Skocz do zawartości

Pierre Celis

Members
  • Postów

    4 614
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    6

Treść opublikowana przez Pierre Celis

  1. czyli polskie dziennikarstwo jest na dnie. We wczorajszym wpisie na temat tego ile kosztuje piwo, odwołałem się do artykułu na wp.pl, w którym dyrektor marketingu browaru Amber Marek Skrętny wypowiadał się na temat tego, ile kosztują poszczególne składowe piwa: surowce, … Continue reading → Wyświetl pełny artykuł
  2. na przykładzie Grand Championa i nie tylko. Jak już wspominałem w relacji z II Forum Technologii Browarniczych, warte osobnego potraktowania było wystąpienie Janusza Koniecznego z Brackiego Browaru Zamkowego pt. „Jak warzymy piwo w Cieszynie, czyli kolejny Grand Champion za nami.” … Continue reading → Wyświetl pełny artykuł
  3. Nie ma nic lepszego z jesiennych jabłuszek jak szarlotka. Jednak dziś nie będzie to typowa szarlotka, ale jabłka zapiekane z komosą ryżową. Do tego pyszna kawka albo lepiej kieliszeczek sweet stoutu. Czytaj całość na blogu autora
  4. chociaż Jeż Darek lubi pogderać Wreszcie coś się ruszyło na warszawskim rynku piwnym i nie musiałem siodłać wielbłąda, żeby poprzez pustynie dotrzeć do najbliższej piwnej oazy. Ma to swoje wady, bo lubię odwiedzać Piwotekę Narodową w Łodzi, ale jednak czas, którego nie muszę poświęcać na transport to czas zaoszczędzony. Szczególnie, że doba mi się niepokojąco skróciła ostatnimi czasy. Co ciekawe miejscem premiery było Po Drugiej Stronie Lustra, a ciekawe ze względu na lokalizację. Pamiętam czasy, kiedy w te okolice nikt spoza autochtonów nie zapuszczał się bez kałasza i wiadra amunicji. A tu proszę, wyrosło zagłębie knajpiane. Jakby co istotną barierą przed niekoniecznie pożądanym elementem lokalnym będą ceny piw (jak na warunki warszawskie rozsądne): 8pln za lane i (generalnie) 10pln za butelki. Sam lokal jest bardzo fajny i rokujący. 4 krany, 4 lodówki, fajna aranżacja, kapitalny ceglany sufit, miła obsługa. Warto odwiedzić. Artezanów po prostu lubię. Rozsądni, fajni ludzie, którzy wiedzą co robią. I mają jedną, ale za to cholernie ważną cechę charakteryzującą osoby poważnie podchodzące do tego co robią: wyjątkowo krytycznie oceniają swoje dzieła. Szczególnie w tym celuje Darek, ja mu mówię, że piwo zajebiste a ten jeszcze ze mną polemizuje. Podoba mi się, że ich receptury ewoluują i są rozwijane. Doskonale wiem, że piwa z browaru domowego nie da się ot tak przenieść w realia przemysłowe. Więc zabawa pod tytułem „każde piwo z innej parafii i każde jest złotym strzałem od pierwszej jazdy” dosyć mnie bawi. Sami geniusze w tym kraju. Co się tyczy samego piwa: pełnokrwiste IPA w klasycznej odsłonie. Żadnych chmieli z Indonezji uprawianych przez bosonogich wyznawców Wielkiego Lupulina i zbieranych miedzianym sierpem. Piana taka jakiej oczekiwałbym na piwie danego gatunku. Barwę ciężko mi ocenić w zastanych warunkach oświetleniowych, ale stawiałbym na herbacianą. Zapach mógłby być bardziej brytyjski chyba tylko jakby jeszcze miał dyskretną nutę ryby z frytkami i octu winnego. Świetna kompozycja brytyjskich chmieli East Kent Goldings i Challenger, kwiatowe i owocowe estry, aromaty ciemnych słodów. To jest ich kolejne piwo, które autentycznie przyjemnie się wącha. Powinni wypuścić perfumy, mógłbym pachnieć Witbierem. A smak? Mimo 14,5% ekstraktu piwo jest niesłychanie sesyjne i pijalne. Goryczka jest na idealnym poziomie, nie męczy, ale od razu wiemy, że to piwo z charakterem. Nie sztuka dowalić chmieli, żeby goryczka była gruba jak dzieci w USA. W tej konkretnej warce jest zresztą równoważona przez słody, następne warki mają już być bardziej wytrawne. Mnie tam taki efekt jak najbardziej pasował, z przyjemnością natomiast przekonam się jak wyjdą następne. Trzeba będzie zaprząc woły i wyruszyć do browaru po zapasy, zanim śniegi spadną. Zdjęcia robione elegancko i fachowo telefonem, nie chciało mi się aparatu targać. Wyświetl pełny artykuł
  5. czyli dlaczego nie warto szukać napisu niepasteryzowane? W odcinku 3. zajmuję się „cudownym dzieckiem” polskiej branży piwnej, czyli piwem niepasteryzowanym. Jak na zagranicznym piwie znaleźć informację, że jest niepasteryzowane. A może nie warto szukać? Może ciekawsze są piwa niefiltrowane. Ale … Continue reading → Wyświetl pełny artykuł
  6. które każdy samiec alfa powinien mieć w kuchni. Teoria jakoby kuchnia była terytorium wyłącznie kobiecym, strzeżonym przez autochtonki przykute do łańcucha długości zasięgu kafelków na posadzce jest cokolwiek nieaktualna. Wieść gminna niesie, że większość uznanych szefów kuchni ma dwa różne chromosomy płciowe. Zresztą powiedzmy sobie szczerze, koleś który jest sprawny w kuchni jest atrakcyjny dla płci przeciwnej. A każdy samiec lubi gadżety. Mniej lub bardziej przydatne. W końcu psychicznie rozwijamy się tylko do 7 roku życia, a potem już tylko rośniemy. W kuchni na pierdolety zazwyczaj nie ma miejsca, więc gadżety muszą być z tych bardziej przydatnych. Mało co tak cieszy jak kawał ostrej stali w ręku (no może dobrze zrobiona i poprowadzona instalacja elektryczna), od razu przyjemność z przyrządzania potraw szybuje na geostacjonarną. Chiński tasak Zaryzykuję stwierdzenie, że 90% rzeczy w kuchni da się zrobić tasakiem. Oczywiście zachowując pozory normalności raczej bym się nie skusił na taki zakup. Natomiast wariaci i nożownicy z Knives.pl mnie skutecznie do tego namówili. I powiem szczerze, było to najlepiej wydane circa 70pln w moim życiu. Cała Chińska Republika Ludowa wytapia stal już nie na czołgi, ale na tasaki i woki. Żeby nie cholerna płyta ceramiczna to i woka bym kupił. Wracając do tematu, co można mieć za taką kwotę? Ano okazuje się, że wbrew pozorom całkiem sporo i w dodatku solidnie. Po zbadaniu tematu, wyszło na jaw, że nie dość, że ostrze jest hartowane selektywnie to w dodatku do wartości 61HRC. Wal się Fiskars z serią MasterChefa i waszymi śmiesznymi 53HRC. Ba, stal jest węglowa. Oznacza to dwie rzeczy: będzie rdzewieć, jeżeli damy dupy i nie będziemy dbać o tasak, ostrzenie to czysta przyjemność i igraszka. Serio, polecam. Ja tym kroję chleb, mięso, ryby, warzywa i co mi jeszcze przyjdzie na myśl. Rozłupać lód też się da. Poza tym ze względu na dużą płaszczyznę, bardzo fajnie po przyłożeniu wektora do płazu obiera się czosnek czy miażdży imbir. Również można wykorzystać jako szpatułkę do przenoszenia pokrojonych ingrediencji. Poza tym nikt inny w domu nie będzie z tasaka korzystał, bo wszyscy będą czuć respekt. Możliwe, że dlatego iż waży prawie pół kilo. Gyuto Mamy w Europie coś takiego jak uniwersalny wzór „noża szefa kuchni”. Według mnie wzór gyuto jest praktyczniejszy i, co by tu nie mówić, ładniejszy. Ja sobie sprawiłem Tojiro Gyuto 210 DP HQ. Długa nazwa, zasadniczo chodzi o długość 21 cm oraz fakt, że nóż jest laminatem. Rdzeń ze sławnej japońskiej stali VG-10, okładziny ze stali chromowej. Niby 3 warstwy, ale widać, że ta stal trochę pozawijana była. 60HRC, rozsądna wartość. Waga już lekko ponad 300g, kobieta też będzie zadowolona. Jak już przyzwyczai się do tego, że nóż tnie wszystko w odległości 1cm od krawędzi. Dla mnie jest nożem odświętnym, używam kiedy potrzebuję chirurgicznej precyzji cięcia. Poza tym każda rysa na powierzchni boli. Na pierwsze gyuto nie polecam więc noży trawionych, bo dopiero będzie rozpacz jak coś się spieprzy. Kwestia jest też taka, że o ile tasak naostrzymy na ostrzałce diamentowej i mamy w głębokim poważaniu czy będą rysy czy nie tak do takiego ostrza potrzebujemy już co najmniej dwóch porządnych kamieni wodnych. A ostrzenie to cały rytuał. I Gyuto i tasak zakupiłem w sushi-shop.pl. Polecam, fajne rzeczy mają i rozsądne ceny. Jakieś małe diabelstwo z Ikei Nawet nie mam pojęcia jak to się nazywa i z jakiej jest linii. Pewnie da się odszukać w ich katalogu internetowym, ale aktualnie mi się nie chce. Nóż z serii: jak się zużyje to się wyrzuca i kupuje nowy, bo kosztował całe kilkanaście złotych. Służy do wszystkiego do czego nie da się użyć miecza. Słowem koronkowa robota. I tym oto sposobem w trzech ostrzach mamy załatwioną całą kuchnię. Dlaczego Gyuto a nie Santoku? Jak ktoś jest roślinożercą to może wybrać Santoku. Natomiast do mięsa już się średnio nadaje, a poza tym dubluje zadania tasaka. Nie wątpię, że z czasem kolekcja będzie się rozrastać. Mnie się marzy jakieś piękne, młotkowane Gyuto z laminatu z trawieniem warstw. Ale czy taki kawałek sztuki użytkowej to już nie szkoda wykorzystywać? Wyświetl pełny artykuł
  7. Powoli oswajam się z tym, że jeśli niczego nie zamawiałem i ktoś przynosi przesyłkę, to zapewne jest to coś szklanego. Tym razem paczki przyszły dwie, jedna spodziewana, druga dużo mniej. Ta mniej spodziewana została przygotowana przez …, no właśnie o tym dzisiaj nieco więcej. Manufaktura Piwna to linia piw specjalnych (by nie napisać premium) z Browaru Jabłonowo. To co serwowała nam do tej pory miało bardzo dobry stosunek ceny do jakości. Po nawiązaniu współpracy z piwowarem domowym – Marcinem Chmielarzem – współczynnik jakości wzrósł znacząco, a i piwa pojawiły się nieco odważniejsze. W ostatnim czasie Manufaktura zaprezentowała trzy nowości podpisane nazwiskiem Marcina, z których niestety tylko jedna doczekała się wersji butelkowej. Mowa o piwach Jeden Chmiel (pale ale), Bury Kocur (brown ale) i Manufakturowy Pils (pilsner). Burego Kocura miałem okazję spróbować w poznańskiej setce i mimo, że było to już n-te piwo tego wieczora, to wywarło na mnie duże wrażenie. W przesyłce znalazło się niestety tylko trzecie z tych piw, co i tak cieszy, bo trudno je dostać nawet w dobrze zaopatrzonych sklepach. Oprócz tego w gustownej skrzyneczce znalazłem Piwo Na Miodzie Gryczanym i Altbier, czyli piwa które już na stałe zagościły w ofercie Manufaktury. Dzisiaj zacznę od deseru, czyli piwa miodowego, by przeczyścić kubki smakowe goryczkowym (mam nadzieję) pilsem. Altbier gościł już na moim blogu, więc zostawiam go sobie na później. Jeśli się coś w nim zmieniło, uaktualnię oryginalny wpis. Na miodzie gryczanym – miodowe (aromatyzowany lager) Ekstrakt nieznany, alkohol 5,2% Skład: woda, słody jęczmienne, gryka, miód gryczany, chmiel, aromat, drożdże browarnicze. Wygląd: kolor ciemnobrązowy, ale jeszcze przejrzysty, mocno opalizujący. Piana beżowa, dość drobna i choć szybko się redukuje, to utrzymuje się do końca w postaci cienkiej kołderki. Wygląd przypomina do złudzenia miód gryczany, co zapewne było efektem zamierzonym. Aromat: po prostu miodowy, ale trzeba przyznać, że naturalny i nienachalny. Rzeczywiście przypomina miód gryczany – słodki, kwiatowy. Gdzieś dalej wyczuwalna przyjemna zbożowa słodowość. Wysycenie: umiarkowane, przyjemne. Smak: no cóż – sporo miodowej słodyczy na początek. Sytuację próbuje ratować wyraźna goryczka, ale mimo wszystko słodycz tutaj wygrywa. Odczucie w ustach: pełne, treściwe i lepkie. Wrażenie ogólne: Typowe miodowe piwo deserowe. Trzeba przyznać, że całkiem udane, bo cechujące się naturalnym aromatem i przyjemną, wyrazistą goryczką. Dla mnie jednak zbyt słodkie. Będzie z pewnością dobrym wyborem, gdy przyjdzie mi ochota na słodycze. Szczerze mówiąc zapamiętałem je z dawnych spotkań jako lżejsze i nie tak lepkie, choć może było po prostu mocniej schłodzone. Ocena: 6/10 Manufakturowy Pils – pilsner Ekstrakt 13,6Blg, alkohol 5,6% Wygląd: kolor ciemnego złota, tudzież jasnego bursztynu. Piana koloru złamanej bieli o zmiennej fakturze, dość obfita, ale szybko opada. Ładnie oblepia szkło. Aromat: nikły, czysty, słodowy ze słabiutką nutą kwiatowego chmielu gdzieś w oddali. Wysycenie: perliste, umiarkowane do średnio-wysokiego, bardzo fajnie dobrane. Smak: całkowite zaprzeczenie aromatu, ponieważ sporo się tu dzieje. Jest wyraźna słodowość i melanoidowa słodycz wymieszane ze smakiem chmielu i podkreślone stosunkowo silną, nieco pozostającą goryczką. Smak buduje charakter tego piwa. Odczucie w ustach: treściwość wysoka jak na pilsa, ale nieźle zrównoważona dobrze dobranym poziomem goryczki. Do tego miłe, perliste wysycenie, dodające nieco lekkości. Jest mi bardzo przyjemnie, choć czym bliżej końca, tym bardziej czuję się zaklejony. Wrażenie ogólne: Z pewnością jest to jeden z lepszych, jeśli nie najlepszy pils (lub raczej pilsner) na polskim rynku. Można by popracować nad aromatem i sesyjnością (zmniejszyć treściwość), ale i tak już jest bardzo dobrze. Myślę, że może być dobrą polską alternatywą dla klasyka ze stajni Pilsner Urquell. Z przyjemnością sięgnę po niego jeszcze nie raz jak tylko pojawi się na stałe w sklepach (a może i pubach), bo na razie jest z tym krucho w moim rodzinnym Szczecinie. Ocena: 6.5/10 Wyświetl pełny artykuł
  8. Klasyk gatunku: 90 Minute Imperial IPA z browaru Dogfish Kiedy ponad dwa tygodnie temu zostały ogłoszone kategorie na Konkurs Piw Domowych w Żywcu 2013 zaproponowałem na blogu sondaż z pytaniem: 6. grudnia 2013 roku najchętniej napiłbym się..." Przez dwa tygodnie oddanych zostało 109 głosów, a wyniki chyba nie są zaskakujące. Zdecydowanym zwycięzcą okazało się Imperialne IPA, piwo ciemne, mocne, solidne i idealnie pasujące na zimę. 33% głosów na ten jeden styl to miażdżąca przewaga. Zresztą podobne w odbiorze są piwa, które zajęły ex equo drugie miejsce. Są to Robust Porter i Blond. Te trzy style zdobyły łącznie ponad 2/3 głosów. Jednym słowem lubimy piwa mocne, męskie, dobrze rozgrzewające, ale też i ciekawe i na polskim rynku nietypowe. Potwierdza to zresztą koźlak, piwo też nie słabe, ale z 6% głosów zajęło przedostatnie miejsce. Chyba koźlaki już dobrze znamy, zadomowiły się one na naszym stole i chcielibyśmy skosztować czegoś nowego. Absolutnym przegranym zostało piwo Jasne Lekkie, które niemal przez cały okres sondażu miało zero głosów, jednak pod koniec dwie osoby zlitowały się nad tym co prawda klasycznym, ale przez browary traktowanym po macoszemu stylem i zagłosowały na niego. Jednak wynik 1% jasno pokazuje, jakiego piwa nie powitamy z wylewną radością w przyszłym roku. Pełne wyniki: 1. Imperial IPA - 33% 2. Robust Porter - 16% 2. Blond - 16% 4. Dymiony Porter - 9% 4. Altbier - 9% 6. Dunkelweizen - 7% 7. Koźlak - 6% 8. Jasne Lekkie - 1% Czytaj całość na blogu autora
  9. czyli moje reminiscencje. Na Youtube pojawił się oficjalny klip podsumowujący II FBT w Elblągu, co skłoniło mnie do opisania swoich wrażeń z tej imprezy. Ola Wojnarowska z Agencji Promocji Biznesu, która była organizatorką tego spotkania, postanowiła trochę pogodzić ogień z … Continue reading → Wyświetl pełny artykuł
  10. szkoda tylko, że dla moich ślinianek Browar Krajan pamiętam jeszcze z czasów, kiedy musiałem robić wyprawy aby kupić Irlandzkie Mocne w zielonych bączkach. Nasze drogi rozeszły się kiedy wprowadzili piwo Miodowe i podłożyli mi świnię w postaci nędznego aromatu miodowego. Z anyżowych pszczół chyba. Teraz są dwa nowe wynalazki pod wspólną nazwą Armagedon. Literki twierdzą, że premium, papier użyty do etykiet coś wprost przeciwnego. Irytuje mnie połączenie segmentu premium z papierem z 10 przemiału o grubości skrzydełka błonkówki. „Spróbuj nim stanie się koniec” – no OK, skoro nalegacie Armagedon ciemne premium Barwa: głęboka, ciemna, przebija wręcz na purpurowo. Klarowne. Piana: średniopęcherzykowata, opada do kożucha. Nie jest źle. Zapach: czuję kajmak, normalnie jakbym otworzył puszkę. Pytanie czy taki mleczno-karmelowy zapach jest skutkiem użytego karmelu, czy także faktu, że jest tutaj także diacetyl. Smak: ciemne jest tak cholernie kwaśne, że aż mi wykręciło twarz i uciekła mi na tył głowy. Autentycznie, było blisko do tego, żebym musiał jechać na ostry dyżur by cyrulik zaszył mi popękane ślinianki. I to jest kwasowość nie jak od bakterii kwasu mlekowego i zakażenia, ale jak od soku z cytryny. Jak już język nam zacznie z powrotem funkcjonować to poczujemy maślany karmel. Co za żenada. Gdyby było chociaż wstrętnie słodkie jak wynalazki Dionizosa czy Jagiełły to pewnie miałoby swoją klientelę wśród hipsterek. A tak Krajan powinien dołączać do każdej butelki pakiecik ziół i foliową torebkę. Armagedon marynata Fix do żeberek Armagedon jasne premium Barwa: słomka. Co ciekawe jest opalizujące i latają jakieś męty. Niekoniecznie zachęca mnie to do piwa, które ma być klarowne. Piana: średnio i grubopęcherzykowata. Szybko opada do kożucha. Zapach: lekki diacetyl, chmiel, ziarno. Generalnie nie jest najgorzej. Smak: pyliste, lekko goryczkowe. Jest lekko mydlane. Trochę za niskie wysycenie. Czuć słodowość. Gdyby nie pyliste odczucie oraz mydliny było by lepiej. Na finiszu ściągające. O ile jeszcze można przeżyć jasne, tak ciemne to jakaś absurdalna pomyłka. Zaczynam się zastanawiać czy w małych browarach ktoś w ogóle sprawdza piwa, które są wypuszczane na rynek. A jeżeli tak to jak można mieć czelność machnąć ręką i stwierdzić „a pieprzyć, jakoś to będzie”. Pozytywny akcent na koniec. Nadmiar recenzji piwa może zmęczyć i mnie i Was. Dlatego w moim cyklu „3 wpisy na tydzień” zrobię następujący manewr: poniedzielnik – recenzje piw środa – publicystyka piwna piątek – coś mniej lub bardziej związanego z piwem. Wyświetl pełny artykuł
  11. czyli co złego jest w piwie zawierającym słód jęczmienny? W kolejnym odcinku poświęconym informacjom, które można wyczytać z etykiety, a właściwie konktretykiety, na piwie, zajmę się składem surowcowym piwa i złowrogą frazą „zawiera słód jęczmienny”. Narosło wokół tego określenia sporo … Continue reading → Wyświetl pełny artykuł
  12. a w szczególności ortodoksyjnie belgijskie? Artezan, z pociesznym jeżem w logo, jest pierwszym browarem rzemieślniczym założonym od podstaw przez pasjonatów. I to pasjonatów tego formatu, że podejrzewam iż następni piwowarowie browarów tego sortu (które niewątpliwie się pojawią w niedalekiej przyszłości) będą mieli problemy z tak dobrym dostosowaniem się do, odmiennej od domowego warzenia, sytuacji. Nic nikomu nie umniejszając. Wiem coś o tym, warzenie piwa na skalę przemysłową to nie je bajka. Witbier to moja ulubiona odmiana piw pszenicznych. Miałem okazję uczestniczyć w panelu degustacyjnym, w którym były testowane różne belgijskie Wity, więc od razu mogę powiedzieć, że jeżeli ktoś ma ochotę posiłkować się opisem BJCP, to może go podrzeć w cholerę. Barwa: Piękna jasna słomka, wręcz limonkowo-żółte. Opalizujące. Piana: Idealna, drobnopęcherzykowa, biała. Powoli i spokojnie opada, jednocześnie oblepiając szkło. Nie, nie z powodu brudnego szkła. Zacna piana powinna tak właśnie się zachowywać. Zapach: Rewelacja! Intensywnie cytrusowy, wg mnie głównie cytryny. Bardzo rześki. Czuć pszenicę, nie jestem przekonany czy jest kolendra, natomiast zdecydowanie są estry wyprodukowane przez drożdże. Rasowy witek. Smak: Słodki, ale w bardzo dobrym stylu. Idealnie współgra i łamie się z cytrusowym zapachem. W tle także lekka kwasowość, również równoważąca słodycz. Piwo jest niebywale aksamitne w smaku. Sądzę, że poza niesłodowaną pszenicą został użyty także owies. Reasumując: każda warka Wita od Artezanów mi smakowała, ale teraz to chłopcy zaszarżowali. Gdyby butelka była szerzej dostępna, byłoby to moje ulubione „codzienne” piwo. Absolutnie bezbłędne, niesamowicie pijalne, wspaniałe. Sesyjność na poziomie ponad 9000. Jest to całkowicie belgijski, rasowy witbier. A jeżeli ktoś twierdzi inaczej to może wrócić do swojej jaskini sączyć Brackie. Wyświetl pełny artykuł
  13. i film zza kulis. W ubiegłą sobotę (13.10.12) swoją premierę miało australian amber ale – Kangaroo, które jest czwartym dzieckiem mojej kolaboracji z browarem Widawa. Tymczasem dzień wcześniej 12.10.12 warzyliśmy nasze piąte już piwo – coffe stout, z myślą aby uhonorować … Continue reading → Wyświetl pełny artykuł
  14. robi wywiad z kopyrem. Na Forum Technologii Browarniczych w Elblągu, gdzie miałem wystąpienie na temat „Piwowarstwo domowe – kuźnia kadr dla browarów rzemieślniczych” ekipa Kultury Piwa przeprowadziła ze mną wywiad. Słów kilka czym jest Kultura Piwa. Kultura Piwa wielkimi literami … Continue reading → Wyświetl pełny artykuł
  15. Browar Haust z Zielonej Góry to jeden z wyróżniających się tzw. browarów restauracyjnych. Zawsze, gdy tylko mam okazję z wielką przyjemnością sięgam po haustowego pilsnera. To chyba najbardziej goryczkowy i wyrazisty pilsner spośród wszystkich serwowanych przez krajowe mini-browary. To także najlepsze piwo w swojej kategorii wg sędziów tegorocznego Konkursu Piw Rzemieślniczych w Żywcu. No dobra, dość tego słodzenia. Dzisiaj do szklanki trafia piwo, które chyba jako pierwsze z Hausta wypłynęło na szersze wody i jest serwowane także poza Zieloną Górą. Nie zdążyłem go spróbować w poznańskiej Setce, ale udało mi się zdobyć butelkę prywatnym importem. Mowa o Red AIPA, czyli szczodrze chmielonym piwie w stylu American IPA. Nieco intrygująca jest sama nazwa piwa. Czerwona AIPA? A cóż to takiego? W sumie nic szczególnego, bo przecież AIPA wcale nie musi być jasna. Górna granica koloru dla tego stylu to 15 w skali SRM, czyli po polsku głęboki bursztyn. Nie kolor jest jednak w piwie najważniejszy, czas się zabrać za degustację. Red AIPA – American IPA Ekstrakt 16Blg, alkohol nieznany Wygląd: kolor mocnej herbaty, rzeczywiście wpadający w czerwień, lekko opalizujące. Piana nikła, w zasadzie występuje tylko w postaci obrączki wokół szklanki. Aromat: bardzo bogaty – słodkich tropikalnych owoców, karmelu, rodzynek, truskawek, nieco landrynkowy i kwiatowy. Wysycenie: niskie, mogło by być nieco wyższe. Smak: karmel, nieco owoców i silna, krótka goryczka, której pozostałość ciągnie się gdzieś tam na tyłach języka. Odczucie w ustach: średnia do średnio-wysokiej treściwość równoważona wyrazistą goryczką. Sumarycznie bardzo harmonijne i przyjemne. Wrażenie ogólne: Moim zdaniem jest to najlepsza AIPA, jaką uwarzono komercyjnie w Polsce. Nie jest sztuką zrobić piwo przechmielone, sztuką jest uwarzyć piwo harmonijne, idealnie zbalansowane. I to się w Hauście udało. Red AIPA jest mocno chmielona, ale dzięki odpowiedniej bazie, nie przytłacza pustą goryczką. Wszystko tutaj gra. Jest piękny aromat, jest odpowiednia pełnia, jest także bardzo udana, silna goryczka. Gratulacje panowie! Ocena: 7.5/10 Wyświetl pełny artykuł
  16. jakby piwo miało waniać nabiałem to by było białe i bez gazu Powiem szczerze, że z tą inicjatywą mam problem. Jest to kolejny (i nie mam wątpliwości co do tego, że nie ostatni) browar kontraktowy w Polsce. I jako zwolennik wolnego rynku, mogę tylko przyklasnąć, że coś się dzieje i komuś się chce. Ale piwo jest tak średnie, że cały entuzjazm opada szybciej niż słupki poparcia PO ostatnimi czasy. Już w momencie ogłoszenia „nieśmiertelnej trójcy”: pils, dunkel, pszeniczne pomyślałem „oho, czołówka minibrowarowa z każdego nowego browaru, który w naszym kraju powstaje”. I wiecie co? Miałem rację. Ja rozumiem, że producent daje 3 receptury, ale dlaczego do cholery w większości nowych minibrowarów są one niepijalne? Co poszło nie tak? Gdzie tkwi błąd? Do tej pory mam traumę z wizyty w warszawskim Browar de Brasil, gdzie kelnerka po raz pierwszy zapytała mnie w życiu „Czy nie smakowało?”. Zakładam, że wyraz twarzy musiałem mieć przeokrutny. I bardzo bym chciał wiedzieć dlaczego nigdzie na, skądinąd ładnych i na fajnym papierze, etykietach nie ma daty ważności? Skąd mam wiedzieć czy piłem piwo „w dacie” czy nie? Może było już truchłem i jako takie oceniłem? Sorry Panowie, to tylko Wasza wina. Kupcie sobie aptekarski datownik i stemplujcie ręcznie każdą butelkę. Zresztą to jest urocze, że znalazło się miejsce na kod 2D, ale na datę ważności już nie. Ot, priorytety. Zapraszam na karuzelę, galeria jest na samym dole. Antidotum Pilsner Piana: średnio i grubopęcherzykowata. Opada błyskawicznie. Nie mam fetyszu piany, ale aż tak to nie powinno być. Barwa: ciemna słomka/jasne złoto, mętne. Zapach: Głównie diacetyl, ale na poziomie akceptowalnym dla czeskich pilsów. Dodatkowo lekkie ziarno, siarka i por. W zasadzie piłem już różne czeskie piwa i jeżeli idziemy w tą stronę to zapach jest całkiem OK. Smak: Na początku słodkie, ale zaraz wchodzi cholernie silna, niezbalansowana, beznadziejna goryczka. W dodatku urywa się i pozostawia nieprzyjemny posmak, oblepiając paszczę od środka. Nasypali bez sensu pewnie Magnum albo Marynki i stąd taka jazda. Poza tym lekko kwaskowate i słodowe. Szkoda, autentycznie szkoda. Gdyby nie ta goryczka absolutnie od czapy, to byłoby całkiem pijalne piwo. Tak to da się wypić tylko na hejnał, a potem trzeba lizać ścianę żeby zetrzeć paskudny posmak żywic chmielowych. Dla przyjemności nie powtórzyłbym tego piwa, w warunkach restauracyjnych i objętości 0,4 może być się przemógł. Antidotum Pszeniczne Piana: taka sama jak w Pilsnerze. Move along. Barwa: Musiałem sprawdzić jaka to pszenica, bo barwa znacznie bardziej pasuje do ciemnej. Podobna do Franziskanera Dunkel. Mocno mętne. Zapach: Diacetylu, moje nemesis, spotykamy się raz jeszcze. Diacetyl znacznie silniejszy niż w Pilsnerze. Ale tutaj podejrzewałbym już zakażenie, z ewentualnym przeterminowaniem (a tak, nie ma daty ważności, nie sprawdzę). Szczególnie, że w tle jest jeszcze lekka kiszonka i aromat kwasu mlekowego. Adela mi podpowiedziała jeszcze, że pachnie jak młóto, które zostawiło się w wiadrze i dopiero następnego dnia wywaliło. Rzeczywiście, jak skwaśniałe młóto. Smak: Przeraźliwie słodkie, jak również płaskie z powodu wyjątkowo niskiego nasycenia. Pojawia się ziarnistość oraz znowu to kwaśne młóto. Z kolei retronosowo pojawia się banan i to dosyć silny. Pszenica, która nie jest kwaskowata tylko słodka? Z tym piwem wszystko jest nie tak, po prostu. Smakuje jak pszenica z Browar de Brasil, nie ma tylko tej szlachetnej nuty brudnej szmaty. Porażka. Antidotum Dunkel Zazwyczaj ciemne piwa są przynajmniej pijalne, z wielu powodów. Może je kiedyś opiszę. Zobaczymy jak to tutaj wygląda. Piana: na początku lepsza niż u rodzeństwa, ale też szybko znika. Barwa: powiem szczerze, że wygląda jak Red AIPA z Hausta. Ładna, ale czy nie za czerwona do dunkla? Pewnie się już czepiam. No i oczywiście zmętnienie. Zapach: najlepszy regiment Jego Piwnej Mości „Diacetyl” wciąż na pozycjach i walczy. Z innych atrakcji: gotowane warzywa (DMS) i kibel. Serio nikt z BdB nie brał udziału w tworzeniu tych piw? Gdzieś tam w tle zapachy z ciemnych słodów. Grecka tragedia w trzech aktach. Smak: a tutaj przyjaciele mamy ciekawostkę etniczną. Dunkel atakuje tak pylistym odczuciem w ustach, jakby tam mąki nasypali. Sam smak zresztą lepszy niż zapach, lekko kwaskowate. Akcenty palone, jak z palonego drewna. Ciekawe jakie słody zostały użyte. Plus rozgrzewa alkoholowo. Oblepia język, bardzo słodkie. Gdyby nie zapach byłoby pijalne. Jak by tutaj ten szpas podsumować. Normalnie deja vu z wizyty w BdB, czuć „browarorestauracyjność” w każdym z piw. Pszenica jest tragiczna, Dunkel gdyby nie walił kiblem jest do uratowania. A Pilsner? To jest dopiero myk, teoretycznie najtrudniejsze piwo do zrobienia, a jak chłopaki popracują nad chmielem będzie całkiem przyjemne. Jeżeli przetrwają pół roku na rynku to powtórzę eksperyment. Teraz tylko tak się zastanawiam kto to przeczyta. Prawie 800 słów, derp. Wyświetl pełny artykuł
  17. czyli ile to piwo ma voltów? W tym cyklu filmów zajmę się etykietami piwa i tym co można z nich wyczytać. W pierwszym odcinku banalna wydawałoby się sprawa, czyli zawartość alkoholu w piwie. Dlaczego alkohol podaje się objętościowo, a ekstrakt … Continue reading → Wyświetl pełny artykuł
  18. 29 września ogłoszono kategorie największego w Polsce konkursu piw domowych, który odbywa się corocznie w Żywcu. Nie mam w zwyczaju warzenia piwa specjalnie na konkursy, ale inspirują mnie one czasem do eksperymentowania z nowymi stylami. Taką inspiracją jest tym razem belgijski blond. Nie miałem zbyt wiele do czynienia z komercyjnymi piwami w tym stylu, nigdy też sam nie uwarzyłem blonda. Czas zatem zakasać rękawy i pójść do garów. Nim to nastąpi przydałoby się jednak sprawdzić czy Belgian Blond to piwo, które będzie mi smakować. W lodówce zawsze spore zapasy, znalazło się i coś z Belgii. Zobaczmy co kryje się w tej małej niepozornej buteleczce. St.Feuillien Blond – Belgian Blond Ekstrakt nieznany, alkohol 7.5% Wygląd: jasnozłoty, leciutko opalizujące, mocno musujące. Piana obfita, śnieżnobiała, gruboziarnista (mydlana) Aromat: przyprawowy, ciasteczkowo-słodowy, kwiatowy, bimbrowy, landrynkowy. Wysycenie: bardzo wysokie, szampańskie. Smak: wytrawny, przyprawowo-kwiatowo-alkoholowy z delikatną winną nutą. Goryczka średnio-wysoka, wyraźna, alkoholowa. Odczucie w ustach: treściwość średnia w kierunku niskiej. Słodkie, ale nie lepkie. Sprawia wrażenie lekkiego, pomimo wysokiej zawartości alkoholu. Wrażenie ogólne: Mam mieszane uczucie co do tego piwa. Zapach początkowo nie powala, ale już po pierwszym łyku zmienia charakter i czym dalej, tym jest lepiej. Kubki smakowe przyzwyczajają się do alkoholu i udaje się nieco inaczej odebrać ten trunek. Pomimo wyśrubowanych parametrów Blond jest zadziwiająco pijalny. Choć lepiej poprzestać na jednym, bo potrafi nieźle zaszumieć w głowie. Ocena: 6.5/10 Wyświetl pełny artykuł
  19. Kiedy w 1970 r. Bill Cardoso wydawca gazety "Boston Globe" przeczytał artykuł Huntera S. Thompsona pt. "The Kentucky Derby is decadent and depraved" krzyknął: „I don't know what the fuck you're doing, but you've changed everything. It's totally GONZO" - czyli "Nie wiem, kurwa, co ty wyczyniasz, ale wszystko poprzekręcałeś. To jest kompletnie odjechane." Thompson zamiast rzetelnie opisać przebieg zawodów, przedstawić wyniki gonitw, przybliżyć dżokejów i ich konie, opisał po prostu atmosferę jaka panowała na zawodach, ludzi jacy tam byli i swoje osobiste odczucia i przeżycia. W ten sposób, trochę przypadkowo stworzył paradziennikarski styl, który odszedł od rzetelnego i obiektywnego postrzegania faktów na rzecz mocno subiektywnego, ekscentrycznego stylu, w którym dominuje sarkazm, przekleństwa, polemika i czarny humor. Źródło: www.ralphsteadmanartcollection.com Źródło: wikimedia commons Do tego stylu pisanego nawiązali również rysownicy. Tom Benton stworzył plakat, który stał się symbolem GONZO - zaciśnięta pięść z dwoma kciukami trzymająca gatunek kaktusa zwany jazgrza Williamsa zawierający halucynogenne i psychoaktywne soki. W 1972 r. Thomson wydał swoją najsłynniejszą książkę Fear and Loathing in Las Vegas. Bohaterami powieści są Raoul Duke i Doktor Gonzo, którzy podróżując po Ameryce doświadczają co chwilę narkotycznych wizji, przemocy, szaleńczych przygód rodem z pokolenia dzieci-kwiatów. Książka momentalnie stała się literacką ikoną popkultury w USA. Na jej podstawie powstał film Las Vegas Parano, a polska wersja pod tytułem Lęk i odraza w Las Vegas ukazała się cztery lata temu. Do sukcesu książki przyczyniły się także szalone ilustracje Ralpha Steadmana, urodzonego w 1936 r. grafika i rysownika. Kilkadziesiąt lat później piwa pewnego browaru z Denver ponownie zetknęły tych trzech ludzi i stały się hołdem dla ich twórczości. Logo browaru Flying Dog zaprojektował Steadman. GONZO - nazwa piwa powstała na cześć Huntera S. Thompsona, szalonego dziennikarza z lat 70-tych. Etykietę tego piwa, jak i zresztą i innych z Browaru Latającego Psa narysował w swojej turpistycznej gonzo-poetyce Ralph Steadman. A wprawne oko szybko zauważy zaciśniętą pięść z dwoma kciukami - symbol stworzony przez Toma Bentona. Znając całą tę historię trudno się dziwić, że Flying Dog nawiązując do GONZO zdecydowali się na naprawdę mocne uderzenie, piwny hardcore, żadne romantyczne pieszczoty tylko psychodeliczny Imperial Porter z ponad 9-procentowym alkoholem. A ja, aby wczuć się głębiej w nastrój GONZO też poszedłem na całość i otworzyłem dwie butelki tego trunku. Jedną standardową, a drugą Barrel Aged czyli wersję leżakowaną w beczkach. Obie wersje cechuje potężna piana i równie potężna goryczka, stonowana wysokim zasypem słodowym. Piwa nie są jednak słodkie, są wytrawne, bardzo wytrawne, wręcz pasuje tu odpowiednik jęz. angielskiego: suche. Alkohol jest wzorcowo wkomponowany, nie gryzie, nie jest szorstki, świetnie spełnia funkcje rozgrzewające i nie tylko Największe różnice między obiema wersjami wyczuć można w aromacie i smaku. Barrel aged ma zdecydowanie mocniejszy, wyraźniejszy aromat. Czuć w nim dojrzałe wiśnie i pestki wiśni, jest lekko drzewny, winny. Taki sam jest też posmak z leciutką nutką kwaskowo-winną przypominającą najlepsze, andaluzyjskie sherry. W klasycznym Porterze posmak jest mniej winny, mniej estrowy, a bardziej kakaowy, jest mocniej goryczkowy i przywodzi na myśl świetne szwajcarskie gorzkie czekolady. Oba portery są absolutnie najwyższej klasy. Ich degustacja dostarcza nie tylko ogromnych wrażeń smakowych, a nawet mistycznych, ale stanowi również absolutną konieczność w piwnej edukacji dotyczącej stylu porter lub stout. Osobiście bardzo lubię takie piwa, które niosą w sobie dwie rzeczy: doskonały trunek i ciekawą historię. Trzeba rozumieć trochę Amerykę. Oni nie mają starych piwnic, szlachciców, rycerzy, zamków, ratuszy itp. Oni mają Disneyland, Supermana, Batmana, Shreka, Myszkę Miki i GONZO. Nieważne czy to lubimy czy nie, to jest ich historia, ich tradycja, ich życie, ich kultura. Ale dobrze świadczy o piwowarach, jeżeli w niej funkcjonują, jeżeli umieją ją wykorzystać i ją też tworzą. Obcowanie z takim piwem to cudna sprawa, a zaserwowanie sobie dwóch takich na raz to jest totally GONZO! Czytaj całość na blogu autora
  20. czasami można ożreć się płynnych łakoci Powiem szczerze, że do tego tematu podchodziłem jak pies do jeża. Szczególnie, że do piw miodowych mam stosunek co najmniej ambiwalentny. Pewnie jest to spowodowane tym, że większość jedzie na gównianym aromacie miodowym, który trąci anyżem. Nienawidzę anyżu i nic mnie do niego nigdy już nie przekona. Nie czarujmy się, JD nie jest whiskey wysokiego sortu, ot doskonały wybór na imprezę. Oczywiście nie twierdzę także, że jest złe. Jest jak najbardziej OK, poza tym to jak z motocyklami Harley-Davidson. Nie kupuje się produktu, tylko całą kulturę, która narosła przez lata wokół. Także w moim barku zawsze będzie miejsce dla buteleczki Jack’a. Wbrew założeniom producenta, pity był w temperaturze pokojowej. No to jedziem z tym koksem. Zapach wybitnie miodowy, lekko karmelowy, z wyraźną nutą alkoholową. Nie kojarzy się z burbonem/whiskey. Znacznie bardziej z jakąś miodulą. Smak: ten alkohol to zło, nie pijcie tego. Nie kupujcie. Serio. Pierwsza szklanka nie urwała mi rzyci. Przy czwartej zacząłem uważać, że jest doskonały i to najlepsze co ostatnio piłem. W smaku whiskey już się pojawia, ale bardzo delikatnie. Cholernie słodkie, miodowe, miód wychodzi praktycznie każdym porem. Niewątpliwie był tu grany także aromat, nie ma co do tego się oszukiwać. Nie udało mi się uzyskać takiego rezultatu przy pomocy zwykłego JD i miodu. Ale jest przynajmniej dobrego sortu. Rozgrzewające i wyjątkowo pijalne. Nie widzę sensu mrożenia tego wynalazku. Reasumując: jeżeli lubi się słodkie to ciężko się oderwać. Ostrzegałem. Wyświetl pełny artykuł
  21. Fejsbuczek mimo wielu zalet ma też wady. Wtyczki FB najlepiej działają chyba na iOS. Najwyraźniej ani na Androida ani do WordPress nie są na razie w stanie zrobić czegoś co działa tak jak powinno. W związku z tym przerzucam się z systemu komentarzy FB na blogu na jeden z lepszych silników, a mianowicie Disqus. Istniej możliwość logowania się przez konto na FB, więc mam nadzieję, że zmiana odbędzie się w miarę bezboleśnie. Niestety wszystkie dotychczasowe komentarze poszły w piach. Ot technologia. Wyświetl pełny artykuł
  22. czyli pierwszy dymiony porter w Polsce. Trzecie po Sharku i Kruku piwo duetu Kopyra & Widawa, to Borsuk – dymiony porter. W zasadzie jego bytowanie zbliża się ku końcowi, ale nie mogłem nie zaznaczyć na blogu jego istnienia. Ponieważ już … Continue reading → Wyświetl pełny artykuł
  23. Podczas niedawnego forum piwnych blogerów Ziemowit Fałat wygłosił prelekcję odnośnie ostatnich 20 lat polskiego piwowarstwa. Przedstawił między innymi porównanie ilości browarów na początku lat 90-tych i w chwili obecnej. Z około 80 browarów na mapie Polski została tylko garstka. Dawniej niemal każda większa miejscowość miała swój browar, a duże miasta jak Łódź czy Wrocław, nawet kilka. Wiele z tych browarów sprzedawało swoje piwa “wokół komina” i wówczas można było mówić o piwach prawdziwie regionalnych, lokalnych. Dzisiaj, gdy graczy na rynku zostało niewielu tak zwane piwa regionalne są dostępne wszędzie. Czarnków możemy kupić w Bieszczadach, a Ciechana w Szczecinie. Zarysowuje się jednak nowa moda, do tworzenia piw na węższy rynek, imitujących produkty lokalne. I tak pojawiło się Wrocławskie z Lwówka Śląskiego, Krakowiak Nieklarowny z Browaru Południe, Darłowiak z Lwówka Śląskiego (choć docelowo ma być produkowane w nowym browarze w Darłowie), Kołobrzeskie z Koszalina i dzisiejsze piwo Łebskie wyprodukowane w Witnicy. Mocno zahacza o hipokryzję udawanie, że piwo jest lokalne, gdy w rzeczywistości sprowadzane jest często z odległych zakątków kraju. Ważniejsza dla mnie jest jednak jakoś tych piw. Sprawdźmy jak wypada Łebskie. Łebskie Original – jasny lager Ekstrakt nieznany, alkohol 5,6% Wygląd: kolor jasnozłoty, klarowne, z nikłą “mydlaną” pianą koloru białego, która znika tak szybko jak się pojawia. Aromat: niezbyt intensywny, słodowy i tylko słodowy. Ani śladu chmielu. Wysycenie: umiarkowane, dość niskie jak na ten styl piwa, ale przyznam, że mi odpowiada. Smak: słodowy z metaliczną i apteczną nutą. Goryczka dość wyraźna, ale niezbyt przyjemna, tępa, ściągająca. Odczucie w ustach: treściwość średnia, nieco mdłe, z nieprzyjemną ściągającą goryczką. Wrażenie ogólne: Szukając pozytywów tego piwa, mogę stwierdzić, że ma przyjemną słodowość i wyrazistą goryczkę. Nie mogę powiedzieć, że jest to trunek godny polecenia, ale na pewno stanowi jakąś alternatywę na polskiej nadmorskiej piwnej pustyni. W upalny letni dzień może być nienajgorszym wyborem, kiedy wyboru wielkiego nie ma. Ocena: 4/10 Wyświetl pełny artykuł
  24. Eksport piwa produkowanego w Polsce pozostaje na niezmienionym poziomie. Z danych statystycznych opublikowanych kilka dni temu przez Główny Urząd Statystyczny wynika, że w 2011 roku polskie browary wyeksportowały 2,08 mln hektolitrów piwa. Wielkość ta stanowi 5,7% całej produkcji piwa i jest niemal identyczna jak rok temu. Najwięcej piwa sprzedaliśmy na Węgry, do Czech i Niemiec. Eksport do tych trzech państw stanowił połowę całej sprzedaży polskiego piwa zagranicą. W tym samym czasie sprowadziliśmy do Polski 0,4 mln hl piwa głównie z Niemiec, Czech i Niderlandów. Takie dane statystyczne pokazują ogromną siłę wewnętrzną polskiego rynku piwa, który rok temu zanotował historyczny rekord produkcji, a w obecnym roku wynik ten zostanie prawdopodobnie po raz kolejny poprawiony. Uwzględniając dane statystyczne produkcji, eksportu i importu piwa widać, że Polacy piwo kochają i piją go coraz więcej. Rzeczywiste spożycie piwa na głowę mieszkańca plasuje nas w ścisłej światowej czołówce. Pijemy piwa głównie rodzimej produkcji, gdyż import jest mikroskopijny. Piwa zagraniczne są najczęściej drogie i stanowią towar dla koneserów, których w Polsce jest ciągle relatywnie niewielu. Niestety tak mały eksport pokazuje, że polskie piwo nie jest znane i nie jest cenione zagranicą. Gros eksportu stanowi tania produkcja do supermarketów i dyskontów zagranicznych sieci handlowych. Reszta to drobny eksport znanych marek do skupisk Polonii w różnych krajach. Czytaj całość na blogu autora
  25. piwem tego się nie da nazwać Cóż za dzień wspaniały. Stwierdziłem, że przyjmę cios dla drużyny i poświęcę się recenzując Gniewosza Grejpfrut oraz M3. Pierwsze dostałem (zakładam, że w ramach żartu, bo podłożenia świni nie podejrzewam), drugie kupiłem. Bloger musi być zdolny do poświęcenia i cierpienia. Ale w końcu, co mogło niby się nie udać? Pierwszy do pastwienia się poszedł Gniewosz. A dokładnie Browar Czarnków Gniewosz Grejpfrut dla Browaru Gontyniec. Zabawna sprawa z tym, że bardziej podpisuje się pod tym Czarnków niż oficjalny zleceniodawca. Samo piwo wygląda jak na zdjęciu. Jasne, lekko pomarańczowe, klarowne. Odnośnie piany, to woda z kubła do mycia podłogi ma tendencję do lepszej i trwalszej piany niż ten wynalazek. Zapach, poezja po prostu. Szkoda tylko, że poezja z najciemniejszych zakamarków psychiki seryjnego grafomana. Ludwik grejpfrutowy; skarpeta, która wpadła za tapczan i zdążyła wyhodować własną cywilizację; cukier i w dodatku por. Ambitnie. Cukru chyba zresztą dowalili po fermentacji i filtracji, ponieważ jest słodkie jak cholera. Nalewka grejpfrutowa. Żenujące nagazowanie dodatkowo potęguje ten efekt. Użyty aromat musiał być z gatunku goryczkowych, nadmiaru chmielu nie śmiem tutaj podejrzewać. Szczęśliwie ten wynalazek był pierwszy, bo po drugim zawodniku jeszcze bym się nad nim zachwycił. M3: Miód, malina, mięta. Jak można wpaść na pomysł, że to czego potrzebuje piwo to właśnie mięta? Ja rozumiem, że jest pewien target, który kupi słodki jak ulepek napój nazywany piwem tylko z braku lepszego określenia, ale są pewne granice brawury. Zresztą na etykiecie znajduje się napis „Czyli miętowa wpadka”, nosz kurde. Jeszcze odnośnie samej etykiety, większość piwowarów domowych ma lepsze. Skład obowiązkowo muszę podać, bo też jest zacny: woda, słód jęczmienny, chmiel, miód naturalny, sok malinowy (3%), maliny, cukier, kwas cytrynowy, olejek miętowy. Barwa: Trochę jaśniejsze niż Gniewosz. Klarowne. Niby ostrzegają przed osadem, ale nie stwierdzono. Piana jak w Gniewoszu. Zapach: Słodki Jezu a nasz Panie. Toć to miętowo-malinowa galaretka! Nie mam zielonego pojęcia skąd w tym piwie aromat żelatyny, ale jest po prostu ewidentny. Miodu ani słodu w zapachu nie czuję. Za to przeczyściło mi zatoki. Smak: Musiałem się zmusić, żeby to przełknąć. Więcej nie chcę. Już na resztę wieczoru mam po smaku. Miętowe krople żołądkowe, zmieszane ze słodkim syropem. Miód gdzieś tam się znajduje, ale głównie właśnie syrop cukrowy. Mięta zabiła też maliny, jeżeli kiedykolwiek tutaj były. Coś strasznego, ze horror, ZE HORROR! I teraz niech mi ktoś mądry wytłumaczy, jak można takie wynalazki sprzedawać i kto je kupuje. Przy pewnej dozie euforycznego optymizmu, jeszcze można gdzieś wcisnąć Gniewosza. Ale miętowo-malinowo-miodowe piwo? Czekam na piwo z pokrzywą i babką lancetowatą, nikt jeszcze go w końcu nie zrobił. Wyświetl pełny artykuł
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.