Zgodnie z obietnicą piwa trafiły do mnie wczoraj i przyszła na nie pora (nawet jeśli gentleman nie pije przed pierwszą, jest bardzo prawdopodobne, że zegarek się mocno spóźnia; poza tym w domach ziemiańskich i arystokracji piwo pito najczęściej do śniadania, a ja już jestem po)
1) Warka #4 - Bombeer - English IPA 14°Blg
Kolor, piana jak na zdjęciu, piwko lekko mętne, ale wszystko jak najbardziej na plus od strony estetycznej, zemsty za gushing Białego Kruka nie było również.
Aromat-wyraźnie chmiele, przyjemnie ziołowo-kwiatowo, najbardziej wyczuwalny Fuggles-ładne nutki ziemiste, korzenne. Nie wiem jak pachnie Admiral, ale jest za Fuggles, taka nuta lekko owocowa, więc może to on, bo Cascade pojawia się dopiero w dolnym aromacie i Bogu dzięki jest bardzo ograniczony. Piwo pachnie przyjemnie, pełnie, brak nut alkoholowych, solidna estrowa słodowość.
Smak-pije się dość gładko, ale przeszkadza najeźdźca od Jankesów, tam gdzie mamy wspaniały z każdym łykiem coraz słabszy goryczkowy fnisz jak zachodzące słońce nad ogrodami Anglii, tam Cascade przedłuża goryczkę, a ona powinna zanikać tak żeby zostawić po sobie tylko takie kwiatowe wspomnienie i przywołać "Woz z sianem" Constable'a i staje się ona za ostra-tak jakby ktoś pozwolił Pollockowi wylać farbę na rzeczony wóz. Wiadomo, że i Lemmy też czerpał z dokonań amerykańskich zespołów, więc mogę wybaczyć taką analogię, ale mimo wszystko pozostali wierni stylowi brytyjskiego heavy metalu, i podobnież w kwestii East India Pale Ale, ten nieproszony gość jest rzeczywiście zbędny, czy Lord winien zapraszać nieokrzesanego awanturnika na five o'clock? Wątpię
Smakowało mi bardziej niż Trooper zrobiony dla Iron Maiden, czekam więc na dalsze kapele.
2) Warka #2 - Hophammer Smashed Face - Single Hop Simcoe Imperial India Pale Ale 21°Blg
Zespół, którego słuchałem już w podstawówce (dopóki nie pozbyli się Chrisa Barnesa, innych wokalistów nie mogłem już zaakceptować, no i zrobili się zbyt wtórni i nie mieli tej szorstkości co przy "Butchered at birth" czy wcześniej), piosenka z płyty ("Tomb of the mutilated"-okładka nieocenzurowana była w środku, każdy oglądał z wypiekami na twarzy, hehe) której teksty tłumaczyłem dla zabicia czasu, genialne cameo w filmie "Ace Ventura: Psi Detektyw", na którym byłem w kinie, po prostu młodość chmurna i durna.
O chmielu Simcoe mówi się, że to Cascade na prochach i wali w łeb ananasem-jak się nie obierze, to jest ciężki przyznaję.
Kolor jak na zdjęciu, troszkę bardziej mętny bursztyn, ale jak pisałem powyżej, to tylko estetyka.
Co w nosie? Jest ananas z puszki, ale na samym początku nuty górnej, zapach jest cytrusowy, ale nie dominuje. Podoba mi tutaj łagodność, co prawda jeszcześmy nie dostali młotem, ale jest sielsko, anielsko, czyli i alkohol i goryczka na nas już czekają (czyhają) Nuta dolna-lekko żywiczna, ale jak na razie pozytywnie
No to do dzioba-piwo jest przyjemnie słodkie, goryczka bardzo ładnie wkomponowana, robi się żywiczne pod koniec, ale nie oblepia ust. Hophead'em nie jestem, ale tutaj chmiel jest w normie, choć wskazuje przekroczenie tejże. Dla mnie wszystko ok, tylko to piwo bardziej pasuje mi do
do Cannibali musi być pewnie to osławione 1000 IBU. Plusy w smaku, alkohol wyczuwalny na poziomie 5%, goryczka skomponowana z pokorą, ale i kunsztem ( a nie chmielu bez ładu, bez składu, hulaj dusza, 9zł płać, bo kraft), bardzo dobre piwko, smaczne.
Dziękuję za możliwość skosztowania i tak szybkie dostarczenie do depozytu i polecam się na przyszłość jako recenzent, bo widzę że jest potencjał i niedługo może uwarzysz coś a'la poniżej-to był mój ulubiony zespół z czasów liceum.
03.Gods of War.MP3