Spotkała mnie taka oto historia.
22 kwietnia 2013r. uwarzyłem sobie weizenbocka. Piwo od samego poczatku do końca było jednym wielkim pasmem porażek. Po utkniętej filitracji udało mi się uzyskać tylko 9 litrów piwa. Zadałem drożdże, minęły chyba z 4 tygodnie, piwo zeszło z 17Blg tylko do 8Blg, w smaku okropna słodycz. Skazałem piwo na porażkę i miało iść do zlewu. Wyszło jednak tak, że aż do teraz nie miałem czasu zabrać się za kolejną warkę, a nawet za wylanie tego piwa i umycie wiadra.
Sytuacja przedstawiała się w tej sposób do dziś, aż w końcu zmobilizowałem się do kolejnej warki, która miała mieć miejsce jutro. Idę wylać w końcu to piwo i zalać czymś do dezynfekcji na noc, bo już pewnie dawno zrobił się z tego kwas, ale myślę sobie, że dla dobra nauki sprawdzę jak takie fermentujące już pół roku, zapewne skwaśniałe piwo może smakować.
Otwieram wiadro - spory odór jakiś taki jabłkowo-nalewkowy, czyli moje przypuszczenia się potwierdzają, ale myślę że mimo to spróbuję. No i w smaku kompletne zaskoczenie. Piwo dofermentowało do końca (5blg), smakuje koźlakowo, aromaty pszeniczne już raczej prawie całkiem wyparowały. Kwaskowatość jest, może nawet spora, ale całkowicie pijalna i myślę sobie, że po nagazowaniu pewnie mieściłaby się w widełkach typowej, weizenowej kwaskowatości. Na powierzchni brzeczki coś tam się unosi, ale bardziej mi to wygląda na resztki piany niż infekcję.
No i teraz nie mam pojęcia co z tym robić. Nasuwa się masa pytań.
Czy to możliwe, że fermentacją utknęła na 8blg i nie ruszała przez ponad 2 tygodnie (pomiary robiłem chyba jakoś w 2, 3 i 4 tygodniu fermentacji), a potem nagle ruszyła bez pomocy dzikich drożdży?
Czy to możliwe, że piwo stało pół roku, zainfekowało się, a mimo to jego kwaskowatość nie jest zabójcza i jak najbardziej do wypicia?
Czy to możliwe, że piwo dziwnie pachnie, ale nie jest zainfekowane? W końcu to drożdże weizenowe (Mauribrew Weiss), może w wyniku tak długiej fermentacji, jakiejś autolizy czy coś, zamiast bananów zaczęły tworzyć jabłka?
No i najważniejsze, czy butelkować to czy dać sobie spokój i wylać do zlewu? Żeby butelkować musiałbym przełożyć jutrzejsze warzenie na dłuższy czas no i pomyć butelki, czego robić nienawidzę, więc nie chciałbym zalać wypucowanych butelek kwasem.
Co o tym sądzicie?