Skocz do zawartości

Pierre Celis

Members
  • Postów

    4 627
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    6

Treść opublikowana przez Pierre Celis

  1. Nowe browary, nowe piwa i wątek kryminalny Nowe browary [...] Wyświetl pełny artykuł
  2. Budowa, osprzęt, koszty. W końcu kolejny odcinek warzę [...] Wyświetl pełny artykuł
  3. Double Stout Black Ale? Czyszczenia zapasów piwa część kolejna. I znowu ciemniaki. Przeglądając zasoby piwa w składzie stwierdzam, że pod względem gustu jestem cokolwiek monotematyczny. Oraz, że wybór ciekawych stoutów i porterów w Polsce jest coraz zacniejszy i dopiero zacznie się robić problem co kupić. Imperial Russian Stout z Samuel Smith’s mnie nie zachwycił. Jak będzie z „organicznym” czekoladowym stoutem? Samuel Smith’s Organic Chocolate Stout Piana: Początkowo bujna, beżowa, średnio i drobno pęcherzykowata. Niestety szybko opada. Barwa: Nieprzejrzysty stout. Zapach: Pierwsze skojarzenie – brzoskwinie w mlecznej czekoladzie. Czad. Potem dochodzi aromat kojarzący się z ponczem. Czekolada, owoce, gęste kakao, marcepan. Zdecydowanie te rejony. Smak: Dosyć niskie wysycenie, średnia pełnia. Pierwszy akord to słodowość i pełnia. Zaraz potem mleczna czekolada, brzoskwinie, morele, kakao, praliny. Finisz aksamitny, czekoladowo-kawowy. Wybitnie pijalne piwo deserowe. Porównywalne jest z genialnym Creme Brulee z Southern Tier. Jeżeli lubicie te klimaty to bierzcie w ciemno. Ciekawostka nazewnicza – Double Stout Black Ale. W zasadzie kupiłem zaintrygowany właśnie tym konkretnym faktem. Green Flash Brewing Double Stout Black Ale Piana: Bardzo bujna, brązowa, drobno pęcherzykowata, wolno opada, pięknie znaczy szkło. Wybitnie trwała, zresztą zostawia elegancki dywanik. Jedna z najlepszych ostatnimi czasy. Barwa: Stout. A może Black Ale? Zapach: Czekolada, likier kawowy, tęga owsianość, estry owocowe, palone słody, ziarno kawy, wanilia. Zbalansowany i zdecydowanie poruszający się w rejonie ciemnych aromatów. Smak: Średnio wysycone, wybitnie pełne. Zaczyna pełnią, słodowością, lekką cukrową słodyczą i aksamitnymi posmakami owsa. Zaraz pojawiają się aromaty czekolady, kawy, likieru, wanilia, brzoskwini i gruszki. Finisz palony, czekoladowy, cierpki jak mocna kawa, delikatnie kwaskowaty. Jest aż gęste i oleiste. Alkohol czuć dopiero w żołądku. Genialne. Tym większa radość, że kupione przypadkiem. Ot było na liście Krainy Piwa, a skoro idzie zamówienie to wszystkie stouty po kolei można spróbować. Wyświetl pełny artykuł
  4. Imperialny Stout Owsiany z najdroższą kawą na świecie. [...] Wyświetl pełny artykuł
  5. Kaskadowy efekt nalewania z pompy, w piwie domowym. Pianka gęsta i kremowa, wysycenie płaskie jak w angielskim pubie. The post Domowy Milk Stout Nitro appeared first on Małe Piwko Blog. Wyświetl pełny artykuł
  6. Wyjątkowe chwile zawsze warto uczcić wyjątkowym piwem. Jedną z takich chwil, było dla mnie uruchomienie nowego, pięknego bloga pod nowym adresem. Zbierałem się do tego długo, kosztowało mnie to sporo pracy i trochę pieniędzy, efekt jest bardzo zadowalający, w związku z tym postanowiłem dobrać się wreszcie do przechowywanego w mojej piwniczce już od jakiegoś czasu piwa YETI Imperial Stout. Piwo to przywiozłem sobie ze Szwecji, gdzie spotkałem je w jednym z monopoli Systembolaget, w cenie trzydziestu kilku koron, czyli w przeliczeniu jakichś kilkunastu złotych. Jak na tak sławne i raczej niedostępne w Polsce piwo, była to cena nie do odrzucenia, więc piwo niemal natychmiast powędrowało do mojego koszyka. Do Szwecji YETI przywędrował (przywędrowało?) z USA, a konkretnie z Denver w stanie Colorado. Browar Great Divide, w którym owo piwo powstało, został założony w 1994 roku przez piwowara domowego o nazwisku Brian Dunn. Yeti Imperial Stout ma 9,5% alkoholu, a chmielone jest amerykańskimi odmianami, na poziomie 75 IBU. The post Great Divide – YETI Imperial Stout appeared first on Małe Piwko Blog. Wyświetl pełny artykuł
  7. Szczególnie w wydaniu polskiej reprezentacji. Piłka ręczna, dla kogoś, kto ogląda tę dyscyplinę od wielkiego dzwonu, czyli jedynie w trakcie Mistrzostw Świata, czy Mistrzostw Europy, to generalnie nudy sport. Instytucji faulu i tego, kiedy należy się rzut karny, a kiedy 2 minuty kary dla zawodnika, skutecznie nie wyjaśnił mi jeszcze nikt i chyba nigdy tego nie pojmę. Przez 90% meczu piłki ręcznej właściwie nic emocjonującego się nie dzieje, a dopiero końcówka meczu zdarza się być warta obejrzenia, pod warunkiem, że cały mecz był w miarę wyrównany… …albo, że jest to mecz polskiej reprezentacji. Od kilku lat jesteśmy w piłce ręcznej, jeśli nie potęgą, to przynajmniej liczącą się drużyną. Przed każdym wielkim turniejem jesteśmy wymieniani w gronie potencjalnych kandydatów do medalu, lub, jeśli akurat mamy słabszą formę, jako czarny koń, który może urwać punkty największym faworytom. Mamy świetnych, bardzo doświadczonych zawodników (choć wielu twierdzi, że za starych), których wspiera młody narybek, dający nadzieję na utrzymanie wysokiego poziomu tej dyscypliny w przyszłości. Dlaczego zatem mnie, jako kibica szeroko pojętego sportu, nieszczególnie ciągnie do oglądania meczów jednej z nielicznych polskich reprezentacji w grach zespołowych reprezentujących w swojej dyscyplinie wysoki poziom? Otóż, absolutnie nie to, o czym napisałem w pierwszym akapicie. Jako kibic szeroko pojętego sportu, nie jestem w stanie zgłębić tajników każdej dyscypliny, jaką zdarza mi się śledzić. Mało tego, często nawet mi się nie chce. Wolę być typowym Januszem, albo jeszcze większym ignorantem i po prostu kibicować polskim zawodnikom, niczym dziewczyna, która przypadkiem znalazła się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie, czyli w dużym pokoju w trakcie meczu, w towarzystwie swojego chłopaka i jego kumpli. (Aby Panie realnie interesujące się sportem, nie czuły się urażone powyższą analogią, celowo zawarłem w niej słowo „przypadkiem”). Bylebym wiedział, którzy to nasi i miał w ręce dobre piwo. Po prostu kibic idealny. Oglądanie piłki ręcznej w wydaniu polskiej reprezentacji może być niebezpieczne dla Ciebie i Twoich bliskich. Dlaczego przykładowo tacy polscy piłkarze nożni potrafią przegrać mecz bez żadnej walki, nie dostarczając oglądającemu kompletnie żadnych emocji? Wtedy taki kibic, wiedząc czego się spodziewać, może sobie spokojnie siedzieć, popijać piwko, chlipać zupkę, podgryzać orzeszki, czy co tam akurat lubi. Może sobie w tym czasie porozmawiać spokojnym tonem z rodziną, zadzwonić do dawnego znajomego sprzed lat lub nawet teściowej, przejrzeć gazetę, sprawdzić skrzynkę mailową, i co najważniejsze nie oderwać się od żadnej z tych czynności praktycznie ani na moment. Oaza spokoju, równowaga, Zen. A piłkarze ręczni? Oni sobie ubzdurali, że w każdym meczu muszą walczyć do upadłego. Skoro nie potrafią wyjść na prowadzenie na początku meczu, utrzymać go do końca i spokojnie wygrać meczu kilkoma golami, to czy nie mogą wzorem piłkarzy kopiących, po prostu z honorem się poddać i przegrać? Odpuścić, pospacerować sobie po parkiecie, dbając o zdrowie psychiczne i fizyczne swoje i ludzi, którzy ich oglądają, potem zgarnąć kaskę i wrócić do domku. Nie. Ci muszą z uporem maniaka, do ostatnich sekund trzymać sobie nóż przy gardle, a nas przyprawiać o palpitację serca, aby ostatecznie wygrać lub przegrać jedną bramką. Ewentualnie dwiema. Właśnie piszę ten tekst drżącymi rękami po obejrzeniu końcówki meczu z Białorusią, który wygraliśmy, po raz kolejny zdobywając gola w ostatnich sekundach, mimo, że na dwie minuty przed końcem przegrywaliśmy trzema golami. Dzięki temu niestety wciąż liczymy się w walce o strefę medalową. Niestety, bo dzisiaj jeszcze jakoś przeżyłem, ale po wtorkowym meczu ze Szwecją mogę nie dać rady. The post Dlaczego nienawidzę oglądać piłki ręcznej. appeared first on Małe Piwko Blog. Wyświetl pełny artykuł
  8. Jak to bywa z każdą rewolucją, posiada ona dobre jak i złe strony. Podobnie ma się rzecz z piwną rewolucją w RPA. W ostatnim okresie czasu, wielokrotnie przedstawiałem wam dobre strony tej transformacji. Dzisiaj dla odmiany zaprezentuję wam ciemne a raczej cień tego zjawiska. Zapraszam was do Gordon’s Bay, niewielkiego, przemysłowego miasteczka, położonego nieopodal Cape Town. Właśnie tam, w jednej z hal poprzemysłowych, znajduje się jeden z młodszych browarów w tymże kraju. Mowa o „Red Sky Brewing” założonym we wrześniu ubiegłego roku, przez założyciela i głównego udziałowca firmy „The Wine Makers Club”, zajmującej się dystrybucją surowców i sprzętu wykorzystywanego w piwowarstwie domowym. Jednak nie to a poboczna działalność tego przedsiębiorstwa wzbudziła w nas małe kontrowersje. Albowiem jest nią organizacja szkoleń i warsztatów propagujących to właśnie hobby. Dlaczego? O tym za chwilę. Jak przystało na mały browar rzemieślniczy, całość powstała na podstawie „zrób to sam”. Dość nietypowa warzelnia o wybiciu pięciu hektolitrów, to z pewnością duża atrakcja tego browaru. Pozostałe wyposażenie browaru uzupełnione jest o trzy zbiorniki fermentacyjne, każde o pojemności pięciu hektolitrów oraz niezliczone kegi, pierwotnie służące jako beczki dedykowane pod napoje bezalkoholowe, dziś służące jako zbiorniki leżakowe. Obecnie browar w swojej ofercie posiada trzy gatunki piw, które są warzone regularnie. Na wspomnianą ofertę składają się: Red Ale (4,0% alk.), Amber Ale (4,5% alk.) oraz Wit-Gluten Free (3,8 alk.). Dodatkowo do oferty dołączony jest Barley Wine, który jest warzony na sprzęcie, którego jednorazowy wypust jest obliczony na …pół hektolitra. Całość produkcji trafia na lokalny rynek w postaci butelek i beczek. Prawdę mówiąc na tym opisie powinienem zaprzestać, całkowicie pomijając zagadnienie organoleptyczne tychże piw. Niestety, moją wrodzona prawdomówność nie pozwala mi abym przemilczał tą kwestię. Wszystkie te piwa, moim jak i mojej małżonki zdaniem, nadawały się jedynie do przeczyszczeniu zlewu. Domowa chałtura przebijała się przez te wszystkie piwa. Począwszy od przykrego aromatu, po przez zbyt wysokie wysycenie a skończywszy na trudnym do przełknięcia smaku tychże piw. Do tej pory trudno mi to mi pojąć, jak facet, który uczy na swoich warsztatach tego fachu, może wypuszczać na rynek tak nieudane piwa. Bardzo proszę was, jak spotkacie piwa pochodzące z tego browaru, omijajcie je z daleka. . . . śrutownik . Fermentujący Barley Wine . Red Ale . Amber Ale . Wit Wyświetl pełny artykuł
  9. India Pale Ale czy Intercontinental Pale Ale Kolejne po [...] Wyświetl pełny artykuł
  10. Czyli kultowy niemiecki pils. Bardzo dawno nie było na [...] Wyświetl pełny artykuł
  11. W karierze każdego poważnego blogera, który rozpoczynał pisanie od platformy blogowej, przychodzi ten moment, w którym trzeba porzucić wszystko, co było do tej pory i zmienić adres, przechodząc “na swoje”. W tym roku postanowiłem spoważnieć. Zamówiłem swoją domenę, wykupiłem sobie hosting oraz nowy szablon i przeniosłem bloga na nowy adres. Od 17 stycznia 2014 roku, […] Wyświetl pełny artykuł
  12. szkocki Harviestoun w dwóch odsłonach Serio pieprzyć ich. Większość z ich piw na które wydałem ciężko zarobioną krwawicę było co najwyżej średnia. A już na pewno nie warta zaśpiewanej kwoty. Oczywiście, wyborny marketing, piwo dla japiszonów z duszą punka, Brew Dog to przyszłość craftu. Dupa tam. Generalnie nie będzie to zaskoczeniem, bo już na fanpejdżu zdążyłem się zachwycić drugim z opisywanych dzisiaj piw. Harviestoun mnie właśnie kupił zacnością swoich produktów. Dlaczego porównuję ich do BD? Położenie geograficzne. Wszak Piktowie. Pierwsze z opisywanych piw przemawia do mnie już nazwą i etykietą. Jako dyplomowany gearhead mam zdrowego zajoba na punkcie motoryzacji. Odniesienie do ważnego płynu – jest. Automobil na etykiecie – jest. Motoryzacyjna geneza nazwy – jest. No to i my jesteśmy w domu. Albo garażu. Harviestoun Old Engine Oil Piana: Średnio bujna, drobno pęcherzykowata, brązowa, wolno opada i mocno znaczy szkło. Barwa: Przechodzony olej silnikowy, dodatkowo z diesla. Zapach: Gorzka czekolada, ziarno kawy, jasny słód i estry owocowe. Smak: Średnio wysycone, bardzo wysoka pełnia. Bardzo zbalansowane. Praktycznie skoncentrowano się wyłącznie na ciemnych akcentach – czekoladzie i kawie. Początkowa pełnia bardzo szybko przechodzi w wyjątkowo przyjemne aromaty gorzkiej czekolady, espresso, lekkie estry owocowe. Finisz palony, cierpki, delikatnie goryczkowy. Niesamowicie pijalne piwo. Gdyby trafiło się z pompy byłoby moim wyborem na cały wieczór. Przy okazji taki knyf – ma 6% alkoholu. Nie podają ekstraktu, ale jest to co najmniej 14stka. A pewnie i więcej. Traficie w sklepie – brać w ciemno. Teraz coś co tygryski lubią najbardziej. Ciemniak w beczce po rudej czarodziejce. Harviestoun Ola Dubh Special 12 Reserve Piana: Niska, zróżnicowana, brązowa, szybko opada i słabo znaczy szkło. Barwa: Jak w nazwie – Ola Dubh. Ponoć to znaczy „black oil” i nie idzie się z tym nie zgodzić. Zapach: Melasa, angielski sos rybny, bakelit, torf, ciemne słody, estry owocowe, whisky. Nieźle. Smak: Totalna pełnia, niskie wysycenie. Beczka i whisky pojawiają się od razu. Pierwszy akord to oleista wręcz pełnia i słodowość, po sekundzie wchodzi beczka, whisky, melasa, czekolada, estry owocowe. Finisz z drewnianą cierpkością, torfowymi fenolami i paloną goryczką. Alkohol rozgrzewa dopiero w żołądku. Fenomenalne piwo. Cholernie żałuję, że nie zdążyłem kupić 16 i 18. Uwielbiam whisky, uwielbiam piwo. To jest kolejny trunek łączący te dwa światy w spektakularny sposób. Przy okazji warto rzucić okiem na ich stronę, a szczególnie w dział historia. Wyświetl pełny artykuł
  13. Śnieg w Obornikach Śląskich Czekałem z degustacją tego [...] Wyświetl pełny artykuł
  14. DYM czy DMS? O piwach z Ursa Maior w ostatnich tygodnia [...] Wyświetl pełny artykuł
  15. Z chorzowskiego browaru Reden. Pierwsze na blogu piwo z [...] Wyświetl pełny artykuł
  16. Piwo, które ma zachwycać. Odebranie paszportu z wklejon [...] Wyświetl pełny artykuł
  17. Imperial IPA – wersja Light? Piwa z Thornbridge o [...] Wyświetl pełny artykuł
  18. Muszę przyznać, że mam wielkiego pecha w kwestii wizytowania browarów w Czechach. Nie wiedzieć czemu, ale od kilku już lat, żaden browar jaki odwiedziłem w tym pięknym kraju, nie warzył smacznego piwa. Mało tego, wiele z tych piw wyłącznie nadawała się do udrażniania kanałów kanalizacyjnych. Nie inaczej było i w tym przypadku. Zapraszam was dzisiaj na północno-zachodnie rubieże karlowarskiego kraju, do prowincjonalnego miasteczka Kynšperk nad Ohří. Właśnie tam, w tym mało urokliwym miasteczku, znajduje się dla kontrastu browar o niepowtarzalnej urodzie z drugiej połowy XIX wieku. Do niedawna niszczejący i popadający w ruinę browar „Kynšperský Pivovar”, dziś stał się wizytówką tych okolic a wszystko to za sprawą rosyjskiego przedsiębiorcy, który postanowił uczynić z tego miejsca doskonale prosperujące przedsiębiorstwo. Trzeba mu przyznać chłop miał wizję, aby z tego miejsca uczynić prawdziwą architektoniczną perełkę. Nie tylko stworzył od postaw browar o rocznej wydajności ośmiu tysięcy hektolitrów, ale również miejsce gdzie strudzony wędrowiec będzie miął okazję posilić się i przenocować. Na chwilę obecną funkcjonuje tylko browar, ale dość mocno zaawansowane prace wykończeniowe w części gastronomiczno-hotelowej rokują, że cały ten kompleks ruszy w pełni już od tego sezonu letniego. Nie mniej jednak, w chwili gdy ich odwiedzaliśmy funkcjonował jedynie browar, który zapoczątkował swoją działalność w marcu 2013 roku. Po cichu liczyłem, że zastaniemy tam, jak przystało na stary browar, stare aczkolwiek piękne miedziane naczynia warzelne i wykorzystywane po dziś dzień otwarte zbiorniki fermentacyjne. Niestety, całość browaru została wyposażona w sprzęt piwowarski z tego już wieku i na domiar złego w miejscu, gdzie kiedyś znajdował się magazyn gotowych produktów. Pomieszczenie w którym ongiś funkcjonowała warzelnia, obecnie jest zaadoptowane pod restauracje. Szkoda. W chwili obecnej browar produkuje cztery piwa, wszystkie dolnej fermentacji. Ofertę otwiera jasna 10-tka a zamyka jasna 12-tka, ciemna 12-tka oraz półciemna 12-tka. Nie wiedzieć czemu, browar zdecydował się na rozlew swoich piw wyłącznie do beczek i butelek plastikowych o pojemności półtora litra, co powoduje, że piwa te są na rynku dość mocno deprecjonowane. I w sumie nie ma co się dziwić. Na takie posunięcie mogą sobie pozwolić jedynie mikrobrowary lub wielkie kołchozy piwowarskie a nie średniej wielkości browary. W sumie dużo bym im wybaczył, gdyby smak piw warzonych przez Kynšperský Pivovar, uchodził za piwowarskie arcydzieła. Niestety tak się i w tym wypadku nie dzieje. Piwa, we wszystkich przypadkach miały podobne cechy wspólne. W aromacie dominował aromat szmaty a w smaku upiorny maślany akcent. Dosłownie żadne z tych piw niestety nie nadawały się do konsumpcji. Z trudem przechodził nam każdy łyk piwa pochodzącego z tego browaru. Mam nadzieję, że błędy okresu dziecięcego czegoś ich nauczą, bo w przeciwnym razie marny widzę ich los. Budynek, w którym to obecnie mieści się browar. . . . Wyświetl pełny artykuł
  19. Czyli co lepsze Xmas Ale czy India Pale Ale? Piwo trafi [...] Wyświetl pełny artykuł
  20. Czyli czy WOŚP szkodzi polskiej służbie zdrowia? Dziś r [...] Wyświetl pełny artykuł
  21. imperialne, owsiane i wędzone z kraju i ze świata Zebrało mi się trochę opisów różnych piw smolistych. W zasadzie mógłbym cykać pojedynczo, ale po co. Wrzucam więc w jednym wpisie, razem z najnowszym Nr13C z browaru kontraktowego Ninkasi. Czy warto je spróbować? Thornbridge Hall & St. Eriks Bryggeri Imperial Raspberry Stout Piana: Idealna, piękna, drobno pęcherzykowata, brązowa, trwała, oblepia szkło. Barwa: Czarne, nieprzejrzyste. Zapach: Aromat typowy dla stoutów: czekolada, wanilia, estry owocowe i kwiatowe, palone słody, slodowość, likier kawowy. Do tego jest pewna żywa, kwaskowata nuta. Kojarzy mi się z domową nalewką malinową. Smak: Rzeczywiście nie kłamali. Smakuje jak zacny stout imperialny zmieszany z równie zacną nalewką malinową. Wysoka pełnia skontrowana jest obecną od początku przyjemnym kwaskiem. Pierwszy akord to pełnia, słodowość, słodycz, ale i właśnie wspomniana już malinowa kwaskowatość. Drugim jest czekolada, kawa, wanilia. Na finiszu palona goryczka, paloność, cierpkość ciemnych aromatów oraz kwaskowatość malin. Po przełknięciu pozostaje wspaniała aksamitność, zmieszana z posmakiem malin. Świetne piwo, jedne z lepszych jakie piłem. Cwany pomysł zresztą. Praliny malinowe, deser czekoladowo-malinowy z likierem kawowym. Te rejony. Brać w ciemno. Tiny Rebel Dirty Stop out Piana: Średnia, drobno pęcherzykowata, wolno opada i słabo znaczy szkło. Barwa: Stout. Zapach: Pachnie płynem do zmywania naczyń, mocno specyficzne zestawienie aromatów palonych i wędzonych. Słodowość, palone aromaty, lekka wędzonka, estry owocowe. Takie sobie, nic szczególnego. Smak: Nisko wysycone, średnia pełnia. Jest w tym piwie coś co mi po prostu nie pasuje. Słodowość szybko przechodzi w wędzonkę, czekoladę i estry owocowe. Finisz palony, wędzony, praktycznie bez goryczki. Słabe. Wodniste, nieprzyjemne, niezbalansowane. Samuel Smith’s Imperial Stout Piana: Średnia, brązowa, o zróżnicowanej strukturze, wolno opada i znaczy szkło. Barwa: Jak na stout przystało. Zapach: Czekolada, likier kawowy, kawa, lukrecja, estry kwiatowe, słodowość. Co ciekawe pachnie brzoskwinią i gruszką z syropu. Smak: Wysoka pełnia, niskie wysycenie. Co jest dziwne, bo solidnie syknęło. Pierwszy akord jest mocno słodowy, biszkoptowy. Drugi to czekolada, likier, paloność, owoce z syropu. Finisz palony, dosyć cierpki, alkoholowy i rozpuszczalnikowy. Goryczka palona. Nic ciekawego. Można wypić, ale do porządnego Imperial Stouta jeszcze mu sporo brakuje. I w ten oto sposób przechodzimy do jednej z nowszych polskich premier. Ninkasi Nr13C Oatmeal Stout Piana: Średnio bujna, o ładnej konstrukcji, brązowa. Niestety szybko opada i ledwo znaczy szkło. Barwa: Czarna, przebija na ciemno bury. Zapach: Mało intensywny. Trochę czekolady, trochę likieru kawowego, średni diacetyl. W tle kwaskowata nuta. W zasadzie nic się tutaj nie dzieje. Brak owsianości. Smak: Niskie wysycenie, średnia pełnia. Dzieje się równie mało co w zapachu. Początkowa lekka słodowość przechodzi szybko w delikatne nuty czekoladowe i kończy się cierpko-kwaśnym finiszem. Goryczki brak, diacetyl średni. Dodatkowo lekki popiół. Wbrew doniesieniom diacetyl nie jest aż tak mocny i dominujący. Główną wadą tego piwa jest fakt, że niewiele się dzieje co przy tej cenie (ok 10pln) jednak nie zachęca do kupna. Aromat jeszcze zgadza się z BJCP, piana i smak już niekoniecznie. Przy czym do BJCP odniosłem się tylko przez wzgląd na nazwę tego piwa bezpośrednio odwołującą się do klasyfikacji. Do poziomu owsianego stouta z Anderson Valley jeszcze wiele brakuje niestety. Wyświetl pełny artykuł
  22. Jeżeli myślicie, że przypadek Bad Reichenhall na bawarskiej ziemi jest odosobniony, niestety muszę was zmartwić. Zapraszam was w okolice jeziora Chiemsee a dokładniej do Grabenstätt, które jest oddalone od wspomnianego wcześniej miejsca o raptem kilkadziesiąt kilometrów. Właśnie tam, na rogatkach miasta ulokowała się 1994 roku karczma o wymownej nazwie „Chiemseebräu”. Karczma jakich wiele w tych okolicach, wyspecjalizowała się w oferowaniu strawy i napitków własnej produkcji, dla licznie przyjeżdżających w te okolice turystów. Niestety jak to często bywa i w naszym kraju, tego typu lokale są nastawione głównie na klientów, którzy odwiedzą ich tylko raz, co niestety odbija się na jakości oferowanych usług, o czym szybko i my się przekonaliśmy. Sztucznie napompowane ceny jadła niestety nie szły w parze z jakością tychże dań. Podobnie miała się rzecz z aranżacją wnętrz karczmy. Smutne a jednocześnie chłodne sale niezbyt zachęcały do dłuższej nasiadówki w tym miejscu. Ale z drugiej zaś strony, czego się nie robi dla dobrego piwa, pod warunkiem jeżeli faktycznie ono jest dobre. Niestety tamtejsze piwo, podobnie jak ich kuchnia, nie stała na wysokim poziomie. Liczyłem, że browar który, uchodzi za jeden z mniejszych w tychże okolicach, wszak roczna produkcja oscyluje na poziomie 180 hektolitrów, będzie warzył piwa uchodzące za prawdziwe piwne arcydzieła. Wcale nie liczyłem, że zastanę tam innowacyjne, jak na ten region, gatunki piw a jedynie solidną niemiecką klasykę. Po części faktycznie tak było, bowiem w ich stałej ofercie znajdują się takie klasyczne pozycje, jak: Zwickel ( 4,9% alk.) oraz Weissbier (5,1% alk.), które są dodatkowo uzupełnione w sezonie jesienno-zimowym o piwo Bock (6,7% alk.). Z wielkim niedowierzaniem przyjąłem fakt, że piwa te stały na wyjątkowo niskim poziomie. Piwo pszeniczne, okazało się ledwo pijalną cieczą. Nie dlatego, że było kwaśne lub posiadało inną wyraźną wadę organoleptyczną, ale dlatego, że było mdłe a jednocześnie wodniste do bólu. Podobnie miała się rzecz z ich zwickelem. Piwo o niskim stopniu goryczki z posmakiem trawy akcentów, odpychał przy każdym łyku. I na dodatek, ten perfumowany kwiatowy aromat. Istna mordęga. Strzeżcie się tego miejsca! Na całe szczęście w niedalekiej odległości od Grabenstätt znajduje się znakomity browar Camba Bawaria, oferujący doskonałą kuchnię a przede wszystkim wspaniałe piwa. . Wyświetl pełny artykuł
  23. Jakoś tak się utarło, że okrągłe liczby fanów warto uczcić w sposób szczególny. Zapraszam zatem do ankiety. Można wybrać 3 propozycje, a jeśli macie inne pomysły, to zapraszam do komentowania. Post Świętujemy 500 lajków – ankieta pojawił się poraz pierwszy w Piwolog radzi .... Wyświetl pełny artykuł
  24. Droga przez mękę i upokorzenia czy piece of cake? Fizy [...] Wyświetl pełny artykuł
  25. Są takie dni, kiedy budzę się rano, odpalam komputer i załamuję ręce patrząc, wśród jakich ludzi przyszło mi żyć. Nie wiem jak jest w innych branżach, ale z niektórymi autochtonami z naszego piwnego poletka najwyraźniej dzieje się coś dziwnego… Od trzech lat branża piwowarska przeżywa realny rozkwit. Powstają dziesiątki nowych piw w nieznanych dotąd w […] Wyświetl pełny artykuł
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.