kto będzie. Jeżeli ktoś zastanawia się czy warto zaryzykować, pójść na kurs, a potem kupić swoją pierwszą maszynę? Mój kumpel właśnie jest w trakcie kursu. Nie mogę się doczekać aż będziemy mogli razem śmignąć gdzieś w maszynami. Więc odpowiedź brzmi: jak najbardziej, prawdziwy boom na motocykle dopiero się rozpoczyna. Warto być w awangardzie. Wyświetl pełny artykuł
  20. czyli najbardziej polskie piwo na świecie. Do tej pory nie zamieszczałem na blogu recenzji piw domowych. Bo też jaka to dla czytelników przyjemność, skoro nie ma możliwości zdobycia takiego piwa. Teraz jednak mamy sytuację wyjątkową. Chcąc opisać jedyny styl kojarzący … Continue reading → Wyświetl pełny artykuł
  21. moje pierwsze wrażenie jest poprawne Przy okazji International Stout Day odbyła się również premiera Kawki z Widawy. Moja opinia była co najmniej wstrzemięźliwa, w dodatku balansująca na linii granicznej terytorium opinii negatywnej. Zresztą nie tylko moja, bo i współpijców również. Natomiast od razu podniósł się rejwach, że co ja za piwo oceniałem, pewnie w knajpie źle podane. No nie, nie było podane źle. Nie jest oczywiście tak, że to piwo jest całkowicie do dupy. Tak szczerze to gdyby popracować nad recepturą byłoby pijalne. No, ale skoro od razu robi się eksperymenty w wielkiej skali to i z ocenami eksperymentów trzeba się liczyć. Jeszcze taka sprawa, czemu na etykiecie mamy browary po polsku, ale już receptura jest „recipe by”. Boli mnie, o tu w serduszku, jak coś takiego widzę. Normalnie Zagranico. Piana: Początkowo bardzo bujna, beżowa. Opada do 1cm dywanika, trwała. Barwa: Jak na Stouta przystało. I to już z przytupem, bo nie ma nawet przebić pod światło. Zapach: No i tutaj zaczyna się problem. W wersji beczkowej dominowała niepodzielnie kawa. Z kolei wersja butelkowa ma owszem kawę, bardzo wyraźną. Ale za to jeszcze współdzieli aromat z popiołem. Można było użyć mniej wysublimowanych chmieli, bo i tak ich nie czuć. Smak: Wysycenie średnie, nie przeszkadza. Natomiast mamy za to kwasowość i cierpkość nie najlepszej kawy. Jestem kawoszem, uwielbiam kawę, zacna kawa pięknie pracuje na języku rozwijając całą swoją paletę i głębię. Tutaj tego zabrakło. Od początku atakuje taka cierpkość, że ślinianki chcą eksplodować. Zaraz po cierpkości mamy smak kawy, a z kolei finisz powala aromatem popiołu. Serio, pozostaje uczucie jakby wylizać popielniczkę. Nie wiem co tutaj się stało. Powiem szczerze, że taki aromat może chyba dać tylko przypalenie na grzałkach. Gdyby to była warka domowa, przypuszczam, że już w 3 udałoby się dopracować recepturę na tyle, że byłoby to świetne piwo. Potencjał Coffee Stout jako styl ma. Natomiast nie ma tak, że od razu jest złoty strzał za każdym razem, niestety. Wyświetl pełny artykuł
  22. a Czarnków z tego korzysta. Przez internet przetacza się fala oburzenia z powodu splagiatowania przez Łomżę etykiet Noteckiego z browaru Czarnków. Zaczęło się od profilu Browaru Czarnków na Facebooku gdzie zamieszczono zdjęcie, które na zasadzie cytatu pozwoliłem sobie również zamieścić w … Continue reading → Wyświetl pełny artykuł
  23. Przyznam się od razu, że piwo zapodziało mi się gdzieś w głębokich czeluściach lodówki i odnalazło się jakieś dwa tygodnie po terminie przydatności. Tak czy inaczej mam nadzieję, że dobremu niemieckiemu piwu przechowywanemu w chłodnym klimacie nic złego się stać nie mogło. St.Georgen Bräu Landbier Dunkel – monachijskie ciemne Ekstrakt nieznany, alkohol 4,9% Wygląd: ciemnobrązowe, jeszcze przejrzyste, klarowne. Pięknie prezentuje się pod światło, ozdobione jaskrawo-pomarańczowymi refleksami. Piana jasnobeżowa, drobnoziarnista, średnioobfita, szybko się wprawdzie opada, ale pozostawia kożuszek ładnie ozdabiający szkło po każdym łyku. Aromat: średnio intensywny, słodowy, opiekany, chleba razowego, lekko przypalonego karmelu. Nie wiem czy to dobrze czy źle, ale kojarzy mi się nieco z klasycznym Karmi. Wysycenie: umiarkowane, bardzo dobrze pasuje do ciemnego piwa. Smak: subtelny, słodowo-karmelowy, także bardzo delikatnie kwaskowaty. Na finiszu pojawia się bardzo fajna i intrygująca kwiatowa nuta chmielowa. Goryczka na poziomie średnim, krótka, przyjemna. Odczucie w ustach: lekkie, o średnio-niskiej pełni, ale nie można powiedzieć by było wodniste. Perliste wysycenie miło podszczypuje język, a całość ładnie zamyka przyjemna goryczka. Moim zdaniem jest to bardzo udana kompozycja. Wrażenie ogólne: Nieskomplikowane, smakowite, codzienne piwo. Wysoce pijalne, nie męczy, nie zakleja, nie upija zbyt szybko. Z wielką przyjemnością sięgałbym po nie częściej, gdyby tylko było lepiej dostępne i może ciutkę tańsze. Ocena: 7/10 Wyświetl pełny artykuł
  24. Podróże Kormorana – Weizenbock Nr 001/2012 Dzisiaj recenzja będzie pozytywna, tak dla odmiany. Posiadam również ludzkie oblicze i wypadałoby je czasem zaprezentować światu. Browar Kormoran należy w tym momencie do ciekawszych browarów regionalnych. I wnioskując po wypuszczeniu na rynek Orkiszowego z Czosnkiem decyzje podejmuje tam ktoś z wielkimi, włochatymi jajami. Od kiedy dowiedziałem się, że Kormoran wypuści na rynek Weizenbocka byłem mocno zainteresowany. Piachu w tryby sypnęła mi informacja o dodatku miodu. Miodu? I przypuszczam, że podobna reakcja była całej rzeszy piwoszy. Miód już był grany na miliard sposobów na naszym rynku. Z drugiej strony Orkiszowe z Miodem jest niezgorsze. Na opakowania aż tak często nie zwracam uwagi, ale tutaj muszę poświęcić cały akapit. Bo jest genialne. I papier i szata graficzna kojarzy się z Krakowskim Kredensem, BLAM INSTANT PREMIUM. Serio, jestem pewien, że na wielu półkach sklepowych będzie to najładniejsze piwo. Etykieta w zasadzie jest jednym z kontrą, ponieważ butelka jest elegancko owinięta dookoła. Bierzesz butelkę do ręki i szok, napis Podróże Kormorana jest wypukły. Moje zmysły piwosza zaświergotały, nowe doznanie. Papier to w ogóle nowa liga, normalnie jak ręcznik. Co ja piszę, widziałem w życiu cieńsze ręczniki niż ta etykieta. Gdyby była większa można by się było spoko wytrzeć po prysznicu. Grafika zacna, numer warki fajna sprawa, nigdy nie widziałem takiej ilości tekstu na etykiecie. A tu jeszcze jest dołączona książeczka z większą ilością literek. No i na sam koniec kapsel z grafiką. 11/10 dostajesz awans, AWANS! Dobra, przejdźmy do zawartości. Piana: Nie najwyższa, dosyć szybko opada do 1cm warstwy a potem cienkiego kożucha. Taka moja adnotacja. Zastanawiam się czy nie olać pisania o pianie. Kogo to w sumie interesuje. W zasadzie w przypadku pszenic irytuje mnie mega wielka czapa, która co prawda świetnie wygląda na zdjęciach, ale trzeba czekać zanim opadnie i będzie się można w spokoju napić piwa. Rozumiem, konkursy gdzie piana jest oceniana punktowo. Ale dla przyjemności? Jeszcze muszę to przemyśleć. Barwa: brunatno-bursztynowa, nieklarowna. Jak dunkelweizen. Zapach: głównie owocowe słodkie estry, są banany, morele, brzoskwinie, dodatkowo lekkie fenole. Ale główną rolę grają owoce. Przyjemny, słodki aromat. Smak: Wysycenie dosyć wysokie, jak by nie patrzeć pszenica. Smak jest fajnie wielowymiarowy. Mamy słodowość wraz z z jej słodyczą, lekką słodycz miodową, delikatną goryczką na finiszu kontrującą wcześniejsze doznania oraz lekką orzeźwiającą kwaskowość. Profil smakowy bardzo ładnie pracuje w czasie picia i się rozwija. Mimo wysokiego ekstraktu piwo zdecydowanie pijalne i przyjemne. Z przyjemnością sięgnę jeszcze nie raz. Miód mimo moich pierwotnych obaw fajnie robi dla smaku, w aromacie został natomiast przytłoczony przez owoce. Zdecydowanie polecam. Wyświetl pełny artykuł
  25. Redakcja czasopisma Rynek Spożywczy przy współpracy serwisu portalspozywczy.pl i międzynarodowej wywiadowni gospodarczej Bisnode Polska opracowała ranking 500 największych firm spożywczych w Polsce. Pierwsze dwa miejsca na liście zajmują firmy z branży browarniczej. Są to nr 1 Kompania Piwowarska i nr 2 Grupa Żywiec. Wygenerowały one największy przychód w dwóch ostatnich latach. Mimo zauważalnej stagnacji w przemyśle, branża spożywcza notuje generalnie niezłe wyniki, a branża piwowarska przeżywa wręcz historyczny rozwój. źródło: portalspozywczy.pl Przy okazji tego typu informacji zawsze jednak przypominam również i inne dane. W krajach o wysokim spożyciu piwa na jednego obywatela przypada średnio 50-60 tysięcy browarów. Tak jest w Czechach, Niemczech, Austrii, Wielkiej Brytanii, Włoszech, USA. Mimo, że konsumpcja piwa w Polsce należy do jednej z największych na świecie, to piwo warzy i zyski generuje jedynie 76 browarów, w tym połowę stanowią małe, restauracyjne puby. Oznacza to, że na jeden browar dowolnej wielkości przypada pół miliona Polaków czyli ok. 10 razy więcej niż w innych piwnych państwach. A na dobrą sprawę o 90 procent jakości piwa decydują trzy firmy KP, GŻ i Carlsberg. One też kasują 90% pieniędzy, jakie wydajemy na piwo. Jednym słowem w Polsce jest dość miejsca i pieniędzy nie na 76 browarów, lecz na 760. Czytaj całość na blogu autora
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.