Ranking pokazuje jaki jest naprawdę poziom nie wg tamtego hurrapropagandowego artykułu Hicksa (choć nie jego wina, tylko tamtych dwóch, których omówiłem), a że mam dyplomy obu Uniwersytetów nie zgadzam się z taką opinią, bo byłem w miarę zadowolony ze studiów, ale studia to na szczęście nie to samo co szkoły podstawowe, etc i moim zdaniem, z roku na rok, ten poziom się podwyższa, tylko że o tym już się nie mówi i potem w świadomości zachodu funkcjonujemy na takich lokatach, podczas gdy jest nasilona wielka kłamliwa propaganda odnośnie tego jak „wspaniała” jest edukacja w szkołach podstawowych i dalej.
Jako absolwent i normalnej szkoły i normalnego liceum nigdy nie uważałem, że w tych szkołach było mi źle, ale wszystko szło normalnym, podkreślam, trybem, w wieku 6 lat-zerówka, potem konkretne 8 klas-gdzie rzeczywiście był podział na lekcje wdrażające i rozrywkowe, ale uczące nas podstaw, potem na prawdziwą naukę, ale było to rozłożone, dobrze zaplanowane i można było wziąć jako lekturę obowiązkową nieszczęsnego „Tego obcego” (bynajmniej na tym opierał się Ridley Scott), ale w lekturach uzupełniających był też „Władca Pierścieni” i też można było o nim porozmawiać, bo był czas. I fizykę, matematykę czy chemię też dało się przebrnąć.
Ze względu na ten czas, po powrocie ze szkoły i odrobieniu lekcji-z chęci, można było wyjść na pole albo spotkać się np. na sesji i zagrać z kumplami w „Magię i Miecz”, „Obcego” czy „Wojnę o Pierścień”. Mózg był dotleniony, bo nie znaliśmy komputera, a rano w miarę wyspani znowu do szkoły. W liceum naturalnie doszło więcej materiału, ale nadal nauczyciele i uczniowie mieli dużo czasu, całe 4 lata, żeby to zrealizować, mając te przedmioty był czas, aby wyjść, aby zajmować się gazetką szkolną, działać tu i tam, kręciło się. To nie są idealistyczne wizje, jakie przytaczam, ale fakty, bo tak właśnie wyglądała ta szkoła.
Kiedy później w trakcie studiów byłem na praktyce w gimnazjum połączonym z podstawówką, to dziękowałem szczerze Bogu, że chodziłem do normalnych szkół i żałowałem tej biednej młodzieży, której zabrano część dzieciństwa, zastraszono i ucięto skrzydła wolności. Z biegiem lat eksperyment zaczął zbierać owoce i gimnazja stały się wylęgarniami odmóżdżonej, hedonistycznej młodzieży, która w technikum nie miała żadnych oporów podnieść ręki na nauczyciela (kolega miał klasę, gdzie każdy miał albo kuratora albo wyrok w zawieszeniu), co więcej w ramach zrównywania jakichś szans zaczęto młodzieży na wszystko pozwalać (efekt? Nauczyciel z koszem na głowie, który nie może gówniarzom przyp….ć, bo to jego wyrzucą, a nie nastoletnich bandytów).
Zmieniły się też inne zasady, na studniówkę-takie wejście w dorosłość-wnoszono po cichu alkohol, a narkotyki to były przypadki jednostkowe i specyficzne. Teraz, z relacji znajomej, która była na studniówce syna alkohol był całkowicie legalnie, sam dyrektor nakazał, że każdy uczeń ma przynieść flaszkę. I teraz ta młodzież zostaje odarta z tego tabu, elementu tajemnicy i de facto dorosłości, bo ma to podane na tacy, więc jak to może stanowić jakiś głębszy sens? Co więcej, alkohol na studniówce piją przypadki jednostkowe i specyficzne, zaś narkotyki są na porządku dziennym, a właściwie nocnym. Chłopak też niestety nie idzie na studniówkę, żeby się bawić z dziewczyną, ale żeby po prostu zaliczyć. Wiadomo, że nie wszystkie studniówki są takie, ale właśnie gimnazjum wychowało taką młodzież i ten trend się poszerza. Wróćmy do czasów co my robiliśmy albo nasze koleżanki jak mieliśmy 12-13 lat, a co robią współczesne nastolatki? Nastąpiła pauperyzacja społeczeństwa i szkoła nie wychowuje, tylko wichruje psychikę i świadomość dzieci.
Napisałem to rano, przegryzłem miodem i tylko wkleiłem, żeby ktoś nie myślał, że piszę jak kałasznikow